Mieścił się na pierwszym piętrze, po przeciwnej stronie korytarza, zaraz za łącznikiem zespalającym oba skrzydła Domu, koło towarowej windy, tuż za rogiem. Skręcało się w stronę dyżurki, przechodziło obok brudownika i trafiało na długi korytarz wysadzany fotelami. Pensjonariusze w przydziałowych szlafrokach lub we własnych bonżurkach, rozparci w nich, palący papierosy, siedzący przy jamnikach, rozmawiali rżnąc w karty, a personel stał nad nimi i ze znudzonym zaciekawieniem popatrywał na rozwój wydarzeń. Ożywiał się i w pewnym sensie pasjonował szczególnie wówczas, gdy odbywały się rozgrywki rywalizujących ze sobą kondygnacji: szachowe turnieje.
*
Wspomnienia nie dawały mi spać. Przychodziły w najmniej oczekiwanych chwilach. Szczególnie wtedy, gdy wydawało mi się, że zaraz padnę ze zmęczenia. Ale jest jedno, które odwiedzało mnie częściej, niż pozostałe: to, jak zachodziłem do niego, bo chciałem zobaczyć lokal, który za parę dni miał być mój. Wjeżdżałem do pokoju Karola; i, nawet później, gdy już do mnie należał, nie myślałem o nim inaczej.
*
Ściany były kremowe, sufit zalatywał bielą, wykładzina trąciła czerwienią, okno wychodziło na las. A kiedy mnie opuścił i mogłem wprowadzić się do niego, każdy detal wystroju wnętrza sprawiał mi przykrość. Ich widok przypominał mi nasze rozmowy, kłótnie i niemal rękoczyny, postanowiłem więc go zmienić.
*
Kiedy jeszcze nie miałem osobnej „świątyni dumania”, w której zamierzałem pisać i gdzie mógłbym spędzać czas na czytaniu po to, by choć na chwilę oderwać się od myśli o wydarzeniach sprzed znalezienia się tu - szedłem pod jego drzwi. Początkowo, gdy był w lepszym stanie i dało się z nim rozmawiać, a rak nie dokuczał mu zbytnio, wchodziłem do środka. Śmiało, niemal swobodnie, przykucałem na brzegu jego łóżka i gadaliśmy o wszystkim po trochu.
Ale oboje wiedzieliśmy, że nasze rozmowy szwankują niebywale. Krążą nad jakimś podświadomym, a wiszącym nad nami niedopowiedzeniem, nad przemilczeniem domagającym się ujawnienia. Mimo to, z wytrwałością godną oklasków milczeliśmy na niewygodny temat samopoczucia. Później, jak wreszcie nadeszła jego pora i zapadł się w sobie, bałem się usłyszeć słowa przełamujące w nim strach.
Podobny do tchórzliwego złodziejaszka, skradając się i stojąc przed jego drzwiami, podsłuchiwałem, co i jak. Słyszałem niewiele, przeciągły kaszel, skrzypienie łóżka, parę westchnień. Wtedy czułem się podle i nie wiem, jakbym się zachował, gdybym został nakryty na szpiclowaniu. Jednak profilaktycznie i asekurancko usprawiedliwiałem się, że chodzenie wokół swoich interesów nie jet zbrodnią. Gdyż, jak dowiedziałem się od dyra, nora po Karolu będzie niedługo wolna, bo gość ledwie zipie i mogę się powoli pakować. Jest to co prawda tajemnica i miałby mnóstwo nieprzyjemności, gdyby się wydała, ale z uwagi na naszą znajomość ufa, że nikomu o niej nie powiem. Oczywiście, zapewniłem go, że będę milczał „jak grób”, po czym zrobiło się nam paskudnie i przez chwilę byliśmy zażenowani. Jednak wkrótce nam przeszło i wybuchnęliśmy czymś na kształt porozumiewawczego rechotu. Ponieważ istotnie: na osobne miejsce do życia, czekało się, aż wywiozą zwłoki poprzedniego lokatora. A że moje marzenie mogło spełnić się poprzez śmierć przyjaciela, to siła wyższa. Tak urządzony jest ten świat, że normą jest to, co nienormalne. Więc stojąc pod drzwiami, łowiłem szelesty jego rzężącej egzystencji i w duchu cieszyłem się, że jestem coraz bliżej złapania pana Boga za nogi.
*
Karol cieszył się „obłożnym stanem zdrowia”. Miał potrzaskany krzyż i – z tej przyczyny – bezwładne nogi z odleżynami. Odznaczał się miławym usposobieniem, a na twarzy gościł mu niepewny grymas zadowolenia. Odwiedzały go istne procesje dziewcząt z personelu. Spieszyły mu z pomocą, podczas gdy on, z nogami szczelnie przykrytymi kocem, wydawał rozkazy, instrukcje, pouczenia i wskazówki. Czynił to jednak w sposób tak naturalny, szczery i sympatyczny, z tak dobrotliwym spojrzeniem, jak gdyby chciał je przeprosić za kłopot, że muszą go dźwigać, że jest ciężki i nie może sam sobie pomóc.
Lecz były to tylko pozory. Zachowanie pod publiczkę. Poznałem go w szpitalu. Kiedy go odwiedziłem w domu, od samego rana wydzwaniał do różnych instytucji prosząc o pomoc, bo on taki biedny i ciężko chory. Przy czym robił do mnie porozumiewawcze oko i zasłaniając ręką mikrofon, śmiał się twierdząc, że ma niezły ubaw, jak wyobrazi sobie, że ich skręca ze współczucia.
Dzięki swoim działaniom, dwa razy w roku jeździł do sanatorium. Co tydzień przychodziła do niego pielęgniarka. Jeśli pojawiła się młoda, próbował ją namówić na zabawę w doktora. Aż urwała mu się idylla i po ośrodkach opiekuńczych poszła fama, że jest zboczeńcem i krętaczem.
*
Zanim umieszczono go tutaj, zajmował trzypokojowe mieszkanie po rodzicach. Jeden przeznaczył na drogie lekarstwa, strzykawki i plastry. Gromadził tam stosy paczek z pampersami. Drugi wynajmował studentkom w zamian za seksualne usługi, a w trzecim mieszkał w czymś, co na upartego nazwać można pokojem.
Było w tej szczelnie zagraconej izbie tak ciemno i duszno od niepotrzebnych rzeczy, że gdy przychodziłem do niego, znalezienie miejsca do siedzenia graniczyło z cudem. Miałem okazję ujrzeć niemal czarne szyby pochłaniające resztki jasności, w efekcie czego przemieniały słoneczne, przestronne i wesołe pomieszczenie w nędzną, ciasną i posępną dziuplę, klitkę aż po sufit zawaloną nieczystościami; na półkach, w oszklonej szafie, w miniaturowych komódkach, piętrzyły się nietknięte kanapki, talerze ze śniadaniami, obiadami i kolacjami, które zdążyły się zeschnąć na amen, lecz nie przestawały cuchnąć.
Był kawalerem. Nie cierpiał przymusu, robienia czegoś z obowiązku. Gdy jeszcze chodził, lubił wzbudzać zainteresowanie, być w centrum uwagi, kraśnieć od pochwał i spodziewać się podziwów. I to mu zostało, nasiliło się nawet po wypadku, niefortunnym skoku do wody.
Naraz nie mógł więcej, niż jego kamraci od imprez i hecnych zgryw. Niż jego dziewczyny od serca i legowiska. Przychodzili z początku, lecz nie siedzieli zbyt długo, gdyż z każdą chwilą stawał się coraz bardziej podejrzliwy i nieprzyjemny. Nikomu nie ufał, a wszystkich podejrzewał; miał im za złe to, że są zdrowi i mogą bywać gdziekolwiek bądź.
*
Jednak kiedy tu trafił, zaszła w nim gruntowna zmiana. Wyzbył się poprzednich praktyk i złagodniał tak radykalnie, że kiedy nie znano go wcześniej, można było sądzić, że był takim od początku: subtelnym, wiecznie uśmiechniętym, całkowitym przeciwieństwem naciągacza. Można było się zarzekać, że od zawsze lubił czytać, dbać o porządek, rozmawiać na uduchowione tematy i filozofować w sąsiedztwie książek popstrzonych uwagami.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt