Droga do Ermanii nie miała zająć więcej niż trzy tygodnie. Stołeczne miasto tego królestwa – Ekard – leżało w centrum kraju. Ermania nie słynęła z dużej powierzchni, lecz nie rozmiar determinuje potęgę.
Po przekroczeniu Ilwańskiej granicy, Eileen otworzyła okienko karety i wychyliła głowę. Na razie widok nie różnił się od tego, który znała. Przełożony woźniców zarządził kolejny postój. Podróż upływała w spokoju. Zapowiadało się na to, że potrwa ona krócej o dwa dni. Pogoda dopisywała. Z każdym kolejnym porankiem, królewna budziła się coraz bardziej podekscytowana. Rozmawiała nawet z Ermańczykami, głównie po to, by podszkolić trochę swój zakurzony ermański, którego długo nie miała okazji używać. Ostatni raz posługiwała się nim dwa lata temu, gdy jeszcze się go uczyła. Czytała nawet książki w tym języku. Teraz, otoczona ludźmi, którzy nie znali ilwańskiego, powoli przystosowała umysł do nieustannej lingwistycznej gimnastyki. Niestety Scathia nie znała ani słowa po ermańsku. Eileen uspokoiła ją, iż język ten, bądź co bądź skomplikowany, możliwy jest do przyswojenia.
- Nie martw się, droga Scathio. Pomogę ci. Z resztą, nie oczekują, że od razu będziemy nim perfekcyjnie władać. Zapewnili nam tłumacza. Król zna ilwański, ale nie wypadałoby, gdyby mówił naszym językiem w swoim kraju, w obecności arystokracji i poddanych.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, pani, jestem gotowa jeszcze tego dnia rozpocząć naukę.
Eileen rozbawił zapał służącej. Do końca podróży nauczyła ją wielu podstawowych zwrotów. Scathia okazała się pojętną uczennicą. Nauka języka sprawiała jej przyjemność. Zachęcona postępami i pochwałami ze strony swojej nauczycielki, zagadywała do Ermańczyków, którzy zaczęli żywić do niej sympatię.
Nadszedł upragniony dzień, w którym mieli dotrzeć do Ekardu. Napięcie w sercach obu Ilwanek rosło w miarę zbliżania się do murów miasta. Na horyzoncie zamajaczyły szare mury okalające stolicę. Powozy zatrzymały się przed wejściem na znak dany przez kierującego wyprawą stangreta, który zeskoczywszy z kozła, podszedł do strażników bramy i po uzyskaniu zgody na przejazd, wrócił na swoje miejsce.
Powóz, w którym jechały Eileen i Scathia znajdował się w połowie długości orszaku. Konie, dostojnym stępem wkraczały w blankowane mury Ekardu, za którymi ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Sillia w żaden sposób nie mogła równać się z tym miastem. Strzeliste wieże katedr, masywne, murowane szarą cegłą kamienice, szerokie ulice i górujący nad wszystkim zamek, którego wieże widoczne były z każdego punktu tej siedziby ermańskich królów, sprawiało wrażenie onirycznej krainy przeniesionej do rzeczywistości. Zabudowa zdawała się wypiętrzać w kierunku centralnym, a jej wierzchołek stanowiła zamkowa wieżyczka z białego marmuru, zwieńczona flagą w narodowych barwach Ermanii – czerwieni i błękicie.
Przez całą drogę do zamku, Eileen wychylona przez okno, z zachwytem studiowała dzieła architektury, tętniące miejskim życiem ryneczki i jarmarki, malownicze fontanny, przyglądała się sklepom i zakładom rzemieślniczym. W ogóle nie zauważała obserwujących orszak ciekawskich mieszkańców. Delektując się turystycznymi doznaniami, zupełnie zatraciła poczucie decorum, które ją obowiązywało.
Przypomniała sobie o nim dopiero, gdy kareta ponownie stanęła. Stangret otworzył drzwiczki karety. Powitał ją elegancki Ermańczyk, ubrany w tradycyjny strój swojego kraju. Dominowała w nim czerwień i złote zdobienia, bardzo modne w całym ówczesnym świecie. Jednakże długi do kostek, rozpięty od pasa w dół karmazynowy płaszcz był charakterystyczny tylko dla kultury ermańskiej szlachty. Noszono go zawsze w połączeniu z czarnymi spodniami i długimi butami tego samego koloru.
Twarz tego człowieka nie była jej obca, należała bowiem do posła, który to przybył do Sillii i dał początek nowemu rozdziałowi w życiu zarówno jej, jak i tych, którzy mieli się w nim pojawić.
- Witaj, wasza królewska mość! – powiedział Faro z uśmiechem. - Twoja obecność jest dla naszego narodu prawdziwym zaszczytem! Ufam, że jego gościnność wynagrodzi ci rozstanie z twoją piękną ojczyzną!
- Dziękuję, panie! – odparła królewna.
Wprowadzono ją do zamkowej bramy. Jak się dowiedziała, król oczekiwał jej w głównej sali pałacu. Scathia, jako najbliższa towarzyszka przyszłej królowej, otrzymała pozwolenie na towarzyszenie Eileen.
Lud zgromadzony przed zamkiem należał przeważnie do wysoko urodzonej warstwy społeczeństwa. Okazywał on umiarkowany, związany z jej przybyciem entuzjazm, czego nie miała mu wcale za złe, pamiętając o trwających kilkaset lat, napiętych stosunkach pomiędzy obydwoma królestwami, które dopiero pierwszy raz w historii miały ulec polepszeniu.
Olśniewający pałac królewski nie przytłaczał przepychem. Jego bogactwo stanowiła kunsztowna architektura – wysokie sklepienia gwiaździste, wąskie na pół, a wysokie na dziesięć metrów okna, wszystko wydrążone w białym, zimnym, surowym marmurze. Ascetyczna prostota miejsca napawała przebywających wewnątrz grozą i podziwem. Być może ideą twórców nie było sztuczne wyeksponowanie potęgi władców tego kraju, z którą nie potrzebowali się obnosić. Czuć ją było w układzie kolumn, w rozpiętości ramion łuków podporowych, bijących blaskiem ścianach. Jedyną jego ozdobą były utkane ze światła naturalne, gobeliny, wędrujące po powierzchni murów, posłuszne słońcu, które każdego poranka od nowa powoływało je do życia.
Eileen nie mogła być bardziej oczarowana. W jej oczach zabłysły łzy wzruszenia. „Eimear, gdybyś tylko mogła to zobaczyć!” pomyślała. Postanowiła, że opisze to dla niej w pierwszym liście. Drzwi do sali, gdzie czekał na nią król Mell, nie wyróżniały się kolorem. Nie dostrzegła ich w pierwszej chwili. Dopiero, gdy słudzy zaczęli je otwierać, mała szczelina pomiędzy rozchylającymi się, ciężkimi skrzydłami zaświadczyła o ich istnieniu.
Gdy tylko usłyszała swoje imię głośno zapowiedziane przez junkra Faro, odważyła się wejść do środka. Sala królewska króla Mella dwukrotnie przewyższała wielkością salę w ilwańskim pałacu. Zgromadzonych tam ludzi było około pięćdziesięciu, a może i więcej? Sama nie wiedziała. Przez środek posadzki ciągnął się czarny, przybity gwoździami, cieniutki dywan. Król powstał z tronu, a za nim wszyscy dostojnicy.
- Witaj córo Ilwany! Z radością przyjmujemy cię w nasze gościnne progi! – usłyszała Eileen. Oszołomiona, na początku nie mogła zorientować się z czyich ust pochodzą te słowa.
Król zszedł ze stopni, by zrównać się ze zmierzającą w jego kierunku Eileen, którą nadmiar odbijającego się od podłoża światła zmuszał do mrużenia oczu. Przysłoniła je prawą dłonią, by móc przyjrzeć się przyszłemu oblubieńcowi.
Zamiłowanie Ermańczyków do jasności nie brało się znikąd, gdyż większość z nich obdarzona była nadzwyczaj białą cerą i jasnymi włosami. Król Mell nie odbiegał od kanonu rodzimego piękna. Jego włosy w odcieniu białego żonkila, falami opadały na szerokie ramiona. Smukłą, nieco kościstą twarz akcentował zarost tego samego koloru. Ogólnie rzecz ujmując, młody król był raczej wysokiego wzrostu, jego smukłą sylwetkę podkreślał wąski, granatowy kontusz ukryty częściowo pod płaszczem gronostajów.
- Witaj, raz jeszcze pani! Przyjmij dowód mojego oddania! – powiedział król. Teraz Eileen wiedziała już, że ten donośny, niski głos, który usłyszała za pierwszym razem, należał właśnie do niego. Król włożył na jej serdeczny palec prawej dłoni niewielki, acz uroczy pierścionek. Tak wyglądały oficjalne zaręczyny pomiędzy członkami wysokich rodów w Ermanii.
- Witaj, wasza królewska mość! Jestem wdzięczna za waszą łaskawą przychylność wobec mnie i mojego narodu! – odparła królewna i ukłoniła się pochylając głowę.
W sali rozległ się uroczysty baryton trąby. Eileen pomyślała, że wszystko w tym kraju ma podniosły charakter. Czuła się tym nieco zbita z tropu. Na szczęście król Mell nie należał do sztywniaków i z przyjaznym uśmiechem wyszeptał do niej po ilwańsku:
- Nie przejmuj się, królewno! Wiem, że wszystko jest tu dla ciebie zupełnie nowe, ale mniemam, że szybko do tego przywykniesz.
Nie odpowiedziała, tylko dość niepewnie odwzajemniła uśmiech.
- Panie i panowie! – przemówił król już w swoim języku. – Nie zwlekajmy dłużej, lecz rozpocznijmy ucztę, na którą tak długo czekaliśmy!
Podczas uczty, Eileen posadzono naprzeciw monarchy. Po jego lewej stronie siedział jakiś młodzieniec, niemalże dziecko. Przedstawiono go, jako królewskiego kuzyna. Na imię mu było Beda. Osierocony przez rodziców w wieku dziecinnym, został przygarnięty przez ówczesnego króla Ermanii, ojca Mella - Karola. Teraz młodzik przeszedł pod opiekę starszego kuzyna. Przykuł wzrok królewny, gdyż w odróżnieniu od swoich pobratymców, twarz miał nieco śniadą, a włosy, kręcone i czarne, oczy duże, brązowe jak mahoń, w których ginął zarys niewiele ciemniejszych źrenic.
Siedzenie po prawicy króla zajmowały dwie młode jasnowłose kobiety, siostry monarchy. Eileen nie mogła napatrzeć się na ich odświętne suknie, które również bardzo odbiegały od ilwańskiej mody. Obie były wykonane z jasnego, żółtego, połyskującego materiału. Dekolty w serek odsłaniały przyzwoitą ilość śnieżnobiałej skóry szyi i zarys obojczyków. Długie, rozszerzone przy samych dłoniach rękawy spuszczały się prawie do ziemi. W Ilwanie nie używano tego ozdobnego kroju, ze względu na jego małą praktyczność, ale podczas uczty, Eileen zauważyła, że dziewczyny świetnie radziły sobie z niewygodnym nadmiarem materiału.
Suknia naszej Ilwanki posiadała tradycyjny dekolt „łódkę” i haftowana była ciemnozielonymi wzorami roślinnymi. Głowy ermańskich królewien zdobiły srebrne połyskujące siatki zręcznie wplecione w ich długie warkocze.
Eileen była oczarowana królewskim towarzystwem, ozdobnym, ale tak samo jak pałac, noszącym się ze swobodą i lekkością. Ermańczycy zdawali się nie zwracać uwagi na bogactwo swoich ubiorów, powagę gestów, tak jakby doskonałe maniery wypływały z natury ich osobowości. Z zadowoleniem więc zaczęła myśleć, o tym, że wkrótce stanie się częścią tego świata. Spodobał się jej przyszły mąż, jego rodzina, junkrzy oraz świta. Król Mell obdarzał ją od czasu do czasu przychylnym spojrzeniem. Nie rozmawiali ze sobą, gdyż znajdowali się zbyt daleko od siebie, co nie było wcale niezgodne ze zwyczajem. Narzeczona króla zawsze zajmowała miejsce naprzeciw niego.
Towarzyszkami Eileen były dwie damy, które na przemian zasypywały ją uprzejmymi pytaniami o Ilwanę, na co ona odpowiadała z ochotą i przyjemnością, a one słuchały zaciekawione. Pierwszy raz w życiu miały okazję spotkać rodowitego mieszkańca kraju, który dotąd postrzegały jako wrogi, a zatem owiany ciemną mgłą niestworzonych domysłów i tajemnic. O poczynaniach Ilwany Ermańczycy słyszeli tylko od cudzoziemców, zwłaszcza podróżujących tam kupców. Ich przekazy różniły się między sobą tak bardzo, że nie można było na nich polegać. Każdy chciał zabłysnąć umiejętnością wymyślania bajek i hiperbolizował zarówno wady, jak i zalety tego kraju.
Eileen, z patriotyczną troską i zarazem rzetelnie nakreśliła obraz swojej ojczyzny. Często wzbudzał on zdziwienie. Jej opowieściom zaczęli przysłuchiwać się także inni goście, w tym jego wysokość, aż w pewnym momencie, Eileen zdała sobie sprawę, że w sali słychać tylko jej głos. Stropiła się tym trochę i zaczęła się zacinać. Na szczęście, uwagę od jej konsternacji odwrócił jakiś rudobrody szlachcic, który zupełnie zmienił temat, przekierowując uwagę zebranych na bardziej pikantny temat.
- Słyszeliście, waszmoście, jaki los ostatnio spotkał Nualię?
- Nie! Czyżby wojna dobiegła końca – odpowiedział ktoś, kogo Eileen nie mogła zobaczyć.
- A tak! Koniec wojny, a z nią także rodu Leytonów!
Eileen pobladła. Spojrzała na rudobrodego, który perorował dalej:
- Wsparcie księcia Emeralda dla cesarza przesądziło o jego szybkim zwycięstwie Qatrin. Podobno Sostina została zrównana z ziemią!
- To akurat nieprawda! – krzyknął inny arystokrata. – Zburzono tylko jej mury!
- W każdym razie – kontynuował rudzielec. – Polało się dużo krwi, nie tylko cywilów, ale przede wszystkim króla Edgara i jego krewnych.
Eileen zrobiło się słabo. Obawiała się usłyszeć najgorszego.
- Tak, dobrze mówi! – odezwał się siwy starzec, siedzący obok rudobrodego. – Króla zabito w walce, nie ostał się żaden z jego domowników, chociaż…- tu potarł swoją długą, białą brodę. – Mówią, że królowa i jej dziecko żyją.
- Jak to możliwe, ojcze?! – zapytał inny biesiadnik (do starszych zwykło się zwracać per ojcze, nawet pomimo braku rzeczywistych więzów krwi) – Dlaczego cesarz miałby kogoś oszczędzić?
- Cesarz nie, ale książę Emerald tak. Miał w tym podobno jakiś interes.
- Ale gdzie ona teraz jest?
Eileen nie kontrolowała już tego, kto mówił, tylko z zamierającym sercem chłonęła każde słowo.
- Może książę ją uprowadził!
- Nie, to nie to! Rzekomo widział ją jakiś kupiec. Jechała na koniu, cała okrytą czarnym płaszczem, z rąbkiem na głowie i dzieckiem na ręku. Prowadził ją jakiś wieśniak.
- Skąd wiedział, że to ona?
- Poznał ją po włosach, wyłaniających się spod okrycia. Były kruczoczarne. Nikt w Nualii takich nie ma. Tam są sami blondyni i ewentualnie rudzi, podobnie jak u nas. Zdarza się tam czasem jasnobrązowy odcień czupryny, ale głęboka czerń – nigdy.
- Mogła to być jakaś inna cudzoziemka.
- Mogła, ale niekoniecznie. Zarzekał się, iż był w Sostinie, w dniu przyjazdu ilwańskiej królewny i widział ją na własne oczy.
- To tylko domysły! Powiedz raczej, co będzie z królestwem – poprosił ktoś zwracając się ponownie do rudobrodego. Ten, na powrót przybrał dumną postawę i minę niekwestionowanego znawcy tematu. Z półprzymkniętymi powiekami odpowiedział:
- Książę Cenna Emerald zostanie królem – wasalem cesarza i w jego imieniu będzie sprawował rządy w Nualii.
- Oto jak skończył zacny niegdyś ród Emeraldów! Straszne rzeczy dzieją się teraz na świecie.
Dalszy ciąg rozmów potoczył się już z mniejszym ożywieniem. Eileen nie odzywała się więcej i nie słuchała, dopóki król, na zakończenie uczty, ogłosił, co następuje w sprawie ich ślubu.
- Dostojni goście! Zechciejcie jeszcze wysłuchać oficjalnego postanowienia, co do daty naszego ślubu z obecną tutaj królewną ilwańską, córką szlachetnego króla Oskara II z dynastii Crann – Ermańczycy mieli to do siebie, że najważniejsze informacje ogłaszali podczas biesiad. – Odbędzie się on równo za dwa tygodnie, w sobotę 14 października 1412 A.D. Niechaj nikogo z was nie zabraknie w tej najuroczystszej dla nas chwili!
- Niech żyje król! – zawołali biesiadnicy wznosząc wysoko puchary z czerwonym winem. Entuzjazm ten nie był udawany. Poddani kochali swego króla, a Ermańczycy lubili jawnie okazywać przywiązanie.
- Niech żyje królowa! – wyrwało się komuś.
Eileen spłoniła się, widząc surowe spojrzenia sióstr króla i kilku innych osób skierowane w stronę entuzjasty. Król nie przejął się tym nietaktem, lecz uśmiechnął się do niej ciepło, jak za pierwszym razem. Nie spostrzegł zapewne, że w twarz jego przyszłej oblubienicy wpatrywały się także inne, lecz zupełnie zimne oczy. Jego najbliższa rodzina zdawała się nie podzielać jego radości. Eileen przeszedł po plecach lodowaty dreszcz, gdy rozejrzawszy się wokoło, napotkała nie jedno, nie pięć, nawet nie dziesięć, lecz co najmniej dwadzieścia takich spojrzeń. Nie powinna robić sobie zbyt szybko nadziei na sielankowe życie w tym kraju. Ci ludzie nie ufali Ilwanie i możliwe, że mieli ku temu powody. Znów poczuła się osamotniona i zagrożona. Nie mogła doczekać się, aż będzie jej wolno wstać od stołu.
Dzień był jeszcze młody, więc po uroczystym obiedzie król zaproponował przechadzkę po swoich ogrodach. Główną atrakcją spaceru, była bliższe poznanie królewny, więc pozwolił wyprzedzić się wycieczce, aby mógł swobodnie z nią porozmawiać. Na początku jednak, nic do siebie nie mówili. Oboje czuli się onieśmieleni. Królewna tym bardziej, że widziała jak siostry Mella odwracają się w ich stronę co jakiś czas z poważnymi twarzami i szepczą do siebie.
- Bardzo się cieszę, pani, że mogę cię na reszcie poznać! –powiedział król.
- Ja również, wasza wysokość, jestem z tego bardzo rada.
- Ale na pewno ciężko było ci opuścić dom rodzinny. Powiedz szczerze, czy nadal sprawia ci to takie cierpienie, jak owego dnia, gdy mój poseł poprosił o twą rękę?
- Ależ bynajmniej, panie! – zapewniła gorąco Eileen.
Nie sądziła, że junkier Faro tak dokładnie wszystko obserwował i odebrał takie wrażenie. – Wystarczyło mi kilka chwil tutaj, aby zapomnieć o początkowych troskach. Główną ich przyczyną była choroba mego ojca i…siostry – królewna posmutniała na to wspomnienie.
- Słyszałem, że twój ojciec, pani źle się miewa. Bardzo nad tym boleję. Jest on dobrym władcą. Odkąd objąłem tron starałem się nawiązać z nim kontakt, ale nie miałem po temu okazji, aż wreszcie się nadarzyła. Lecz…o twej siostrze słyszę po raz pierwszy. Co jej dolega, jeśli mogę spytać?
- Moja siostra, Eimear, choruje na to samo. Już nigdy ich nie zobaczę… - jej podbródek zadrżał, a z oczu potoczyły się mimowolne łzy.
- Postaram ci się to wynagrodzić najlepiej, jak potrafię, pani.
- Dziękuję, panie, za twoją łaskawość. Jest mi ona dużą podporą i pocieszeniem.
Czas jakiś szli, podziwiając dogorywające piękno swawolnego lata, które w tych stronach dość dobrze utrzymywało swe wdzięki nawet do października. Na zielonych czuprynach dębów coraz częściej pojawiały się rdzawe pasma. Nieliczne dmuchawce prószyły siwizną. Rude wiewiórki przecinały im drogę w pogoni za niezbędnym do przetrwania zimy prowiantem. Zajęte tym zadaniem zupełnie się w nim zapamiętały i nie zwracały na ludzi żadnej uwagi, dopóki…ci nie zaczęli podrzucać im orzechów. Eileen stanęła jak wryta, gdy zobaczyła, że niektóre panny kucają z przysmakiem w dłoni i przywołują rude stworzonka cmoknięciami. Król uśmiechnął się pod wąsem.
- Czyli tego także nie robicie w Ilwanie – powiedział.
- W istocie – odparła obruszona Eileen. – Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby dokarmiać leśne zwierzęta! A spędzałam z nimi każdą wolną chwilę.
- Jest to przednia rozrywka naszej młodzieży, pani! – zaśmiał się władca.
- Czy zawsze jest u was tak wesoło?
- Niestety, to rzadki obrazek. Cieszmy się nim, bo jest ulotny.
Eileen spojrzała na niego pytająco.
- Kiedyś – król zrozumiał treść jej spojrzenia, więc postanowił zaspokoić jej ciekawość. - Zanim zmarli moi rodzice i dwie młodsze siostry, przeżywaliśmy wiele takich pięknych chwil. Niestety, dziesięć lat temu, zaraza zabrała ich, oszczędzając tylko mnie, Adę i Marilisę.
- Ależ to okropne! – wykrzyknęła królewna. Przypomniała sobie, że rzeczywiście dziesięć lat temu Ermaniię i Nualiię opanowała epidemia dżumy, która zebrała spore żniwo. Nie przedostała się ona daleko poza ilwańskie granice. Ogniska śmiertelnej choroby wygasły kilka kilometrów przed Sillią. – Szczerze współczuję. Utrata rodziny…to coś strasznego – wydusiła.
- To prawda, moja droga, dlatego ogromnym szczęściem będzie otrzymanie nowej.
Spojrzał na nią wzrokiem, który głęboko zapadł jej w serce. Był to wzrok błagalny, ale zarazem pełen ufności, nagrodzonej po latach łez, będących jedyną rosą dla usychającej duszy, w której uczucie nie umiera, lecz walczy z paraliżującym je cierpieniem; szarpie się, chcąc wyrwać się śmierci; rani się o ciernie bolesnych wspomnień, a jej pragnienie gaszą słone strumienie, które dają jej się zagoić. Jednak, gdy otrzyma lekarstwo, rozkwita bardziej niż te serca, które zaznały słodyczy i nie wiedzą, co znaczy być jej pozbawionym. Żyje podwójną siłą ocalonej od rozpaczy nadziei.
Eileen nie wiedziała ile czasu patrzyli sobie w oczy, ale dało jej to więcej aniżeli wielogodzinne rozmowy. Przekonała się, że będzie w stanie pokochać tego człowieka. Urzekał ją całą swoją osobowością. Miała nadzieję wyczytać z jego źrenic to samo w stosunku do niej. Nie chciała oceniać jego postawy wedle własnych życzeń, ale nie umiała oprzeć się wrażeniu, że też nie jest mu przykra perspektywa wspólnego życia.
Spacer po królewskich ogrodach naturalnie zakończyła zmiana pogody. Mięsiste, ponure chmury zaatakowały nieboskłon, całkowicie pozbawiając go radosnego blasku. Wycieczka zmuszona była zawrócić do zamku. Nim dotarli do schronienia, dosięgły ich ciężkie, twarde krople deszczu powodując dużo pisków i śmiechu.
Kolacja przebiegła w dobrym nastroju. Ludzie przestali trapić Eileen pytaniami, nie patrzyli na nią wilkiem. W gruncie rzeczy, nie zwracali na nią żadnej uwagi. Nie było jej z tym źle. Potrzebowała wyciszenia. Zmęczenie podróżą zaczęło objawiać się w postaci nagłej ciężkości powiek i usilnie powstrzymywanego odruchu ziewania. Dołączył do tego ból pleców i głowy, spowodowane ustąpieniem długotrwałego napięcia nerwów, gdy jeszcze nie wiedziała, czego się spodziewać na dworze przyszłego męża.
Tuż po posiłku, pozwolono jej udać się do przygotowanej dla niej komnaty, leżącej w żeńskiej części zamku, stanowiącą dla Ilwanki kolejną ciekawostkę. Tak zwana żeńska część czy „dom niewiast”, było to oddzielne skrzydło pałacu, gdzie wstęp miały tylko kobiety. Mieściły się tam pokoje panien i wdów, zarówno ze służby jak i arystokracji. Goszczono tam też przyjezdne księżniczki, córki szlacheckie lub przybywające z zagranicy narzeczone ermańskich królów. Międzynarodowe małżeństwa wśród tych władców należały do rzadkości. Przeważnie brali sobie za żony córki swoich wybitnych rodaków. Częściej zdarzało się, że wysoko urodzone ermańskie kobiety wchodziły w związki z zachodnimi władcami.
Gdy Eileen została sama, odetchnęła z ulgą. Rzuciła się na duże, miękkie łoże i przymknęła oczy. Przed natychmiastowym zaśnięciem powstrzymało ją ciche pukanie do drzwi. Myśląc, że to zapewne Scathia…właśnie! Scathia! Gdzież ona się podziewa? Kompletnie o niej zapomniała. Podeszła i sama otworzyła drzwi, ale za nimi ukazała się zupełnie inna osoba, na pewno nienależąca do służby. Wytężała przez chwilę pamięć, dopóki nie przypomniała sobie, że stojąca na progu jasnowłosa dziewczyna to Marilisa, starsza siostra króla Mella.
- Wybacz, pani najście o tej porze. Po twojej szybkiej reakcji na moje pukanie, wnioskuję jednak, iż nie byłaś jeszcze pogrążona we śnie, którego nie śmiałabym ci przerywać po tak wyczerpującym czasie.
Eileen uderzyła lodowata obojętność i nieprzystępność, z jaką wyrażała się siostra królewska. Z drugiej strony, wzięła to na karb swojego pochodzenia i tego, że wciąż była dla niej obcą. Nie zrażając się, uprzejmie zaprosiła gościa do środka. Marilisa dumnym krokiem weszła, a raczej wpłynęła do środka i usiadła na fotelu stojącym przy kominku. Eileen zajęła drugi fotel, po czym spytała:
- Co sprowadza waszą wysokość? Chętnie odpowiem na twoje pytania.
Marilisa uśmiechnęła się nieznacznie, na skutek tylko sobie wiadomej przyczyny.
- Chciałam cię trochę poznać, królewno, z bliska. Do tej pory miałam okazję obserwować cię przy stole lub na spacerze, gdyż mój brat skutecznie zabezpieczył sobie twoje towarzystwo – uśmiechnęła się ni to złośliwie, ni przyjaźnie.
Takie zachowanie bardzo wytrącało Eileen z równowagi. Nie lubiła nie wiedzieć, czego się spodziewać po rozmówcy. Wolała otwartą wrogość niż półuśmiechy ukrywające prawdziwe intencje.
- Słucham, czego chciałabyś się o mnie dowiedzieć, pani?
- Czy prawdą jest, iż twój ojciec nie zgodził się na układ z cesarzem, po podbiciu Garmen? Widzisz, bardzo zainteresowała mnie postać tego Qarena XV. Staram się zrozumieć jego ambicje.
- Tak, mój ojciec odrzucił haniebną propozycję.
- Nam także proponował współpracę.
Eileen obróciła na Marilisę zdziwione spojrzenie. Po co jej o tym mówi? Jaki to ma związek z czymkolwiek? Przyszła tutaj o tej porze rozmawiać o polityce?
- Oczywiście – ciągnęła dalej Ermanka. – Mój brat również się nie zgodził. Wyśmiał posła i kazał mu opuścić granice Ermanii jeszcze tego samego dnia.
- Udało mu się? – Eileen rozbawiła trochę myśl o uciekającym gdzie pieprz rośnie, qatrińskim emisariuszu.
- Udało, na jego szczęście. Choć trudno mi uwierzyć, że konie umieją latać, a jego chyba musiał. Ermania nie zwykła tolerować zuchwalców, tak samo jak zdrajców czy…nazbyt ambitnych – dodała znacząco. Eileen niespokojnie poruszyła się na miejscu.
– Po tym feralnym zdarzeniu – mówiła dalej. - Gdy tajemniczy napastnicy wymordowali świtę waszego posła, mój brat doszedł do wniosku, że należy sprzymierzyć się z królestwem, które do tej pory, jako jedyne oparło się kolaboracji z Qatrin.
Marilisa oparła łokcie na oparciach fotela i splecionymi w stożek dłońmi delikatnie pukała się w usta, jakby głęboko się nad czymś namyślała. Eileen zastanawiała się, co mogłaby powiedzieć, aby rozproszyć napięcie. Wtedy przypomniała sobie o Scathii:
- Właśnie…wasza wysokość! Muszę się przyznać, że kompletnie zapomniałam o mojej służącej! Czy wiesz, gdzie ona się teraz znajduje?
- Ach, tak. Umieściliśmy ją w komnacie sąsiadującej z lewej strony z twoją, pani.
- Och, dziękuję – Eileen uśmiechnęła się zakłopotana. – Tak dużo dziś się wydarzyło, że…
- Całkowicie to rozumiem – Marilisa przybrała jeden ze swoich chłodnych, dumnych półuśmiechów. – Nie co dzień zdarza się okazja, by poznać wielkiego króla i gościć na jego dworze. Ale! Niedługo ma to być część twojego życia…i zarazem naszego. No, może dla mnie nie na długo, ponieważ mój brat zamierza wydać mnie za jednego z książąt Południa.
- Moje najszczersze gratulacje, królewno! Czy mieliście okazję się poznać?
- Tak – odparła Marilisa.
Z jej oblicza na ułamek sekundy ustąpiło wymuszone opanowanie. Przewinął się przez nie żal i rezygnacja, ale szybko się z nich otrząsnęła.
- Jaki on jest? – spytała Eileen, gdyż mimika Marilisy ją zaintrygowała.
Marilisa spojrzała na nią pobłażliwie.
- Po śmierci mojego pierwszego męża, króla Mart wróciłam tutaj i… - nie dokończyła myśli. - Nie każdemu trafia się król Ermanii.
Eileen nie śmiała drążyć najwyraźniej drażliwego tematu. Poza tym sława „Nie każdemu trafia się król Ermanii” zabrzmiały trochę jak przytyk. Nie sądziła, że ma powód, aby czuć się niesprawiedliwie obdarowaną przez los, tylko dlatego, że komuś innemu poskąpił on szczęścia. Nie ona zabiegała o miano królowej, to ktoś zdecydował za nią.
- Czas już na mnie – Marilisa podniosła się. Eileen wstała i odprowadziła ją do wyjścia. Ermanka obrzuciła ją jeszcze jednym ukradkowym, oceniającym spojrzeniem i opuściła pokój. Eileen wiedziała, że nie zostaną przyjaciółkami. Nie każda szwagierka to urocza Iris.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt