Pani Zofia była atrakcyjną trzydziestolatką, mieszkającą w Cieszynie od urodzenia. Ukończyła liceum, rzuciła studia i podjęła pracę jako recepcjonistka. Minęło już dobrych pięć lat od kiedy rozpoczęła pracę w Hotelu. Jakiś czas rozglądała się za innym zajęciem, ale w końcu przywykła i porzuciła poszukiwania. Trudno w Cieszynie o dobrze płatną pracę, szczególnie kiedy jest się kobietą ze średnim wykształceniem. Był czas, że myślała o wyjeździe na zachód, ale po kilku nieudanych próbach stwierdziła, że chyba utknęła. Przynajmniej na razie. Poza tym recepcja to nie najgorsze miejsce by spotkać bogatego męża, najlepiej obcokrajowca.
Pani Zofia rozmarzyła się. Jej brązowe oczy zatrzymały się na ekranie telewizora, w którym przewijała się kolejna powtórka serialu M jak Miłość. Ciemne loki opadały na ramiona, końcówkami zachodząc na dekolt, który odsłaniał nieco tajemnicy jej delikatnych piersi. Szczupłe dłonie gładziły pilota, kiedy męski głos wprawił ją w osłupienie.
- Pani Zofio... - Zofia zadrżała. - Czy przestraszyłem panią? Niech pani przyjmie moje przeprosiny.
Po drugiej stronie okienka recepcji stał mężczyzna. Wydawał się mieć około czterdziestki, ale miał znacznie więcej. Pani Zofia zauważyła to spisując jego dane kiedy się meldował w zeszłym tygodniu.
Ach, pan... Vlupescu...
Od samego początku budził w niej lęk. Zawsze elegancki, zapewne bogaty, ale miał w sobie coś niepokojącego, jakby skrywał jakąś straszną tajemnicę. I ten głos...
- Wystarczy Ramon...
Ciemne okulary szczelnie zasłaniały jego oczy pozbawiając twarz oznak życia. Pomimo, iż słońce dawno zaszło, czarne szkła niezmiennie należały do jego garderoby. Zofia nieraz zastanawiała się jak on w nocy przez nie widzi i czy w ogóle kiedykolwiek je ściąga, a nade wszystko intrygowało ją - co kryje się za tymi szkłami.
- Czy zechciałaby pani przyjąć ode mnie drobny upominek? Powiedzmy, że w imię tego, iż niegodnym jest by tak piękna dama nie miała na sobie ozdoby odpowiedniej dla jej urody i wdzięku...
Nie czekając na odpowiedź położył na blacie pudełko. Otworzył je ukazując damie jego zawartość. Zaskoczona Zofia zaczęła protestować. - Nie. Zdecydowanie nie miała ochoty na takie spoufalanie się.
- Ale... Ja... Ja nie chcę... Nie mogę... Panie Vlu...
- Ciiii... - Vlupescu uciszył ją sięgając długim palcem jej ust.
- To dla pani, pani Zofio.
- Panie Ramonie... Ale ja... - próbowała jeszcze oponować Zofia, lecz
szponiasta dłoń chwyciła za biały łańcuszek i wyciągnęła zawartość z pudełka. Na wysokości jej głowy zwisała teraz dziwnie srebrna głowa wilka z rogami i czerwonymi oczyma.
- To jest Chors. - powiedział Vlupescu.
Pani Zofia wpatrywała się w błyskotkę. Ramon ciągnął dalej swym hipnotycznym tonem.
- To starodawny amulet. Tam skąd pochodzę nazywany także hybrydą wilka.
- ...hybrydą... wilka... - Dodała półprzytomnie Zofia.
- Chciałbym, żeby pani go nosiła. Nie chcielibyśmy przecież, żeby pani, pani Zofio stała się jakaś krzywda...
- ...krzywda...
- A poza tym, to naprawdę wyjątkowa ozdoba, idealna dla tak wyjątkowej i pięknej kobiety jak pani, pani Zofio. I oczywiście wykonana z odpowiedniego kruszcu. Pozwoliłem sobie zadecydować za panią i kazałem przyrządzić go z białego złota.
- ...białego złota...
Vlupescu uśmiechnął się krzywo. Wąskie usta rozwarły się na moment ukazując białe mocne zęby.
- Jest Pani naprawdę piękną kobietą, Pani Zofio.
Odwrócił się spokojnie i udał w kierunku pokoju. Zofia drżała. Echa jego kroków unosiły się jeszcze przez chwilę po pustych korytarzach hotelu, naznaczane nierównym stukotem czarnej laski.
Recepcjonistka ocknęła się siedząc głęboko w fotelu, zupełnie jakby przebywała tam dłużej lub przysnęła. Przez mgłę wychwytywała słowa i obrazy niedawnej rozmowy z Ramonem Vlupescu, które teraz wydawały się jej tak odległe. Zaczęła już wierzyć, że to był tylko sen, kiedy poczuła na piersi dziwny chłód. Sięgnęła dłonią i pochwyciła coś. Wykonana z białego złota, szeroka na dwa centymetry, głowa wilka patrzyła na nią swymi czerwonymi oczyma. Poczuła lęk, lecz nie mogła nie dostrzec też piękna amuletu i kunsztu z jakim został wykonany. Czerwone oczy wydawały się tak niewinne. Usiłowała wyobrazić sobie ile ów amulet może być wart. W natychmiastową chęć zwrotu prezentu, wdarła się pokusa, by go jednak zatrzymać. Postanowiła, że odłoży prezent i zastanowi się co z nim zrobić, lecz nie mogła odnaleźć nigdzie pudełka. Zła o to, iż ograniczono jej możliwość dokonania wyboru wcisnęła talizman do szuflady, lecz po chwili stwierdziła, że jednak na jej szyi ozdoba będzie bardziej bezpieczna. A co by było, gdyby prezent gdzieś się zapodział? Nie mogłaby go zwrócić, a co gorsza ktoś inny mógłby wejść w jego posiadanie. Nie. Zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem będzie jeśli będzie miała amulet przy sobie. Zaskoczona nieco tokiem swego rozumowania, pani Zofia, opadła z powrotem na fotel i resztę uwagi postanowiła poświęcić temu co było w telewizji. A amulet przyjemnie pieścił jej piersi emanując chłodem w tę piekielnie duszną lipcową noc.
Vlupescu wchodząc do pokoju nie zapalił światła. Marynarkę i kapelusz powiesił na wieszaku, laskę oparł o ścianę. Lekko kulejąc podszedł do okna. Pomarańczowy sierp księżyca powoli przechodził w owal. Już nie długo nastąpi przejście - pomyślał. Rozebrał się, wyciągnął z szafki słój, natarł ciało maścią i położył się spać.
Zofia zamykała główne hotelowe drzwi na noc. Robiła tak zawsze w obawie przed niechcianymi gośćmi. W końcu nie była to najbezpieczniejsza dzielnica miasta, a ona była kobietą i była całkiem sama. W Hotelu nie było wielu gości - wzdrygnęła się na myśl o starym Ramonie Vlupescu. To zadziwiające jak dobrze mówi po polsku - pomyślała. Po drugiej stronie drzwi jest domofon, więc każdy spóźniony klient może z niego skorzystać. I jeśli tylko nie będzie pijanym i awanturującym się menelem - może liczyć na miłą obsługę i miękkie łóżko w hotelowym pokoju.
Zofia powróciła na recepcję, ale zanim usiadła z powrotem w fotelu, uwagę jej przykuł hałas. To było coś, jakby spadająca z parapetu doniczka, co najgorsze hałas ten wydawał się dochodzić z nieczynnego skrzydła. Pani Zofii zrobiło się gorąco, wstrzymała oddech i nasłuchiwała każdego dźwięku. Z letargu wyrwało ją szczekanie psa przebiegającego po przeciwległej stronie ulicy. - Głupi kundel - pomyślała, ale w sercu była mu wdzięczna. Napięcie opadło, postanowiła usiąść i usiadła, ale przyciszyła telewizor, kierowana jeszcze wewnętrznym niepokojem. Chwyciła dłonią amulet, który teraz jakby parzył ją w piersi. Przez całą noc nic się jednak nie wydarzyło, hałas nie powtórzył się, tak więc pani Zofia szybko zapomniała o tym incydencie i o szóstej rano zakończyła swoją zmianę.
Noc później Zofia znowu przyszła do pracy. Miała mieć wolne, ale Krystyna - druga recepcjonistka - zatruła się. Zbliżała się 23.00 kiedy zdała sobie sprawę, że nie widziała dzisiaj Ramona Vlupescu. W sumie to wcale nie miała ochoty go widzieć - pomyślała i odetchnęła z ulgą. Telewizor szedł głośno i nagle ściszyła go, bowiem wydało się jej, że usłyszała coś. Jakiś bliżej nieokreślony dźwięk dochodził znów zamkniętego skrzydła hotelu. Pomimo tego, że wypadła jej dzisiaj ta zmiana - czuła się dobrze, czuła się silna i odważniejsza niż wczoraj. - Koniec tego! - powiedziała ostro do siebie i postanowiła pójść na obchód, co zresztą należało do jej nocnych obowiązków. Założyła bluzę, bo zrobiło się jej dziwnie zimno. Amulet, który od wczoraj miała na piersi również emanował chłodem.
Na panelu sterowania było dużo różnych przełączników, pod każdym z nich jarzyła się zielona kontrolka. Zofia nie wiedziała do czego służą te wszystkie guziki, przełączniki i światełka - wiedziała tylko tyle, ile potrzebowała wiedzieć. Po chwili zapaliła światła na wszystkich piętrach korytarzy w nieczynnym skrzydle. - No to przekonajmy się co to za hałasy - pomyślała i wyszła, zamykając na klucz recepcję.
Kiedy weszła na schody przypomniała sobie, że na ostatnim piętrze światła nie działają. Przeszedł ją dreszcz na myśl chodzenia tam po omacku. Ale przecież nie musi tam wchodzić - z odsieczą przyszła jej szybka refleksja, tyle że już nie była taka odważna jak przed momentem. Zrobiła jednak krok do przodu, potem kolejne i po chwili zaliczone miała pierwsze piętro. Nie zauważyła tam nic podejrzanego, żadnej rozbitej doniczki, żadnego strąconego kwiatka. Nie licząc brzęczenia jarzeniówki panowała tam cisza.
Kiedy wyszła na półpiętro wydało się jej, że słyszy kroki. Nie był to jednak klasyczny oddźwięk podeszwy buta o posadzkę, raczej coś na kształt szybkiego szurania. - Może to szczury? - pomyślała - albo jakiś kot, albo gołąb co wpadł przez rozbite, albo nie zamknięte okno? - Ta ostatnia myśl wydała się Zofii bardzo pożądana, takie rozwiązanie przyjęła by z ulgą. - Ale tak naprawdę to nie wiadomo co to - pomyślała i była zła na siebie, że tak pomyślała, bo w momencie jej poczucie kontroli pękło jak bańka mydlana. A napięcie spotęgowało wyraźne szurnięcie czegoś na posadzce dwa piętra wyżej. W zasadzie Zofia nie była pewna czy odgłos ten dobiegł z ostatniego czy z przedostatniego piętra, ale zaczęła rozważać dezercję.
Mogła teraz wrócić na recepcję i nikt nie mógłby mieć do niej o to żalu, ale to nie zmieniło by faktu, że coś w tym nieczynnym skrzydle było - nie wiadomo co i kto wie czy nie zakradło by się do niej na dół. Musiała się przekonać co to, bo czuła, że inaczej zwariuje i jednocześnie żałowała, była na siebie wściekła, że nie sprawdziła tego rano, przy świetle dnia.
- Coś do obrony, potrzebuje czegoś żeby się móc bronić - pomyślała i na myśl przyszła jej tylko miotła z długim kijem znajdująca się w kantorku na pierwszym piętrze. Kiedy była w kantorku spostrzegła w rogu złamany kij od starej miotły z prowizorycznym, ale jakże zbawiennym ostrzem. Chwyciła go i skierowała kroki na górę.
Na przed ostatnim piętrze nic nie znalazła. Znowu witała i żegnała ją piorunująca cisza ze złowrogim brzęczeniem jarzeniówki. Zofię nawiedzało coraz to gorsze przeczucie. Lęk i wątpliwości targały nią na dziesiątki sposobów i tylko resztki zdrowego rozsądku kazały jej brnąć dalej.
Nieprzebyta ciemność ostatniego piętra pulsowała magnetyczną ciszą ściągając na siebie całą jej uwagę. Złe przeczucia nachodziły ją z taką natarczywością, że nie potrafiła się od nich uwolnić. Wchodziła w ciemność stopniowo i powoli. Wszystkie jej lęki i wszystkie demony powracały do niej w tej chwili. Znajdowała się w miejscu, które emanowało hipnotycznym strachem. Nie potrafiła już logicznie myśleć.
Była tak sparaliżowana, że przez chwilę myślała, że nie da rady zrobić kroku. Poruszała się ostrożnie, nasłuchując każdego szelestu. Znowu wydało jej się, że słyszy kroki. Zaostrzony kij trzymała przed sobą, gotowa zadać uderzenie. Serce waliło jej w piersiach, wymuszając krótki, szybki oddech. Była napięta do granic możliwości, a amulet emanował zimnem jak nigdy dotąd.
Poczuła jak coś dotyka ją w plecy. Z przerażeniem odskoczyła i zadała cios w cień, który stał tuż za nią. Ale to nie był cień - ostrze natrafiło na opór. Ciemna postać stojąca za Zofią wydała z siebie zachrypnięty okrzyk, a w chwile potem runęła na schody.
W tym samym momencie w czarnym korytarzu ostatniego piętra rozległ się trzepot skrzydeł i gruchanie spłoszonego gołębia.
Na schodach, pół piętra niżej leżało ciało Ramona Vlupescu. Zofia nie mogła dłużej powstrzymać krzyku. Wydobywał się jej z gardła tak naturalnie, że dziwiło ją, iż nie zrobiła tego wcześniej. Trzęsła się jak nigdy i nie wiedziała co było bardziej przerażające - zakrwawiony tors Ramona Vlupescu z widoczną dziurą od kija, czy wyraz zastygłej w krzyku twarzy starego cygana, czy jego spokojne oczy, tym razem bez ciemnych okularów, czy trzepoczący skrzydłami gołąb w ciemnościach.
Nawet nie myślała, że dziś kogoś zabiła.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Tomasz Gryga · dnia 01.03.2009 11:58 · Czytań: 1266 · Średnia ocena: 3,25 · Komentarzy: 16
Inne artykuły tego autora: