Krzyk, który zrodził się pośród nocy, w środku miasta, które tak dobrze znałem, nagle umilkł, jakby zdławiony czyjąś dłonią.
Skręciłem w uliczkę, z której dobiegł krzyk i pobiegłem. Kilka ulicznych latarni mrugało, cienie pojawiały się i po chwili gasły. Podkute obcasy stukały o bruk, jakbym chciał ostrzec kogoś, że właśnie nadchodzę. Biegłem, próbując nie stracić oddechu, gdy nagle z ciemnej bramy runął na mnie napastnik.
Obaj wylądowaliśmy na bruku i zaczęliśmy się siłować. Był silniejszy ode mnie, ale ja byłem zwinniejszy i zanim zdołał mnie przygwoździć tym swoim wielkim cielskiem, wywinąłem się, wstałem, a kiedy próbował się niezdarnie podnieść, kopnąłem go w głowę.
Teraz leżał przede mną niczym martwy byk na arenie. Nie był już groźny, ale w każdej chwili mógł się ocknąć.
Uliczne walki opanowałem do perfekcji, a cwaniactwo w walce z silniejszym pozwalało zachować całą twarz.
Kątem oka dostrzegłem kobietę wybiegającą z bramy, z której wypadł wielkolud. Przebiegła obok i pobiegła w stronę, z której przyszedłem. W pewnym momencie zatrzymała się i wykrzyknęła:
- Nigdy nie wierzyłam w to, co mówią o tobie!
Odwróciła się i pobiegła. Wielkolud zaczął coś mruczeć i powoli się podnosić, stwierdziłem więc, że nic tu po mnie. Pobiegłem w nadziei, że uda mi się dogonić kobietę i zapytać, skąd mnie zna, ale znikła gdzieś pośród niezliczonych bram, jakich w naszym mieście nie brakuje. Przejechał tramwaj i jej twarz mignęła mi za oknem. Zacząłem biec w nadziei, że go dogonię, ale nie miałem szans, a taksówki, od których w tym mieście się roi, nagle zniknęły przykryte czarną płachtą nocy.
Wszedłem do baru na rogu, zamówiłem setkę i wlałem ją w siebie.
Ludzie bez jutra modlili się nad niedopitym piwem, klęli lub się bratersko ściskali. Alkohol otwiera żyły i rozplątuje języki.
- Syn Alana chciał się zabić, ale go odratowali.
- To dzieciak jeszcze. Trzeba się znać na umieraniu, by dobrze przeciąć żyły, tak by cały wodospad krwi spłynął, sprawiając, że woda w wannie zamieni się w Morze Czerwone.
- Tak? A skąd ty taki znawca jesteś?
- Mówię, ci, że trzeba się znać na umieraniu, by niczym aptekarz dobrać odpowiednią porcję leków, tak, by życie nigdy więcej nie bolało – recytował mężczyzna niczym wiersz.
- Trzeba się znać na życiu, by śmierć więcej nie szeptała do ucha cudownych zaklęć – podniósł do góry wykrzywiony wskazujący palec.
- Kurwa! Gorąca linia samobójców! Chłopak się nieszczęśliwie zakochał, ledwo go odratowali, a tu znawca udziela rad, jak ze sobą skończyć – mówił barman szeptem, ale tak, bym go usłyszał.
- Poeta?
- A gdzie tam! Brukarz.
- Brukarz? – Spytałem z niedowierzaniem, bo chłop nie wyglądał na kogoś, kto pracuje fizycznie.
- Nie w tym sensie. Brukarz, bo szlifuje bruk. Bezrobotny. Tadziu przestań pieprzyć te swoje farmazony, bo cię wyprowadzę!
- Już kierowniku milczę!
- Może komuś się przydadzą te jego rady – mruknąłem, a tym kimś mogłem być, choćby ja. Czasem miałem ochotę napić się wybielacza lub skoczyć w przepaść, ale nie dziś. Dziś uratowała mnie twarz tej kobiety.
Drzwi otwarły się z hukiem i stanął w nich Byk, jak zdążyłem go nazwać.
- No, będzie wesoło! – pomyślałem.
Kiedy Byk mnie zobaczył, sapnął i ruszył w moim kierunku.
- Gdzie ona jest? – Wysapał przez zaciśnięte zęby.
- Kto?
- Nie udawaj głupka, bo cię trzasnę!
- Edziu! Daj spokój – barman wyszedł zza baru i stanął obok nas. – Nie chcę tu żadnej rozróby.
Edziu? Chłop wyglądał na Zbycha, Bronka, albo Rycha, ale z całą pewnością nie na Edzia.
- Gdzie jest moja żona!!! – Wrzasnął. – Mów, bo gnaty połmię!
- Panie, ja nic nie wiem! Nie znam twojej żony.
- Widziałem, jakżeś za nią pognał. Pewnieśta się gdzieś umówiły – cedził przez zęby nieświeżym oddechem.
Chłop, jak beczka. Ja przy nim to chucherko. Gdyby mnie trafił tą łapą, jak bochen chleba to nie byłoby co zbierać.
- Człowieku! Nie znam twojej żony i odwal się ode mnie!
- Ten pan tu sobie spokojnie pije od dobrej godziny – wtrącił się barman.
Po kilku minutach słownych przepychanek i zapewnieniach człowieka zza baru, że jestem tu dłuższy czas, Byk opuścił lokal ze spuszczoną głową. Wyglądał, jak chłopiec, któremu ktoś zabrał zabawkę.
- Edziu jest niegroźny. To najlepszy rzeźnik w całej okolicy. Wielki chłop, ale serce ma miękkie. Muchy by nie skrzywdził.
- Tak?! To dziwne.
- No, chyba, że ktoś mu podpadnie, to wtedy wpada w szał i lepiej nie stawać mu na drodze. Na koszt firmy.
Nalał wódki i postawił przede mną szklankę.
- Co z tą jego żoną?
- Tak naprawdę to nie jest jego żona. To siostrzenica jego zmarłej żony. Pilnuje jej jak oczka w głowie, a ona czasem ucieka. Ciekawa świata dziewczyna to i ucieka, ale zawsze wraca.
Około pierwszej wyszedłem z lokalu. Wódka zaszumiała mi w głowie.
Ulicami szli rozpaleni rozpustnicy poszukujący przygodnych miłostek. Auta trąbiły, światła migały – miasto żyło piątkową nocą.
Prorocy, królowie pościeli niedbający o sen, nocni buntownicy, protestujący przeciw pierwszym promieniom dnia, wchodzą w tę dobrą, spokojną noc, jakby kopali w zamknięte drzwi, a przecież noc nie stawia oporu.
Rozmigotane, jak to we wrześniu, pełne gwiazd niebo ginęło pośród miejskich latarni.
Pomyślałem o mojej biednej matce, której od chłodnego półmroku kościoła twarz nabrała koloru świec. Modliła się żarliwie, jak to potrafią ludzie skrzywdzeni przez los. Mimo ciosów, które na nią spadały, wierzyła, że dobry Bóg wysłucha jej błagań i pewnego dnia w jej życiu zaświeci słońce.
Czasem wydawało jej się, że świat za drzwiami kościoła zniknął. Nikt nie przeżył, tylko ludzie modlący się w kościele, bo na to zasługiwali.
- Moja córko – mówił ksiądz, który mógłby być jej wnukiem. – Bóg cię doświadcza, bo cię kocha. Cierpienie tu na dole na tym ziemskim padole łez to wielkie wyróżnienie. Pan Bóg nie wybrałby słabych ludzi do noszenia krzyża.
- A co z dziećmi proszę księdza? Dlaczego cierpią dzieci?
- Tylko Bóg może to wiedzieć – ucinał ksiądz, zadając pokutę.
Matka znała się doskonale na samotności, bo studiowała ją przez długie lata, kiedy ja byłem daleko, a ojciec uciekł do innej, młodszej, ładniejszej nie przykrytej pajęczyną trosk.
W pudełku po butach trzymała listy od kochanka. Ten ostatni list sprzed ponad trzydziestu lat przez dwa lata nosiła przy sobie, aż w końcu odważyła się pojechać na drugi koniec kraju na jego grób.
W tym liście jej przyjaciel pisał, że umiera i przepraszał, że o nią nie zawalczył. Prosił, żeby przyjechała go odwiedzić w szpitalu, a ona tak bardzo bała się szpitali.
Kiedy została sama, strach rósł w niej każdego dnia, burzył krew, jak wypite wino i moja mama stała się wylęknioną staruszką z czarną chustą zarzuconą na głowę.
W naszym maleńkim domku na obrzeżach miasta wszystko miało swoje miejsce: firanki, przez które matka patrzyła na świat, wykrochmalona pościel, narzuta, sterta poduch ułożonych równiutko, jak żołnierze na defiladzie.
- Mamo! Nikt już tak nie robi. Nikt nie krochmali pościeli i nikt nie układa poduch na łóżku.
- Może i nikt tak nie robi, ale ja będę tak robić, dopóki starczy mi sił.
Czarno – biały telewizor, którego nie pozwalała wymienić na kolorowy, przyozdabiała serwetka, którą zrobiła na szydełku, a na niej stał wazon, w którym rozgościły się gałązki bzu, jakby mało ich było za oknem.
Na ścianie wisiało fotografia ślubna, na którym matka była w welonie i sukni ślubnej, a ojciec w kolejarskim mundurze. Wyglądali na szczęśliwych ludzi wierzących, że dobry Bóg sprawi, iż w ich życiu nie zabraknie zdrowia i boskiej opieki.
Jej ciało zmęczone całodzienną pracą w ogródku, między kwiatami i warzywami oraz długimi godzinami spędzonymi na modlitwach, wieczorem popadało w odrętwienie. Kiedy wracałem do domu, siedziała przy oknie w swoim ulubionym serdaku i patrzyła na świat. Całowałem ją w głowę i mówiłem, że pora spać.
Tak naprawdę dopiero wiosną czas złocisty i nieruchomy wybudzał ją z tego letargu.
Naniosła na mapę duszy wspomnienia dni kolorowych z dzieciństwa i doskonale pamiętała, jak babcia zabierała ja na targ, ale nie pamiętała już, co robiła rano.
- Mamo zabiorę cię do miasta. Kupię mieszkanie, suche bez wilgoci i z widokiem na miasto. Będziesz siedzieć na balkonie...
- Synku, kiedy ja nie chcę. Tu się urodziłam i tu chcę umrzeć.
Manuel del Kiro
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt