Dagmarę zbudził niepokojący szum, jakby odległy hałas. Nigdy przedtem nie słyszała czegoś takiego. Usiadła wyprostowana na łożu i nasłuchiwała. Kompilacja mrożących krew w żyłach dźwięków sprawiła, że czym prędzej wstała i na palcach podbiegła do kołyski. Niemowlę smacznie spało. Obserwowała je minutę, bojąc się zwrócić twarz w stronę okna. Srebrzysta łuna wcinała się do wnętrza komnaty przez szczelinę w grubych, bordowych zasłonach. Wzdrygnęła się. Ziemia pod jej stopami delikatnie zadrżała, co w połączeniu ze stłumionym tąpnięciem nasunęło jej na myśl odgłos pracy tarana. Coraz wyraźniej dochodziły ją szaleńcze wrzaski tysięcy ludu.
Odważyła się spojrzeć w stronę światła. Smuga zimnego blasku mieniła się to na czerwono, to na pomarańczowo. Oddech królowej Nualii stał się płytki i bardzo przyśpieszony. Z kołyski wydobyło się cichutkie kwilenie jej liczącego sobie dopiero tydzień synka.
Podeszła do okna i gwałtownie odrzuciła zasłony na boki. Mury Sostiny były oblężone. Całe miasto zostało postawione na nogi. Przerażeni ludzie biegali, rozpaczliwie szukając ratunku. Co chwila jakiś budynek walił się zasypywany gradem ognitych kul. Zabójczy deszcz płonących strzał również zbierał obfite żniwo zarówno wśród żołnierzy, jak i cywilów. Gdzieniegdzie, pod naporem taranów, kruszyły się fragment muru. Pomimo natychmiastowej akcji obronnej, podjętej przez śpiących na swych pozycjach żołnierzy, panika i agresywny napór przeciwników sprawił, że stolica wyglądała jak wnętrze mrowiska, do którego wrzucono rozżarzone węgle.
Dagmara, sparaliżowana lękiem, nie mogła odwrócić oczu od strasznego zjawiska, choć ani trochę jej nie pociągało. Kto wie, czy gdyby Edgar posłuchał doradców i wypędził Cennę, sprawy przybrałyby taki obrót? Ale on uparcie twierdził, że nie ma sensu pogarszać relacji z rozgniewanym księciem. Obawiał się, że Cenna zaatakowałby go wtedy i bez pomocy Qatrin. Jedynym, komu mogły pomóc informacje o niepokojących działaniach Emeralda, zmierzających do zdobycia poparcia ludu był król Ilwany, który nie zdawał sobie sprawy, że dotychczasowy sojusznik, za sprawą wewnętrznego konfliktu, może zmienić się w wroga. Dlatego to opisała ojcu dokładnie sytuację w Nualii i poprosiła Cilliana o dostarczenie listu. Ale, gdy usłyszała o zajściu w Ermanii, jej nadzieja na ostrzeżenie ojczyzny zgasła. Z resztą, jakie miało to znaczenie teraz, gdy Nualia stawała się politycznym trupem?
Płacz dziecka stawał się coraz głośniejszy. Wreszcie otrzeźwiała i zaczęła myśleć o ratunku. Lecz gdzie podział się jej mąż? Dopiero teraz zorientowała się, że nie było go przy niej, gdy się obudziła. Nie miała czasu do stracenia. Jej zmysły wyostrzyły się. Pod wpływem budzącego się w niej instynktu przetrwania, krew zaczęła szybciej pulsować w żyłach, a rozszerzone nozdrza łapały więcej powietrza. Myśli przesuwały się w jej głowie z prędkością błyskawicy.
Ubrała się pośpiesznie i spakowała najpotrzebniejsze szaty. Potem przyodziała syna i z torbą w lewej, a z zawiniętym w becik dzieckiem w prawej ręce, wyszła na korytarz.
Służbę również opanował ogólny amok. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Nie odpowiadano na jej pytania, o miejsce pobytu króla. Wewnętrzne przeczucie mówiło jej, że musi wybierać – szukać Edgara albo ratować siebie i dziecko. Wybrała to drugie. Po chwili biegła schodami w dół, do spiżarni. Schwyciła dwa bochenki chleba i mały worek suszonego mięsa. Dwulitrowy bukłak napełniła wodą. Nic więcej nie zmieściło się do niewielkiej torby podróżnej.
Dla matki nic nie liczyło się bardziej niż uratowanie dziecka. Prowadzona tą myślą, puściła się pędem z powrotem na górę. W połowie drogi natknęła się na ciemną postać. Krzyknęła, ale uspokoiła się zobaczywszy króla.
- Edgarze, co robisz?! Dlaczego nas zostawiłeś?!
Roztrzęsiony król patrzył na nią otępiałym wzrokiem.
- Dagmaro! Idź, ratuj się! Uciekaj, jeszcze nie jest za późno!
- A co z tobą?
Nie odpowiedział. Ucałowawszy w czoło najpierw ją, a potem dziecko, zapłakał gorzko i zbiegł na dół. Wstrząśnięta, zdana na własne siły Dagmara kontynuowała ucieczkę. Biegła do wyjścia na tylny ogród. Z jej gardła wydobywał się rozdzierający szloch. Nie wiedziała, czy powodował go strach, czy narastające przeczucie, że tej nocy zostanie wdową.
Gdy znalazła się na zewnątrz owiał ją chłód wrześniowej nocy. Nakryła głowę ciemną chustą, aby stać się mniej widoczna na tle otaczającego mroku.
Ledwo dotarła do pierwszej ulicy, gdy szybko usunęła się na bok. Nie chciała zostać startowana przez odchodzących od zmysłów mieszczan. Zrobiło jej się ich żal, ale nie mogła nic dla nich zrobić. Dziecko. Musiało żyć.
Rozejrzała się wokół siebie. Hordy Qatrińczyków i oddziały księcia Emeralda okrążyły całe miasto. W jej sercu pojawiła się rozpacz. Którędy miała się wydostać? Nie było drogi ucieczki. Chyba przez ucho igielne.
Krwawy rumieniec rozlał się po obliczu zagniewanego nieba. Zagrzmiało groźnie, zwiastując zbliżającą się burzę.
Królowa Nualii bezcelowo krążyła wąskimi uliczkami Sostiny. Trwało to pół godziny. Nieprzyjaciel stopniowo powiększał wyłom w obronie Nulczyków, aż udało mu się osiągnąć cel. Chmara śniadych barbarzyńców wtargnęła przez sforsowaną główną bramę. Ludzie ginęli na oczach przerażonej Dagmary. Każde pchnięcie miecza oznaczało jedną śmierć. Zabójcza fala rozjuszonych Qatrinczyków szybko dosięgała kolejne bezbronne cele. Głuche uderzenia tnącego ciało metalu, krzyki konających, lament zniesławionych kobiet na tle powiększającej się kałuży krwi – ten obraz miał już nigdy nie zniknąć z jej pamięci.
Niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu, trzymała swoje niemowlę w zesztywniałych rękach, a ono darło się w niebogłosy, co zwróciło uwagę jednego z najeźdźców. Z wykrzywioną zwierzęcą twarzą szedł w jej stronę, wymachując przed sobą czerwonym ostrzem nidell. Gdy dzieliły ich już tylko trzy metry uniósł miecz i zamachnął się na nią z całej siły, jednak cios został zablokowany przez Nualczyka, który nagle przed nią wyrósł. Tamten nadal napierał, pomimo zdecydowanego sprzeciwu Nualczyka.
Spowodowany lękiem paraliż nie pozbawił Dagmary świadomości. Zachowała jasność umysłu. Bardzo zdziwiło ją to, że Nualczyk zaczął z Qatrińczykiem dyskutować, co wzbudziło w tym drugim jeszcze większy gniew. W końcu, obrońca ściął napastnika jednym pewnym ruchem i odwrócił się do królowej. Poznała go od razu. Był to książę Emerald. Nic jej nie wyjaśniając, wziął ją za rękę i poprowadził w nieznanym kierunku. Dotarli do bramy zastawionej przez jego rycerzy, którzy nie bronili im przejścia. Klika sekund później znajdowali się na polanie poza murami oblężonego miasta. Książę nie odstąpił jej, dopóki nie wywiódł jej poza granicę swojego obozu. Zatrzymali się przy szerokiej drodze prowadzącej w kierunku zachodnim.
- Uchodź królowo! Nie ma czasu do stracenia! Ratuj siebie i córkę!
Dagmara wpatrywała się w niego, ale nie ruszyła się z miejsca. Fakt, iż jej mąż ukrył przed światem prawdziwą płeć ich dziecka okazał się pomocny.
Bała się wykonać jakikolwiek fałszywy ruch, powiedzieć jedno nieostrożne słowo, które zgubi jej syna, więc stała i rozważała, co ma uczynić. Czy rzeczywiście mogła tak po prosu oddalić się, nie obawiając się pościgu?
- Pani! – krzyknął gorączkowo książę. – Prędzej, nim nadejdzie kolejny oddział tych pogan!
- Gardzisz nimi? – obruszyła się. – Dlaczego mi pomagasz?
W oczach Cenny zabłysły złe ogniki.
- Bym i ja się nie rozmyślił! – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Honor nie jest dla ciebie wart więcej niżeli pozycja cesarskiego wasala? - Dagmara odwróciła się z godnością i spokojnym krokiem ruszyła przed siebie samym środkiem gościńca.
- Psia krew! – wrzasnął Emerald. – A ród Leyte?! Oni mają honor?!
Przystanęła i odcięła się:
- Zatem chcesz być taki sam? Lub gorszy? Ile razy próbowałeś rozmawiać z królem?
- A co by to dało?! Moi przodkowie wiele razy prowadzili bezowocne pertraktacje! Już tyle razy…
- Cenno – głos Dagmary złagodniał. - Jeszcze nie jest za późno. Zwróć się przeciwko cesarzowi, a król na pewno ci przebaczy. Ja go znam. Być może nawet nagrodzi twoje zasługi.
Młody książę pokręciła tylko głową.
- Już od dawna jest za późno – odparł ze smutkiem.
Jego blade wargi zadrżały. Chciał coś dodać, ale ostatecznie zacisnął mocno usta, obrócił się na pięcie i wrócił do obozu. Nie mogła go zatrzymać. Nie mogła zatrzymać, tego co miało się wydarzyć.
* * *
Do świadomości Eileen jak przez mgłę docierały urywki rozmowy jej ojca z ermańskim posłem. Stanęło na tym, że za dwa tygodnie opuści Ilwanę z jedną, osobistą służącą. Tyle czasu zajmie, bowiem wyprawienie z Ermanii orszaku po wybrankę króla.
Nie pamiętała, jakie zajęcia wypełniły jej czas pomiędzy odjazdem posła, a znalezieniem się w łóżku w swojej komnacie. Nie dane jej było zasnąć tej nocy. Starała się zinterpretować i uspokoić pustoszące ją emocje. Spacerowała po pokoju, zatrzymywała się przy oknie, nigdzie nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia, który choć na chwilę pochłonąłby jej uwagę.
Rozedrgana przycupnęła na zimnym, kamiennym parapecie. Noc obfitowała w chłodne, rześkie podmuchy północnego wiatru, ale królewnie nawet przy otwartym oknie było zbyt gorąco. Jej serce biło tak szybko, że słyszała jego łomot w klatce piersiowej. Przycisnęła dłonie do skroni by złagodzić wzmagającą się migrenę.
Wtem wszystko ucichło. Uspokoiła się, odetchnęła, zamknęła otwarte na oścież okno. Rozszalały potok hałaśliwych myśli wygładził się pozostawiając na powierzchni świadomości jedno uczucie – głęboki smutek spowodowany tym, że już nigdy nie ujrzy Eimear i taty. Broniła się jak mogła, by nie dawać temu wiary, ale czy miała jakieś argumenty przeciwne tej oczywistej prawdzie?
Po drugie, perspektywa dożywotniego opuszczenia Ilwany stanowiła pewien rodzaj śmierci, zaś podróż do Ermanii - swoistą przeprawę do zaświatów. Jedyne, co jej pozostawało to listy. Od nich będzie zależał kontakt z ukochaną ojczyzną i rodzinnym niebem.
Po trzecie, bała się nieznanego. Łatwiej byłoby jej znieść rozłąkę z bliskimi, porzucenie rodzinnego gniazda, gdyby wiedziała, co ją czeka. Gdyby, to co ją czeka czekało na nią chętnie, z życzliwością. Czy Ermańczycy zaakceptują królowę z Ilwany?!
Musiała przyznać się przed sobą, że największym dla niej problemem była sama postać króla Mella. Nie wiedziała o nim nic prócz kilku zdawkowych informacji, jak to, że liczył sobie dwadzieścia osiem lat, że był dobrze wykształcony, że poddani nie skarżyli się na niego. Ale czy on ją pokocha? Czy ona pokocha jego? Jak wygląda? Jak się zachowuje? Jakim jest człowiekiem? Niedługo jej ciekawość zostanie zaspokojona. A jednak niecierpliwa z natury Eileen paradoksalnie wolałaby odwlec moment tego objawienia choćby o jeden dzień dłużej.
Koniec wyczerpujących jej umysł rozważań przypadł na promienny wschód słońca. Wytężona przez całą noc uwaga żądała głębokiego ukojenia w głębokim śnie. Zsunęła się z parapetu. Napięte mięśnie pleców i obolałe kości rozpaczliwie wzbraniały się przed wyprostowaniem, dlatego zgięta w pół doszło do łóżka i nieprzytomna rzuciła się na rozkopaną pościel.
Nie zdążyła nacieszyć się rozkosznym spoczynkiem, gdyż silne, niecierpliwe szarpnięcia za lewe ramię zmusiły ją do okrutnie niemiłej pobudki. Jak łatwo się domyślić, to Eimear starała się zadbać o to, by jej starsza, roztargniona siostra pojawiła się na śniadaniu. Mimowolnie uśmiechnęła się na widok zatroskanego, poirytowanego wyrazu twarzy Eimear. Bawił widok młodszej siostry, która zawsze w takich momentach zaciskała usta, a na jej policzkach pojawiały się dwa dołeczki, jak preludium rychłej zmiany usposobienia, którego nie stać było na długotrwałe wzburzenie.
Eileen wstała posłusznie. Służące pomogły jej doprowadzić się do porządku. Na koniec spojrzała w lustro. Jej odbicie zmarszczyło się z odrazą. Miała sińce pod oczami, blade policzki i powieki uporczywie opadające na żądne snu oczy. Wyglądała jak karykatura Iris, ponieważ bladość księżniczki wynikała z naturalnych predyspozycji cery, a nie z chorobliwego zmęczenia.
Prychnęła z dezaprobatą i zeszła na dół. Na całe szczęście nie była tam ostatnia. Trzeba było zaczekać jeszcze na Lukę z żoną, króla oraz księcia Cathala. Eimear usiadła jak zwykle obok siostry. Do Eileen dotarło właśnie, jak bardzo będzie jej tego brakowało. Złotowłosa Eimear od dzieciństwa wszędzie się za nią włóczyła, co nie zawsze jej odpowiadało. Ile oddałaby, ażeby odzyskać ten prześladujący ją wówczas cień z piskliwym głosem, który zawsze starał się ściągnąć jej uwagę…A teraz ten cień naprawdę stawał się coraz bardziej mizerny, pozbawiony barwnej otoczki życia.
Ogarnęła Eimear prawym ramieniem. Dziewczęta trwały w takim układzie póki nie pojawili się państwo spóźnialscy i można było oficjalnie rozpocząć posiłek. Eileen opanował nagle dobry humor. Wpływ na to miała na pewno piękna pogoda, ale też ogólny nastrój. Nikt nie przybrał grobowej, dobijającej resztę obecnych miny, nikt nie płakał. Ojciec i Eimear pokasływali od czasu do czasu, co nie przeszkadzało w wesołej konwersacji. Każdy włączał się do rozmowy. Mówili o rzeczach prostych i obojętnych. Rzadkie to było zjawisko w silijskim pałacu. Ostatni czas był dość brzemienny w przykrości i częściowo stłumił ich zdolność do zwyczajnej, radosnej rozmowy. Eileen nie obraziła się, nawet, gdy Luka spojrzawszy na jej wymizerowane oblicze zakrztusił się ze śmiechu. Iris zganiła go i klepnęła w plecy, co sprawiło, że powtórnie się zakrztusił i tym razem, to inni śmiali się z niego.
- Sprawiedliwość ma szybką rękę– skomentowała to wydarzeni Eimear.
- Wybacz siostro – pokornym tonem powiedział królewicz. – Ale wyglądasz jak królewna na ziarnku grochu!
- Widzę, że tobie wystarczy twoje własne poczucie humoru – odparła Eileen. – Uważaj, jednak na wypadek, gdyby „Sprawiedliwość” chciała uciec się do tego samego sposobu ukarania złośliwości jak przed chwilą. Masz jeszcze sporo do zjedzenia.
Iris, groźnie łypnęła na niego dużymi okrągłymi, oczami, gotowa przyczynić się do wypełnienia zasłużonej kary, ale rozbawił ją widok Luki, który nagle zaczął jeść znacznie wolniej i uważniej przyglądać się temu, co wkłada sobie do ust, więc porzuciła zamiar ponownego wcielenia się w prawą rękę owej „Sprawiedliwości”.
- Córko – zaczął król. – Czy ty naprawdę dobrze się czujesz? Wczoraj zdawałaś się niepocieszona moją niespodziewaną obietnicą daną posłowi. Nie masz o to żalu?
- Nie, ojcze. Przecież i tak kiedyś musiało to nastąpić.
- Lepiej późno niż wcale – wtrącił Luka ze złośliwym rozbawieniem.
- Zaiste! – wykrzyknęła Eileen. – On jest od cholery! Chyba za wszelką cenę starasz mi się pomóc pogodzić z wyjazdem, Luka!
- Dla mnie to też nie była łatwa decyzja, pomimo, że tak szybko podjęta – król westchnął.
- Ojcze, zaprzątało mi to głowę przez całą noc. Nie smućmy się. Nie ma czym.
Przy stole zapanowała chwilowa cisza. Eileen nie chciała jednak dopuścić do rozwoju przygnębiającej atmosfery:
- Ojcze, powiedz, czy Ermania będzie dobrym sojusznikiem? Czy można na nią liczyć?
- Nigdy nie zgodziłbym się oddać mojej córki Ermańczykowi, gdybym nie był go pewien. Przyglądam się Ermanii odkąd Cillian powrócił z Nualii.
Nie pytała o więcej szczegółów. Rozumiała, czym jest „przyglądanie się” innemu państwu. Oznacza to po prostu wysyłanie swoich szpiegów i zasięganie języka. Ta informacja trochę ją uspokoiła.
- Dziś o zawartym porozumieniu dowie się cały naród. Już rozesłałem heroldów, by wszem i wobec ogłosili tę nowinę.
- Myślę, że kilku arystokratów będzie srogo zawiedzionych – powiedział książę Cathal. – Może nie wiesz królewno, ale znam kilku, którzy czekali sposobnej chwili, aby przedstawić swoich synów, ale…- książę potarł dłonią kark. – Nie widziałem wśród nich nikogo godnego rodu Crann, pani. Wszystkim zależało jedynie na zdobyciu pozycji. Być może to, co cię czeka okaże się znacznie lepsze.
- Oby było tak jak mówisz, książę – odparła Eileen.
Reszta dnia upłynęła w spokoju, bez nadzwyczajnych wzruszeń i smutków. Król Oskar spędził na swojej codziennej naradzie z głównym doradcą, na którego awansował książę, i arystokracją więcej czasu niż zwykle, co zostało podyktowane nowymi okolicznościami. Od tego dnia, był tam też obecny Luka, któremu król stopniowo przekazywał coraz więcej obowiązków związanych z kierowaniem państwem.
Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Eileen, spakowana, przygotowana na każdą okoliczność losu, siedziała na łóżku. Musiała przetrwać kolejną bezsenną noc. Jej najbliższa służąca, Scathia bez oporu zgodziła się opuścić ojczyznę, byle tylko móc zostać ze swoją ukochaną królewną. Scathia zbliżała się do czterdziestki, lecz wciąż posiadała młodzieńczy blask i urok. Nikt w pałacu zazwyczaj jej nie dostrzegał, a to za sprawą jej cichego sposobu bycia i skromnego wyglądu. Pociągła, blada twarzyczka, z dwojgiem gołębio szarych oczu nieustannie wyrażała wewnętrzne skupienie, którego prawie nigdy nie traciła. Mało mówiła, chyba że zapytana. Nie narzucała się swojej pani, choć zawsze pojawiała się na każde jej skinienie.
Eileen uświadomiła sobie, jak droga jest jej Scathia. Do tej pory traktowała ją z szacunkiem, lecz bez przywiązania. Była po prostu służącą, córką służącej jej matki. Nie przeszkadzało to jednak Scathii z całego serca pokochać Eileen. Pamiętała ją od niemowlęcia, gdy na zamku służyła jeszcze jako kucharka. Nigdy nie wyszła za mąż. Nie pragnęła tego. Wszyscy dziwili się jej uporczywemu panieństwu, ale ona czuła się powołana do czegoś innego. Pragnęła służyć i tej misji poświęciła całą siebie. Król nigdy nie miał nic przeciwko małżeństwom swoich służebnych i lokajów. Najczęściej łączyli się w pary między sobą, co nie przeszkadzało im wykonywać swojego szlachetnego zawodu. Scathia, zaś zaślubiła swe serce służbie i nie czuła się z tego powodu niespełniona. Była cieniem, z obecności którego nie zdawano sobie sprawy, dopóki go nie zabrakło. Lub kiedy pozostał tylko on sam. Tym właśnie była Scathia dla Eileen.
O świcie, królewna usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Proszę! – rzekła.
Scathia bezszelestnie wślizgnęła się do wnętrza. Co rano robiła to samo. Pomagała Eileen w porannej toalecie, ubierała ją. Dziś, królewna czuła się dość nieswojo na myśl o tym, że ta kobieta ma jej usługiwać. W jej sercu zrodziło się dziwne uczucie w stosunku do Scathii. Mimo to, nie opierała się jej zabiegom, lecz zaczęła uważnie im się przyglądać. Jakże sprawnie wiązała jej suknię na boku; jak zręcznie upięła w pątlik jej niesforne, długie włosy. Eileen była świadoma każdego jej ruchu i pierwszy raz odczuła wdzięczność za każdy z nich.
- Dziękuję – wyrwało się jej, gdy Scathia usunęła się na bok, by nie zasłaniać swej pani widoku w lustrze. Blade policzki służącej zaróżowiły się, a gołębia szarość jej oczu zintensyfikowała się prawie do błękitu. Była zaskoczona. Osoby z królewskiego rodu, chyba w każdym kraju, nie mają w zwyczaju dziękować za usługi poddanych. Toteż, zdziwienie naszej Scathii było w pełni uzasadnione.
Do komnaty weszła Eimear. Miała podkrążone oczy. Co chwila zasłaniała usta chustką. Coraz sroższym atakom kaszlu zaczynała towarzyszyć już krew. Stanęła przed lustrem naprzeciwko Eileen.
- Pięknie wyglądasz, siostro – powiedziała. – Taką chcę cię zapamiętać!
Ich pożegnanie było nad wyraz wzruszające. Scathia ocierała oczy rąbkiem fartuszka. Nie padły żadne słowa prócz rzewnych łez.
- Będę do ciebie pisać, Eileen!
- Ja również Eimear, kiedy tylko otrzymam twój list, zaraz wyślę swój.
Musiały zejść na dół. Eileen wyruszała za trzy godziny. Wszystko było gotowe. Powozy z Ermanii właśnie zajechały na dziedziniec. Król Oskar ugościł sługi króla Mella żołnierskim posiłkiem, a siostry, po szybkim śniadaniu, wyszły na dwór. Eileen postanowiła po raz ostatni pójść do ukochanego lasu. Sama. Choćby na pół godziny. Ojciec jej tego nie zabronił.
Ów wrześniowy dzień nie zaczął się zbyt pomyślnie, lecz teraz słońce stopniowo wyłaniało się zza watowatych chmur. Wiatr popędzał je na wschód, jak pies pasterski pogania ospałe stado wełnianych istot. Wewnątrz wiekowego boru życie tętniło pełną piersią, niepomne na zbliżającą się jesień.
Zatrzymała się na ścieżce, nie chcąc spłoszyć stadka puchatych, białych raniuszków raźnie podskakujących na czarnej ścieżynie w poszukiwaniu pożywienia. Postanowiła nie oddalać się bardziej. Nie zostało jej dużo czasu. Chciwym spojrzeniem ogarnęła wszystkie dostępne dla jej oczu zakątki lasu. Intensywnie wsłuchiwała się w jego szept, by na zawsze wyryć go w pamięci. Zamknęła znużone oczy, zachwiała się i opadła na kolana. Z jej piersi wydobył się szloch. Dłońmi oparła się o wilgotną ziemię, pochyliła się powoli i ustami dotknęła jej chłodnej powierzchni. Dzwon kościelnej wieży oznajmił kolejną pełną godzinę. Dźwięcznym, krzepiącym głosem wzywał ją do drogi.
Podniosła się i otrzepała suknię. Wystraszone raniuszki z krzykiem wzbiły się w powietrze. Niczym lekkie nasiona dmuchawca rozpierzchły się niesione powiewem wiatru. Serce królewny wypełniła ulga. Była gotowa na ostateczne rozstanie z ojczyzną. Pogodziła się z bólem utraty bliskich. Iskra nadziei znów rozjaśniła mroki niepewnej przyszłości. Przypomniała sobie, że nie w jej rękach ona spoczywa.
Im bliższa stawała się chwila odjazdu, tym większe zdenerwowanie okazywali mieszkańcy pałacu. Ermańczycy oporządzali nakarmione konie, zapakowali do powozu skromne bagaże Eileen i Scathii. Zabrały ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Narzeczona króla kosztowności zawsze otrzymywała od przyszłego męża.
Gdy wybiło południe, wszyscy zgromadzili się na podwórzu.
- Trzymaj się siostro, znajdź szczęście w nowym życiu – powiedział Luka.
- Ty również, bracie. Niech nie przytłoczy cię ciężar królestwa i władzy.
Iris prosiła ją, by i do niej czasem napisała. Reszta słów uwięzła jej w gardle na skutek wzruszenia. Najwięcej wsparcia dała królewnie postawa Eimear.
- Eileen, pamiętaj, że nigdy nie stracisz naszej miłości. Nieważne jak daleko będziesz.
- Wy również, kochana Eimear.
Gdy podeszła do ojca, z jej oczu popłynęły ostatnie piekące łzy.
- Kocham cię, Eileen – wyszeptał i drżącą dłonią pogłaskał ją po głowie.
Wszystko to obserwowała jedna osoba, o której Eileen niemalże zapomniała. Cillian stał razem z ojcem na uboczu, z sercem ściśniętym, tak bardzo, że pochylał się do przodu, jakby dźwigał na plecach wielki ciężaar. Królewna, ku zaskoczeniu obecnych zbliżyła się do niego.
- Nie rozpaczaj, Cillianie.
- Wiem, że nie możesz, pani dać mi niczego, co złagodzi moje cierpienie, ale…przyrzeknij mi, że będziesz pamiętać o mnie…jako przyjacielu.
- Obiecuję, obiecuję…
Potem, odwróciła się szybko do czekającego na nią Ermańczyka.
- Jestem gotowa! – powiedziała mocnym głosem.
Sługa otworzył drzwiczki karocy i podał jej rękę. Za nią do środka weszła także Scathia i usiadła naprzeciwko niej. Gdy woźnica dał sygnał do odjazdu, poczuły lekkie szarpnięcie i orszak ruszył. Eileen spojrzała na służącą. Ta uśmiechnęła się do niej i powiedziała:
- Będzie dobrze.
Postacie stojących na dziedzińcu kurczyły się z każdą sekundą, aż w końcu stały się niewidoczne. Silijski las pozostał ostatnim drogim Eileen widokiem. Westchnęła głęboko, wiedząc, że jej serce zawsze będzie do niego należało, jak jagoda do gałązki, na której się poczęła.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt