OWOC LASU - CZ. II - Rozdział siedemnasty. - Ala Mak
Proza » Długie Opowiadania » OWOC LASU - CZ. II - Rozdział siedemnasty.
A A A

Rozdział siedemnasty.

 

Iris, wiedziona tajemniczym przeczuciem, zostawiła robótkę i wyszła ze swojej izdebki. Minęła Cilliana. Wydał jej się zakłopotany i jakiś nieswój. Pod wpływem niepokoju, który nasilał bolesny skurcz w okolicy serca, przyspieszyła kroku. Biegnąc przez korytarz, słyszała swój płytki, nierównomierny oddech, a potem jęk, który zamienił się w rozdzierający okrzyk przerażenia. Eimear bez czucia leżała na kamiennej płycie zimnej posadzki, jakby na ołtarzu bezlitosnej choroby, która w końcu postanowiła złożyć ją w ofierze przyszłemu życiu.

          Królowa rzuciła się na kolana u jej boku. Eimear wciąż żyła. Nieznaczny ruch klatki piersiowej świadczył o wątłym, łączącym ją jeszcze z tym światem oddechem. Służący ostrożnie podnieśli królewnę i zanieśli do jej komnaty. Iris poleciła natychmiast wezwać medyka. Niecodzienny hałas zwabił Lukę i Cilliana.

          - Co się dzieje!? – wykrzyknął ten pierwszy, ale nie czekał odpowiedzi, ujrzawszy rozgrywającą się właśnie scenę.

          Pomimo, iż Eimear przetrwała noc, na zamku zapanowało przygnębienie. Eimear rzadko odzyskiwała świadomość. Na tyle tylko, żeby uśmiechnąć się do obecnych przy niej bliskich, czy służących. W bladych kościstych palcach nieustannie ściskała mały zwitek papieru. Nikt nie wiedział, co to było, a ona nikomu nie zamierzała się z tego zwierzyć. Zrobiła to tylko przed Iris.

          - Moim jedynym życzeniem – wyszeptała królewna. – Jest to, bym mogła się z nią zobaczyć, ale, to niemożliwe, to zbyt piękne. Zatem gdy umrę, wyślij jej to, kochana Iris. To są moje ostatnie słowa dla niej.

          Lukę także bardzo przygniatał ciężar nieszczęść spadających na jego rodzinę. Ze śmiercią ojca udało mu się już pogodzić, ale mający niedługo nastąpić kolejny zgon bliskiej mu osoby, odbierały mu siły potrzebne do prawidłowego kierowania państwem. Na szczęście, był przy nim książę Cathal, który, jako że nie w ciemię bity, znakomicie sprawiał się w roli doradcy i zarządcy. Król poruczył mu wiele zadań, których sam nie był w stanie wykonać ze względu na ciężką sytuację.

Tydzień, po tym jak Luka otrzymał list od Eileen, księciu udało się zgromadzić żądaną liczbę rycerzy, którzy mieli wyruszyć na odsiecz osaczonej Ermanii. Na ich czele stanął Pan Cillian.

          - Jeśli warunki będą sprzyjające, dojdziemy tam w dwadzieścia dni, najjaśniejszy panie – rzekł Cillian do króla.

          Wzmocnieni na duchu błogosławieństwem biskupa, opuszczali mury Sillii. Dla niektórych była to ostatnia wyprawa, ostatnie zadanie. Myśli przepływały przez umysł Cilliana w jednostajnym rytmie stępu bułanego wierzchowca. Nie obejrzał się za siebie żegnając miejsce, którego miał już nie ujrzeć.

 

* * *

 

          - Jak to rozlokowali się pod miastem!? – wykrzyknął król Mell do przerażonego gońca. – Nie atakują?

          - Nie, wasza wysokość! Ale…

          - Mówże!!! – nikt jak dotąd nie widział go w stanie tak silnego rozdrażnienia.

Blade zazwyczaj oblicze monarchy mieniło się wszystkimi odcieniami czerwieni, aż nagle przybrało swój naturalny kolor. Król oparł się na ramieniu sługi, a ten jął go wachlować.

          - Czy sprowadzić wam pomoc, panie?

          - Nie pleć bzdur, Remigiuszu! Kontynuuj.

          - Cesarz daje nam jedną dobę na poddanie twierdzy Ekardu.

          - By potem wymordować nas jak stado baranów!

          - Bracie, uspokój się, proszę! – powiedziała Marilisa. – To źle wpływa na twoje zdrowie.

          - Co mnie obchodzi zdrowie, gdy chodzi o życie? – odparł, ale zaraz faktycznie spuścił z tonu i głęboko odetchnął. – Powiedzcie mu, że dobrowolnie nie ofiaruję mu nawet opadłego włosa najmniejszego z moich poddanych!

          Goniec wyszedł czym prędzej, a król osunął się na skórzany fotel. Zasłonił twarz rękoma i nie pozwolił nikomu wchodzić do środka. Jego otoczenie obawiało się, że jeśli załamanie królewskich nerwów nie minie, defetyzm weźmie górę nad wojskiem i polegną na sam widok liczniejszego i okrutnego wroga.

          Eileen nie była obecna przy rozmowie, ale znała jej przebieg z opowiadań gońca, którego ubłagała, aby ją zrelacjonował. Ledwo powstrzymywała się przed wyjawieniem Mellowi prawdy o pomocy zamówionej u jej brata. Nie otrzymała od Luki pisemnej odpowiedzi, ale wierzyła, że posłał im dzielnych ludzi, zdolnych ugiąć potęgę Qatrin.

          W mieście zapanowała niezwykle ciemna, listopadowa noc. Przestrzeń wypełniał jedynie przenikliwy chichot wiatru, który brutalnie smagał szczelnie pozamykane okiennice. Niewielu udało się zmrużyć oka przed nieuchronnie nadchodzącym świtem sądnego dnia Ermanii. Eileen poprosiła Scathię, żeby przeniosła się do jej komnaty. Samotnie przeżywany strach był o wiele gorszą opcją do wyboru, a towarzystwo służki podnosiło ją na duchu.

          - Juro możemy zginąć – powiedziała królewna.

          Scathia pokiwała głową ze zrozumieniem. Była na to całkowicie przygotowana. Ze współczuciem popatrzyła na swoją młodą panią i ogarnęła ją ramieniem. Nie trzeba było im więcej słów. Cierpienie stało się bardziej znośne.

Eileen przypomniała sobie czasy gdy jej matka, królowa Aoife zwykła siadać przy kominku na niedźwiedziej skórze wyściełającej podłogę. Jej grube, brązowe warkocze opierały się na futrzanym dywanie, a ona śpiewała starodawne ilwańskie pieśni. Opowiadały one głównie o lasach. Nie posiadały skomplikowanego tekstu, nie pisali ich wielcy poeci. Ale Aoife swym słodkim, dźwięcznym głosem umiała tchnąć w ich treść duszę, ożywić obrazy namalowane przez proste ludzkie serca, którym nie brakowało niczego, bo były szczęśliwe.

Mała Eileen siadała u boku mamy, a ta przygarniała ją do siebie czule i jęła nucić kołysankę, jedyną, która zapadła królewnie w pamięć, i która teraz, za sprawą jej czystego głosu rozbrzmiewała w ciemności ponurej komnaty:

Już nadszedł czas, by pożegnać nasz las,

Trzeba nam wracać, bo zmierzch wzywa nas.

Spotkamy się znów, gdy zbudzi nas świt,

Radosnym światłem rozproszy złe sny.

 

Pójdziemy w podskokach do cienia twych drzew,

Już ptasiej piosence wtóruje nasz śpiew,

Powiewem wonności odziewa się świat

Westchnieniem zachwytu wiatr szumi wśród traw…

 

          Unosząca się w powietrzu groza straciła na sile. Eileen usnęła na ramieniu służącej. Scathia czuwała przez resztę nocy. Pozostała w niewygodnej pozycji, nie chcąc poruszeniem zbudzić śpiącej królewny.

O brzasku, ostatniego dnia listopada, na dziedzińcu rozległy się trąby bojowe. Kobiety zeskoczyły z łóżka. Eileen podbiegła do okna. Dłonią osłoniła oczy, rażona wyostrzonym, niezmąconym na nieboskłonie spojrzeniem słońca. Zobaczyła, jak żołnierze ustawiają się w szeregach. Król Mell przechodził pomiędzy nimi i wydawał rozkazy dowódcom. Junkier Faro stał na ich czele wraz z czterema nieznanymi królewnie innymi oficerami. Na twarzach Ermańczyków malowało się doniosłe napięcie. U niejednego objawiało się ono gorączkowymi wypiekami na policzkach.

Królewna oporządziła się na tyle, aby jej wyglądowi nie można było zarzucić braku reprezentacyjności i zbiegła na dół. W pałacu panował przyśpieszony ruch. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, więc po cichu wymknęła się na taras, z którego najlepiej widziała rozgrywającą się na zewnątrz akcję. Zapowiadało się na potężne oblężenie. Kilka oddziałów łuczników czekało w gotowości na murach. Kadzie z suchym wapnem rozstawione były na każdej baszcie. Wszędzie czuć było duszący zapach gorącej smoły, przewożonej przez środek miasta.

Serce królewny zadrżało. Jak długo będą w stanie się bronić? Miasto jest ogromne, mieszka w nim około stu tysięcy ludzi. Z Sostiny, Qatrińczycy urządzili jedną wielką rzeźnię. Nie mogła uwierzyć, że Dagmara wymknęła się z tego piekła i to razem ze swoim małym dzieckiem. Opowiadania o jej rzekomej ucieczce wydały jej się tak mało prawdopodobne, jak to, że Ekard się ostanie. Zastanawiała się, jak bardzo boli umieranie, jak to jest, być przebitą mieczem. Zaśmiała się, ale nie był to wesoły śmiech. Lęk odbierał jej opanowanie.

Dotknęła czoła. Było całe mokre. Konsystencja wilgoci, która została jej na palcach wydawała się dosyć dziwna. Spojrzała na prawą dłoń. Pokrywały ją jasnoczerwone kropelki. Pociła się krwią.

- Muszę wziąć się w garść…- szepnęła do siebie.

Otarła czoło chusteczką i usiadła na leżance. Nie zamierzała pozostać z dala od toczącej się bitwy. Uznała, że będzie to mniej straszne niż oczekiwanie najgorszego. Trudno było wytrzymać z własną wyobraźnią, torturującą okropnymi obrazami.

Trąby zabrzmiały kolejny raz. Żołnierze odmaszerowali w czterech różnych kierunkach, prowadzeni przez dowódców oddziałów. W niecałą godzinę później byli rozlokowani na murach obronnych. Zapadła prawie zupełna cisza. Mijały kolejne kwadranse, ale nie było słychać żadnego uderzenia, żadnej oznaki, że Qatrińczycy rzeczywiście stoją na zewnątrz.

Król Mell pozostał w zamku. Nie zamierzał opuszczać go bez potrzeby. W Ermanii było to normalne postępowanie podczas oblężenia stolicy. Od tego miał swoich adiutantów. Najbardziej niepokoiła go martwota. Brak akcji osłabi koncentrację jego żołnierzy, przez co nietrudno będzie przebić ich obronę. Qatrińczycy wbiją w nich swoje strzały jak w bezbronne, śpiące kocięta.

Przywołał wszystkich adiutantów i wydał dyspozycje. Zarządził zmiany warty, co trzy minuty, a także przemieszczanie pojedynczych żołnierzy pomiędzy basztami, by jak najdłużej utrzymać ledwie tlący się zapał bitewny. Zaklął na myśl o przebiegłości Qarena. Ten lis wiedział jak rozbić wojowników od środka.

W czasie tego przeciągającego się spokoju, postanowił zobaczyć się z Eileen. Królewna spędzała ten czas u siebie obmyślając sposoby dostania się na którąś z baszt. Doszła do wniosku, że nie było to zbyt mądre. Tam prędzej straci życie niż tutaj. Ale nie mogła nic nie robić. Co to, to nie!

Ktoś zapukał do jej drzwi. Scathia podeszła i otworzyła.

- Król pragnie widzieć się z królewną Eileen – oznajmiła niska, korpulentna kobieta.

Idąc do króla, Eileen zastanawiała się, czy nie wyznać mu wszystkiego, co kołatało się w jej głowie, począwszy od poproszenia Luki o wsparcie bitewne, a skończywszy na absurdalnym pomyśle przedostania się na mury obronne.

Wiedziona przez służącą wyszła na główny taras zamkowy. Nigdy przedtem tam nie była. Nie miała pojęci o jego istnieniu. Ekard i pole poza blankami stolicy widać było jak na dłoni. To właśnie ten drugi widok sprawił, że stanęła w miejscu, jakby zetknęła się ze ścianą. Podmiejskie błonie pokrywało brunatne mrowie Qatrińczyków.

- Witaj, pani! To właśnie zamierzałem ci pokazać, abyś wiedziała z kim mamy do czynienia.

Król opierał się o wysoką poręcz tarasu. Włosy miał w kompletnym nieładzie, prawdopodobnie za sprawą silnie wiejącego, przenikliwego wiatru. Jego dłonie i policzki były czerwone od długiej ekspozycji na zimno. Wygląd monarchy nie posiadał jego zwyczajnego majestatu. Stał przed nią zwykły przerażony śmiertelnik. Przygarbiony patrzył na nią oczami szukającymi wsparcia i pocieszenia.

- Najjaśniejszy panie – zaczęła Eileen i zbliżyła się do krawędzi tarasu. – Skoro cesarz nie umiał pokonać Radame, to trudno mu będzie zdobyć fortece Ekardu – powiedział to jednak bez przekonania. Zwiesiła głowę i westchnęła głęboko.

- Nie pocieszaj mnie królewno – odparł Mell. – Będziemy walczyć do ostatniej kropli krwi, ale zdaję sobie sprawę, że w końcu się ugniemy. Ekard stanie się naszym grobem – ściągnął brwi i zacisnął pięści.

Eileen nie spodobały się słowa narzeczonego. Na nic zda się walka, skoro on już z góry założył, że zginą. Przypływ gniewu rozgrzał jej skronie i twarz.

- A więc tak wygląda sławna dzielność Ermanii?! – wykrzyknęła.

Mell wzdrygnął się i zdawał się nie dowierzać własnym uszom.

– Nie znam się na prowadzeniu wojny, królu, ale wiem jedno - Iwańczyk nie weźmie broni do ręki, gdy nie ma choćby najmniejszej wiary w zwycięstwo.

- Jak to?! Miałbym wywiesić białą flagę?! Pozwolić temu drapieżcy nasycić się łatwą wygraną?

- O nie! Poddanie się nie zaspokoi jego żądzy krwi, panie. Ale nie wymorduje całego miasta, jak to było w Sostinie. Na pewno zabije ciebie, jednak reszta ocaleje.

Król otworzył usta ze zdziwienia.

- Nie słyszałem, aby Ilwana oddała skrawek ziemi bez walki!

- A to dlatego, że zawsze nosiliśmy w sercu nadzieję – Eileen mocno uderzyła się w piersi.

Król zacisnął wąskie usta. Wiedziała, że go zdenerwowała, ale liczyła, że to go otrzeźwi.

Wtem powierzchnia tarasu zadrżała. Głuche tąpnięcie wstrząsnęło fragmentem murów obronnych znajdujących się od północy, czyli naprzeciw fasady pałacu. Qatrińczycy wystrzelili pierwszy pocisk z ogromnego trebusza. Opętańcze wycie atakujących zagłuszyło krzyki zrozpaczonych ermańskich mieszczan.

- Zaczęło się! Królewno Eileen, nie wiem, czy i kiedy będziemy mogli się zobaczyć. Posłuchaj, jeśli zdobędą warownię, uchodź podziemnym przejściem, które znajduje się pod dywanem w sali jadalnej na najniższym piętrze pałacu.

- Zapamiętam, panie.

- Jednak…zawsze jest nadzieja, prawda?

- Zawsze.

Pod wpływem ogarniającego ją wzruszenia zdjęła ze swych włosów jedną złotą spinkę i podała królowi. Ten przyjął ozdobę i przypiął do wewnętrznej strony płaszcza, po czym położył dłoń z tyłu na głowie narzeczonej, a usta na jej jasnym czole. Głośne stąpanie poprzedziło pojawienie się zdyszanego junkra Faro.

- Wasza wysokość! Uderzyli na nas z taką siłą, że nie wiem, jak ostaniemy się dzisiejszego dnia! – flegmatyczny zazwyczaj Ermańczyk był nadzwyczaj zaagitowany.

- Róbcie, to co wam kazałem, wytrwale i nieprzerwanie. Niech miejsce każdego zabitego żołnierza natychmiast zastąpi kolejny. Nie pozwólcie na utworzenie szczelin, które mógłby wykorzystać wróg.

- Rozkaz, panie! – Faro stuknął obcasami oficerskich butów i popędził z powrotem na dół.

- Ja także zejdę do moich żołnierzy. To mogą być najgorsze godziny tej walki. Do zobaczenia, pani!

Mell zniknął z jej pola widzenia.

Eileen przestała odczuwać dojmujące zimno przeszywające jej członki. Skamieniała stała na tarasie i w niemym przerażeniu oglądała spektakl szalejącej śmierci.

* * *

 

          - To lubię, to lubię…- mówił do siebie Qaren XV.

Kochał bitwy. Krwawe potyczki dawały mu poczucie mocy, jakby każda przelana kropla krwi przeciwnika zasilała jego potęgę. Rozkoszował się patrząc, jak jego ludzie kamień po kamieniu, rozbierają fortecę Ekardu. Sycił go odgłos krzyków poległych Ermańczyków. Był w swoim żywiole. Dla takich chwil gotów był poświęcić wszystko, nawet własną duszę, co - zdając sobie z tego sprawę lub nie - właśnie robił. Nawet Tessera odstępował go w takich chwilach i z oddali wypatrywał sygnałów ze strony władcy. Nieustraszony wojownik odczuwał wtedy trwogę przed dwadzieścia lat młodszym, niezupełnie dojrzałym i doświadczonym jeszcze cesarzem. Ale wiek nie miał tu żadnego znaczenia. Nie lękał się konkretnie jego, lecz tej tajemniczej siły, która przejmowała nad nim kontrolę; która dawała mu niezwykłą jasność umysłu, pozwalającą podejmować szybkie, bezbłędne decyzje. Takie zdolności posiadał podobno sam Qaren I. Czyżby jego potomek odziedziczył to wszystko w darze natury?

          - Przerzucajcie więcej płonących pocisków za mury!!! – krzyczał cesarz.

Jak zwykle, z pewnej odległości przyglądał się zaaranżowanemu przez siebie widowisku. Trebusze niezmordowanie miotały ogromne, obwiązane podpalonymi szmatami głazy, łucznicy oddawali jedną salwę po drugiej. Na jego skinienie procarze wystrzeliwali w stronę zdumionego nieba grad szarych kamieni, lądujących na głowach nieszczęsnych Ermańczyków. Z chłodnym wyrachowaniem kalkulował ponoszone przez jego oddziały straty osobowe. Obrońcy Ekardu byli dobrze wyposażeni i skutecznie zabezpieczyli każdy odcinek twierdzy przed nieproszonymi gośćmi.

Nie poruszały go nieludzkie okrzyki bólu potraktowanych wapnem, wypalającym każdą tkankę, na której osiadło. Straszna to była broń. Biały, drobny jak mąka pył wdzierał się do dróg oddechowych i oczu. Trudno wyobrazić sobie męczarnie, w których umierali owi nieszczęśnicy. Dla cesarza, byli oni jednak tylko statystyką. Na każde „Ognia!” lub „Do ataku”, setki żołnierzy z zapałem spełniało jego rozkazy. Niczym stwórca z chaosu wzburzonych żywiołów kreował rzeczywistość. Z nieokiełznanej mieszaniny materiałów wyłaniały się kształty nowego stworzenia, a on był jego jedynym, prawowitym panem. Któż śmiałby mu się przeciwstawić?!

          Tessera, choć mniej górnolotnie, również widział postępy w natarciu. Ermańczycy mimo, że nie przyspieszali ani nie zwalniali swoich ruchów, wyraźnie zaczynali słabnąć. Coraz więcej, przez nieuwagę, czy zmęczenie stawali się łatwym celem dla cesarskich strzelców. Pod murem tworzył się szpaler rannych i pobitych. Qatrińczycy dobijali wszystkich Ermańczyków, którym udało się przeżyć upadek. Coraz sprawniej unikali wylewanej na nich z góry gorącej smoły. Nieprzyjacielskie strzały nie tworzyły znacznych ubytków w wielotysięcznej armii.

          - Jak tak dalej pójdzie, wykończymy ich w dwa dni – powiedział Tessera do swojego giermka szczerząc białe, długie zęby.

 

* * *

 

          Król Mell wytrwale zagrzewał rycerzy do walki. Stał na bocznej, północno – wschodniej baszcie. Pierścień utworzony przez qatrińską ofensywę zaciskał się jak pętla wokół szyi skazańca. Król przyłożył dłoń do swojej własnej, jakby w obawie przed niewidzialnym powrozem. Walka trwała dopiero pięć godzin, a już teraz wiadomo było, że nie mają żadnych szans. Łzy nabiegły do jego jasnych, zamglonych oczu i bezradnie potoczyły się po chudych policzkach. Nie dbał o to, czy ktoś go widzi. Ermania pod butem Qatrin. On strącony z tronu przez jakiegoś barbarzyńskiego estijskiego monarchę. Nie pogodził się z tą świadomością i może dlatego właśnie nie dawał sygnału do przerwania obrony. Zamierzał walczyć do końca, mimo, że śmierć kolejnych rodaków coraz bardziej obciążała jego sumienie. Nie znajdował w sobie siły, żeby się poddać. Wydawało mu się to tak absurdalne, choć rzeczywiste i rozsądne zarazem. Ocalić innych, czy własną dumę?

          Zszedł z baszty. Apatycznym spojrzeniem wodził po swoich rycerzach. Gdzieniegdzie spadła ognista kula druzgocząc kolejny element miejskiej zabudowy. Tu zawaliła się kamienica, tam sklep, tam znowu kościół. Dlaczego pociski go omijały? Bynajmniej, nie starał się ich unikać. Tak kończyło się jego panowanie. Hańba paliła go bardziej niż zdołałaby to uczynić jakakolwiek fizyczna rana. Obraz rozmazywał się, hałasy milkły. Nie rozumiał, czego chcieli od niego oficerowie, dlaczego załamywali ręce. Stał się biernym obserwatorem osobistej tragedii. Swojej i całego narodu.

          Wałęsał się po pustoszonym mieście jak żebrak niewiedzący, co ze sobą począć. Poddani pokazywali go sobie palcami, myśląc, ze postradał zmysły. Niektórzy, rozumiejąc, co oznacza ponury nastrój króla, wpadali w histerię. Cóż to znaczyło? Czy na cokolwiek miał jeszcze wpływ?

          Nogi same poniosły go do pałacu. Wszedł do środka. Zatrzymał się na progu i nie mógł postąpić ani kroku dalej. Powodem tego nie była wewnętrzna rozterka czy fizyczna niemoc, ale czyjaś ręka powstrzymująca jego obłąkańczy chód. Zmysły znów odzyskały swoje funkcje. Obrócił się. Junkier Faro ze ściśniętą twarzą patrzył mu prosto w oczy.

          - Panie! Ludzie czekają twej decyzji.

          - Chcecie się poddać?

          Faro odskoczył do tyłu.

          - Jaką inną decyzję mogę podjąć?

          - Możemy uwolnić zapas amunicji…

          - Na jak długo? Ile ludzkich istnień ma płacić za moje tchórzostwo, aby dać jeden mały sygnał, wywiesić białą flagę?

          Młodzieniec z Wilibord nie odpowiadał.

          - Powiedz sam, Faro, jako znakomity myśliwy. Czy rozsądnie jest przeciągać agonię rannego zwierza?

          - Wasza wysokość…królu…tak nie można…

          Wrzawa na murach przycichła. Zdawało się, że poza nimi także. Trwało to tylko przez chwilę. Ermańczyków opanował jednomyślny wybuch entuzjazmu. Rzucili broń i wiwatowali. Qatrińczycy przerwali ostrzał. Wtedy przestrzeń wypełnił przeciągły ryk groźnej trąby. Dochodził on ze wschodu. Król i Faro pospieszyli na zamkowy taras. Eileen klęczała przy poręczy i płakała.

          - Wysłuchał mej prośby…- powiedziała po ilwańsku.

          Mężczyźni spojrzeli w kierunku, skąd dochodziła niebiańska dla ich uszu pieśń. Ich oczom ukazał się widok, którego się nie spodziewali. Ilwańska kawaleria stała na błoniach, szykując się do konfrontacji z cesarzem. Jak nagłe wybawienie od pewnej śmierci może przyprawić co najmniej o zawrót głowy, tak niespodziewany ratunek od zguby spadł na ermańskiego króla jak grad łaski, który obalił go na ziemię.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ala Mak · dnia 02.07.2025 08:56 · Czytań: 78 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
AlexPretnicki
12/07/2025 23:14
Dziękuję, wzajemnie :) »
Krzysztof Stasz-Malkowski
10/07/2025 18:04
Dziękuję Miladoro za cenne rady i pozdrawiam. »
valeria
09/07/2025 21:44
Fajne, chociaż końcówka mnie zbiła z tropu:) »
pociengiel
09/07/2025 00:31
i wszystko jasne »
Szwarczyk
09/07/2025 00:00
Czasami to właśnie cień ukazuje nam więcej niż światło. »
pociengiel
08/07/2025 21:09
tak, cień to niebagatelna gwarancja »
Szwarczyk
08/07/2025 20:36
Ja spisałem tylko jego historię, która sama do mnie… »
pociengiel
08/07/2025 15:15
Zastanawiam się, w jaki sposób podmiot liryczny dał stamtąd… »
Wiktor Mazurkiewicz
08/07/2025 15:10
ajw Miło mi; już zapomniałem o tym wierszu, ale tytuł mnie… »
ajw
08/07/2025 10:33
A ja już myślę co będzie w październikowie i to potem mnie… »
ajw
08/07/2025 10:30
Bardzo wzruszający kawałek poezji.. Pozdrawiam serdecznie,… »
ajw
07/07/2025 20:19
Lilah - ja się musiałam latami tego uczyć :) Milu -… »
Wiktor Mazurkiewicz
07/07/2025 16:32
Podoba się bez dwóch zdań, od początku do końca; taki… »
Miladora
07/07/2025 03:25
A ja się nieziemsko ubawiłam. :))) Miłego dnia, Alex. »
Ala Mak
06/07/2025 23:53
Przykro czytać. »
ShoutBox
  • Miladora
  • 04/06/2025 15:22
  • Bardzo dziękuję, bo nie spodziewałam się wyróżnienia. :)
  • pociengiel
  • 28/05/2025 10:41
  • moskalik ciapatek a jak dowcipny buk Akbar! powie za rok dwa góra osiem posrają się muchy na jego głowie wcześniej da głos nieczyste prosię
  • pociengiel
  • 26/05/2025 14:18
  • co to z tym Conanem?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty