Mam dwadzieścia pięć lat, oszalałem
przyznaję, że winię ciebie za moją słabą
wiarę. Ojciec gazeta i błękitny ekran matka
wraz z całą rzeszą kuzynów bilbordów
sprawili że jestem bezkształtną amebą.
Wpajali mi uparcie, że to jedyny wolny
sposób myślenia z pośród miliardów,
a ty milczałeś za moją wolnością schowany
Zbudowałem, jak wszyscy, niewolniczo w fikcji
kopułę nad moją głową. Piękną, dostojną
z magistrów, doktorów i różnych habilitacji.
Ściany wyłożyłem tapetą dowodów promocyjną,
ciekawych bo nigdy nie analizowanych.
Miło było mieszkać z krzykaczami w ciasnym
mieszkaniu bezwolnego subiektywizmu.
Teraz tracę tę pewność i wiarę w niewiarę
prawdopodobnie dlatego że ty jednak jesteś
bez naszych dowodów i zaświadczeń. Kafarem
wytłukłeś w moim suficie nowotwór okienny.
Nie pamiętam jak się nazywa, anioł bezimienny
ale złapał się kości i zniszczył kręgosłup.
Gdybym był zawsze silny, zdrowy i bez rozterek
na pewno żyłbym ateistycznie nieskończenie.
Wieczność to jednak za dużo dla jakiegokolwiek
kremu i lekarstwa. Uśmiecham się teraz szczerze
do tej nowej dziury. Przynajmniej promyk nadziei
dociera do mnie i śmierć nie jest taka zimna.
Mam dwadzieścia sześć lat, oszalałem doszczętnie.
Czas pod koniec biegnie wolniej relatywistycznie
wierzę już Einsteinowi, że wszystko jest względne.
Rodzina mediów mówi mi, że już koniec medycznie
Ja jednak zamierzam jeszcze trochę pożyć
wbrew dowodom, całą wieczność.
/Rozmowa z Bogiem/
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Konstanty · dnia 04.02.2009 20:00 · Czytań: 719 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: