Odcinek 10
- Brrrrr, zimno tutaj - jęknęła Szalona. Nie sądziła, że tym niewinnym wykrzyknikiem ściągnie na siebie wzrok wszystkich obecnych panów. Teraz zrobiło się jej gorąco. Zawstydzona schowała się za swojego konia.
- No? To co robimy? - szybko przerwał ciszę Kopciuszek. - Zorganizujmy jakąś ucztę, czy inną balangę - zaproponowała.
- NIEEE!!! - krzyknęła Portalowa Kaczuszka
Vald of Vald Ends Castle, jak zwykle pełen dobrej woli i dobrych manier, pomimo Pały z jaką się obnosił, szarmanckim gestem zdjął swoją bonżurkę i zarzucił ją na ramiona Szałkoni. - A miej se! - powiedział już mniej elegancko, ale szczerze.
- I tak jej widać ZAD! - zachichotał RYBA. - Chociaż mnie to wali...
- Zad zadowi nierówny - stwierdził z powagą Sagit wpatrując się jak zahipnotyzowany w gołą, tylną i wyeksponowaną część Szałkoni. - A ty, Kaczka, stul dziób wreszcie. I zacznij skubać pióra.
- To i tak cud - westchnęła Ugłowiona RedLady - że się jeszcze nie zjawił tutaj nasz Mroczny Rycerz de Nipper... Ten to ma Pałeczkę... - dodała z rozrzewnieniem.
- Ktoś mnie wzywał? - odezwał się głęboki baryton i przed oczyma zebranych zmaterializował się, no właśnie kto, jak nie sam wyżej wspomniany.
- Chyba w złą godzinę powiedziałaś - zauważył z urazą Woolf, który nie znosił konkurencji. Żadnej, a tym bardziej do kielicha.
- Heeee - niezbyt inteligentnie wyjąkała Szalona do Kopciuszka. - To tak ma wyglądać ten słynny zlot portalowców? Będą wskakiwać przez okno, materializować się, przeganiać Kaczki i to wszystko pod RYBĘ z popitką? Dobrze, że mam konia i zawsze mogę wskoczyć w przepaść.
Ale Kopciuszek oczywiście nie słuchała. Szerokimi z wrażenia oczami wpatrywała się w Mrocznego Rycerza, jej rzęsy trzepotały w zawrotnym trzepocie, a tak wydatny jak i wybitny biust falował...
... I falował. Aż oczy zebranych gości płci męskiej poczęły wykonywać dziwne manewry.
- Reech - odbiło się ropusze, zanadto nagazowanej tajemniczą substancją.
- A, prawda, - ocknęła się Red Lady. - Skoro już się tak pięknie zebraliśmy, rozgośćcie się.
-Prosiemy, prosiemy! - poparł macochę RYBA i wyciągnął zza pazuchy serwetę.
Po czym uniósł ją do góry i powiał ceremonialnie w powietrzu. Na ten znak osłupiały Sagitbejpasza zatrąbił donośnie na porwanej ze stołu hejnałówce, Valdo zaklaskał burzliwie w ręce, a reszta wrzasnęła na wszelki wypadek - SŁUŻBA!!!
W sklepionej komnacie zaczął się niewąski ruch, gdy wszystkimi możliwymi drzwiami i oknami zaczęła napływać Służba Zamkowa z naręczem obrusów, serwet, talerzy, sztućców, wazonów z kwiatami, kielichów, kieliszków, stopeczek, szklaneczek, salaterek, talerzyków, oraz, a jakże, licznych kandelabrów, jarzących się od zapalonych świec.
- Pozwolą państwo do salonu - ukłonił się ceremonialnie maitre de hotel, otwierając drzwi do następnej sklepionej komnaty. - Na aperitif. Zanim zostanie nakryte do uczty.
No i wszyscy jak jeden mąż rzucili się do salonu, zwalając z nóg biednego maitre, żeby oczywiście jak najszybciej dorwać się do gorzały.
Nawet Kaczka potelepała dziarsko, rozglądając się za tequilą.
Oczywiście, kiedy pierwsza fala podniecenia gorzałowym rajem, jakim okazał się salon, opadła, uczestnicy tego trochę przymusowego zlotu skwapliwie wypili brudzia, gdyż według słów samego Wielkiego Sagitbeja ibn Portala - "nic tak nie łączy ludzi i nieludzi jak drobna wymiana genów".
A po wymianie genów zaczęło się pączkowanie...
Wszystkie wypączkowane pączki szybko zostały pożarte i solidnie popite, ale goście nie najedli się słodyczami.
- Co to k*wa tłusty czwartek? Dajcie wreszcie solidną zagrychę! - rozkazał obecny choć dzierżawny gospodarz Vald.
Na ten okrzyk biedna Kaczuszka szybciutko ukryła się pod serwetą, ale jej obawy okazały się płonne - nikt jej nie ścigał. Wszyscy goście jak zaczarowani wpatrywali się w zawartość półmisków, wnoszonych przez specyficznie umundurowaną służbę. Jako, że pamięć sławetnego powstania jeszcze nie upadła, wydano nakaz, by ze względów bezpieczeństwa kelnerzy i kelnereczki serwowali potrawy ubrani w uniformy z powietrza (broń Boże nie sprężonego).
Ale wróćmy do potraw, gdyż one zadowalały najbardziej nawet wyszukane gusta. RYBA, ReQinek i reszta rybokształtnej ferajny uraczona została pasztetem z rozwielitek i koreczkami z planktonu. Wampir Woolf dyskretnie ocierał ślinę skapującą mu z kłów na widok wysokogatunkowej krwi podanej elegancko w wielkich końskich pijawkach (Haemopis sanguisuga). Valdo i Sagit-bej najbardziej ucieszyli się z bitek w sosie i tłuczonych kartofelków. Mroczny Rycerz już ostrzył widelec by nadziać nań kolejnego króliczka. Tylko biedna Kaczuszka struchlała z żalu widząc na srebrnej misie kaczora upieczonego z imbirem. Po bliższych oględzinach okazał się jednak być nadętym indorem - machnęła więc łapką i władowała się pomiędzy talerze, by smakowicie wydzióbywać okruszki.
Ugłowiona RedLady z powodu kłopotów z przełykiem musiała się zadowolić niestety tylko puddingiem, natomiast bez przerwy syciła oczy widokiem Mrocznego Rycerza, który jednak jakoś nie zwracał na nią uwagi, co biedną Lady poważnie martwiło. Mroczny Rycerz bowiem po upolowaniu kilku króliczków, zaczął natychmiast rozglądać się za Kaczką... Natomiast Profesorek jadł wszystko i to szybko, obawiając się, że zostanie wyproszony.
Z tego powodu też nie odzywał się zupełnie, jakby to miało w zupełności wystarczyć, by go nie zauważano. Fakt, ale przestano go zauważać już dawno temu... Angaż mu się skończył.
Jedynie Ponury Żniwiarz nie dosiadł się do stołu. Cóż, służba nie drużba.
Krążył sobie cichutko w mroku pod ścianami i tylko patrzył, czy któryś z gości nie umiera przypadkiem z przejedzenia. Miał Misję.
Żeby obraz całości był dokładny, trzeba też nadmienić, że w kominku dopalały się właśnie ostatnie manuskrypty biednych Portalowców.
Co było w tych manuskryptach, nigdy się nie dowiemy, ale musiało być mocne, bo wdychający ich opary imprezowicze złapali niezły odlot. Kopciuszek dla naprzykładu odleciał do ciepłych krajów i z powrotem, a RYBA dla odmiany stał się nielotem.
Ponury nie odleciał, bo jak już zostało powiedziane miał Misję. Zatrudniła go TVP...
I może to właśnie ten odlot był powodem, dla którego Vald of Ends wstał, choć nieco chwiejnie i stuknąwszy Pałą o kieliszek postanowił wygłosić toast...
- Braciom po Pale - zaczął - hołd składam i...
- A Siostrom?! - wrzasnęła z miejsca Kopciuszka.
- ... i Siostrom - chciał zgodzić się polubownie Valdo, ale nie zdążył, ponieważ Szalony Koń zaniósł się takim rżeniem, że Valdoniusza odrzuciło dwa metry do tyłu.
- Hej, Pałeczko ma jedyna
lepszaś niźli cud dziewczyna
niż kiełbasa i gorzała
wiwat Pała moja mała... - zaśpiewał na całe gardło kompletnie zabzdryngolony Profesorek, któremu w tym właśnie momencie przypomniało się, że ma jeszcze jedną kwestię do wygłoszenia.
- SSStul pysssk! - zasyczał Sagitpaszabej i zaintonował własny toast.
- Za naszego Żniwiarza... - rozpoczął, ale natychmiast przerwał mu chór oburzonych głosów - Zwariował! Odbiło mu! Idiota! Kretyn! Wał skończony! Burak niemyty! Cymbał kompletny! Dupek! Palant...
Nie zrażony tym Sagit kontynuował gromko - Oby mu Kosa zardzewiała!
- Mam zapasową... - mruknął Ponury uśmiechając się półgębkiem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
SzalonaJulka · dnia 09.02.2009 23:28 · Czytań: 801 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: