- Myślę, iż odpowiednią nazwą na moję jakże praktyczną machinę będzie "Volton 1". Nazwa owa, ilekroć będzie wymawiana, przypominać mnie będzie zacnego wuja mego, Dezyderego, któren za życia wsławił się dobrocią i uczciwością. Jak myślisz, Adalbercie?
- Ja to tam nie wiem... Nazwa jak nazwa. Ani dobra, ani zła... - powiedział służący i zamachnął się napoczętą z cicha butelką szampana.
- Jeszcze nie teraz, druhu. Na chrzest jeszcze przyjdzie pora. Czas na test sprawnościowy. Uruchomić generator!
Nie wiedzieć czemu nagle i niespodziewanie rozpętała się burza. Pioruny i błyskawice rozświetlały nocne, niedzielne niebo. Deszcz siekł o szyby, a potężny wiatr łamał gałęzie w sadzie z jabłoniami. W oddali wył podwórkowy pies.
Wielce zawiedziony Adalbert cichaczem łyknął szampana, zakorkował go i włożył pod pachę, po czym wsiadł na przyśrubowany do podłogi zmodyfikowany rower i jął pedałować. Wielki Zderzacz Hadronów "Volton 1" obudził się. Pierwej rykiem przekładni zębatych, potem elektrycznym grymasem dynama, by skończyć na pomruku groźnej gotowości.
- Dwadzieścia procent mocy! - krzyczał pan John wpatrując się we wskazówkę zegara. - Więcej!
Służący pochylił się i mocniej nacisnął na pedały.
- Trzydzieści!
Adalbert błyskawicznym gestem upił z butelki.
- Pięćdziesiąt! O wuju Dezydery! Siedemdziesiąt procent! - krzyczał pan John. W dali grzmiało. Niechybnie zbliżała się burza stulecia. Odległe wycie nasilało się, a w pobliskiej wiosce, zdenerwowani mieszkańcy chwytali za widły i pochodnie, pomimo elektryfikacji wsi.
- Dziewięćdziesiąt procent! Adalbercie! Mocniej!
Służący przyspieszył. Prawie pusta butelka szampana bezwiednie wypadła mu spod pachy, ale on na to nie zważał. Pędził jak wiatr. Nie męczył się - przyzwyczajon był bowiem do szybkiego poruszania się. Pedałując trwał w miejscu, ale tylko pozornie. W głowie przemkło mu całe jego parszywe życie. Wychowanie w rodzinie sprzysiężonej komunistom... Grzebanie w mechanizmach bomb zegarowych było dla niego za pacholęcia jako bujanie się na na biegunach koniu. Taczanie fajery po bruku jak rozwijanie elektrycznej magistrali do zdalnego wybuchu... Wysokie butelki, które wcale nie zawierały oranżady...
Jeszcze mocniej nacisnął na pedały i zacisnął usta. Wreszcie był wolny!
Beknął do siebie jako takiego.
Silnie zagrzmiało jakby Bóg przewidywał, że przyjdzie Nowe...
- Sto procent! Jest sto procent, Adalbercie! Popatrz!
Służący spojrzał w kierunku elektrycznej kuchenki umiejscowionej obok kosza na przeciwpożarowy piasek. Plątanina przewodów przypomniała mu jego poplątane losy.
- Serdelki! Są! Wreszcie są! - krzyczał pan John do świata pełnego niedoskonałości. Potężny grzmot przeciął niebo, a wycie psa rozgorzało pociągając za sobą kakofonię innych psich wyć i zawodzeń.
Pisano o tym później w gazetach, jak popioły opadły, a burza przeszła dalej, na północ. Watykan padł w gruzach Bazyliki, Paryż stracił Wieżę, a Moskwa Cerkiew Wasyla Błogosławionego. Europa wreszcie wyszła z Wojny i pozostało ją tylko odbudować. Słońce zajrzało do komnat zamku pana Johna i wreszcie nawet Adalbert usłyszeć zdołał skowronki. Rower zdjęto ze śrub - ale z możliwością jego późniejszego na powrót zamontowania - i rozpoczęto jego nowe, kolejne życie. Psy umilkły. Jedne wraz ze wschodem słońca, inne - razem z zestawem zadanych razów.
A Wielki Zderzacz Hadronów "Volton 1"?
Służy z powodzeniem do dziś, ale tylko tyle, by herbata nie stygła zbyt wcześnie, albo po to, żeby serdelki można było jeść nawet po godzinie od odgotowania. Tylko po to czasami Adalbert przyśrubowuje rower na powrót...
Zachował sobie ów rowerowy dzwonek i nosi go w torbie. Jest tam oczywiście dalej miejsce na trzy butelki koktajlu mołotowa i na jeden mechanizm bomby. Ba! Nawet jest miejsce na przeciwdeszczowy płaszcz!
Krótko mówiąc: jesteśmy i spodziewamy się, by nasi wujowie, nasi kochani Dezyderowie patrzyli na nas i uśmiechali się!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
i was david bowman · dnia 13.02.2009 10:01 · Czytań: 866 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: