Już rok. Nie pamiętam dokładnie. Na początku liczyłem dni, starałem się nadążyć za światem, chociaż on wykopał mnie za drzwi. Byłem pewien, że ta sytuacja jest chwilowa i wyjdę z niej. Każdemu zdarza się nie mieć gdzie zanocować. Mało razy spałem na dworcu czekając na pociąg? W tamtych dniach też czekałem, a że za czymś innym? Kogo to obchodziło? Nie różniłem się niczym od ludzi z walizkami, chodzących we wszystkie strony - byłem jednym z nich... Czysty, ze starannie spakowaną walizką. Żaden szkieł nie zwracał na mnie uwagi. Cholera, nawet się goliłem w darmowej toalecie w centrum handlowym! Ja, lump z dworca! Prawda, że głupie? Wtedy było to dla mnie normalne.
Wysoki młody mężczyzna stanął obok automatu z kawą i wpatrywał się w skulonego człowieka. Wybrał cappuccino przysłuchując się jego historii. Odszedł, obrzucając bezdomnego spojrzeniem o nieokreślonej wymowie. Białobrązowy gołąb paradował bezmyślnie w kółko przed posłaniem kloszarda.
Oczywiście, że szukałem zajęcia. Nie było to proste, bo kuleję, widać, prawda? Ta noga strasznie mnie boli, nie mogę długo stać, nie mogę wiele chodzić. Miałem wypadek, stare dzieje...
No jasne, że miałem rentę. Ale byłem młody, mało do czasu wypadku pracowałem, to były po prostu grosze. Narobiłem mnóstwo długów, nie miałem za co płacić czynszu... Popularny schemat... No i mnie wywalili w końcu. Nie powiem, spodziewałem się tego każdego dnia, ale odsuwałem to od siebie, starałem się skupić na czymś innym. Szukałem roboty, na próżno, jak widać.
Gołąb zagruchał i wzbił się pod dach dworca, po czym wyfrunął na skąpane w słońcu zewnątrz.
No i to był właśnie główny problem. Nie miałem nikogo, do kogo mógłbym pójść. Rodzice umarli kilka lat wcześniej, rodzeństwa nie mam, kuzynka siedzi w Stanach. Przyjaciele z czasów liceum, po moim wypadku stopniowo i powoli się wykruszali. Im większe miałem długi, tym było ich mniej. Chyba im się nawet nie dziwię, pewnie wiedzieli, czym to się skończy, jakoś tam podskórnie to przeczuwali. No i wyszło jak wyszło. Czy to pana dziwi? Pewnie pan myśli, że sam sobie jestem winien, bo na pewno znalazłbym robotę, ale wybrzydzałem, że mogłem zwrócić się o pomoc do jakichś organizacji... Mam rację, co? Ale ja naprawdę się starałem, szukałem, czasem nawet łapałem coś dorywczego, ale byłem zbyt niedołężny, by trzymali mnie dłużej niż okres próbny. A do pracy biurowej nie miałem kwalifikacji. Nie chciałem żebrać, chodzić po prośbie do jakichś ośrodków dla biednych, sam chciałem dać radę. Wstydziłem się pójść po chleb do kościoła, wziąć makaron z darów. Czy pana to naprawdę dziwi?
Jasnowłosy młodzieniec podszedł do okienka informacji i zapytał o ile opóźniony jest pociąg do Gdyni. Odszedł rozgniewany. Rozmawiał ze swoją dziewczyną żywo gestykulując. Niedaleko nich wyraźnie zdenerwowany mężczyzna w średnim wieku, z małą czarną torbą, stanął w wyjątkowo długiej kolejce w pawilonie z pieczywem i przyglądał się różnym rodzajom drożdżówek. Bezdomny przypatrywał im się z zainteresowaniem.
Lubię patrzeć na ludzi. Nudzi mi się tu, więc obserwuję co robią, jak są ubrani, wyobrażam sobie jak wygląda ich życie.
Czy zazdroszczę im? Przez pierwszy miesiąc patrzenie na nich to był koszmar, jak ciągle rozdrapywana rana. Teraz między nami jest mur, nie mam już z nimi nic wspólnego i wydaje mi się jakbym nigdy nie miał. Oni są tam, ja tu i tyle.
Hałaśliwa grupa młodzieży rozbiegła się po dworcu. Kilka osób ustawiło się w kolejce po drożdżówkę, kolejne usiłowały bezskutecznie kupić wodę w kiosku po niemiecku.
Pewnie, że mnie denerwują tacy ludzie, którzy nie szanują jedzenia. Jestem głodny bardzo często. Boję się czasami, że nie zapanuję nad sobą i nawrzeszczę na jakiegoś idiotę, który tak jak tamten, widzi pan?, jak tamten szczun, zadowolony wywala kanapki do kosza. Mógłby, chociaż dać ptakom... Ale przywykłem do tego gniewu, do tego, że rzadko mam w ustach coś ciepłego. Jak jeszcze nie byłem tu zadomowiony, to zarabiałem zbieraniem kwiatów i układaniem bukietów. Z klombów oczywiście, nielegalnie, ale nie chciałem jałmużny. Trzeba przyznać, że honor swój miałem. Jak przyszła pierwsza zima, honor znikł, a pojawiła się kartka i kubeczek na pieniądze. Naprawdę miałem w dupie skąd je wezmę, czy ktoś mi je da za kwiaty, za litość, czy z roztargnienia. Chodziło tylko o to, żeby napchać żołądek.
Na dworcu zrobiło się ciszej. Młodzież skierowała się w stronę peronu czwartego, po mężczyźnie łapczywie połykającym drożdżówkę nie było śladu. Szmaragdowy gołąb przysiadł na balustradzie schodów i wpatrywał się w przemawiającego mężczyznę tępym gołębim wzrokiem.
Głupie pytanie. Jak sytuacja robiła się naprawdę ciężka, to mi było naprawdę obojętne. Wtedy wstyd sam wiedział, że pora, by się schować. I szedłem do noclegowni. Nie odezwałem się tam nigdy ani słowem. Bo o czym miałem mówić? O tym, że słyszałem na dworcu, jak ktoś mówił, że jutro będzie jeszcze mroźniejsza noc? O tym, co przeczytałem w gazecie, wyjętej ze śmietnika? O tym, że ktoś podarował mi dzisiaj swoją drożdżówkę, a inny rzucił z pogardą pięćdziesiąt groszy tak, że aż kubeczek się przewrócił? Więc siedziałem cicho. Ale teraz, latem nie chcę się tam pokazywać, tu mogę spokojnie coś wypić, jak mam ochotę, tu się czuję wolny. A tam jest obco i nieswojo. I mnóstwo luster z twoim odbiciem, z niegolonymi od lat brodami, brudnymi twarzami, smrodem.
Ptak sfrunął z balustrady, przestraszony przez troje małych dzieci biegających we wszystkie strony i kwiczących jak oszalałe. Matka stanęła, nie wiedząc, co zrobić i za którym dzieckiem biec. Na chwilę jej spojrzenie spoczęło na siedzącej na posadzce ciemniej sylwetce. Zmarszczyła brwi, wpatrując się uważnie w snujący monolog cień.
Konia z rzędem temu, kto znajdzie u nas na dworcu abstynenta! Nie będę przecież kłamał, że nic do ust nie biorę. Inaczej zwariowałbym. A jak coś łyknę, to chociaż czas szybciej płynie, sen przychodzi szybko, bez złych myśli, zamulony umysł nie tworzy takich wyraźnych i czarnych wizji, jakie pojawiają się na trzeźwo, w snach. Mam gdzieś te narzekania jak to lumpy siedzą i piją, a przecież mogliby się wziąć do roboty. Czy wyobraża pan sobie, że niekiedy ludzie traktują mnie jak powietrze? Stają sobie tuż obok mnie i mówią na głos, co to by zrobili z bezdomnymi, gdzie by ich wysłali... Nie patrzę w ich stronę, i tak odgradza nas mleczna szyba, nie mam się czego bać, to tylko sen, postacie z innego świata, nie mojego. Spokojnie strugam sobie figurki... Widzi pan? Takie brzydkie, ale lubię to, to chyba jedyna rzecz, która naprawdę lubię. No i mogę udawać, że niczego nie słyszę...
Nawoływania dzieci zmusiły kobietę do wyjęcia z walizki na kółkach kanapki, położenia jej obok białego plastikowego kubka i odejścia. Obejrzała się parę razy za siebie, po czym znikła w korytarzu, prowadzącym na peron. Automat schładzał colę z cichym i uspokajającym szumem.
Nadzieja? Bo ja wiem... Żyję tak sobie, bez celu, dlatego, że nie mam się nawet jak zabić, więc nawet nie mam na co mieć nadziei. Wiem, że jutro ktoś też mi coś wrzuci do tego kubeczka, że jakaś pani da mi swoja kanapkę, że zimą znowu będę mógł spać na podłodze w noclegowni, jak mnie stąd wyrzucą. Tu jest miejsce tylko na pewność i powtarzalność, to w końcu dworzec kolejowy. A tak w ogóle, to...
- Tej, wstawaj! Pójdziesz z nami. Wypiło się za dużo i blubra się do siebie?
- Syf tu robi, jakby był na swoim... Co to za gówna?!
Policjant kopnął stojące przed bezdomnym kubek i drewniane figurki. Drobniaki wyleciały z brzękiem i potoczyły się po posadzce z lastryko. Topornie wyrzeźbiony konik wylądował pod automatem, cicho chłodzącym colę. Pomalowany zieloną farbką kot spadł w dół ze schodów z głuchym stuknięciem. Gołąb zerwał się z okalającej je balustrady.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Lilla My · dnia 13.02.2009 10:00 · Czytań: 865 · Średnia ocena: 3,75 · Komentarzy: 17
Inne artykuły tego autora: