Do tej pory uwielbiała ów kolor, bo było jej w nim do twarzy, ale kiedy diabeł w szaro-zielonym mundurze podpalił jej dom, zmieniła zdanie.
Tego dnia do szkoły przyszła połowa dzieciaków. Do szkoły? Trudno właściwie nazwać to szkołą, ale przecież się uczyli, na przekór Szwabom. Życiem ryzykowali i uczniowie, i profesorowie.
Anna jakoś dziwnie nie mogła się skupić. Myślała o bracie, który zniknął zaraz po wybuchu wojny, o ojcu, który zginął na Westerplatte, powołany z 2. Dywizji Piechoty Legionów w Kielcach*, o mamie, coraz bardziej zgnębionej wojną i niepewnym jutrem.
-Gębura! - odruchowo, choć nie powinna, Anna zerwała się na równe nogi.
-Tak, profesorze?
-Uważaj na to, co mówię. Wiesz przecież, że...
Potem wszystko potoczyło się jak w koszmarnym śnie, w którym oni wszyscy żyli już od tak długiego czasu. Do domu profesora wbiegli SS-meni, wrzeszcząc, kazali im siedzieć cicho. Profesor Czywil, którego syn zginął na Westerplatte razem z ojcem Anny, od niemieckiej kuli i to już po ogłoszeniu kapitulacji**, wbił wzrok w uczennicę. Dziewczyna była najstarsza i od zaopatrzeniowców z AK, dostawała coś do obrony. Nieoficjalnie, bo teraz nie ufało się już nikomu, usłyszał, że sama była łączniczką. Po jej bladej twarzyczce poznał, o czym myśli. Żołnierzy było tylko dwóch, ale nie mógł wymagać, żeby naraziła własne życie; na zewnątrz na pewno znajdowało się więcej Niemców. Pokręcił wolno głową i dopiero teraz spojrzał na Niemców.
-O co chodzi?
Odpowiedzią był wycelowany w niego pistolet. Huknął strzał. Stefa, najmłodsza w grupie, pisnęła rozpaczliwie. Ania tylko zacisnęła zęby i szarpnęła rękaw Jacka, który poderwał się na nogi.
-Wychodzić. Powoli - padła komenda.
-Rozstrzelają albo wywiozą - syknął Jacek. -An, zrób coś!
Ona sama nie wiedziała, co gorsze: śmierć na miejscu czy wywózka.
W jego oczach zobaczyła strach. Był ledwie miesiąc młodszy od niej. Miała wprawdzie w kieszeni sukienki dwie cytrynki***, ale przecież nie wysadzi wszystkich w powietrze!
-Przykro mi - szepnęła przez zaciśnięte gardło.
-Pod ścianę!
W ostatnim odruchu desperacji zwróciła się do Szwaba.
-Herr Officer, dlaczego... - jej jasne włosy musiały zrobić na nim pewne wrażenie, bo, o dziwo, odpowiedział.
-Spiskowcy, łącznicy, tajne zebrania...
Ania pobladła. Choć wszystkie materiały oddała Janinie już dwa dni temu, poczuła, że kieszeń znowu pali ją groźbą śmierci.
-Panie, takie dziecko?! - wybuchnęła rozpaczliwie, ściskając Stefę, która czepiała się jej rękawa.
Szwab wzruszył ramionami.
-Rozkazy - rzucił lakonicznie. Wszyscy stanęli twarzami do muru, część we łzach. Strzał. Jeden, drugi, trzeci - Anna liczyła w myśli. Stała na końcu szeregu. Cztery, pięć. Teraz ona.
Nagle ogarnęło ją absurdalne pragnienie, by zobaczyć twarz śmierci, tego, który suchym trzaskiem iglicy i porcją ołowiu pozbawi ją życia. W ułamku sekundy się odwróciła i zobaczyła wysokiego blondyna, niewiele starszego od niej. Jej krzyk był szybszy niż myśl:
-Hans!
Ręka mu drgnęła, ale kula i tak ją ugodziła. Dotarło do niej, że Niemcy siedzą już w autach. Na polu tej rzeźni zostało tylko ich dwoje: ona i jej przyjaciel z dzieciństwa. Podszedł do niej, leżącej na ziemi.
-Ania - szepnął i zniżył lufę. Wiedziała, że tak się stanie. Musiał.
Tak, on musiał.
Zamknęła oczy. Już zobaczyła śmierć. Znowu dwa strzały, jeden za drugim, jakby tym razem bał się spudłować. Czekała na ból, krew i w końcu śmierć, ale usłyszała tylko pisk odjeżdżającego auta. Zrozumiała. Nie strzelił do niej. Wciąż żyła.
Wolno stała. Kula jedynie rozcięła skórę i materiał bluzki na prawym ramieniu. Prawie jednocześnie ze złapaniem równowagi i falą ostrego bólu, upadła na kolana. Po twarzy popłynęły jej łzy.
Obok niej, z wykręconą szyją i buzią, zastygłą w grymasie przerażenia, leżała Stefania. Ciemne włoski, rozpuszczone, unosiły się lekko na wietrze.
-Miałaś tylko dziewięć lat - szepnęła. W chłodnym, wieczornym powietrzu, rozległy się dalekie, rytmiczne kroki żołnierzy, głuche dudnienie i warkot. Spojrzała w górę.
Luftwaffe czarną pajęczyną strachu zaczęło oplątywać gruzy miasta i serca, w których wciąż żyła nadzieja, które wciąż czekały.
*Autentycznie. Starszy legionista Jan Gębura, powołany na Westerplatte z Kielc, zginął od niemieckiej kuli.
**Autentycznie. Strzelec Jan Czywil zginął parę minut po rozkazie kapitulacji wydanego przez mjr Henryka Sucharskiego od strzału w twarz.
***Efki, ze względu na swój obły kształt, były nazywane "cytrynkami".
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 27.04.2007 20:57 · Czytań: 564 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: