Generał Kazeem jako pierwszy z qatrińskich dowódców zauważył Ilwańczyków wyłaniających się zza łagodnego wzniesienia na wschodzie ekardyjskich pól. Jego tchórzliwa z natury dusza struchlała. Gdyby był psem, podkuliłby ogon i ze skomleniem schował się za nogami swego właściciela, ale że był tylko człowiekiem, mógł jedynie przygarbić i tak niezbyt postawne plecy i pobiec do cesarza, aby poinformować go o nowym rozwoju wypadków.
Gdy dumny Qaren XV ujrzał pędzącego w jego stronę, potykającego się o wystające kamienie generała, który z rozwianym siwym włosem i brodą łudząco przypominał obłąkanego, wędrownego pieśniarza, wiedział, że nie zwiastuje to nic dobrego.
Skrzywił się z niesmakiem, patrząc jak jeden z głównych qatrińskich dowódców dyszy pochylony w pół próbując złapać oddech. Często zastanawiał się, za jakie zasługi ojciec mianował Kazeema generałem. Chętnie pozbyłby się tego żałosnego starca, ale żołnierze byli do niego bardzo przywiązani. Nie bali się go tak, jak Tessery, ale szanowali go i nie stwarzali problemów niesubordynacją, która w szeregach qatrińskich legionów była nie do pomyślenia. Nie odznaczał się imponującym zmysłem strategicznym, ale nie był też zupełnym beztalenciem. Zawsze mogło być gorzej. Bezpieczniej było utrzymywać go na stanowisku i nie prowokować niezadowolenia wojów.
- Wasza cesarska mość! – wykrzyknął generał. – Jakaś ogromna armia czyha na moich tyłach, gotowa do ataku!
Cesarz wytrzeszczył oczy, obnażając całą ich średnicę.
- Jaka…armia?!
Pobiegł zaraz na wschód, by na własne oczy przekonać się, jak wielkie jest owo zagrożenie. Ilwańczycy rozciągnęli się na szerokość około dwóch stadiów. Cesarz wytężył wzrok.
- Ilwana…- wymamrotał.
Tego nie przewidział. Nie wziął pod uwagę możliwości zewnętrznego wsparcia, szczególnie ze strony Ilwańczyków. U jego boku pojawił się Tessera.
- Tessero, niech Kazeem kontynuuje ostrzał Ekardu.
- Tak jest, panie!
Wtedy to nastała owa zaskakująca dla króla Ermanii cisza. Szmaragdowo zielone sztandary Ilwany ze złotymi emblematami królestwa posyłały najeźdźcom złowrogie błyski. Nastąpiło przegrupowanie qatrińskich sił. Narody Estji miały to do siebie, że sprawnie zajmowały nowe pozycje, wymagane zmianą sytuacji na polu walki.
Cesarz przywołał jednego ze swoich heroldów i posłał go do Ilwańczyków. Qatrińczyk z białą chustą zawieszoną na wzniesionym do góry mieczu ruszył naprzeciw batalionu. Trzech Ilwąńczyków zsiadło z koni i postąpiło kilkanaście kroków naprzód. Gdy się spotkali, Qatrińczyk ukłonił się sztywno. Trzej rycerze nie odwzajemnili kurtuazji, tylko stalowym wzrokiem świdrowali smagłego posłańca, który przemówił po ermańsku:
- Witajcie Ilwańczycy. Pan mój, cesarz Qaren XV pyta, w jakim celu przybyliście na obcą ziemię Ermanii?
- Przybyliśmy zaproponować mu pokój – odrzekł jeden z nich.
Był to człowiek w podeszłym już wieku, z gęstym siwym włosem i krótką brodą. Orli nos i osadzone nad nim czarne oczy nadawały mu powagi, której nie zlekceważyłby najbardziej nikczemny barbarzyńca i prostak. Na moment w umyśle cesarskiego gońca pojawiła się szydercza uwaga, ale zgasła ostudzona dostojeństwem postawy Ilwańczyka.
- Jakie są wasze warunki?
- Macie kwadrans na podniesienie białej flagi i odstąpienie od oblężenia Ekardu.
Qatrińczyk odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę swojego obozu. Przekazał cesarzowi słowa ilwańskiego Pana, ten znów odesłał go z odpowiedzią.
- Cesarz Qatrin nie zgadza się na poddanie oblężenia twierdzy Ekardu ani na wycofanie z zajętych terenów Ermanii. Daje wam jednak szansę na wycofanie się do waszej ojczyzny, aby nie stała się ona kolejnym celem jego armii.
Ilwańczyk o sokolim obliczu zwrócił się do towarzyszy.
- Co na to odpowiecie Panie Bláth i Panie Kalis?
- Tylko głupiec ogląda się w tył, gdy stanie u celu wędrówki – niskim głosem odparł potężny Pan Bláth.
- Nie po to narodziliśmy się, aby przynieść hańbę naszemu narodowi i królowi, Panie Barraí. Niech żyje Ilwana! Niech żyje król Luka! – zakrzyknął Cillian.
- Niech żyje król Mell! – dodał Pan Bláth.
- Niech żyje Eileen…- wyszeptał Cillian do siebie.
- Masz naszą ostateczną odpowiedź, Qatrińczyku – rzekł dostojny Pan Barraí. – Idź zanieść ją cesarzowi.
Wysłaniec rzucił mu pełne nienawiści spojrzenie i odmaszerował.
- Nikt się nas nie spodziewał – powiedział Pan Barraí. – Nawet Ermańczycy. Siostra królewska musiała trzymać to w całkowitej tajemnicy nawet przed królem Ermanii. Mądrze postąpiła. Dzięki temu zdobyliśmy chwilową przewagę. Wykorzystajmy ją jak najlepiej.
Cesarz roześmiał się, usłyszawszy słowa Ilwańczyków. Posiadał siedem tysięcy jeźdźców rozlokowanych nieopodal obleganego miasta.
Dwadzieścia osiem chorągwi qatrińskich ustawiło się naprzeciw dwudziestu ilwańskich, każda po 250 rycerzy. Tylko dziesięć procent Ilwańczyków posiadało miecze. Reszta uzbrojona była w topory, lance, maczugi i tym podobne śmiercionośne narzędzia. Jednak trzy oddziały należały do typowo ciężkiej jazdy, wyposażonej w długie, pięciometrowe kopie. Te, póki co, stały na łagodnym pagórku, znajdującym się w południowej części pola.
Z kolei Qatrińczycy posługiwali się przeważnie mieczami nidell. Do tej pory nie okazali się bardziej podatni na razy niż wymachujący ciężkim sprzętem Garmeńczycy i Nualczycy. Zwinność i świetne wyszkolenie znacznie lepiej zastępowały masywną zachodnią broń. Niemniej jednak, ludzie zachodu odznaczali się większą tężyzną fizyczną niż drobni mieszkańcy Cesarstwa.
Cesarz także ustawił kilka chorągwi pancernych kopijników generała Najaha z dala od centrum pola walki. Niestety południowe wzgórze Anoché zajęli jego przeciwnicy, którzy z łatwością mogli rozwinąć ogromną prędkość, stając się wielką miażdżącą falą.
Qaren stanął naprzeciw swego wojska, które, na czele z Tesserą, czekało na znak do ataku. Jego pierwotny szok i obawy topniały pod wpływem rozgrzewającego przypływu dumy. Czuł, że wszystko wraca na swoje miejsce, a on odzyskuje panowanie nad sytuacją. Czy niezaprawieni w bojach Ilwańczycy mieli z nim szanse? Jego żołnierze stoczyli wiele zwycięskich bitew, a Ilwana nie prowadzi wojen co najmniej od dwudziestu lat. Zapał do walki nie wystarczy, aby wygrać bitwę.
Ilwańscy rycerze w skupieniu czekali na atak ze strony wroga. Serce Cilliana łomotało pod żelaznym napierśnikiem zbroi. Pierwszy raz szedł w bój. Do tej pory używał miecza jedynie na ćwiczeniach i podczas starcia z zabójcami, gdy wracał z poselstwa do Nualii. A jednak, wybrano go na dowódcę dziesięciu chorągwi, niegdyś należących do jego ojca.
Na papierowej planszy wszystko wydawało się łatwe. Drewniane pionki poruszały się po niej bezgłośnie. Całe oddziały ginęły w bezkrwawych starciach. Nie miał problemu z układaniem strategii. Ojciec niejednokrotnie chwalił go za tę umiejętność. Liam zadbał o to, żeby syn dobrze ją wyćwiczył, lecz co innego wcielić ją w życie. Czy zgrzyt oręża nie odbierze mu zmysłów, czy będzie w stanie trzeźwo myśleć? Lękał się bólu; lękał się widoku broczących krwią ciał, odciętych kończyn, zmasakrowanych twarzy. Siedział na koniu wyprostowany jak struna, sparaliżowany nieuchronnością ujrzenia i doświadczenia wszystkiego, czego się obawiał.
Wtedy spojrzał na mury Ekardu i nagle jego serce zatrzymało się urzeczone, a potem zabiło ze zdwojoną siłą. Ujrzał ją. Stała tam i patrzyła na pole, które za chwilę nasiąknie morzem krwi. Po tym jak król Mell wybudził się z omdlenia, Eileen wymknęła się z zamku i korzystając z ogólnego zamieszania przedostała się na wschodnią basztę. Cillian poznał ją nawet z tak dużej odległości. Poznałby ją wszędzie. Długi warkocz z prawej strony opadał na jej falującą pierś. Ciemnobrązowa suknia nie wyróżniała się kolorem z ponurej scenerii, ale tworzyła piękny kontrast z jasną cerą dziewczyny, przez co jeszcze bardziej podkreślała delikatny rysunek jej twarzy, który młody rycerz, w tych warunkach, mógł jedynie odtworzyć z pamięci.
Jej obecność dodała mu otuchy. Odważnie spojrzał w oczy żądnym mordu Qatrińczykom.
Zielona chorągiew z brązowym niedźwiedziem zatrzepotała mocniej, uderzona nagłym podmuchem zachodniego wiatru. Usłyszał okrzyk cesarza, któremu zawtórował chór srogich wojowników. Zaczęło się. Ziemia zadudniła. Dwie potężne masy rozpędziły się i zdążały ku sobie dopóki nie zetknęły się niczym dwie płyty tektoniczne, wypiętrzając tabuny kurzu, odłamki metalu i drewna.
Na początku walka przypominała nieregularną rzeź łączących się w krótkich starciach przeciwników. Jednym ruchem miecza czy topora raniło się jednego wroga i odpierało atak drugiego. Bliskość śmierci, ból, widok potwornych ran i obrażeń, a także niewyobrażalny hałas i smród krwi zmieszanej z odchodami i moczem wyzwalał w rycerzach skrajne odczucia. Niektórzy tracili kontakt z rzeczywistością, otrzymywali śmiertelny cios zanim zorientowali się, że właśnie rozstają się z życiem. Inni, ulegając przerażeniu, cięli na oślep, stając się łatwym celem dla wyszkolonych weteranów. Byli jednak i tacy, którzy stawiając wszystko na jedną kartę, wychodzili naprzeciw niebezpieczeństwu. Szukali go, nie pozwalając mu się znaleźć. Chcieli je zaskoczyć, aby przekonać się, czy okażą się godni nad nim zatriumfować.
Cillian nie należał do żadnej z tych grup. W ataku brała udział połowa Ilwańskich chorągwi i mniej więcej tyle samo po stronie qatrińskiej. Pięć kaliskich oddziałów znalazło się zatem na pierwszej linii frontu przyjmując na siebie największe uderzenie, które błyskawicznie pochłonęło niemal połowę cillianowych wojowników. W jaki sposób on, który nie schował się w tylnym szeregu, lecz dzielnie kroczył na czele, przeżył? Można to uznać za cud, gdyż prócz niego ostało się dwóch ludzi znajdujących się tak samo blisko niebezpieczeństwa, co ich młody dowódca.
Nie było takiej chwili, nie było takiego dźwięku dochodzącego z pola, którego nie usłyszałaby Eileen. Jej zmysły wyostrzyły się, jak wyostrzają się zmysły łani, na którą się poluje. Łoskot prześladował ją jak ujadanie myśliwskich psów, rozszarpywał jej delikatny słuch zgrzytem tysięcy ostrych zębów metalowych brzeszczotów.
Nieostrożnie wychylała się przez mur, zanurzając się, uczestnicząc w ten sposób w strasznym zmaganiu wrogich obozów. Piekielny widok wyciskał nieusuwalne piętno na jej pamięci, a mimo to patrzyła. Z każdą sekundą twardniała jej wrodzona wrażliwość. Wrzaski ranionych, obcięte kończyny, wściekłe rżenie koni raziły Eileen z coraz mniejszą siłą, odbijając się głucho o ścianę skamieniałych uczuć.
Qatrińczycy nie mogli zdobyć przewagi nad ilwańską armią. Niedoświadczeni, aczkolwiek wypoczęci rycerze okazali się bardziej sprawni w walce aniżeli wymęczona wojnami armia Qarena. Jego chłodny uśmiech zdradzał jednak, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nigdy nie zaczynał bitwy od wystawienia swej głównej broni. Oddziały, które przypłynęły z Cesarstwa nie walczyły ani w Garmen, ani w Nualii. Czekał tylko odpowiedniej chwili na wprowadzenie ich do walki. Świeżym atakiem zamierzał dobić marniejące siły przeciwników.
Tymczasem, król Mell zdołał pokonać przygnębienie i znów przyjął rolę dowódcy. Postanowił wykorzystać rozproszenie Qatrińczyków ostrzeliwujących mury i przyłączyć się do Ilwańczyków. Oblegający działali ze zmniejszona skutecznością. Ataki żołnierzy Kazeema stały się nieskuteczne. W każdej chwili gotowi też byli wycofać się w razie, gdyby rycerze Luki zdołali przełamać opór qatińskich jeźdźców i przedostać się do nich.
Mell zgromadził na dużym placu przy wschodniej baszcie trzy chorągwie, a pozostałe osiem miało sukcesywnie dołączać po pierwszej szarży swojego króla. Wróg niczego nie podejrzewał, gdyż ze szczytu fortecy nadal leciały strzały, gorąca smoła i katapultowane głazy. Gońcy nieustannie śledzili pole walki i dawali znaki królowi, który czekał na odpowiedni moment.
* * *
Wyrównana walka trwała około pół godziny. Żadna strona nie pozwoliła przeciwnikowi zdobyć przewagę. Poległ jednak Pan Bláth, a zielona chorągiew Kalis uległa zniszczeniu. Cillian wraz ze swymi niedobitkami przyłączył się do oddziałów Pana Barraí.
W pewnym momencie Qatrińczycy natarli z niezwykłą zaciekłością. Z początku, Ilwańczycy nie zrozumieli tego nagłego zrywu i wielu ich zginęło z powodu niebyt szybkiej reakcji na manewr wroga. Była to wprowadzona przez Qarena taktyka – gdy bitwa osiągała pewien „spokój”, wydawał rozkaz, po którym jego rycerze przyśpieszali ruchy na około pół minuty, wykorzystując uśpioną czujność przeciwnika.
Armia Tessery powoli parła naprzód. Pan Barraí z niepokojem oglądał się na oddziały pancerne wyczekujące na wzgórzu Anoché. Nie mogły teraz przejść do natarcia, gdyż zgniotłyby nie tylko Qatrińczyków, ale także wymieszanych z nimi w kotle walki pobratymców.
Cillian przeczuwał, że nie ma już dla nich ratunku. Ostrza nieprzyjaznych nidell próbowały przeszyć go z każdej strony. Ostatkiem sił odpierał ciosy. Został już raniony w lewe ramię i czoło. Krew zalewała mu oczy. Nie słabł jeszcze, ale zagojona niedawno blizna w boku ponownie dała o sobie znać.
Nie mógł się poddać. Od samego początku wiedział, że idzie na śmierć. Nie rościł sobie prawa do własnego życia. Nie dlatego, że chciał się go pozbyć. Prawdziwym wewnętrznym motorem jego bohaterskich pobudek było „walczyć dla niej”. Jeśli nie mógł służyć Eileen żyjąc, niech chociaż jego śmierć będzie ceną za jej życie. Za jej szczęście. Dzięki temu ze spokojem przyjmował kolejne ciosy i z jeszcze większym zapałem je odpierał, mszcząc krzywdę wyrządzoną jego ukochanej. Jeśli nie on zatrzyma cesarza, to kto? Gorsze było jednak pytanie: co jeśli nikt gonie zatrzyma? Czy przyjdzie jej zginąć? Śmierć w walce nie jest tak straszna jak wyczekiwana i przeżywana egzekucja. W tym drugim przypadku nie ma nadziei na ratunek. W walce zaś, można liczyć na ułaskawienie ze strony sprzyjającego losu.
Qatrińczycy już zamierzali pogratulować sobie triumfu. Ilwańscy rycerze wycofywali się pchani siłą bezwzględnego natarcia.
Wtedy dało się słyszeć rozdzierający okrzyk cesarza Qarena. Cillian nie zrozumiał wykrzyczanych przez niego słów, ale po chwili nie potrzebował żadnych wyjaśnień, gdyż widok nadciągających od tyłu Ermańczyków okazał się najlepszym tłumaczem.
Wielka radość zapanowała w wyczerpanych ilwańskich szeregach. Ermańczycy istotnie zdołali osiągnąć, to co zamierzał król Mell. Qatrińczycy nie zdążyli zareagować na atak. Trzy ekardyjskie chorągwie wbiły się w szeregi wroga jak pal w ciało skazańca. Cesarz przeklinał i ranił Bogu ducha winną murawę wściekłymi razami nidell. Rozkazał jednej chorągwi pancernej natrzeć na Ermańczyków.
Nie można było powiedzieć, kto w tamtym momencie zdobył przewagę. Oszaleli Qatrińczycy niełatwo ustępowali, ale niestety w ogólnym ferworze walki mylili czasem cel zadawanych ciosów, upatrując go w swych kamratach. Dziwne to zachowanie tłumaczyć można było nie podobnym umaszczeniem wrogich sobie oddziałów, lecz ciasnotą i stanem emocjonalnym oscylującym pomiędzy skrajnym wzburzeniem, a pomieszaniem zmysłów. Cesarscy wojownicy nie byli przyzwyczajeni do przegrywania. Nigdy też nie musieli tak długo starać się przełamać opór przeciwników. Dlatego psychiczny dyskomfort i wstyd z powodu własnej nieudolności, zachwiały dzielnymi wojownikami z Estji.
Wtedy zdarzyło się coś, co zmieniło obrót sytuacji. Ilwańscy kopijnicy, na znak Pana Barraí, z całym impetem wkroczyli na pole walki. Nikt nie był w stanie zrozumieć decyzji ilwańskiego dowódcy. W tak korzystnym dla sprzymierzonych wojsk układzie, nastąpiło załamanie, z którego mogli już się nie podnieść. Pancerne chorągwie niemal na pół rozcięły stłoczona masę wojujących. Na tym ruchu paradoksalnie najmniej ucierpieli właśnie Qatrińczycy. Co prawda pancerni przyłączyli się do walki, ale rozluźnione szeregi dały Qatrińczykom chwilę swobody i oddechu przed ponownym uderzeniem. Na scenę wkroczyła też reszta kopijników Qarena.
Zapowiadała się istna tragedia, wywołana w dodatku na własne życzenie Ilwańczyków. Co spowodowało tak nierozsądne, samobójcze posunięcie Pana Barraí? Możemy się tylko domyślać. Sam hetman zginął niebawem po wydaniu zgubnego rozkazu pod kopytami koni własnych rycerzy.
***
Dla Eileen, przyglądanie się niepotrzebnej klęsce i utracie przewagi nad wrogiem, było istną męką. Zeszła z murów. Wejście do miasta zamknięto zaraz po tym, jak wydostało się z niego królewskie rycerstwo. Nikt nie przejmował się już oblężeniem. Qatrińczycy utrzymywali je proforma. Nie wykazywali takiego entuzjazmu, jak na początku.
Nie mogła dłużej biernie przyglądać się nadchodzącemu upadkowi Ekardu. Dusiła się w tym mieście. Zapragnęła wydostać się z niego. Pomysł absurdalny, ale nie miała innego wyjścia, prócz postradania zmysłów. Tylko jak to zrobić, nie ściągając na siebie uwagi? Postanowiła przebrać się za pachołka.
Krążąc pod murami, gdzie leżało już sporo ermańskich trupów, dostrzegła niejednego, odzianego w strój, którego potrzebowała. Nie zastanawiała się nad okropieństwem czynu, który zamierzała wcielić w życie. Nie wszystkie miejsca były widoczne dla żołnierzy i mieszkańców miasta. W jednym zaułku, znalazła biedaka, nadającego się do jej planu. Czym prędzej pozbawiła go wierzchniej szaty, przykrywając zwłoki płaszczem, którego nie chciała zabierać.
Nie minęły dwie minuty, nim młody, dość gładkolicy pachołek wyłonił się zza ścianki zaułka, w którym zaczynały rozkładać się ciała poległych. Włosy związała w warkocz i zawinęła wysoko na czubku głowy, na którą włożyła spiczastą czapkę giermka. Do lewego boku przypasała krótki miecz.
Wspięła się z powrotem na mury. Qatrińczycy porzucili oblężenie zachodniej części. Była tam niewielka brama. Strzegło jej kilku ludzi. Podbiegła do nich i poprosiła, żeby ją wypuścili. Jeden ze strażników spojrzał na nią z pode łba i wycedził opryskliwym tonem:
- Zgubiłeś swojego pana? Łżesz smarkaczu! Stchórzyłeś, gdy ruszyli do boju i zostawiłeś go!
- Już mówiłem – odcięła się Eileen. – Że leżałem nieprzytomny pod basztą. Dostałem odłamkiem pocisku!
Nieprzyjazny strażnik zmierzył ją od stóp do głów. Królewna przybrała bardziej nadąsany wyraz twarzy, bo uważała, że wtedy będzie wyglądać bardziej „męsko”. Efektem jej wysiłków był jednak wybuch śmiechu obu Ermańczyków.
- Że też biorą takie dzieci na rycerzy! I tacy mają walczyć z dzikimi Qatrińczykami? Zginiesz nim dotrzesz na właściwe pole bitwy synku!
Eileen była nieugięta. Powiedziała, że nie odejdzie stąd, dopóki jej nie puszczą i zaklęła kilkakrotnie tak, że zaskoczeni strażnicy przestali się z niej w końcu wyśmiewać.
- Dobrze już. Nie nasza strata – powiedział opryskliwy. – Mam nadzieję, że umiesz szybko biegać, bo Qatrińczyk dogoni cię nawet bez konia i to dźwigając na sobie pełną zbroję.
Otworzył jej bramę i wypchnął na zewnątrz. Eileen upadła na kolana, ale szybko powstała.
- Dziękuję! – krzyknęła i pomknęła na pole bitwy.
- Dziwny młodzieniec, Gerardzie – powiedział drugi straszy strażnik, który prawie nie zabierał głosu podczas rozmowy towarzysza z giermkiem. – Nie wydał ci się zbyt dziecięcy, może nawet zniewieściały?
- Ah! Takich to teraz mają przerobić na rycerzy, tfu! – Gerard splunął na ziemię, patrząc na nią spode łba z tak intensywną odrazą, jakby to ją obwiniał o nieurodzaj męskości w ermańskich szeregach. – Ta dzisiejsza młodzież…
- Nie to miałem na myśli, mój Gerardzie – starszy strażnik potarł brodę palcami. – To chyba naprawdę była dziewczyna.
Towarzysz spojrzał na niego jak na beznadziejny przypadek starczego zdziwaczenia.
- Dziewczyna pachołkiem?!
- Oczywiście, że nie tłuku! Przebrała się. Nie wiem tylko, dlaczego? Wyglądała raczej delikatnie. Spojrzałem na jej dłonie. Nie nosiły żadnych śladów ciężkiej pracy, czy nawet wywijania bronią. Musiała być z wysokiego rodu. O Boże…
Ermańczyk pobladł nagle, a kolana ugięły się pod nim, tak że musiał podeprzeć się na swojej lancy.
- Coś taki nieswój? – zaniepokoił się Gerard. – Chyba sobie żartujesz…
- A nie wychwyciłeś akcentu, z jakim mówiła?! Fakt, że nie od razu to zauważyłem, ale to nie była nawet Ermanka. Kogośmy wypuścili…
Nie wypowiedział na głos imienia, które nasunęło mu się na myśl. Nie oczekiwał także odpowiedzi od towarzysza, który tylko wzruszył ramionami i gniewnym splunięciem dał do zrozumienia, że nie interesują go dalsze dywagacje na ten temat.
* * *
Eileen przedostała się na tyły ilwańskiego wojska. Nie posiadała żadnego planu. Stała i patrzyła przed siebie bezmyślnie. Wtem usłyszała za sobą czyjś głos:
- Chłopcze! Dlaczego stoisz bezczynnie?
Odwróciła się, ale nie zobaczyła nikogo.
- Gdzie jesteś panie? – zapytała i chrząknęła.
Zapomniała, że powinna była mówić nienaturalnie obniżonym głosem. Na szczęście niewidoczny mężczyzna nie przejął się tym zbytnio. Ponownie powiedział:
- Podejdź tutaj, do krzaków.
Eileen znalazła się tam w trzech dużych susach. Wśród krzewów jałowca leżał ranny rycerz ilwański. Zmierzyła go wzrokiem i zauważyła, że jego prawe udo bardzo krwawi. Nie zastanawiając się ani chwili, odcięła dolną część swojej długiej tuniki i przygotowała opaskę na ranną nogę rycerza. Zbadała najpierw zranienie, aby upewnić się, że w ciele nie tkwią żadne ostre przedmioty i obwiązała je ściśle. Krew zaczęła wypływać wolniej, ale i tak nie rokowało to dobrze dla Ilwańczyka. Miał marne szanse na przeżycie. Trzeba było zdezynfekować rozcięcie, najlepiej rozgrzanym metalem. W warunkach polowych graniczyło to jednak z cudem.
- Dziękuję młodzieńcze – rzekł rycerz i syknął z bólu. – Zrobiłeś co mogłeś. Nie wiem, czy doczekam zachodu słońca, ale to nie ważne. Na pewno dałeś mi godzinę życia więcej, a to dużo znaczy, bardzo dużo…
Eileen nie odzywała się, tylko uśmiechnęła i z wyczekiwaniem wpatrywała się w jego blednącą, ściągniętą twarz. Wyglądał na około trzydzieści pięć lat.
- Jak ci na imię? – spytał.
- Ei..lig.
- Ja nazywam się Diarmad z Cathair. Gdybyś spotkał, któregoś z moich ludzi, powiedz mu, żeby przyszli i zabrali moje ciało po walce. Nie chcę, żeby okradły mnie hieny cmentarne.
Potem zdjął z szyi złoty łańcuch, na końcu którego umieszczony był złoty krzyż, wysadzany rubinami.
- Weź to synu. Ja nie mam swojego. Nie mam też żadnych krewnych. Moją ziemię przejmą urzędnicy królewscy. Wszystko jedno…ale po co, skoro może dostać ją ktoś inny.
Eileen ze łzami w oczach przyjęła drogocenny dar. Rycerz słabł coraz bardziej. Odgłosy walki nagle jakby wzmogły się i przybliżyły do miejsca, w którym spoczywał poszkodowany.
- Idź, Eiligu! Na pewno nie jednemu kawalerowi brakuje teraz giermka. Nie wiem dlaczego jesteś sam, ale na pewno możesz się jeszcze przydać.
- Tak, panie – odparła Eileen łamiącym się głosem i pobiegła dalej, na zbrukane pole.
Krótki miecz nie dawał najlepszej obrony przed qatrińskimi nidell. Znalazła jednak wiele porzuconych kopii i długich rycerskich mieczy. Wzięła jeden z nich. Był dla niej zbyt ciężki. Znała się trochę na szermierce, ale nie na tyle, żeby stawić czoła wyszkolonym wojownikom. Luka nauczył ją sporo gard i pchnięć. Wymachiwanie bronią, świst tnącego powietrze metalu i dźwięczne zderzenia dwóch ostrzy miały w sobie coś magicznego, jak dawniej myślała. Lecz w tamtym momencie nie pozostało nic z naiwnego, bajkowego obrazka ich na wpół dziecinnych zabaw. Uczucie nieustannego zagrożenia życia było tak straszne, że zatrzymała się w połowie drogi i tak, jak wcześniej z baszty, tak teraz z bliska jej oczy kaleczył potworny widok.
Nagle dostrzegł ją inny ilwański rycerz. Był na tyłach swojej chorągwi, więc bez problemu mógł do niej podjechać. Najwyraźniej zdziwiony zakrzyknął:
- A ty, czemu się przyglądasz?! Chodź no tu zaraz! Pomożesz mi, mój giermek poległ!
Eileen podbiegła do niego i czekała na rozkazy.
- Czyj to miecz, który trzymasz w rękach?
- Mojego pana. Dopiero, co zginął.
- Dobrze! Nie ma czasu do stracenia! Chodź ze mną.
Eileen poszła za swoim nowym „panem”. Zbliżali się coraz bliżej ognia walki. Rycerz nie okazywał strachu. Eileen przyjrzała mu się uważnie. Kojarzyła jego twarz. Taką gęstą czarną brodę posiadał tylko jeden z Panów towarzyszących zawsze jej ojcu, a teraz zapewne jej bratu. A więc nawet najwyżsi dostojnicy ilwańscy przybyli zmierzyć się z Qarenem. Czy w ten sposób chcieli odpokutować zdradę króla?
Uspokoiły ją te wnioski. Przynajmniej oni nie zagrażali już panowaniu Luki. Nie dziwił ją z resztą fakt, że tak szybko pożałowali swojego haniebnego wystąpienia. Popchnęła ich do niego pokusa zdobycia władzy, ale tak naprawdę, niepozbawiona wad dusza Ilwańczyka, w swym rdzeniu miała zaszczepioną wierność prawowitemu władcy, a przewiny wobec niego starała się hojnie okupić.
Eileen bała się śmiertelnie. Ręce drżały jej od emocji. Jednocześnie jednak czuła się dumna. Dumna, że oto teraz uczestniczy w bitwie służącej dobru nie tylko Ermanii, ale także jej ojczyzny. Przyobleczona w godność giermka królewskiego rycerza, kroczyła przed siebie coraz pewniej, na przekór lękliwym obawom. Qatrińczycy nie mieli prawa tu być! Uważała, że samo to czyni jej naród predystynowanym do zwycięstwa. W końcu musi zwyciężyć ten, któremu zwycięstwo się należy. A komu, jeśli nie Ilwanie! Jeśli nie jej!
- Daj mi miecz swego pana…jak ci na imię?
- Eilig.
- Eiligu. Oddam ci tymczasem kopię, która teraz nie jest zbyt przydatna. Trzymaj się z dala od centrum walki.
- Tak jest.
- Jak dobrze umiesz władać mieczem?
Pytanie zaskoczyło Eileen. Nie chciała jednak wydać się nieukiem w oczach rycerza, więc odparła:
- Wierzę, iż zaczynam opanowywać tajniki tej sztuki, panie.
- To dobrze, bo na pewno ci się ona dzisiaj przyda. Posłuchaj…Może ci się wydawać, że Qatrińczycy są niepokonani. Nie daj się zwieść temu przekonaniu! Jeśli cię zaatakują, odpowiedz od razu mocnym uderzeniem. To wybije ich z równowagi. Nawet twoim krótkim mieczem możesz się przed nimi obronić, tylko używaj go mądrze. Ich sposób walki polega na osaczeniu. Błyskawicznymi ruchami, nie zawsze celnymi, rozpraszają uwagę, aby przeciwnik odniósł wrażenie, że nie może się przed nimi osłonić. Nie trać orientacji, a to cię uratuje. Wojownik, który ciska się z mieczem na wszystkie strony jest łatwym celem. Wykonuj miarowe, płynne cięcia i osłony, a Qatrińczyk będzie musiał zrezygnować z popisywania się zręcznością i zacznie bronić się przed twoimi atakami – potem zamilkł na chwilę i zmarszczył brwi. – Dlaczego nie masz rynsztunku chłopcze?
Eileen zagryzła wargi. O tym niestety nie pomyślała. Martwy giermek, którego pozbawiła odzienia nie miała na sobie nawet kolczugi, ale na pewno wewnątrz grodu znalazłby się ktoś, komu metalowe ochraniacze nie były już dłużej potrzebne.
Czarnobrody nie zdążył doczekać się odpowiedzi. Poklepał Eileen po głowie i uśmiechnął się do niej ze współczuciem, po czym spiął konia ostrogami i rzucił się w wir walki. Królewna została sama. Na razie nikt nie zauważał jej obecności. Stała i bacznie obserwowała swojego rycerza. Ucieszyła się widząc, że radzi sobie znakomicie. Qatrińczycy jeden za drugim padali pod jego ciosami.
Niedługo dane jej było pozostać w błogim spokoju centrum oka cyklonu. Zauważyli ją jacyś dwaj chwilowo bezczynni wojacy. Zbliżyli się do niej szczerząc zęby, jakby zasadzali się na bezbronną ofiarę. Możliwe, że rzeczywiście nią była, ale nie dała się opanować tej ponurej myśli.
Jeden z Qatrińczyków podszedł do niej dość blisko, a drugi stał i przyglądał się kompanowi w nadziei na zabawny pokaz. Doczekał się go zanim zdążył się na niego przygotować, ale nie był on tym, czego się spodziewał. Eileen wycelowała w skradającego się wroga kopią, o której najwyraźniej zapomniał i pchnęła go z całej siły prosto w brzuch. Upadł ze zdziwieniem na śniadej, okrutnej twarzy nie wydawszy żadnego okrzyku.
Pozbawiona kopii królewna, wyciągnęła zza pasa krótki miecz giermka – był o jedną trzecią krótszy od rycerskiego, ale w dobrych rękach, stawał się równie zabójczą bronią. Tym razem to wróg zaatakował pierwszy gniewną gardą, ale zwinnie uchyliła się przed cięciem wyprowadzonym zza pleców. Zbroczona krwią klinga mignęła jej przed twarzą, pozostawiając na niej kilkanaście czerwonych kropli. Zebrało się jej na mdłości. Nie wiedziała, że tak bardzo brzydzi się krwi.
Qatrińczyk zazgrzytał zębami i przypuścił drugi atak. Chciał ją pchnąć od dołu, ale zablokowała jego ostrze. Potem zrobił to, co przewidział czarnobrody Pan. Wymachiwał nidell na prawo i lewo, stosując różne zwody. Nie pozwoliła się wyprowadzić z równowagi. Nie traciła z oczu zabójczego ostrza, ale stała trzymając broń przed sobą ze sztychem wzniesionym ku górze. Luka powiedział jej kiedyś, że to dobra pozycja do odebrania większości ciosów.
Śniadolicy wojownik miotał się coraz bardziej. Z każdą sekundą wzrastał jego gniew na stoicki spokój „giermka”. Wreszcie przerwał błazenadę i z okrzykiem wzniósł nidell do góry. Eileen tylko na to czekała. Postąpiła o krok do przodu i wyciągnęła ręce z mieczem jeszcze bardziej przed siebie, tak że pchnęła nieszczęśnika w samo gardło. Ten zwalił się z nóg brocząc obficie i charcząc. Eileen zwymiotowała na ten widok. Zaćmiło ją na chwilę i niemal zemdlała, lecz wtem otrzeźwił ją krzyk jej rycerza.
- Uważaj!!!
Odwróciła się i ujrzała Qatrińczyka pędzącego na nią na koniu. Gdy był już bardzo blisko, rzuciła się na plecy, ledwie unikając grota kilkumetrowej lancy. Czapka spadła jej z głowy, a warkocz opadł luzem na ziemię. Nie dbała o to. Nie wiedziała, co krzyczał do niej ilwański rycerz ani co działo się dookoła niej. Leżała bez ruchu, nie mogąc złapać tchu.
* * *
Tymczasem Cillian znalazł się w niemałych opałach. Garstka kawalerów Ilwańskich, do której w tamtym momencie należał, została, mówiąc w przenośni, przyparta do muru. Dziesiątkował ją oddział złożony z rycerzy pod przewodnictwem samego Tessery. Widać było, że generał z łatwością torował sobie drogę do młodego Ilwańczyka. Zorientował się, kim dla wojsk przeciwnika był Cillian, co dla nich znaczył. Starał się zatem jak najszybciej pozbawić ich przywódcy.
Niedługo znalazł się z nim twarzą w twarz, a raczej miecz w miecz. Walka na końskich grzbietach nie należała do najprostszej. Tessera, tak samo jak jego pobratymcy atakujący Eileen, przeliczył się dufny w siebie. Cillian nie pozwolił mu nawet przybrać odpowiedniej pozycji do zadania ciosu. Chwycił miecz za ostrze, odwrócił go i głownią uderzył Tesserę w piersi strącając go z konia. Qatrińczyk dość szczęśliwie upadł na nogi, a potem na kolana. Nie dźwignął się jednak, zanim młodzieniec dopadł do niego i przystawił mu miecz do gardła. Pycha. To ona zaślepiała cesarskich wojowników, którzy lekceważyli pozornie niegroźnego przeciwnika.
- No pchnij! – wysyczał Tessera po ilwańsku przez zaciśnięte zęby.
Cillian zamierzył się, ale tym razem Tessera wyrwał mu miecz z rąk i przewrócił na ziemię. Iwańczyk przygotował się na pewną śmierć, ale Tessera wbił jego miecz w ziemię i rzucił mu rękawicę.
Jasnowłosy Ilwańczyk ze zdumieniem przyglądał się generalskiej rękawicy. Podniósł ją. Jego honor nie pozwolił mu postąpić inaczej, jak przyjąć wyzwanie. Wiedział, dlaczego Tessera tak postąpił. W pojedynku zdobywa się największą sławę, a Cilliana potraktował jak łatwy cel.
Oddalili się na ubocze, na bardziej ubitą ziemię. Nikt nie odważył się im przeszkadzać. Rzadko zdarzały się takie pojedynki podczas właściwej bitwy, ale nie było to zgoła nic dziwnego.
Obaj odrzucili tarcze. Był to dziwny zwyczaj stosowany w tamtym świecie. Cillian ustawił się naprzeciw Tessery w odległości pięciu metrów. Patrzyli na siebie bez lęku. Qatrińczyk - pewien siebie, Ilwańczyk - przygotowany na wszystko. Obaj przyjęli pozycje. Generał postanowił wyjść od górnej gardy, wznosząc ostrze ze sztychem odchylonym do tyłu. Cillian zaś od tzw. pługa – miecz trzymał na wysokości bioder z ostrzem skierowanym w stronę twarzy przeciwnika.
Tessera rzucił rękawicę, ale to Cillian ją podniósł, więc giermek tego drugiego dał znak do rozpoczęcia walki, a oznajmiał go krótkim gwizdem. Tessera podbiegł kilka kroków i zaatakował potężnym uderzeniem znad głowy. Młodzieniec umiejętnie sparował cios i wykonał pchnięcie z lewej strony. Niestety, na skutek zwinnego uniku przeciwnika, trafił w powietrze. Zamachnął się brzeszczotem na głową, mierząc w szyję Tessery. I tu generał nie pozwolił się zranić. Zabezpieczył się odbijając klingę Cilliana nieznacznym odchyleniem w prawo postawionego na sztorc nidell. Miecze skrzyżowały się. Obaj rycerze napierali na siebie, ale żaden nie ustępował.
Cillian nigdy wcześniej nie doświadczył takich emocji. Walka na śmierć i życie. Albo on zabije Tesserę, albo sam zginie. Wszystko inne zniknęło z jego umysłu. Nawet Eileen. Pojedynek był dla niego o wiele większym przeżyciem niż dotychczasowa bitwa. Tutaj nie było ucieczki. Mógł stąd wyjść tylko jeden zwycięzca.
Tessera dość miał tej bezowocnej przepychanki. Jako doświadczony wojownik wiedział, że pierwszy ulegnie zmęczeniu ten, który jest starszy. Dlatego uciekł się do niespodziewanego uderzenia jelcem w dłonie Cilliana. Klinga nidell zazgrzytała ogłuszająco na skutek tarcia o miecz przeciwnika. Młody rycerz wrzasnął z bólu i odskoczył na bok. Ciosem jelca Tessera złamał mu dwa pace lewej ręki. Gorsze byłoby osłabienie prawej, gdyż to ona znajdowała się tuż pod jelcem, a lewą trzymano trzon miecza przy głowicy.
Cillian nie mógł, jednak pozwolić sobie na utratę opanowania, ponieważ następnym ruchem Qatrińczyka było uderzenie ze środkowego ataku. Zamachnął się z prawej, mierząc w nogi młodzieńca. Cillian zasłonił się „żelazną bramą”, z ostrzem skierowanym ku ziemi.
Cios był tak silny, że brzęk metalu zadzwonił im w uszach. Nidell odbił się od miecza Cilliana. Młodzieniec wykorzystał to szybko, podnosząc sztych i celując w brzuch wroga. Tessera zdążył się zabezpieczyć wykonując boczną gardę. Nie było to jednak bezowocne posunięcie. Cillianowe ostrze przejechało generałowi po lewym ramieniu, rozcinając naramiennik i raniąc ciało do kości. Teraz to Tessera wydał z siebie rozdzierający okrzyk. Krew wytrysnęła strumieniem, zalewając mu dłonie. Trzon nidell stał się śliski. Od tej pory każde, nawet niezbyt mocne uderzenie mogło wytrącić mu miecz z dłoni.
Przeciwnicy stali przez chwilę mierząc się wzrokiem. Tessera przybrał pozycję do „gniewnej gardy”. Trzon miecza trzymał nad lewym ramieniem, podczas gdy całe ostrze, schowane za plecami, przygotowane było do wykonania świszczącego zamachu. Tym razem Cillian odpowiedział „jednorożcem” – trzymając miecz z prawej strony, nieznacznie uniósł ręce nad głowę, kierując sztych ku górze.
Generał wykonał natarcie. Brzeszczot nidell błysnął w górze, ale Qatrińczyk nie poprowadził ostrza dalej ukośnie na dół, jak wymagało tego zakończenie uderzenia, lecz pchnął je z całej siły w klatkę piersiową Ilwańczyka.
Gdyby Cillian nie przewidział zamiaru Tessery, nidell zakończyłby jego żywot. On jednak uchylił się, tak gwałtownie, że upadł. Sztych drasnął go zaledwie, rysując powierzchnię jego hełmu i nie uszkadzając żadnych narządów. Tessera potknął się o przeciwnika i jak długi runął na ziemi. Znalazł się w bardzo niebezpiecznym położeniu. Drugie lądowanie z hukiem na twarde podłoże, w pełnym rynsztunku mogło okazać się śmiertelne jeszcze wiele godzin po zakończeniu pojedynku.
Qatrińczyk poczuł jak trzaskają mu żebra. A może były strzaskane już wcześniej, lecz nie był tego świadom? Zatkało go i nie mógł się ruszyć. Cillian podszedł do niego. Lepiej zniósł upadek niż straszy przeciwnik. Sztuka kawalerska nie pozwalała mu w tym momencie zadać ostatecznego ciosu, ale nie nakazywała pomagania rannemu. Młodzieniec jednak schylił się nad Tesserą i wyciągnął ku niemu prawą dłoń. Generał zdążył odzyskać już płytki, nierównomierny oddech, ale na widok tego szarmanckiego gestu, zatkało go ponownie. Niemniej jednak podał Cillianowi dłoń, a ten pomógł mu powstać. Potem odsunął się na odległość pięciu metrów i czekał.
Zszokowany Tessera obserwował tego wyglądającego wciąż na dziecko chłopca, na twarzy którego zarysowały się dopiero pierwsze oznaki męskiego wieku. Ile lat mógł mieć? Nie więcej niż dwadzieścia. Ilwańczyk patrzył mu prosto w oczy. Nie był to wzrok ofiary. Był to wzrok czysty, pozbawiony gniewu. Młodzieniec nie chciał tej walki. Bardzo trudno jest zabić kogoś, z kim długo walczy się jeden na jednego. Trudniej niż wroga, którego napotka się znienacka podczas uderzenia na cały oddział. Tutaj zaczynasz poznawać jego technikę, osiągnięty latami ćwiczeń kunszt. Widzisz jego reakcje, zachowanie w obliczu niebezpieczeństwa, odwagę lub tchórzostwo, lęk. I ty masz odebrać mu życie, zniszczyć to wszystko, co kochał, co umiał, wszystko to, czego mógł jeszcze dokonać.
Chwila przerwy bardzo refleksyjnie wpłynęła na Cilliana. Nie chciał zabić, ale bał się zginąć. Postanowił walczyć jak najdłużej, opierać się przeciwnikowi, a jeśli będzie mu dane zdobyć nad nim przewagę, oszczędzi go ponownie. Trzeci raz nawet Tessera nie odważyłby się zdjąć rękawicy.
Nie wiadomo, czy temu drugiemu udało się rozszyfrować szlachetne intencje przeciwnika. W każdym razie, zaszła w nim pewna, złowieszcza przemiana. Jego pojedynki, jak dotąd zawsze trwały kilkanaście sekund. Nikomu jeszcze nie udało się postawić go w tak niekorzystnej sytuacji. Ale nie to gnębiło Qatrińczyka najbardziej. Rycerskie zachowanie Cilliana wzbudziło w nim, bowiem zalążek wzruszenia. Twarda dusza generała nie była przyzwyczajona do tkliwości. Nie chciał, aby rozmiękczyły ją uczucia.
Okrucieństwo było spoiwem utrzymującym Tesserę na wysokim poziomie żołnierskiego rzemiosła – jeśli chodzi o stronę techniczną oczywiście. Bez niego, jego skamieniałe, skostniałe od dawna serce mogło utracić swoją integralność. Jego generalska osobowość mogła rozpaść się na tysiące małych kawałków, których nie sposób pozbierać. Zmuszony byłby zweryfikować swoje dotychczasowe życie, wartości i priorytety. Wilgotna łza miała moc wypłukać z zakamarków jego wnętrza wszystkie kamyki tworzące mur blokujący ludzkie odruchy.
Istniał jednak warunek, bez którego ta łza nie dokonałaby dzieła przemiany, lecz wsiąkła w zatwardziałą duszę, doprowadzając do jej gnicia i rozkładu pod wpływem rozpaczy. Warunkiem tym był żal, stanięcie w prawdzie, a na to rozwiązanie nie był gotowy. Zanim więc uronił ową symboliczna łzę skruchy, powziął niezłomnie postanowienie zniszczenia kiełkujących w nim przebiśniegów człowieczeństwa. Musiał zabić Cilliana. Choćby fortelem, nieuczciwie. Nikt się przecież nie dowie. A jeśli tak, to jego rodacy nie potraktują tego poważnie. W Estji panowały inne zwyczaje niż tu na wysoce kulturalnym Zachodzie.
Tessera przyjął prawostronną pozycję wołu, co sprawiło mu niemało bólu. Miecz trzymał nad głową, mierząc ostrzem w Ilwańczyka. Cillian wyraźnie czekał na jego atak. Wzbudziło to w Qatrińczyku jeszcze większą pasję. Ten smarkacz ośmielał się dawać mu fory! Od razu pchnął nidell z całej siły w stronę Ilwańczyka. Cillian już bardziej umiejętnie sparował uderzenie. Ponownie doszło do skrzyżowania mieczy i chwilowego zastoju, szybko przerwanego przez Cilliana. Nie tracąc oparcia na klindze przeciwnika, obrócił swoją do dołu, krzyżując ręce i silnym odepchnięciem uwalniając się spod naporu. Mógł bardzo łatwo ciąć z boku, ale powstrzymał się od tego.
Qatriński generał powoli opadał z sił. Wystarczyło mu ich zaledwie na kilka bardziej wyrafinowanych posunięć. Błyskawicznie obmyślił plan. Wykonał zwód, obijając wyciągnięty miecz Cilliana z jednej i z drugiej strony. Zdezorientowany Ilwańczyk, nie spodziewał się, tego, co miało nastąpić za chwilę. Tessera wymierzył cios nie w przeciwnika, ale w jego broń, uderzając ją w najsłabszym miejscu – w samo zbrocze. Połowa klingi odpadła. Nie każdemu udawało się złamać miecz wroga. Najczęściej kończyło się połamaniem obu mieczy lub bólem rąk uderzającego.
Zęby Qatrińczyka błysnęły w szyderczym uśmiechu. Cillian jeszcze raz, zdołał odeprzeć atak Tessery gardą „głupca”, z klingą skierowaną ku ziemi. Stary żołnierz postanowił zakończyć przeciągający się pojedynek. I tym razem podwójny zwód okazał się skuteczny. Upozorował poziome cięcie z prawej strony i zamachnął się mieczem przed twarzą przeciwnika. Młody Ilwańczyk nie zdążył zareagować na błyskawiczne pchnięcie, wykonane z kończącej skomplikowany autorski zwód Tessery pozycji „klucza”, gdzie płaz miecza spoczywa na ugiętym w łokciu przedramieniu. Generał wycelował w pierś Ciliana przeszywając ją na wylot.
* * *
Eileen ocknęła się z bezruchu i zerwała na równe nogi. Zgubiła miecz, a czarnobrody zniknął z pola widzenia. Qatrińczycy nie atakowali jej w przekonaniu, że nie żyje. Rozejrzała się szybko dookoła siebie. Jedyną dostępną bronią była kopia tkwiąca w ciele zabitego przez nią Qatrińczyka. Chwyciła ją i pobiegła na ubocze.
Znów była bezradna i zagubiona. Wrogowie niedługo ją dostrzegą i tym razem dadzą sobie z nią radę. Porzuciła zatem kopię i ukryła się w zaroślach przy masywnym, samotnym dębie. Opadła z sił.
Zaczynała zasypiać, gdy doszły ją niepokojąco bliskie odgłosy walki. Ostrożnie wychyliła głowę z zarośli. Nikt nie zmierzał w jej stronę. Szczęk oręża stawał się jednak coraz bardziej donośny. Na przemian powtarzały się okrzyki walczących. Po głosach, poznała, że było ich tylko dwóch. Pojedynek. Wzrokiem przeczesała dostępny jej widok i zamarła. Ujrzała Cilliana walczącego z groźnym generałem cesarza. Serce truchlało w niej za każdym razem, gdy Tessera nacierał na jej przyjaciela.
Wreszcie, kiedy Qatrińczyk upadł na ziemię, miała nadzieję na decydujący ruch Cilliana i zwycięskie zakończenie walki. Jakaż była jej rozpacz, gdy ujrzała, że Cillian pomaga przeciwnikowi wstać i walczy z nim dalej! Nie sądziła, że Tessera może jeszcze wygrać tę walkę. Nie dopuszczała tego do świadomości. Byłoby to nielogiczne, niesprawiedliwe.
Niestety! Zdało jej się, że to przez jej własną pierś przeszedł zimny metal. Cillian jęknął boleśnie i padł na kolana u stóp Qatrińczyka.
Tessera wyciągnął nidell z przebitej piersi Cilliana i pozwolił mu opaść na ziemię jak ścięte drzewo. Porzucił ciało pokonanego bez oddania mu honorów i dołączył do swojego oddziału, choć nie mógł już brać udziału w otwartej walce, ze względu na odniesione obrażenia.
Eileen puściła się pędem w stronę umierającego przyjaciela. Cillian jeszcze żył. Jego giermek obrócił go ostrożnie na plecy. Ostatnią twarzą, którą rycerz ujrzał przed śmiercią była twarz ukochanej, która klęczała u jego boku i pochylała się nad nim. Chłopiec Cilliana nie przeszkadzał jej w tym, pomimo oczywistego szoku wywołanego obecnością niewiasty na polu bitwy, gdyż rozpoznał ją i wiedział, kim była dla jego pana.
- Dla takiej nagrody…- wyszeptał Cillian. – Warto było…
- Och! Cillianie! – królewna zalała się rzewnymi łzami.
- Ja już jestem spokojny, Eileen…
Szloch nie pozwolił jej ponownie dojść do głosu, nim oblicze Cilliana straciło kolor i blask. Jego jasne oczy zaszły mgłą, źrenice rozszerzyły się, a pierś opadła powoli. Eileen drżącą dłonią zamknęła mu oczy.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: Przeglądaj promocje na książki i komiksy | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt