Angielscy rasiści - Kazio Piwosz
Publicystyka » Artykuły » Angielscy rasiści
A A A
Czytając po raz kolejny doniesienia moich ulubionych serwisów informacyjnych, kochanych przeze mnie całym sercem za ich obiektywizm, wyważenie i zanegowanie pojęcia "tania sensacja"; nie jeden włos na mojej głowie zjeżył się. Oto po raz kolejny czytam o rasistowskich atakach na moich rodaków, dokonywanych na terenie związku krajów wyspiarskich plus Irlandia. Szczerze powiem, że siedząc przed ekranem monitora w pewne niedzielne popołudnie i pałaszując kolejne linijki tekstów, zacząłem odczuwać swego rodzaju schizofrenię paranoidalną. Ja, będąc człowiekiem, który głęboko wierzy w dobrą naturę innych ludzi, który jest otwarty na innych osobników rasy ludzkiej, będąc w końcu człowiekiem, któremu przyszło żyć w takich a nie innych czasach, w takim a nie innym kraju; zaczynałem dochodzić do wniosku, że to wszystko, w co wierzyłem do tej pory, okazuje się kompletną bzdurą. Zaczynałem dochodzić do wniosku, że każdy człowiek, którego mijam na ulicy w tym pięknym kraju, jakim jest Anglia, jest moim wrogiem. Zrozumiałem nagle, że jedyni moi prawdziwi przyjaciele, na których mogę cały czas polegać, żyją w Polsce - a jest ich trzydzieści osiem milionów minus pięćset tysięcy. Owe pięćset tysięcy (oficjalnie) żyje tak jak ja w ciągłym strachu i niepewności tutaj na Wyspach. Oczywiście, chcieliby stąd czym prędzej wyjechać, jednak polski rząd wprowadził obostrzenia dotyczące imigracji wtórnej, więc nic z tego nie wychodzi. Wygląda na to, że za jakiś czas na granicy niemiecko - polskiej, tworzyć będą się obozy owych wtórnych imigrantów, którzy będą dobijać się do bram kraju mlekiem i mszalnym winem płynącym bez jakiegokolwiek skutku. Ok, dosyć tej paranoi.

Jako, że w owe piękne, niedzielne popołudnie zostałem, wraz z moim kolegą - również smutnym emigrantem z Polski - zaproszony do pobliskiego pubu na piwo, nie miałem wyboru. Musiałem wyjść z domu i rzucić się w wir ociekających nienawiścią ulic. Miałem jednak nadzieję na dotarcie w całości do pubu, co było bardzo prawdopodobne, ponieważ ów przybytek szczęścia i euforii stoi pięćdziesiąt metrów od drzwi mojego domu. Spokoju nie dawała mi tylko jedna rzecz, mianowicie ludzie, którzy nas tam zaprosili. Było to angielskie małżeństwo, już po czterdziestce. Nakręcony artykułami o angielskich rasistach, ujrzałem oczami wyobraźni, jak po wypiciu kilku piw, stoję pod murem a naprzeciwko mnie zajmuje miejsce angielski pluton egzekucyjny... Brrr, dosyć! Kliknąłem w literkę x w prawym górnym rogu przeglądarki, potem w napis "Start" i ostatecznym wyborem "Turn off computer" pomachałem Billowi G. na pożegnanie. Wrzuciłem na siebie to, co miałem pod ręką, czyli granatową bluzę, nałożyłem na to skórę z bliżej nieokreślonego zwierzęcia, popatrzyłem prosto w oczy mojemu wojennemu kompanowi i oboje ruszyliśmy w długą, pięćdziesięciometrową drogę szukać szczęścia. Wieczór zapowiadał się ciekawie.

John Jan

Po przekroczeniu progu kultowego już dla mnie przybytku pod nazwą The White Cross Inn, od razu zauważyliśmy siedzących przy stoliku strojącym naprzeciwko baru, naszych angielskich znajomych. Muszę przyznać, iż pominąłem pewien bardzo ważny wątek - John, naprawdę nazywa się Jan i posiada polsko brzmiące nazwisko. Okazało się, po rozmowie, którą uskutecznialiśmy trzy tygodnie wcześniej, że jego ojciec pochodził z Polski - z części kraju, która obecnie znajduje się na Ukrainie. Szczerze mówiąc, fakt, że owe tereny to już nie jest Polska, bardzo Jana zszokował.
- Cześć, jak się macie? - przywitali nas typowym angielskim pozdrowieniem.
- Cześć - odpowiedzieliśmy - Zamówimy tylko życiodajny napój i zaraz wracamy - poinformowaliśmy, po czym w te pędy ruszyliśmy do baru.
Muszę przyznać, że atmosfera i charakter niektórych angielskich pubów mnie urzeka. Jako człowiek, będący osobnikiem dosyć słusznych rozmiarów, tak jeśli chodzi o wygląd jak i o pojemność mojej głowy, przyzwyczajony byłem do popijania dosyć mocnych piw. Tutaj odkryłem rzecz niesamowitą, esencję wręcz piwoszowego fachu: angielskie ale. Zazwyczaj słabe, niegazowane piwo, mające niepowtarzalny smak. Czemu w mojej kochanej Polsce, sprzedaje się prawie wyłącznie piwo typu pilsner? Albo jakieś dziewczęce wynalazki typu piwo z colą, lub o zgrozo z sokiem?
Chwyciłem więc w moje lepkie łapki kufel owego niesamowitego, angielskiego ale (notabene marki tego piwa dostępne w owym pubie wymieniane są co tydzień, więc praktycznie zawsze jest coś nowego do spróbowania) i podążyłem w stronę stolika.
- Widzę, że zmieniasz nawyki? - stwierdził Jan.
- Tak - odparłem - prawie niemożliwością jest, żebym się tym upił. Poza tym smak, smak!
- Wiem - Jan wychylił łyka swojego ale - Smak faktycznie jest niepowtarzalny.
Rozmowa zaczęła się od tradycyjnego "Jak minął tydzień". Po zapewnieniach obu stron, że tydzień minął całkiem nieźle, ale rozerwać w bezpieczny sposób się trzeba, zeszliśmy na tematy bardziej przyziemne.
- Co myślicie o tutejszych ludziach? - wypaliła niespodziewanie druga połowa Jana.
- To znaczy? - zapytałem ostrożnie.
- To znaczy, jacy są?
- O to chodzi... Hmm... - zebrałem myśli, dalej pamiętając doniesienia z Wysp i wietrząc w tym podstęp - Nie mam żadnych obiekcji, co do miejscowych Anglików.
Mój kompan to potwierdził.
- Myślę - ciągnąłem dalej - że ludzie tutaj są bardzo przyjaźni. A na pewno nie dają nam odczuć, że jesteśmy z jakiegoś egzotycznego kraju.
- Tak - stwierdził Jan - to się nazywa Huddersfield. No i West Yorkshire, oczywiście.
- Myślę, że jeśli chodzi o czarne owce, to w każdym kraju są ludzie dobrzy i źli. Tutaj, w Niemczech, w Polsce, w Wietnamie... - głośno się zamyśliłem.
Wszyscy przytaknęli.
- Ja myślę - mówił dalej Jan - że odwalacie tu kawał dobrej roboty, nie tylko ty i twój kolega, ale wszyscy przyjezdni. Nie zgodzę się tylko, że wykonujecie prace, których my byśmy się nie podjęli.
- Ale tak jest - przerwała Janowi jego żona.
- Nie jest tak - ciągnął dalej Jan - ja starałem się jakiś czas temu o pracę, którą oni teraz wykonują...
Nastąpiła chwila ciszy. Paranoja powróciła do mojej głowy.
- I nie dostałem jej...
Popatrzyłem na mojego kolegę pytającym wzrokiem. Odpowiedział mi tym samym, więc moja paranoja przybrała schizofreniczne rozmiary.
- Ale i tak nie potrafiłem wykonywać jej dobrze- zakończył Jan, śmiejąc się i patrząc na nas - A co sobie myśleliście?
Schizofrenia ustąpiła. Jej miejsce zajęła euforia.
- Nie nic... - odpowiedziałem - Dobre to piwo - uśmiechnąłem się.

46 do 16

Rozmowa zeszła tym czasem na inne tematy. Zaczynałem, jakby to teraz napisać... enjoying myself. Tutejsze ale ma to do siebie, że po wypiciu dwóch, lub trzech kufli piwa, stan euforii pozostaje na nie zmienionym poziomie, idąc w parze z trzeźwym umysłem. Korzystałem więc z tego, dolewając raz po raz następny łyk magicznej mikstury do mojej zmęczonej głowy. Nagle, ni stąd, ni zowąd, przy wejściu do pubu dał się słyszeć potworny rumor. Drzwi z hukiem otworzyły się i do pomieszczenia wpadło kilku angielskich byczków ubranych w barwy miejscowej drużyny rugby.
- 46 do 16 - krzyknął jeden - Mamy ich!!!
- 46 do 16 - ryknęła reszta, ku przerażeniu lub zdziwieniu całej klienteli.
Okazało się, że ich ukochana drużyna rugby, przed kilkunastoma minutami rozgromiła swoich rywali właśnie takim stosunkiem punktów. Okazało się również, że owe "byczki" są tutaj dobrze znane, a dwóch z nich okazało się znajomymi Jana. Przy naszym stoliku pojawił się jeden z nich.
- Sie ma - krzyknął Jan - zapraszam, to są nasi znajomi z Polski.
Popatrzyłem na Jana, a potem zmierzyłem wzrokiem owego "byczka". Paranoja wróciła.
- Cześć. 46 do 16!!! - krzyknął kibic - Z Polski, hę?
Zmierzył wzrokiem mnie i mojego kumpla.
- Mam kilku znajomych z Polski - zaczął dialog - pracuję z nimi. Wy też tu gdzieś pracujecie?
- Tak - odpowiedziałem - Ci Polacy, są w porządku?
Anglik spojrzał dziwnym wzrokiem na mnie.
- W porządku? - odpowiedział - Powiedz mi coś...
- Tak, słucham...
- Jak wy to do cholery robicie. Mam na myśli Polaków. Pracujecie tyle samo godzin, co my, dostajecie taką samą pensję, a jesteście dwa razy bardziej wydajni?
Nie wiedziałem...
- Jasne, że są w porządku - kontynuował kibic - przynajmniej można się z nimi normalnie dogadać... Nie to, co ta tutejsza angielska młodzież... Nie mogę na nią już patrzeć.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- Wiesz co? Powiem ci jeszcze coś - ciągnął dalej - Macie szczęście, że wylądowaliście tutaj. Ludzie są tu normalni. Nie to, co ci idioci tam, na południu. Chyba się nigdzie stąd nie wybieracie?
- Nie, skąd, podoba nam się tutaj - odpowiedziałem, a mój kompan przytaknął.
- To dobrze - stwierdził kibic i uniósł w górę kufel piwa - No to zdrowie!

Górnik rockman

Ja tymczasem, zaczynałem co raz bardziej się rozkręcać. Mój nastrój nie ominął oczywiście szafy grającej. Z głośników popłynęły ożywcze dźwięki starego, dobrego rocka. Wybrałem siedem kawałków i wróciłem do stolika, przy którym stał następny Anglik.
- Poznajcie się - powiedział Jan - to jest mój stary znajomy, był kiedyś górnikiem.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Górnikiem? - zapytałem - Ja pochodzę ze starego górniczego miasta w Polsce.
- Naprawdę? - zainteresował się górnik - Ja już tego nie robię, kiedyś w tym pracowałem. Jak się bawicie?
- Świetnie - odpowiedziałem.
- To dobrze.
Z szafy popłynęli Thin Lizzy z ich piosenką "Whisky in the jar".
- Lubisz to? - zapytał górnik.
- Jasne.
- Byłem na koncercie. Dawali nieźle czadu!
Popatrzyłem ze zdziwieniem na górnika.
- Poważnie?
- Był, był - przytaknął Jan - na tym, i na innych też.
- Stary fan rocka ze mnie - powiedział górnik - w każdym razie, nieważne. Podoba wam się w tym mieście?
- Tak, ciekawe miejsce- odpowiedziałem.
- A, to na pewno - kontynuował górnik - Dobrze. Widzę, że się nieźle bawicie, a to już coś. Ja już mam dosyć na dzisiaj, więc będę musiał was pożegnać.
- Szkoda, miło było poznać starego bywalca koncertów rockowych. - odpowiedziałem.
- Was też było miło poznać - stwierdził górnik - Uważajcie na siebie.
Popatrzyłem na niego pytającym wzrokiem.
- Tak, Thomas, pamiętaj, uważajcie na siebie. Pełno jest idiotów na tym świecie. - pożegnał nas tym stwierdzeniem.
- On tak zawsze- uśmiechnął się Jan.

Historia pewnego pokala

Paranoja całkowicie ustąpiła, zamieniając moją głowę w wielki magazyn euforii. Trzymałem w dłoni kolejny już kufel angielskiego ale, gdy znienacka stwierdziłem, iż nie posiadam jeszcze takiego naczynia w mojej kolekcji. A byłby to na pewno rarytas - pokal z wypisaną nazwą lokalu i jego lokalizacją. Jako, że jestem tylko człowiekiem, zapragnąłem posiąść owe naczynie. Nie wiedziałem tylko, jak to zrobić. Owszem, gdy byłem młody, czasami zdarzyło mi się zapomnieć o odniesieniu pokala do baru tylko po to, żeby potem postawić go na eksponowanym miejscu w moim mieszkaniu jako trofeum wojenne. Jednak tutaj nie mogłem popisać się taką niefrasobliwością. Za porządni ludzie, za porządny lokal mający status kultowego miejsca. Kombinowałem więc jak przysłowiowy koń idący pod górę, aż w końcu wykombinowałem. Kupię go!

Ruszyłem więc w stronę baru. Gdy do niego doszedłem, barmanka rozpoczęła przygotowania do nalania mi kolejnej porcji ambrozji.
- Nie tym razem - powiedziałem - Mam pytanie.
- No to wal śmiało - odpowiedziała.
- Nie wiem, czy jest ono na miejscu, ale... - zabierałem się do tego, jak do wyznania miłości - zastanawiałem się, ile mógłby mnie kosztować taki jeden pokal, gdybym chciał go mieć u siebie w domu?
Barmanka popatrzyła na mnie wzrokiem, który mówił mi jedno: to nie było na miejscu. Stała tak chwilę i wpatrywała się we mnie tym swoim wzrokiem, jakby chciała mi powiedzieć "Człowieku, dobrze się czujesz?", po czym sięgnęła po pusty pokal i postawiła go na barze.
- No to masz. - powiedziała.
- Co? Aaa... Naprawdę??? - zamurowało mnie.
- Tak, naprawdę. Wystarczy poprosić - uśmiechnęła się.
- Nie no, dzięki! - chwyciłem pokal i pognałem w kierunku stolika, przy którym siedziało towarzystwo - Mam pokal, mam pokal!!!
- A jemu co? - zapytał Jan mojego kompana.
- A on ma tak zawsze - odpowiedział.
Prawie wybiegłem z pubu, dopadłem do drzwi mojego mieszkania, wpadłem do kuchni i postawiłem moje trofeum na eksponowanym miejscu. Jakie to proste, heh, wystarczy poprosić!

Makabryczny koniec

Gdy wróciłem do pubu, Jan z małżonką już wychodzili. Pożegnaliśmy się więc z nimi, i zajęliśmy miejsce tuż przy szafie grającej, zamierzaliśmy bowiem zalać pub tradycyjnymi, rockowymi klimatami. Dokańczałem już swoje któreś tam piwo i szczerze mówiąc szykowałem się do poinformowania mojego kompana, że czas powoli kończyć wieczorek zapoznawczy, gdy do naszego stolika podeszła angielska para młodych ludzi.
- Witam witam! - rzucił do nich mój towarzysz broni.
Spojrzałem w jego kierunku.
- A ja to ich chyba nie znam - stwierdziłem.
- Tak, wiem, poznaj Johna i jego... żonę.
- Dziewczynę - poprawił mojego kompana młody chłopak będący Johnem właśnie.
- Sąsiedzi? - zapytałem.
- Tak, mieszkamy niedaleko. Widzę, że sporo rzeczy nas ominęło - stwierdził John, a jego uśmiech mówił mi, że to jeszcze nie koniec.
Siedzieliśmy więc w pubie dalej, zamawiając non stop te same piosenki, rozprawiając o tym i o tamtym z naszymi angielskimi znajomymi. I trwałoby to pewnie jeszcze długo, gdyby nie właściciel pubu, który - szczerze zresztą rozbawiony naszą postawą - przyszedł nam oznajmić, że już zamykają.
- No więc - stwierdził John - zapraszamy do nas.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Wylądowaliśmy w angielskim domu, gdzie dokończyliśmy dzieła zniszczenia naszych umysłów pijąc piwo i słuchając systemu stereo, ustawionego na pół regulatora głośności. Okazało się przy okazji, że nasi znajomi mają te same poglądy na wiele spraw - łącznie z rządami, premierami i prezydentami. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że - no cóż - olał rasy i narodowości, wszędzie jest tak samo.

Na koniec imprezy wyczołgaliśmy się z domu naszych znajomych, zaliczając kolejny makabryczny koniec kolejnego dnia odstresowania kolejnego tygodnia. Cokolwiek to znaczy.

Podsumowanie

Ktoś mi powie, po przeczytaniu powyższego artykułu - żałosne. Jeśli nie znasz prawdy, nie wiesz jak tu jest, nie odzywaj się. Chylę więc delikatnie czoła przed znawcami tematu. Faktycznie, może mam szczęście co do ludzi, co do okolic, w jakich przyszło mi mieszkać i pracować. Jednak, czy tak naprawdę, tylko o to chodzi?

Z racji charakteru wykonywanej przeze mnie pracy, codziennie mam styczność z dziesiątkami angielskich obywateli. Mój pobyt w Anglii nie ogranicza się również do siedzenia w domu i uskuteczniania tego, co zostało ostatnio nazwane przez mojego dobrego kolegę mianem "e-life". Często można spotkać mnie na mieście, jak również w jego okolicach; jestem również już stałym bywalcem miejsc, podobnych do opisanego powyżej. I w miarę upływu czasu, utwierdzam się w przekonaniu, że wszędzie są ludzie dobrzy i źli. Nie ograniczam się tylko do stwierdzenia, że zdarza spotkać mi się złych Anglików - to prawda, kilka takich przypadków już przeżyłem. Chodzi mi również o Polaków. Nie dalej jak wczoraj, spacerując po centrum mojego miasta, minąłem grupkę polskich "byczków" - znowu. Wolałem, by nie rozpoznali we mnie Polaka z dwóch powodów: po pierwsze, jeśli owa grupka dyskutuje między sobą, używając określeń typu "jak go dopadnę, to mu wpier***ę", czy "o, tamten pewnie chce wpier**l", nie można się spodziewać po niej niczego dobrego; po drugie: nie chciałbym być uznany przez miejscowych za kumpla kogoś, kto idąc środkiem chodnika i spluwając bez przerwy na ziemię, wrzeszczy "ku**a". Niestety, nie dotyczy to tylko owych "byczków". Dotyczy to również z pozoru normalnych ludzi, osobników takich jak ten, którego spotkałem ostatnio. Przechodząc powoli, obok zatłoczonego przystanku autobusowego, metodycznie i z premedytacją powtarzał do swojego telefonu komórkowego zdanie "ty ku**o, ja cię zaj***ę", trącając ludzi, którzy przez przypadek stanęli mu na drodze. Względnie o parę, która pośrodku marketu kłóci się na głos po polsku o rodzaj pieczywa, jakie będzie w stanie skonsumować na kolację, blokując w tym czasie całą alejkę i racząc Anglików dobrze rozpoznawalną już tutaj wersją słowa "ladacznica".
Nie biorę w tym artykule w obronę nikogo, staram się jedynie uświadomić czytelnikowi sens dwóch stwierdzeń, odnoszących się między innymi do emigracji.

Jeśli jesteś gościem, uszanuj gospodarza.

Czy jeśli w Twojej rodzinie ktoś popełni przestępstwo, będzie to znaczyło, że Ty też jesteś przestępcą?

Kończąc moje wywody, dodam jeszcze, że być może fakty opisane przeze mnie powyżej wydarzyły się z jednego prostego powodu. Zawsze staram się traktować ludzi tak, jak traktują oni mnie, z zaznaczeniem tego, iż zawsze jestem otwarty na zawieranie nowych znajomości. Jaki ma sens zamykanie się w sztucznych, wyimaginowanych gettach, jaki ma sens ciągła podejrzliwość w stosunku do miejscowych, ciągłe psioczenie na to, jak jest tu źle, jacy tu mieszkają rasiści... W końcu jaki ma sens wmawianie sobie, że kraj, z którego pochodzę, jest najlepszy, najwspanialszy, a ja jestem władcą świata. Polska to kraj jedyny i niepowtarzalny. A to już wielka różnica.


Kazio Piwosz (T.F.) 2007

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kazio Piwosz · dnia 27.04.2007 20:57 · Czytań: 896 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
mike17
13/04/2024 19:20
Skóra lgnie do skóry i tworzą się namiętności góry :)»
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:41
Najnowszy:emilikaom