OWOC LASU - CZ. II - Rozdział szesnasty. - Ala Mak
Proza » Długie Opowiadania » OWOC LASU - CZ. II - Rozdział szesnasty.
A A A

Rozdział szesnasty.

 

Przeciskała się przez gęste zarośla, bacząc, by nie zbudzić śpiącego dziecka. Krzyki goniących ją nie oddalały się. Wciąż widziała światła błyskające pomiędzy nagimi pniami drzew. Usłyszała szczekanie psów. Zaczęła tracić nadzieję.

Nagle potknęła się o wystający korzeń i upadła na kolana. Mały Dillo obudził się i zaczął gaworzyć. Dagmara miała ochotę krzyczeć. Nie miała jej sił na dalszą ucieczkę. Musiała wspiąć się na drzewo. Zdjęła z głowy szarą, wełnianą chustę i owinęła sią siebie i synka ściśle przylegającego jej teraz do pleców.

Rozejrzała się dokoła, ale nie dostrzegła żadnego niskiego konaru, od którego mogłaby zacząć wspinaczkę. A więc o kryjówce na drzewach nie było mowy, zaś ściółkę leśną pokrywała gruba warstwa dębowych liści. Odwiązała chustkę i rzuciła ją daleko przed siebie, żeby zmylić napastników. Podbiegła do miejsca, gdzie leżała chustka i szybko cofnęła się tyłem do miejsca, które wybrała na kryjówkę. Uklękała, a obok siebie położyła Dillona. Przykrywała ich oboje solidną porcją zeschniętego listowia leżącego pod sędziwym dębem, i brzuchem przylgnęła do zmarzniętej ziemi.

Synek śmiał się i wydawał głośne piski. Dagmara próbowała uciszyć go, tuląc go do siebie i szepcząc mu do ucha czułe słówka. Dillo zachowywał się wtedy, jakby wszystko rozumiał i cichł intensywnie wsłuchując się w głos matki.

Zamilkł w samą porę, gdyż na miejscu pojawili się właśnie gończy. Było ich pięciu. Mieli dwa tropiące ogary. Pochodnie oświetlały ich groźne, okrutne twarze, których rysów Dagmara miała nigdy nie zapomnieć. Ci ludzie nie mieli za grosz sumienia. Za nędzną nagrodę stu srebrnych denarów byli gotowi wydać ją i jej dziecię w ręce Qatrińczyków i Cenny.

Zdrajca poniewczasie domyślił się, że Dillo nie jest dziewczynką. Kazał odciąć Dagmarze możliwość ucieczki z kraju i zabrać syna. To nie na życie królowej godził, ale nie mógł dopuścić, aby cieszyło się nim jej dziecko, skoro miało nieszczęście urodzić się chłopcem. Dziedzic. Było to bardziej okrutne niż skazanie biednej królowej na śmierć wespół z jej mężem, gdy cesarz zdobył Sostinę. Cenna zamierzał odebrać jej wszystko, po tym jak wszystko jej darował. „Człowiek by tak nie postąpił” myślała Dagmara.

Psy ujadały, węszyły i szczerzyły kły. Ktoś znalazł porzuconą chustkę i mylące ślady stóp. Wszyscy rzucili się w kierunku, który wskazywały. Tylko jeden pies wciąż tropił. Ku przerażeniu Dagmary zbliżał się w jej kierunku. Dillo zakwilił nieco za głośno, co zwróciło uwagę zwierzęcia. Ogar zaczął szczekać. Nie chciał ruszyć się z miejsca, a stał zaledwie metr od głowy Ilwanki. Jeden z ludzi zaklął i również zawrócił. Zupełnie nie zwrócił uwagi na sygnały, które dawał mu pies. Uderzony pies zaskomlał i pognał za resztą z podkulonym ogonem.

Gdy pościg zniknął jej z oczu, wstrzymała oddech i wsłuchiwała się w ciszę. Nie było już żadnego podejrzanego dźwięku. Wstała i wydobyła dziecko z kryjówki. Noc nie była mroźna, ale na pewno temperatura nie przekraczała zbytnio tej, w której zamarza woda.

Z wdzięcznością popatrzyła na opiekuńcze, tęgie drzewo, u którego stóp znaleźli przed chwilą łaskę, po czym skierowała się na zachód. Już niedaleko. Upragniony cel znajdował się niemal na wyciągnięcie ręki. Nie miała pojęcia, jak przejdzie przez granicę. Zastanowi się nad tym, gdy do niej dotrze. Martowie nigdy nie sprzyjali Nualii, ale swego czasu trwali w sojuszu z Ilwaną. Stare dzieje, ale Dagmara liczyła na to, że przyjaźń sprzed dwustu lat zapewni jej przetrwanie w królestwie Martów. Mart - niewielki, słabo zaludniony kraj o dziwo nie był łakomym kąskiem dla cesarza. Widać Qaren gustował w trudnej zdobyczy, a mniejsze pozostawiał na deser.

Dagmara szła szybko, a dziecko ponownie zapadło w sen. Przynajmniej Dillo zachowywał się dziś przyzwoicie. Niestety powód jego niezwykłego spokoju leżał w wyczerpaniu. Od dwóch dni porządnie go nie nakarmiła. Zaczynało brakować jej mleka. Jedzenie zdobywała coraz rzadziej. Podróżowanie z duszą na ramieniu nie pomagało w utrzymaniu dobrej kondycji. To, że ani ona, ani Dillo nie rozchorowali się do tej pory, uważała za cud. Wiatr i deszcz były o tej porze roku najgorszym zabójcą, a bała się zapukać do czyichkolwiek drzwi, prosząc o pomoc. Każdy mógł ją wydać. Poza tym, w kraju nastała straszliwa bieda. Ludzie dla jedzenia gotowi byli zrobić wszystko.

Las kończył się. Zza drzew wyłaniała się spowita księżycową poświatą polana. Jeden strzał z łuku dzielił ją od królestwa Martów.

Uważnie prześledziła granicę. W tym miejscu nie chroniły jej żadne fortyfikacje. Nualia nie obawiała się słabego sąsiada. Nigdy też na Martów nie napadała. Miejsce to było dosyć bagniste, zatem większe zabudowania nie miały tu sensu. Nie widziała żadnej ludzkiej postaci w promieniu kilku stadiów.

Granica składała się zawsze z dwóch części. Pierwszą chronili Nualczycy. Drugą, oddaloną o jeden stadion, oczywiście Martowie. Trudno powiedzieć, która była trudniejsza do pokonania. Nualczycy z pewnością zabiją jej syna. Martowie mogą zabić ją. Istniała szansa jedna na sto, że uda jej się przejść niezauważoną. Możliwe, że Martowie pozwolą jej przedostać się do swojego królestwa, ale jeśli zobaczą ją Nualczycy, zażądają wydania jej. Martów nie stać na wojnę z cesarzem. Nie miała jednak innego wyjścia.

Wtedy jakaś czarna postać zamajaczyła na linii granicy należącej do Nualii. To oznaczało, że straże przechadzały się po swoim odcinku w regularnych odstępach czasu. Dagmara nie zawahała się. Gdy strażnik oddalił się na „bezpieczną” odległość, ruszyła przed siebie. Niestety bagnista gleba krępowała swobodę kroków. Dość wolno parła naprzód. Kobieta uważnie obserwowała strażnika.

Nagle serce w niej ustało. Zatrzymał się. Dagmara odruchowo legła plackiem na ziemi, kładąc Dillona po swojej prawej stronie. Mężczyzna odwrócił się. Nie dokończył całej trasy. Idąc machał ręką w stronę bagna. Co to miało znaczyć? Nie ruszała się. Usłyszała pluskanie, jakby odgłos kroków. Były bardzo blisko. Pojawił się kolejny strażnik. „Zmiana warty” pomyślała.

Mężczyźni stali i rozprawiali o czymś wesoło. Dagmara słyszała ich, gdyż byli dość blisko i mówili podniesionymi głosami.

- Słuchaj! – powiedział ten, który kończył zmianę. – Uważaj, bo słyszałem dzisiaj od Czarnego, że niby prawie dogonili Dagmarę. Wiesz, nie wierzę w te bajki, ale na wszelki wypadek…

- Ha, ha, ha! Człowieku! Tutaj jest pusta przestrzeń. Nikt nie przejdzie tędy niezauważony– mówiąc to zwrócił twarz w stronę pola, nie zauważając leżącej Dagmary.

Trwało to wieczność, ale w końcu pierwszy Nualczyk opuścił wartę i zostawił towarzysza. Drugi przeciągnął się, ziewnął i ku przerażeniu królowej, wyciągnął się na płaszczu i zasnął. Nie do pomyślenia, jak bardzo można lekceważyć tak ważny obowiązek!

Ubrania nasiąkały jej coraz bardziej. Czuła wilgoć i zimno. Mały Dillo na pewno też. Jeszcze trochę i zaziębi się na śmierć. Musiała działać. Rozejrzała się dyskretnie i zobaczyła kamień wielkości pięści. Chwyciła go. Strażnik spał, przynajmniej taką miała nadzieję. Nie była pewna czy tak na prawdę nie obserwuje jej spod półprzymkniętych powiek.

Uniosła się trochę na rękach. Nualczyk nie zareagował. Podniosła lewą dłoń i cisnęła kamień w lewą stronę, po czym znów opadła. Kamień upadł daleko od niej. Słyszalne tąpnięcie zwróciło uwagę leniwego strażnika. Zerwał się na nogi i poszedł w stronę dźwięku. Dagmara zdecydowała się i w jednej chwili wstała, biorąc dziecko ze sobą. Ruszyła sforsować granicę. Strażnik był już w takiej odległości, że nie mógł usłyszeć jej delikatnych, miękkich kroków. Podłoże okazało się mniej bagniste bliżej granicy i poza nią także.

Udało się! Przekroczyła ją. Spojrzała przez ramię. Nualczyk stał w miejscu i gapił się na polanę. Uśmiechnęła się. Z lekkim sercem biegła przed siebie nie pamiętając o innych zagrożeniach. Dwaj Martowie stali jak wryci i podziwiali ten spektakl szaleńczej desperacji. W pierwszym momencie nie zareagowali na widok biegnącej na złamanie karku kobiety. Dopiero, gdy znalazła się po drugiej stronie granicy, podnieśli alarm.

Stanęła i obróciła się na pięcie. Ich krzyki były coraz bliżej. Upadła na kolana i podniosła rozgorączkowane oczy na Marańskich strażników. Jeden ukłuł ją lancą w plecy. Każdy ruch mógł ją teraz zabić. Nualczyk nieśpiesznym krokiem szedł do nich. Musiała działać szybko.

- Jestem Dagmara, córka Oskara II, wdowa po zamordowanym Edgarze, królu Nualii – przemówiła po ilwańsku, licząc na to, że któryś z Martów ją zrozumie. Gdy przerwała, najstarszy przetłumaczył jej słowa pozostałym.

- Nualczycy chcą krwi mego syna. Błagam! Uratujcie choć jego, dajcie mu schronienie w granicach swego królestwa! lamentowała.

Martowie spojrzeli po sobie.

- Czołem waszmoście! – powiedział Nualczyk. – Co to za niepokój po waszej stronie granicy? – mówił po martańsku.

Nie był więc na tyle głupi jak zdawało się to Dagmarze. Może gorszy dzień lub nocna zmiana źle wpłynęły na poczucie jego obowiązkowości.

- Czołem! – odparł Mart, który tłumaczył ilwański. – Jakaś szalona kobieta chciała szukać szczęścia w Nualii! – po czym roześmiał się głośno, a wraz z nim pozostali. Nualczyk uśmiechnął się dla towarzystwa, ale nie chciał odejść. Stanął i przyglądał się skulonej postaci Dagmary.

- Co za czasy! – mówił dalej Mart po nualsku. – Ostatnio jest u nas zalew tych biednych, nieszczęśliwych stworzeń. Aż ból patrzeć, jak drżą pod murami i żebrzą, wyciągając chude, poszarzałe rączęta. Nie raz zdarza się, że spod narzuconego na głowę łachmanu wyłoni się kosmyk złotych, rudych lub kasztanowych włosów, który opada na zupełnie jeszcze młodą twarz! – strażnik pokręcił głową ze współczuciem. – Ale nie wolno nam przepuszczać ich przez granicę. Pod żadnym pozorem!

Ja sam onego czasu spotkałem taką niewiastę. Ludzie nie chcieli dawać jej pieniędzy ani nawet jedzenia. Była naprawdę młoda. Mogła mieć najwięcej dwadzieścia lat, dziesięć mniej ode mnie, a już na skraju śmierci! Jedyną odpowiedzią na jej prośby były przekleństwa „A poszłaby do pracy! Kto uczciwy, nie żebrze!”. I ja na początku miałem ambiwalentny do niej stosunek, ale któregoś razu zimą, gdy zamieć trzaskała za oknem, przypomniałem sobie o niej. Nie darowałbym sobie, gdybym rano znalazł ją zamarzniętą pod murem. Poszedłem więc. Była tam. Sine ramiona zakleszczone wokół cienkich nóżek dygotały jak w febrze. Nie pytając o nic podniosłem ją i wziąłem do domu. Minęło pół godziny nim przestała dzwonić zębami. Dałem jej ciepłą strawę, picie i nawet jakiś skromny ciuszek po żonie nieboszczce. Dziewczyna rozpłakała się z wdzięczności.

Dopiero gdy rozgrzała się i ożywiła, kolor sam powrócił na jej zimne lica. Nigdym nie widział takiej piękności! Poprosiłem ją zaraz, aby opowiedziała mi swoją historię. A smutna to była historia i prawdziwa. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Mart przerwał na chwilę. Nualczyk słuchał jak urzeczony. Słowotok martańskiego strażnika zaskoczył wszystkich na tyle, że nawet nie zakwestionowali jego niedorzeczności.

- Pochodziła ze wsi – kontynuował. - Jej rodzicom, jak i wszystkim chłopom dobrze powodziło się pod rządami starego, uczciwego magnata. Wyszła za mąż jeszcze w wieku szesnastu lat za syna sąsiadów. Niedługo potem jej rodzice zmarli, pozostawiając dziewczynie kilka hektarów urodzajnej ziemi. Rodzice jej męża odeszli na tamten świat rok później. Poza tym, młodemu małżeństwu dobrze się powodziło. Jedynym, co ich martwiło, było to, że nie mogli mieć dzieci.

W końcu, stary magnat także umarł. Zastąpił go jego syn. Niestety, nie był tak łaskawy dla ludzi jak ojciec. Zdzierał z chłopstwa większość plonów, nakładał coraz to nowe wymyślne daniny, chociaż nie miał do tego prawa. Chłopi odwołali się nawet do króla, ale ten nie zareagował. Postanowili więc wziąć sprawy w swoje ręce. Sługom magnacki oddawali tylko dziesiąta część plonów, tak jak to było do tej pory i ani źdźbła więcej. Jeśli tamci naciskali, szczuli ich psami, tak, że niejeden wracał do pana pogryziony. Młody szlachcic wpadł w szał. Kazał swoim ludziom zamordować trzech najbogatszych chłopów we wsi. Należał do nich mąż mojej biednej dziewczyny. Żony zabitych, wypędził do miasta, gdzie zmuszone były żebrać. Odbiło się to echem w całym królestwie. Król skazał na śmierć złego magnata i wydziedziczył resztę jego rodu. Majątek przekazał jakiemuś innemu zubożałemu, ale wsławionemu szlachcicowi. Jednak, Lilia – bo tak jej było na imię – nie miała już domu, do którego mogłaby powrócić. Wszystko zostało zrównane z ziemią. Sąsiedzi nie zamierzali jej pomagać. Cóż miała zrobić? Została w mieście i całe dnie przesiadywała pod murem. Czasem pytała o pracę, jakąkolwiek, ale nikt nie chciał jej dać.

Słuchałem jej zwierzeń i będąc coraz bardziej pod wrażeniem tego wszystkiego, wpadłem na dziwny pomysł. Poprosiłem, żeby została moją żoną!

- Zgodziła się?! – Nualczyk całkiem zapomniał o Dagmarze, którą pozostali Martowie zdołali usunąć na bok i ściśle ją otoczyli, niby to powstrzymując przed ucieczką.

- Otworzyła tylko usta ze zdziwienia, a ja wziąłem to za „tak”. Cóż, nie protestowała, kiedy kolejnego dnia stanęliśmy przed ołtarzem. Jak mi potem wyznała, nie wierzyła w to, co się dzieje, ale po tygodniu uświadomiła sobie, że było to najlepsze, co mogło ją spotkać. Dała mi kilkoro dzieci. Każde żyje do dziś – Mart skończył swoją historię i spojrzał Nualczykowi przez ramię. – Wybacz brachu, żem cię tak zagadał! Sam dzisiaj jesteś?

- Och! Tak, prawda! Muszę lecieć, jeszcze zobaczą, że ucinam sobie pogawędkę! Czyli mówisz, że chciała przekroczyć granicę…

- Tak – Mart wskazał na Dagmarę. – Zajmiemy się nią.

- Dobrze, dobrze…- odparł zakłopotany Nualczyk. – Spokojnego wieczoru wam życzę, z Bogiem! – i odszedł.

- Z Bogiem!

Martański strażnik podbiegł do Dagmary.

- Pójdź ze mną, pani! Prędko!

Bez słowa sprzeciwu wykonała polecenie. Zostawili jego towarzyszy i skierowali się w stronę leśnej chatki, ukrytej wśród czarnych olsz. W środku było ciepło i przytulnie. Na ogniu, w wielkim garze dymiła jakaś smakowita potrawa. Dagmara nie była świadoma tego, jak łakomie się w nią wpatrywała. Nie zauważyła też gospodyni, która ciekawie przyglądała się niespodziewanemu gościowi.

- Droga Lilio – zwrócił się strażnik do żony. – Podaj tej kobiecie trochę świeżej strawy – po czym wyszedł na dwór.

Lilia ze współczuciem zajęła się Dagmarą i jej dzieckiem, pomimo iż, nie mogły porozumieć się w jednym języku. Lilia znała tylko swój ojczysty, a Dagmara rozumiała zaledwie kilka martańskich zwrotów. Ilwanka uważnie przyjrzała się żonie swego wybawcy. W istocie, Bóg obdarzył ją niezwykłą urodą. Burza rudych loków okalała jej drobną, piegowatą twarzyczkę. Nieskazitelną figurę podkreślał jedynie lniany fartuszek, ciasno zawiązany w talii. Miło było oglądać szczupłą, zgrabną postać, która sprawnie uwijała się wokół różnych posług i obowiązków domowych.

Ze względu na dość późną porę, dzieci leżały już w łóżeczkach. Przynajmniej tego życzyła sobie ich matka. Zza kuchennych drzwi wychyliły się, bowiem dwie jasne dziewczęce główki. Dagmara zauważyła maleństwa i uśmiechnęła się do nich, lecz wtedy szpara w drzwiach znów stała się pusta, a szuranie małych nóżek zwróciło uwagę Lilii, która pośpiesznie zamknęła wejście do izby jadalnej.

Erno, bo takie właśnie imię nosił dobry strażnik, wrócił do domu pół godziny później. Dagmara zdążyła nakarmić Dillona i ułożyła go na przygotowanym mu przez Lilię posłaniu. Mały zasnął smacznie i nie budziły go żadne odgłosy. Erno usiadł naprzeciw królowej – byłej królowej, gwoli ścisłości – i powiedział po ilwańsku:

- Tutaj Nualczycy nie będą cię szukać, pani. Możesz być pewna mojej dyskrecji.

- Czy to prawda…o Lilii? –było to pierwsze pytanie, które jej się nasunęło.

          - Tak – Erno uśmiechnął się. – Prawda robi najlepsze wrażenie. Nie umiałbym wymyślić innej dywersji. Gdybym kłamał, pogubiłbym się w zeznaniach i nie odwróciłbym jego uwagi.

          Mężczyzna podrapał się w głowę i zmarszczył czoło.

          - Zastanawiam się jak pomóc waszej wysokości w tym trudnym położeniu. Doprawdy, nie wiem co na to poradzić. Czy masz jakiś plan, pani?

          - Miałam – Dagmara pokręciła głową z rezygnacją. – Ale Ermanię zaatakowano.

          - Ermania…- Erno począł przechadzać się po izbie, głośno stukając obcasami oficerskich butów. – To nie najlepszy kierunek. Trzeba przeczekać wojnę.

          - A jeśli ona dotrze i tutaj? – w głosie Dagmary zabrzmiała nuta wciąż nieuśpionej obawy.

          Mart rozłożył ręce.

          - Kto wie, królowo! Jedno jest pewne, żaden Qatrińczyk nie przejdzie spokojnie przez ziemię Martów!

          - Jak myślisz, Erno, czy książęta Południa pomogą mi dostać się do Ilwany?

          Strażnik zatrzymał się na środku kuchni, a jego krzaczaste brwi powędrowały niemal na środek czoła.

          - Twarda jesteś, słowo daję, ale nie warto testować swojej wytrzymałości, aż do jej granic. Nie starczy ci sił, aby przejść taki kawał drogi wśród niebezpieczeństw od ludzi, zwierząt i losu – Erno usiadł naprzeciw Ilwanki i spojrzał jej prosto w oczy. – Możesz zostać u mnie tak długo, jak trzeba. Moja żona i dzieci nie pisną ani słówka. W gruncie rzeczy, nie powiem im, kim naprawdę jesteś.

          Dagmara spuściła głowę. Po chwili na stolik spadło kilka kropel gorzkich łez, którymi wezbrały jej duże czarne oczy.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ala Mak · dnia 20.06.2025 20:19 · Czytań: 103 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
AlexPretnicki
12/07/2025 23:14
Dziękuję, wzajemnie :) »
Krzysztof Stasz-Malkowski
10/07/2025 18:04
Dziękuję Miladoro za cenne rady i pozdrawiam. »
valeria
09/07/2025 21:44
Fajne, chociaż końcówka mnie zbiła z tropu:) »
pociengiel
09/07/2025 00:31
i wszystko jasne »
Szwarczyk
09/07/2025 00:00
Czasami to właśnie cień ukazuje nam więcej niż światło. »
pociengiel
08/07/2025 21:09
tak, cień to niebagatelna gwarancja »
Szwarczyk
08/07/2025 20:36
Ja spisałem tylko jego historię, która sama do mnie… »
pociengiel
08/07/2025 15:15
Zastanawiam się, w jaki sposób podmiot liryczny dał stamtąd… »
Wiktor Mazurkiewicz
08/07/2025 15:10
ajw Miło mi; już zapomniałem o tym wierszu, ale tytuł mnie… »
ajw
08/07/2025 10:33
A ja już myślę co będzie w październikowie i to potem mnie… »
ajw
08/07/2025 10:30
Bardzo wzruszający kawałek poezji.. Pozdrawiam serdecznie,… »
ajw
07/07/2025 20:19
Lilah - ja się musiałam latami tego uczyć :) Milu -… »
Wiktor Mazurkiewicz
07/07/2025 16:32
Podoba się bez dwóch zdań, od początku do końca; taki… »
Miladora
07/07/2025 03:25
A ja się nieziemsko ubawiłam. :))) Miłego dnia, Alex. »
Ala Mak
06/07/2025 23:53
Przykro czytać. »
ShoutBox
  • Miladora
  • 04/06/2025 15:22
  • Bardzo dziękuję, bo nie spodziewałam się wyróżnienia. :)
  • pociengiel
  • 28/05/2025 10:41
  • moskalik ciapatek a jak dowcipny buk Akbar! powie za rok dwa góra osiem posrają się muchy na jego głowie wcześniej da głos nieczyste prosię
  • pociengiel
  • 26/05/2025 14:18
  • co to z tym Conanem?
Ostatnio widziani
Gości online:39
Najnowszy:Synke