Miesiąc temu kupiłem stary dom, tuż przy granicy lasu we wsi Nikisiówka. Ekipa remontowa działa, naprawiając dach i starą trzeszczącą podłogę, a ja poznaję wieś.
Są takie dni, kiedy łykam fentanyl, jak cukierki, żebym tylko mógł chodzić. Ostry ból kręgosłupa nie odpuszcza. Obudziłem się w nocy, nie mogąc wstać z łóżka. Pół godziny zajęło mi zwleczenie się z łóżka do kuchni, by wziąć tabletkę – lek przynoszący ulgę i przenoszący umysł do lat dziecięcych.
Wychodzę przed dom. Sąsiad już siedzi na ławeczce przed domem.
- Patrz pan. Obserwuję tę mrówkę już kilka minut. Dźwiga na plecach, chyba pszczołę. Tak – pochyla się, by lepiej widzieć. – Tak, to martwa pszczoła. No i patrz pan, ile wysiłku w to wkłada, a wystarczy, że przejedzie samochód, albo człowiek przejdzie i już po niej. Człowiek przecież nie patrzy pod nogi, chyba że kulawy, jak pan, za przeproszeniem, to musi patrzeć, żeby się nie przewrócić o wystający konar czy nierówny chodnik.
- Dzień dobry panie Kiciński
- Siadaj pan. Ładny dzień mamy.
- Tak. Piękny ranek. Pani Łabędziowej nie ma?
- Klepie zdrowaśki w kościele. Tyle spokoju mam panie, jak jej nie ma. Masz pan, jakąś sprawę do niej?
- Nie, tylko zawsze państwo razem tu siedzicie – tak naprawdę Łabędziowa nazywa się Kicińska, ale, że szyję ma długą, jak u łabędzia, to i ludzie ją tak nazwali.
- Panie Maćku, moja żona ma swoją świątynię, a ja mam swoją. Tylko czekam, aż otworzą knajpę Olimp, by umoczyć usta w zimnym piwie – uśmiech pojawił się na jego zarośniętej twarzy. – A jak tam pana pies? Jak on się nazywa?
- Musashi.
- Musaszi? Dziwne. To nie po polsku?
- Nie. Był kiedyś taki japoński wojownik.
- Japońskie wojownik mówisz pan – wyjął papierosa z paczki i zapalił. – A co to za rasa?
- Owczarek szwajcarski.
- Ładny, taki biały. U nas takich nie ma. A czemu akurat ta rasa?
- Spodobał mi się, to kupiłem. Mój przyjaciel, żołnierz Legii Cudzoziemskiej miał kiedyś takiego psa.
- Co się z nim stało?
- Z przyjacielem czy psem?
- No z przyjacielem.
- Zginął na misji – nie będę opowiadał historii przyjaciela człowiekowi, który tego nie zrozumie.
- Smutne. Pan taki światowy człowiek, to niech mi pan powie, co się panu tu w tej naszej dziurze podoba, że pan tu zamieszkał.
- Spokój, panie Kazimierzu. Spokój mi się tu podoba.
- No, spokój to tu jest, nie powiem. Czasem, to, aż za nudno tu u nas. Dawniej panie, to były zabawy w remizie, to i dobra muzyka do tańca była, a i bójki się zdarzały. Człowiek się rozerwał, a teraz nie ma nic, panie. Ta moja, albo się drze, że, aż szyby w oknach drżą, albo milczy całe dnie i chyba wolę już, jak krzyczy. Pokrzyczy, pokrzyczy, zmęczy się i przestanie, a jak tak milczy, to, aż ciarki po plecach człowiekowi chodzą, no i to, jej spojrzenie. W jej oczach, jakby jakieś błyskawice były. Czasem, to jej się boję panie i ten jej zapach. Pachnie, jakby wylała na siebie butelkę kropli walerianowych. Brrr – zgasił papierosa i zakasłał.
O patrz pan, idzie, ta moja miłość. Boże, gdzie ja miałem oczy.
Wysoka, szczupła kobieta ubrana na czarno szła ubitą drogą, podpierając się laską.
- To ja już pójdę. Wezmę psa na spacer po lesie.
- Siedź pan – złapał mnie za rękę, gdy próbowałem wstać. – Zostań pan. Ona przy ludziach, jest całkiem inna.
Kobieta usiadła między nami i powiedziała, że zanosi się na deszcz, chociaż prognoza pogody przewidywała piękną, słoneczną pogodę i rzeczywiście pachniała kroplami walerianowymi.
- Jej trzeba słuchać. Ona się zna na tych sprawach – szepnął. – O idzie Olesiuk!
Drogą szedł mężczyzna o kulach. W miejscu, gdzie powinna być lewa noga, można było dojrzeć ubitą drogę, którą codziennie chadzali za swoimi sprawami miejscowi.
- Zapomniał nogi zabrać z domu – podrapał się po głowie Kiciński. – Musi być, popił wczoraj i ciąży mu ten drewniany kulas.
Mężczyzna dosiadł się do nas i oparł kule o ścianę domu. Wytarł łysą głowę chusteczką, jakich dziś nikt już nie używa i westchnął.
- Co tam Olesiuk tak wzdychasz?
- Ja się śmierci nie boję. Ja na nią czekam, bo swoje już przeżyłem no i chciałbym się z żoną wreszcie spotkać – jego brązowa, przyniszczona marynarka śmierdziała dymem papierosowym.
- Ty, Olesiuk zawsze to samo – Kiciński spojrzał na zegarek. – Nic, tylko umierać chcesz, a umieranie wcale nie jest takie łatwe. Moja prababka Julcia umierała siedem lat. Ksiądz latał do niej z ostatnim namaszczeniem, a ta na drugi dzień wstaje i idzie do obrządku, jak gdyby nigdy nic. W końcu ten nasz ksiądz powiedział, że nie może za każdym razem do niej przychodzić, bo jej się wydaje, że umiera. Wie pan, ile razy przyjmowała ostatnie namaszczenie – zwraca się do mnie i nie czeka, aż odpowiem. – Pięć razy, panie, aż jednego dnia ksiądz nie chciał przyjść. Powiedział, że będzie się smażył w piekle, za to, że tak hojnie szafuje ostatnim namaszczeniem, no i wzięła się babka i umarła. Zabrali ją do kostnicy przyszpitalnej. Pojechałem z ojcem i jego szwagrem ubrania do trumny zawieźć. Wchodzimy do kostnicy, babka leży przykryta prześcieradłem, a chłop, co ją miał do trumny ubierać zasuwa kanapkę. Panie! Kto widział, żeby przy nieboszczyku kanapkę zasuwać. Podchodzimy bliżej, a babka siada. Nam włosy dęba stanęły, a chłop odłożył kanapkę i ściąga babce z głowy prześcieradło. Babka oczy szeroko otwarte i patrzy w ścianę.
- Oj, to babunia nie do końca umarła. Przechytrzyła śmierć – mówi chłop i bierze znów sięga po kanapkę. – To znaczy, że jeszcze pożyje.
- Nie daj Boże, żeby długo żyła – szepnął ojciec. – Ma już osiemdziesiąt pięć lat, a trzyma się życia pazurami.
- I żyła długo?
- A, gdzie tam, panie. Dwa tygodnie później siedziała na ławeczce przed domem. Jechał młody Kowalik traktorem i trach, babka gotowa. Kamyk spod opony uderzył ją w skroń. Tylko strużka krwi poszła, a babka tak sobie siedziała, dopiero, ktoś poszedł ją na obiad wołać, a ona już w zaświatach no i bez namaszczenia.
- A tyle ich już na zapas nabrała, że pewnie w butach do nieba ją zabrali – zachichotał Olesiuk.
- No, a w poprzedni wieczór chyba wszystkie psy we wsi wyły, oj wyły, aż człowieka strach obleciał. Babka powiedziała, że śmierć po nią idzie i jest już blisko, a my na nią naskoczyli, że znowu, będzie umierać.
- Człowiek nie może się położyć i czekać, aż po niego przyjdzie kostucha. To się czuje – Łabędziowa przeżegnała się pośpiesznie i spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem. – Twojego przyjaciela długo kusiła. Tańczyła przed nim, jak piękna kobieta przed mężczyzną, którego chce zdobyć, aż jej uległ.
Skąd ona wie o moim przyjacielu? – pomyślałem przerażony. Nie mogła przecież tego wiedzieć. Nigdy nikomu o tym nie mówiłem, dopiero dziś Kicińskiemu.
- Panie, ona takie rzeczy wie, że aż strach. Potrafi zajrzeć człowiekowi w duszę i wszystko powiedzieć. Tu ludzie do niej przyjeżdżają z całej Polski. Jednym coś przepowie, a innych wygoni.
- Pójdę nastawić obiad – Łabędziowa wstała i ruszyła w kierunku domu. – Pranie trzeba zebrać, bo zaraz zacznie padać.
Chłodniejszy podmuch wiatru przyniósł ze sobą zapach deszczu, choć na niebie nie było ani jednej chmurki.
- Widzisz pan, z jaką czarownicą mieszkam. Ale jednego nie potrafi przepowiedzieć: ile piw wypiłem – Kiciński zaśmiał się, a z nieba spadły pierwsze krople.
- Przyjdź pan wieczorem na ławeczkę, to coś panu powiem – usłyszałem głos Łabędziowej tuż obok, a gdy się odwróciłem, jej postać zniknęła w domu.
- Czary panie, czary.
- Ja się śmierci nie boję...
- Daj spokój Olesiuk. Pewnie popiłeś wczoraj bimbru z Kusakiem.
- A popiłem, popiłem. Jak człowiek spać nie może, to jakoś ten czas trzeba zapełnić. No, ale muszę iść, bo zanim dojdę do domu, to przemoknę.
- Może pan u mnie przeczekać, aż przestanie padać – zaproponowałem.
- E, nie. Dziękuję, ale nie ma to, jak u siebie.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt