Znam cię. Potrafię wyobrazić sobie twoją twarz kiedy jesteś wzburzony, szczęśliwy, podniecony. Te wszystkie miny widzę tak często, większość codziennie. I choć czasem mi którejś brakuje, bo masz zły dzień i twoje wargi nie układają się w ten delikatny uśmiech, który uwielbiam, zamykam oczy i już jesteś spokojny. I wiem, że niedługo to zobaczę naprawdę, będę mogła dotknąć tych drobnych zmarszczek śmiechu w kącikach twoich ust.
Dziś, kiedy byłeś w pracy zastanawiałam się co zrobię, gdy mi ciebie zabraknie. Pewnego dnia nie wrócisz, a ja będę mogła tylko głaskać zimny marmur z twoim nazwiskiem i pytać Boga: dlaczego? Boję się, że zapomnę. Nie będę potrafiła odtworzyć twojej twarzy, już nigdy jej nie zobaczę. Zdjęcia mówisz... Co mi po fotografiach, skoro są martwe? W mojej głowie będziesz żył, nawet jeśli cię zabraknie. Jestem tak niedoskonała... Nie umiem się z tym pogodzić. Nie chcę zapomnieć!
Mówisz, że jeszcze tak dużo czasu nam zostało... Skąd wiesz? Kto ci o tym powiedział? Niech mi też to powtórzy, żebym nie umierała ze strachu każdego dnia, kiedy spóźniasz się na obiad zaledwie kilka minut. Wyobraźnia podsuwa mi najstraszniejsze rzeczy, a kiedy wchodzisz do kuchni uśmiechnięty i głodny, mogę tylko płakać.
Martwisz się o mnie. Boisz. Patrzysz uważnie, kiedy udaję, że śpię. Niepotrzebnie. Z tamtym się pogodziłam - rodziców już nie ma, nigdy ich nie spotkam. Nie ułożę z tatą puzzli, a mama nie ugotuje najlepszej na świecie zupy pomidorowej. Długo nie potrafiłam ułożyć siebie na nowo. Ale czy ty nie wariowałbyś na myśl, że ludzie, którzy dali ci życie spłonęli w puszce, z której nie było wyjścia? Że krzyczeli, błagali o pomoc, wokół był cały tłum, a nikt nie potrafił ulżyć ich cierpieniom?
Pozwoliłam się zamknąć w szpitalu. Wiesz, było mi tam dobrze. Szybko się zadomowiłam i przekonałam, że inni mieli gorzej. Że mój ból nie był - tak obiektywnie - największy na świecie. Ja bardziej cierpieć już bym nie umiała, ale oni - tak. Zamykali się w sobie, w światach stworzonych dla siebie, nikogo tam nie wpuszczali, tracili kontakt z rzeczywistością. Patrzyłam na nich wystarczająco długo - nigdy na to nie pozwolę. Nie dam z siebie zrobić rośliny, która być może gdzieś jest szczęśliwa, ale jej ciało i dusza skazane są na zapomnienie.
Jestem silna. Twarda. Nie dam się. Nikomu.
Martwię się o ciebie. Dzień w dzień. Ale to nie objaw słabości, tylko uczuć. Kocham cię, chociaż nigdy tego nie mówię. Przecież ty i tak wszystko wiesz...
Nie pamiętam ich już prawie wcale. Moich rodziców. Czasem siadam przy stole albo kładę się w łóżku i chowam głowę pod poduszkę, mocno zaciskam powieki i staram się ich zobaczyć. A patrzę tylko na zamazane, cierpiące plamy. Tak ich zapamiętałam - wyjących z bólu.
Ciebie chcę pamiętać szczęśliwego. Więc nie miej przy mnie zatroskanej miny. Uśmiechaj się, ciesz życiem. Nie wiem, ile nam zostało. Spóźniasz się już ponad godzinę... Zdążyłam dokładnie wyrysować w pamięci twój portret - rozpromienionego, jak w dzień naszego ślubu. Niebieską kredką, tylko oczy masz czarne jak węgle.
Pukanie do drzwi. Przecież zawsze nosisz ze sobą klucze.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
ginger · dnia 23.02.2009 12:23 · Czytań: 1242 · Średnia ocena: 3,41 · Komentarzy: 41
Inne artykuły tego autora: