List do *** i ***.
Tak naprawdę to przecież nie wiem, co jest między Wami. Wiem tyle, ile w porywie szczerości powiedziałaś. I wynikało z tego, że się kochacie. Nie, źle mówię! Że się sobą zauroczyliście, zakochaliście się w sobie. Bolało, paskudnie bolało. Próbowałam pomóc, chciałam, żebyście podjęli jakąś decyzję. Postępowałam wbrew sobie, wbrew mojemu pragnieniu posiadania na własność. Ale i moje poświęcenie nie na wiele się zdało. Zapomniałam, że decyzje tzw ostateczne są zbyt trudne. Nie zawsze łatwo wygrać sercem przeciwko... sercu. Bo tak naprawdę kochacie i swoje drugie połowy. Inaczej, bo to już badziej przywiązanie i trudność wyobrażenia sobie życia z kim innym u boku. W końcu to już tyle lat. Znacie się z nimi jak łyse konie, wasze ciała nie mają przed sobą tajemnic. A wszystko, co nowe, zawsze powoduje odruch wahania. A ja za wszelką cenę poszukuję rozwiązań. I pewnie w dodatku jestem romantyczką, bo chcę, żeby wszystko się dobrze skończyło. Żeby taka piękna miłość znalazła dla siebie miejsce i spełnienie.
Tak, ale są jeszcze te drugie połowy. Przecież ich też kochacie. Inna to miłość, taka... starzejąca się, spokojna, bez zrywów i uniesień. Ale przecież jest. Czyli - tak naprawdę nie do końca moje chcenie było dobre. I jak to jest? Że czasem człowiek chce dobrze, w tymczasem wprowadza jeszcze większy zamęt. Nie chciałam tego, wybaczcie. Patrzyłam na wasze uczucie przez pryzmat swojego.
Teraz, kiedy zaczyna do mnie docierać taka bardziej obiektywna prawda - że trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie rzeki, dochodzę do wniosku, że jesteście mądrzejsi. Oboje.
Tylko - z drugiej strony - męczycie się. Współczuję wam, bo o ileż prościej byłoby przestać się ze sobą kontaktować i za wszelką cenę postarać się uspokoić skołatane serca. Ale to jest silniejsze, wiem. Nie tak łatwo jest zapomnieć uczucia. Co ja mówię?! Prawdziwego uczucia nie da się zapomnieć. Ale pielęgnowanie go i podtrzymywanie jest też trudne. Zwłaszcza, jeżeli jawi się jako beznadziejne.
Ech, te nasze serca. Tak naprawdę robią z nami, co chcą.
Nie da się wygrać miłości przeciwko miłości. To przecież wciąż to samo uczucie. Ma może różne twarze, ale to wciąż to samo uczucie.
Ale to nie jest tak, że zazdroszczę i czuję się pokrzywdzona. Może trochę, ale to nie wszystko. Powoli dorastam do współczucia. Radabym nieba przychylić. Czasem coś pęka i przez krótką chwilę mówię coś lub robię, kierując się poczuciem poszkodowania, niesprawiedliwości. Ale to trwa naprawdę krótko. Szkoda tylko, że czasem zdążę w takiej chwili coś do któregoś z Was powiedzieć. Niepotrzebnie, bo przecież to nie wasza wina. Nie ma niczyjej winy w tym, że ja również się zakochałam. Zresztą, jak można uczucia rozpatrywać w kategorii winy? Czyjejkolwiek? Uczucia są, bo jesteśmy ludźmi, bo kochamy i potrzebujemy miłości.
Smutne to, co piszę, wiem. Ale z drugiej strony miłość jest w życiu najważniejsza. Szkoda tylko, że czasem tak trudno się pogodzić z niemożnością... czy ja wiem? Posiadania? Przecież tak naprawdę nie mamy niczego na własność. Wszystko jest nam wypożyczone na chwilę. A miłość jest. I jest piękna, jeśli się zbyt wiele nie oczekuje.
Tylko najpierw trzeba się nauczyć tego, żeby nie oczekiwać. A to już czasem zbyt trudna lekcja.
Rozpatrując moje życie w kategoriach nauki, dochodzę do wniosku, że wybrałam naprawdę trudną ścieżkę. Na szczęście lubię się uczyć. I może nauczę się kochać nie wymagając. I kochać, współczując. Coraz częściej zaczynam to tak odbierać. I jednego się już dowiedziałam - nie wolno się wtrącać. Choćby nie wiem, jak człowiek chciał dobrze, to niczego nie zmieni. A jeszcze... namiesza.
Kocham Cię, ***. I Ciebie, ***, też chcę się nauczyć kochać. Na razie zaczęłam współczuć. To i tak osiągnięcie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
agatab · dnia 05.02.2009 10:49 · Czytań: 741 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: