Rozdział dwudziesty
Nadzieja
Na początku znajomość Dobromira i Nadziei rokowała znakomicie i wszystko wskazywało na to, że stworzą udany związek. Miłość rozkwitała z każdym dniem. Nieskrępowani obecnością rodziców młodzi ludzie oddawali się namiętnym pieszczotom i uprawianiu miłości. Byli szczęśliwi. Mieli mieszkanie, pracę, pieniądze, mieli siebie. Dobromir, pomimo młodego wieku był już doświadczonym mężczyzną. Na podrywaniu dziewczyn i uprawianiu seksu znał się jak mało kto.
Zanim poznał koleżankę z bloku, często wyjeżdżał w rodzinne strony matki i tam uwodził naiwne małolaty. Nie stanowiło to dla niego większego problemu, gdyż dziewczyny ze wsi same zabiegały o jego względy. Były gotowe poświęcić wiele, aby pokazać się w jego towarzystwie, albo stać się jego dziewczyną na dłużej. Nie odpychał ich. Bawił się nimi, dopóki mu nie uległy, a potem zdobywał kolejną. Przystojny, szarmancki, dobrze ubrany chłopak był znakomitą partią dla tamtejszych panien. Wiele z nich marzyło, aby zatrzymać go dla siebie. Oddawały mu się, licząc na łut szczęścia. On jednak był kolekcjonerem. Nie zamierzał się z żadną z nich wiązać na stałe. Lubił ten sport.
Kiedy poznał Nadzieję, w jego życiu coś się zmieniło. Przestał uganiać się za spódniczkami i całe swoje uczucie zainwestował w tę miłość. Był prawie pewny, że sąsiadka z trzeciego piętra jest tą kobietą, na którą czekał. Zakochał się. Postanowili wspólnie zamieszkać w jego mieszkaniu.
Dobromir w 1988 roku rozpoczął studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Wydział Prawa i Administracji. Chciał zostać adwokatem. Marzył o tym, aby bronić ludzi. Obserwował posiedzenia sądu, śledził orzekane wyroki i coraz częściej miał wrażenie, że coś tu jest nie tak. Zwłaszcza w sprawach politycznych. Ludzie stawali przed wymiarem sprawiedliwości za roznoszenie ulotek, za nieodpowiednie opinie na temat władzy ludowej, za obecność w protestach i manifestacjach ulicznych. Nie zgadzał się z tym. Któregoś dnia rozmawiali o tym z Nadzieją. Dziewczyna jednak nie podzielała jego wątpliwości i wręcz prosiła Dobromira, aby nie zawracał sobie tym głowy:
— Daj sobie z tym spokój! Przestań drążyć, bo to ci może zaszkodzić!
Chłopak jednak nie ustępował:
— Nie widzisz, co się dzieje? To istne bezprawie! Gdzie prawo do strajków, gdzie swoboda wypowiedzi, gdzie wolność wyznania?
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Wyszła z mieszkania. Po kilku dniach Dobromir dostał wezwanie do Urzędu Spraw
Wewnętrznych w Krakowie. Zdziwił się. Nie spodziewał się otrzymać takiego wezwania. Analizował ostatnie tygodnie swojego życia doszukując się przyczyny. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy. Starał się stronić od masowych wystąpień kolegów, nie ujawniał swoich przekonań politycznych, nie brał udziału w protestach.
— Czego oni mogą chcieć ode mnie? — zastanawiał się Dobromir.
Udał się z wezwaniem pod wskazany adres. Usiadł przed drzwiami gabinetu i zaczął ponownie rozmyślać:
— Może to efekt mojej młodzieńczej aktywności. Może ścigają mnie o alimenty albo – co gorsza – za gwałt? Co ja najlepszego zrobiłem?
Siedział pod drzwiami, które długo się nie otwierały. Myśli zaczęły napływać do jego głowy szerokim strumieniem. Przypominał sobie po kolei każdą z uwiedzionych dziewczyn i zastanawiał się, czy stało się wtedy coś, co dzisiaj może zaciążyć na jego nieposzlakowanej opinii. Nic nie znalazł.
Po mniej więcej dwudziestu minutach zaproszono go do środka. Rozglądnął się po pokoju. Było zupełnie pusto. Za dużym drewnianym biurkiem siedział jakiś cywil, którego Dobromir nigdy wcześniej na oczy nie widział.
— Nazwisko! — donośnym głosem powiedział nieznajomy.
— Kozłowski — odpowiedział spokojnie chłopak.
— Wiecie, z jakiego powodu tu jesteście?
— Nie, nie wiem — odpowiedział Dobromir — zrobiłem coś złego?
— Na razie nie mam takich informacji. Zaprosiłem was tutaj, żeby przestrzec. Nie róbcie nic głupiego, co mogłoby zaszkodzić wam, waszej matce albo ojczymowi. Nie angażujcie się politycznie po stronie wichrzycieli i anarchistów. Dobrze wam radzę. Studiujecie. Dajcie sobie szansę. Nie muszę mówić, że wiemy o was wszystko, dosłownie. Wiemy, gdzie mieszkacie, wiemy, co myślicie, z kim się zadajecie, a nawet z kim śpicie. Przed nami nic się nie ukryje.
— Ja naprawdę nie robię nic złego — przekonywał chłopak.
Nieznajomy cywil zdawał się nie słyszeć już tej wypowiedzi Dobromira.
— Możecie wyjść! Na dzisiaj to wszystko.
Idąc do domu, Dobromir zastanawiał się, kto z jego otoczenia jest osobą śledzącą go i donoszącą milicji o jego działaniach i przekonaniach. Do głowy by mu nawet nie przyszło, że może to być ktoś, komu bezgranicznie zaufał.
Rozdział dwudziesty pierwszy.
Anioł stróż
Od czasu zaskakującej wizyty w Urzędzie Spraw Wewnętrznych Dobromir stał się bardzo nieufny wobec ludzi, podejrzliwy. Wszędzie widział szpiclów bezpieki, którzy nieustannie obserwują jego zachowanie. Kontrolował swoje wypowiedzi, unikał przyjaciół, stronił od dyskusji na tematy polityczne, a nawet od pikantnych kawałów o milicjantach i ZOMO. Bał się. Nie wiedział, kto jest prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem.
Opowiedział o tym matce i ojczymowi. Byli przerażeni. Wspólnie starali się rozpoznać i zdemaskować potencjalnego donosiciela. Wymyślili podstęp. Każdej z osób, które uznali za potencjalnego kabla Dobromir opowiedział zmyśloną historyjkę, o rzekomym proteście. Każdemu co innego. Czekali. Dwa dni później na Dobromira czekał pod klatką do bloku radiowóz. Milicjanci zabrali młodego człowieka do znajomego pokoju. Tym razem za biurkiem siedział mężczyzna w oficerskim mundurze MO. Ten sam, który miesiąc wcześniej ostrzegał Dobromira przed działalnością polityczną.
— Jestem major Koryto — przedstawił się dawny nieznajomy — podobno macie dla mnie ciekawe informacje.
— Jakie informacje? — dopytywał Dobromir.
— Te o planowanym strajku na uczelni — odpowiedział major — o protestach studenckich w Krakowie. Które uczelnie? Ilu ludzi będzie?
Dobromir zastanowił się chwilę i odpowiedział:
— Żadnego protestu nie będzie panie majorze. To był blef. Puściłem tę informację w obieg, aby dowiedzieć się, kto na mnie donosi. Teraz już wiem.
— Cwaniak z ciebie kawalerze, takich nam potrzeba. Przystąp do nas. Będziesz dla nas pracował, a my się odwdzięczymy w przyszłości.
— Nie, dziękuję. Nie wierzę w wasze wartości i nie popieram ich. Nie zaprzedam się dla paru judaszowych srebrników. Wierzę w Boga.
— Jedno drugiemu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Pośród wiernych za bramami kościoła ukrywają się przestępcy. Wystarczy ich wskazać. Wasza narzeczona byłaby z was dumna. Zastanówcie się.
Słowa majora Koryto brzmiały w uszach Dobromira nie tylko w jego gabinecie, ale i w drodze powrotnej do domu. Nie chciał wierzyć, że jego ukochana szpiegowała go i donosiła na niego od samego początku ich znajomości. Treść wiadomości przekazanej tylko jej i słowa o narzeczonej utwierdziły go w przekonaniu. O tym wiedziała tylko ona.
Nadzieja była starsza od Dobromira o prawie trzy lata, ale wyglądała bardzo młodo. Nigdy by nie przypuszczał, że może pracować w MO. Ubierała się w modne eleganckie ciuchy, nosiła dekatyzowane jeansy i trampki. Wyglądała bardziej na hipisowską nastolatkę niż funkcjonariuszkę.
— Jak mogłem się tak bardzo pomylić? — zastanawiał się Dobromir.
Postanowił to sprawdzić. Tym razem to on uważnie obserwował swoją narzeczoną. Śledził ją od samego mieszkania do Urzędu Spraw Wewnętrznych w Krakowie. Nie zauważyła go. Prosto z tramwaju pobiegła do wspomnianego urzędu. Poszedł za nią. Zdecydowanym krokiem podszedł do wartownika przy bramie wjazdowej i okazał przepustkę z poprzedniego dnia. Tamten się nawet nie zorientował. Przeszedł bez problemu. Doszedł do drzwi, za którymi zniknęła przed momentem Nadzieja. Zabrakło mu jednak odwagi, aby wejść do środka. Po mniej więcej trzydziestu minutach zobaczył ją. Była w mundurze MO. Razem z innym funkcjonariuszem wsiadali do milicyjnego Fiata 125. Na pagonach jej munduru Dobromir zauważył dystynkcje. Rzymskie pięć, albo literę V, jak kto woli. Oznaczało to stopień sierżanta.
Kiedy Nadzieja wsiadała do auta, obejrzała się jeszcze za siebie, jakby czuła na swoich plecach czyjeś spojrzenie. Zobaczyła go i pobladła. Nic nie powiedziała. Pojechali na patrol. Dobromir bez pośpiechu wyszedł poza bramy USW i udał się do domu. Tam przygotował sobie dwa wielkie wory na śmieci i spakował do nich wszystkie rzeczy swojej koleżanki. Wystawił je za drzwi, zamknął mieszkanie i wyszedł z bloku. Pojechał do matki i ojczyma, aby poinformować ich o swoich ustaleniach. Wieczorem do drzwi Ojcumiły i Jacka zapukała Nadzieja. Chciała się wytłumaczyć i przeprosić. Zarzekała się, że kocha Dobromira i wszystko, co robiła, robiła tylko i wyłącznie dla jego dobra. Strzegła go od podejmowania nieprzemyślanych decyzji i angażowania się w przegraną sprawę. Była jego aniołem stróżem. Prosiła, aby wyszedł do niej i porozmawiał z nią.
Dobromir do niej nie wyszedł, a państwo Przypadek nie zaprosili Nadziei do swojego mieszkania. Kazali jej odejść i nie nachodzić ich więcej bez nakazu. Zdesperowana dziewczyna nie chciała odejść domagając się rozmowy z ich synem. Krzyczała jeszcze przez chwilę pomimo zamkniętych drzwi i złorzeczyła gospodarzom. Na koniec kopnęła jeszcze ze złości w drzwi i odeszła. Usiadła na ławeczce przed blokiem i głośno szlochała.
— Wy nic nie rozumiecie! Ja musiałam to zrobić! Musiałam!

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.









pozdrawiam logujących się
Chociaż na Twoje szczęście dodałeś, że "niektóre" style 
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: Przeglądaj promocje na książki i komiksy | montaż anten Warszawa | Komercyjne Sesje Rpg - Zielonka k/Warszawy - Mistrz z Gralnią | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt