Julianna - wyrrostek
Proza » Obyczajowe » Julianna
A A A
Kolejne opowiadanie z tomu "Mury Carcassonne".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.



Do stabilizacji rodzinnego życia jeszcze wiele brakowało, a już naszą codzienność urozmaicać zaczęły pewne oznaki normalności.
Dbała o nie w pierwszej kolejności babcia Włodzia. Od dnia przyjazdu czuła się jak u siebie w domu. Zajęta, zgodnie z życzeniem Irenki, sprawami kuchni, do perfekcji doszła w przyrządzaniu zup. Ich niezmienny smak, związany z czymś tak wspaniale niezidentyfikowanym, a do tego, tak jednoznacznie przypalonym, napawa mnie po dzień dzisiejszy przejmującym wspomnieniem. Jak to dobrze, że ani ja, ani nikt z mojego otoczenia, nie wiedział wtedy co to jest anoreksja.
Spośród wielu niewymienionych zalet babci Włodzi szczególnie zwrócić uwagę należy na jej opiekuńczą wrażliwość. Ileż to razy w ciągu nocy, gdy usłyszała jakikolwiek nietypowy odgłos, wchodziła do naszej sypialni, zatroskana o los prawnuka.

Z kolei teściowa, ze swoją wrodzoną, matczyną czułością, starała się roztoczyć opiekę nad całością. Przeniosła się do Strumienia, gdzie bawiła do tej pory jedynie raz w miesiącu, kiedy to teść dostawał wypłatę. Przyjeżdżała, więc do nas, prawie codziennie. Rozkochana do szaleństwa we wnuku nie mogła przepuścić ani jednej zmiany pieluszki, ani jednego beknięcia po karmieniu.
Nieocenioną pomoc okazywał jedynie wujek Bolek. Jego częste odwiedziny cechowała ciężka praca. Brał udział w porządkach, mył podłogi, trzepał dywany, prał pieluszki, chodził z Michałem na spacery, stał w kolejkach. Nigdy nie doszło między nami do jakiegokolwiek nieporozumienia, wprost przeciwnie, nawiązana zastała pewna nić męskiej solidarności i przyjaźń.


Choć pracowałem i zarabiałem, poziom naszego życia zależał od finansowej pomocy rodziny. Pensja moja wystarczała do połowy miesiąca, renta babci Włodzi na parę następnych dni.
Dożywiała nas więc teściowa, przywożąc kawały mięsa, które teść dostawał w rzeźni, jako "próbki" do badania. Z Nysy dochodziły również dostawy licznych środków żywnościowych, no i parę groszy aby, choć czasami, stać nas było na kupno Michałowi banana.

Pomimo dużej pomocy brakowało nam ciągle pieniędzy, a potrzeby nieustannie przekraczały możliwości.
W oczekiwaniu, na zdanie ostatniego egzaminu i rozpoczęcie pracy przez Irenę, wdzięczny byłem całej rodzinie, szczególnie tej ze strony małżonki, za roztoczoną nad nami opiekę.

Na święta Bożego Narodzenia pojechaliśmy z Michałem do Nysy. Babcia Włodzia z teściową, ma się samo przez się rozumieć, udały się razem z nami. Nie tylko zresztą one; na tak ważną uroczystość zjechali wszyscy.
Dwie duże rodziny, dwa duże domy; ażeby nikogo nie urazić uczestniczyliśmy w dwóch wigiliach, dwóch śniadaniach pierwszo- i drugo-świątecznych, podwójnych obiadach i kolacjach. Wśród tej gonitwy i rozrywaniu się na dwoje, znalazłem pewnego wieczoru czas, aby Irenkę wyciągnąć do parku, na samotny spacer. W ciemności, wyciszonej padającym śniegiem, próbowałem wytłumaczyć, dosyć obrazowo, używając w tym celu nie tylko słów, nasze zbyt ścisłe związki rodzinne i konieczność, chociaż częściowego ich rozluźnienia. Wbrew przewidzianej strategii, niespodziewanie górę wzięła argumentacja Irenki. Nabrałem wtedy pewności, że moja żona potrafi w wieloraki sposób, mając zresztą ku temu odpowiednie warunki, uzasadniać swoje racje.
Po tej "wymianie zdań", nie miałem już wątpliwości, co do tego, że babcia Włodzia musi powrócić z nami do Katowic.


Komuż w młodości nie marzyły się rajdy samochodowe. Każdy, kto miał jakikolwiek kontakt z czterema kółkami, znał Sobiesława Zasadę; na dźwięk tego nazwiska, nawet syrenkowicze, wypuszczali z rur swoich dwutaktów nadmierne ilości spalin.
Nie byłem inny, a że jedynie w Nysie mogłem "sobie pojeździć", więc tam wyżywałem się przy każdej okazji siadania za kierownicą.
Przed paroma miesiącami, rodzice stali się posiadaczami simki 1501, a kupno tego luksusowego samochodu "made in France", zawdzięczali w zasadzie moim znajomościom.
Staszek, kolega ze studiów, nawiasem mówiąc barwna postać (ten od "Greka Zorby"), od dawna handlował zachodnimi samochodami. Uzgodniłem z nim dogodne warunki: w zamian za "warszawę kombi" plus 110 tysięcy złotych oferował pachnącą komfortem limuzynę. Rodzice wyrazili zgodę, doszło do transakcji, a potem zakochali się od pierwszego spojrzenia w tym aucie. Uczucie to nie zardzewiało nigdy, czego nie dało się niestety powiedzieć o przedmiocie miłości.
Warstwa śniegu leżąca na ulicach nadawała miastu świąteczno-zimowy nastrój. Lekki mróz utwardził białą nawierzchnię. Trenowałem poślizgi, towarzyszył mi Zygmunt, narzeczony Krysi. Przed betonowym mostem droga skręcała szerokim łukiem w lewo. Miałem za dużą prędkość, auto zaczęło wynosić z zakrętu. Raz już, uderzając w ten sposób bokiem w krawężnik, uszkodziłem "warszawie" felgę.
Błyskawiczne odbijam koła, dostosowując ich zwrot do kierunku sunącego po śliskiej nawierzchni pojazdu. Przelatujemy przez pusty chodnik, przed maską widzę małą zaspę! Już jestem dumny z manewru, gdy przednie zawieszenie uderza w coś twardego.
Niewinnie wyglądająca kupka śniegu okazuje się pokaźnym pniem.
Z łatwością odginam lekko wklęśnięty błotnik, ale co jest z podwoziem? W czasie jazdy auto trochę ściąga w lewą stronę. Zaglądam pod spód. Widzę wygięty drążek kierowniczy!

Nie wiem jak się zachować. Ojciec posiada zbyt duże doświadczenie, aby nie wyczuć jakiejś nieprawidłowości; zorientuje się czy nie? Mam pietra; znowu zacznie się o mojej nieodpowiedzialności, nieprędko siądę za kierownicą.
Postanawiam milczeć i przekonuję też wystraszonego Zygmunta, do trzymania gęby w kubeł. Tłumaczę, że to mała sprawa, nie warto się martwic, nic stać się nie może.
Tego dnia, po obiedzie, ojciec miał nas odwieźć do Katowic.
Tuż przed samym wyjazdem Zygmunt nie wytrzymał; opowiedział o moim popisie rajdowym. Nie miałem o to do niego żalu, nawet mi ulżyło. Poczułem się jednak strasznie podle. Siedziałem w kącie, na kuchennym krześle, nie znajdując niczego na swoją obronę. Najostrzej atakowała Irena:

- Ty chyba jesteś zbrodniarzem! Jak możesz małego Michałka narażać na takie niebezpieczeństwo? Nie pomyślałeś, że ta mała kruszynka, na mrozie, gdzieś wśród zaśnieżonych pól, mogłaby zamarznąć!

Ojciec pojechał skontrolować samochód do stacji obsługi i niebawem wrócił. Na szczęście nie wykryto uszkodzenia; należało jedynie wyregulować zbieżność kół.
Jak się jednak sprawa przedstawiała ze mną - byłem tchórzem, czy może nieodpowiedzialnym gówniarzem?


Kończyła się zima, zupa nie zmieniła smaku, w katowickim powietrzu pachniało wiosną.
Babcia Włodzia przeziębiła się i pozostała parę dni w łóżku. Nic poważnego - mała gorączka, jednakże zrezygnować musiała z nocnego nadsłuchiwania. Niby drobnostka, ale w niedługim czasie okazało się, że trudno nam będzie pomieścić się w naszym M-2; Irenka znowu zaszła w ciążę.

Zachwyt całej rodziny zakłócała drobna troska, którą chyba najlepiej charakteryzowały słowa ojca, zaczerpnięte prawdopodobnie z mądrości ludowej:

- Jeszcze jeden "gołodupiec"!

W skrytości ducha zgadzałem się z tą opinią; Irence brakował dalej jakiś egzamin do dyplomu, a moje trzy tysiące złotych, miesięcznej pensji, w rozbiciu na czteroosobowa rodzinę plus babcia - lepiej nie liczyć! Od czego jednak młodość i optymizm!

Czyż mogłem w takiej sytuacji kwestionować energiczną pomoc rodziny, rodziny oczywiście mojej małżonki? - Retoryczne pytanie.
Teściowa coraz częściej nocowała u nas pomagając babci Włodzi w przyrządzaniu zup i posiłków o znanym smaku. Wujek Bolek systematycznie wydłużał czas swoich odwiedzin, dbając o schludność mieszkania, nie zaniedbując oczywiście innych lokali - najbardziej upodobał sobie pobliska "Adrię". Nawet teść, do tej pory dosyć wstrzemięźliwy, zaczął wykazywać wzmożoną aktywność.
Te wszystkie przejawy familijnej troski zredukowały do minimum zakres moich obowiązków. Dosadniej mówiąc stałem się bezrobotnym w wspomnianym obszarze domowej działalności. Ale przecież nie na tym polegać powinna rola małżonka; "Winien dbać on, w pierwszej kolejności o dobro materialne swojej rodziny".
Niestety w tej dziedzinie niedużo mogłem zdziałać. Przeszedłem, co prawda na budowę, dzięki czemu otrzymałem wyższą pensję, ale i tak nie zaspokoiłem tym pragnień Irenki. Uważała ona i słusznie, że w górnictwie, pracując pod ziemią, mógłbym dużo więcej zarobić. Ta opinia przerodziła się z czasem w coraz częściej powtarzane życzenie.

Wiedza teoretyczna młodego inżyniera, a praktyka budowlana to dwie różne rzeczy.
W działalności przedsiębiorstwa budowlanego pierwszoplanową rolę odgrywało wykonanie planu. Priorytet ilości wylanego betonu i ton wsadzanej stali zabijał solidność i estetykę wykonywanej roboty. Przerób i BHP stanowiły podstawę, od której zależała pensja i premia.
Pełniłem funkcję majstra, a moim bezpośrednim przełożonym, czyli kierownikiem budowy, była kobieta. Dla niej, już od dawna, pryncypia przedsiębiorstwa, z którymi ja nie mogłem się pogodzić, stanowiły oczywistość. Wykazywałem brak doświadczenia uważając przykładowo, że beton na stropy fundamentowe musi mieć określoną wytrzymałość, a nie to, że akuratnie taki przywieźli; że ściankę działową należy prosto wymurować, a nie to, że powinno jej powstać dwadzieścia metrów kwadratowych w ciągu szychty.
Przedsiębiorstwo chronicznie cierpiało na brak rąk do pracy, więc w dyrekcji postanowiono, że wojsko pomoże nam przy wykonaniu planu. "Zielony" też byłem uważając, że można tych młodych ludzi odpowiednio wykorzystać.
Pewnego razu nie mogłem znaleźć chętnych do rozładowania ciężarówki z workami cementu. Poszedłem szukać wojaków - musieli siedzieć gdzieś na budowie podpierając nieotynkowane ściany i popijać "herbatkę". Niedawno przecież jeden z nich wyniósł z biura czajnik wrzątku. Niedługo musiałem szukać - nieskrępowane odgłosy rubasznej zabawy wypełniały pusty budynek.

- Co wam tak wesoło? Bawicie się w "dupaka"?
- Nie inżynierze... Mamy coś lepszego! Zobaczcie!
Podszedłem.
- Janek! Teraz na ciebie kolej. Widzisz Staszka, ma złożone ręce! Ja włożę między nie zapałkę. Zawiążemy ci oczy i wygrasz stówę, jeżeli zębami uda ci się ją wyciągnąć.
Prostym do wykonania wydawało się zademonstrowane zadanie.
Stówa leżała na stole, szeregowy Janek z entuzjazmem pozwolił zawiązać sobie opaskę. W tym samym czasie, kapral błyskawicznie ściągnął spodnie i wypiął goły tyłek w miejscu gdzie Staszek trzymał złożone ręce.
W ogłuszającym ryku kibicujących, szeregowy Janek przystąpił do akcji i minęła długa chwila zanim zorientował się, że jeździ nosem między pośladkami kaprala, usiłując ustami znaleźć zapałkę, co wszyscy kojarzyli z pocałunkami.
- No fajnie chłopcy... ale czeka na was teraz tona cementu na ciężarówce!
- No nie inżynierze, dopiero co zaparzyliśmy herbatkę. Może spróbujecie? Mamy świetny przepis; dwie paczki na pół litra wody. Działa fantastycznie! - Zawsze do pracy mieli jednakową ochotę, nie zależnie od tego czy wąchali "TRI", czy popijali "Ulung".

- Panie inżynierze, z ludźmi trzeba umieć żyć! Wczoraj kazał pan rozebrać pół ścianki działowej, bo była krzywa - dzisiaj proponuje pan żeby wojsko przenieść na inną grupę budowy. Niech pan w dzienniczku stawia dalej swoje "bałwany" (była to aluzja do specyficznie pisanej ósemki, potwierdzającej ośmiogodzinny czas pracy robotnika), a mi zostawi inne problemy budowlane.
Szefowa okazywała maksymalną wściekłość. Z najwyższym opanowaniem starała się nie używać najmocniejszych argumentów: "kurwy" i "skurwysyna".
Że z ludźmi umiała współżyć - to fakt; może przywiązywała nawet do tego za dużą wagę. Taki stosunek mi nie odpowiadał. Postanowiłem przejść na inną budowę.


Szkoda, że w podobny sposób nie mogłem rozwiązać problemów rodzinnych.
Z każdym dniem więzi mojej ukochanej ze swoimi bliskimi, zamiast słabnąć zacieśniały się. Gdy zawiodły wszystkie parlamentarne środki jakimi dysponowałem, spróbowałem raz, w sposób spontaniczny zmienić powyższy stan rzeczy. Wykorzystałem sytuację, kiedy to Irenka wyjechała do Wrocławia załatwiać kolejny termin egzaminu. Doprowadziłem do spięcia, w czasie którego użyłem zwrotów precyzyjnie dobranych z budowlanego słownika eks-szefowej. Powiązane ze sobą wiązki wykrzykiwałem nieprzerywalnie, przez wiele długich minut z natężeniem, którego nie powstydziłby się żaden kapral, po czym podałem teściowej paltocik, kapelusz, torebkę i z ulgą zatrzasnąłem za nią drzwi. Rezultat okazał się mierny. Mierny - to za duże słowo - żaden! Następnego dnia moja teściowa, tak chamsko zelżona, zmieszana do ostatniego z błotem, obrażona i znieważona w taki sposób, w jaki można kogoś maksymalnie znieważyć, jak gdyby nic się nie stało, przyjechała pomagać babci Włodzi przyrządzać obiad.
Taką wrażliwość określało powiedzenie ludowe: "Wytłumaczył sobie, że to deszcz pada, kiedy napluto mu w twarz".

W związku z powyższym przypomniała mi się historia z ostatniego pobytu w Nysie:
Brat Irenki, Zbyszek cały ranek leżał w łóżku. Matka jego, czyli moja teściowa, nie mogła przeboleć, że nie zjadł jeszcze śniadania. Zatroskana zaniosła do pokoju talerz z pachnącą jajecznicą.
- Wypierdalaj ty stara k...! Już ci raz powiedziałem, że nie chcę jeść!
Do charakterystycznego dźwięku rozbijanego szkła dołączył zapach smażonych jajek ściekających z drzwi, przez które uprzednio szybkim krokiem wyszła teściowa.
Ta sama scena powtórzyła się za niecałą godzinę, z ta różnicą, że w powietrzu szybował tym razem talerz ze schaboszczakiem.

Działać więc musiałem na innej płaszczyźnie; bezzwłocznie należało powiększyć przestrzeń mieszkalną.
Droga postępowania została uprzednio przetarta, a schemat działania sprawdzony; i ponownie zaświadczenie lekarskie, stwierdzające przyszłościowe, powiększenie się rodziny, stanowiło podstawowy dokument.
Znowu mieliśmy szczęście!
Zardzewiałe pręty zbrojenia, wystające ponad rok, z fundamentu przyszłego, piętnastokondygnacyjnego budynku, zaczął zalewać beton "ślizgu". Wieżowiec, usytuowany w centralnym miejscu osiedla, "wyciągnięty" miał zostać w szybkim tempie i oddany do użytku za dwanaście miesięcy. Zarezerwowane mięliśmy w nim "M-5" na czwartym piętrze.


Ciąża bardzo dobrze wpływała na Irenkę, głównie na jej charakter. Agresywność mijała. Sprawy łóżkowe nabierały innego wymiaru; stawały się pełniejsze, dając możność delektowania się chwilami najwyższych uniesień.
Do ogólnej radości dołączył jeszcze jeden powód - Irenka na początku lata, po zdaniu ostatniego egzaminu, wróciła z Wrocławia z dyplomem. Cieszyłem się, nie zdając sobie jednak sprawy, co oznaczać może w domu kobieta pracująca.

Lato i niezapomniane wczasy pracownicze w Grodnie, na które pojechaliśmy bez Michała, pozostawiając go pod opieką babć i cioci Cesi, wprowadziły do naszego pożycia wiele ciepłych promieni.
Niedługo potem Irenka rozpoczęła pracę w chorzowskim szpitalu.
Wszystko to, plus teoretyczne urządzanie nowego mieszkania, rodziło nowe nadzieje w otoczce optymistycznej atmosfery.
Zimne, dni jesienne nie wpłynęły na pogorszenie się naszego nastroju i nawet zupy babci Włodzi zmieniły swój smak.
Michał, w dniu pierwszych urodzin, w czasie jednej z licznych prób wychodzenia z kojca, przekoziołkował na jego drugą stronę. Wylądował na szczęście na miękkim dywanie. Od tej chwili nie można go było pozostawić samego, nawet na sekundę. Rósł zdrowo, choć nie mógł podołać wszystkim daniom serwowanym na okrągło, przez całą rodzinę. Dzięki temu dostał wyraźne fafuły, a nóżki wyglądały jak dwa baleroniki. Cały dom wypełniał wesołym paplaniem, a cisza oznaczała pełną pieluchę. Rozpuszczaliśmy go wszyscy, co już wtedy potrafił wykorzystywać. Na przykład; nie umiał zasnąć w łóżeczku, jeżeli nie trzymałem go za rączkę - zdarzało się więc często, że w tej pozycji, leżąc obok na tapczanie, pierwszy zamykałem oczy.

Po pierwszych postrzyżynach nie miał już długich loków. Podczas pewnego, upalnego weekendu w Strumieniu, Irenka zlitowała się nad spoconą łepetyną. Złapała za duże nożyce i na schodach lecznicy, dokonała rzezi spoconych korkociągów. Zdarzenie to zostało artystycznie upamiętnione przez ciocię Cesię. Powstał przepiękny albumik rysunków z krótkimi komentarzami.
Michał uwielbiał, gdy podrzucałem go do góry, na co przerażona Irenka nie mogła się patrzeć. Mógł również bez przerwy podskakiwać na moich kolanach w rytm:
"Hop!...hop!...hop!... jedzie sobie chłop, a za chłopem Żyd na koniku hyc!... a za Żydem... Żydóweczki... pogubiły pakuneczki... patataj... patataj... płataj!"
W czasie długich, spokojnych wieczorów, najczęściej, kiedy Michał spał, zastanawialiśmy się nad imieniem naszej następnej pociechy. Mijały przyjemne chwile, kiedy to Irenka wodząc moją ręką, podążała za energicznymi kopnięciami, zmieniającymi wypukłość jej brzucha. "Coś", jeszcze nienazwane, wypiętrzało skórę, dawało jakieś strasznie sympatyczne sygnały, pobudzało wyobraźnię, wywoływało tkliwość.
W przypadku narodzin chłopca z góry zarezerwowane zostały imiona dziadków. Natomiast, przy przyjściu na świat dziewczynki, sprawa się mocno skomplikowała. Zdecydowanie nie godziłem się na uczczenie, w ten sposób teściowej. Mój upór wywołał identyczną reakcję Ireny, i na tej zasadzie nie podobała się już później żadna propozycja strony przeciwnej.

Wstawał szary, grożący przykrym chłodem, grudniowy ranek. Za oknem deszcz przeszedł w śnieg, drogi pokryła śliska maź.
Irenka obudziła się bardzo wcześnie, nerwowo spakowaliśmy niezbędne rzeczy. Na postoju nieznośnie wydłużał się czas. O złapaniu taksówki nie było mowy. Postanowiliśmy pójść piechotą i zatrzymać po drodze jakąś okazję.
Przejeżdżające auta lekceważyły nasze dramatyczne sygnały. Sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa. Irenka z rozpaczliwie podniesionymi rękoma, nie zwracając uwagi na bryzgi, wychodzące spod kół, weszła na jezdnię.
Zahamowała "syrenka" - litościwym kierowcą okazał się znajomy z osiedla, od którego notabene kupiliśmy sportowy wózek dziecięcy.

- Panie Władku szybko do Ligoty! - Szpital Kolejowy.

Irenkę natychmiast zabrano na porodówkę.
Postanowiłem czekać. Iść do pracy nie miałem ochoty - usprawiedliwiłem się telefonicznie.
Mijały długie minuty, niekończące się godziny.
W jakimż to filmie zdenerwowany facet, przed porodówką, nie wygląda komicznie? Czemuż tak dramatyczne chwile traktuje się humorystycznie?

Nie mogąc uzyskać jakiejkolwiek informacji, przestałem w końcu zaczepiać wszystkie siostry i salowe. Z odrętwienia obudził mnie kobiecy, opanowany głos.

- Ma pan córkę! Dziecko jest zdrowe, ale żona ciężko przeszła poród. Jest zmęczona i dzisiaj nie będzie można jej zobaczyć.
Proszę pójść na koniec korytarza, tam zza przeszklonej ścianki pokażę panu niemowlę.

"Jaki Michał jest duży w porównaniu z tą kruszynką.
Jaka ona jest delikatna i jak mocno zaciska małe piąstki."
Po krótkiej chwili, na zmęczonej twarzy pielęgniarki, pojawił się lekki uśmiech, oznaczający koniec widzenia.

Dziewczynka... W zasadzie to dobrze. No, na pewno nie będzie kopać ze mną piłki, ale kiedyś tam poszalejemy na parkiecie!

Babcie okazywały najwyższy stopień zachwytu:

- Jak to dobrze, macie teraz parkę – to idealne rozwiązanie.
- Jak będzie miała na imię? - Może Marysia...? Albo Magdalenka?

- Julianna! - Chcę żeby nazywała się Julianna. Tak się namęczyłam w czasie porodu, że mogę sama zdecydować.

Irenka wyglądała faktycznie jeszcze nie najlepiej, więc bez sprzeciwu i na zasadzie "Niech się dzieje wola nieba..." zaakceptowałem jej decyzję. Zdawałem sobie przecież doskonale sprawę, że gdyby przyśnił się mojej ukochanej na przykład Archanioł, zamiast królowej holenderskiej, miałbym w domu "Anielicę".
Akceptacja jednak nie wykluczała zdziwienia, gdyż Julianna nie miała niczego wspólnego z ukochanym Sienkiewiczem, a jedynie najbliższa przyjaciółka Irenki, zresztą jedyna, nosiła właśnie takie imię.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wyrrostek · dnia 04.03.2009 10:18 · Czytań: 893 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 11
Komentarze
ginger dnia 04.03.2009 12:35 Ocena: Bardzo dobre
"Do stabilizacji rodzinnego życia jeszcze wiele Do stabilizacji rodzinnego życia jeszcze wiele brakowało" - taki bubel w pierwszym zdaniu...?
"Ileż to razy w ciągu nocy, gdy usłyszała jakikolwiek nietypowy odgłos, wchodziła do naszej sypialni, zatroskana o los prawnuka." - a to zdanie jest cudne :lol:

Całość przypadła mi do gustu, błędów nie znalazłam, czepiać się nie mam czego... Zostawiam Ci piątkę na miłe popołudnie :)
wyrrostek dnia 04.03.2009 14:28
Imbirku, dzięki za miłe, zresztą jak zawsze, słowa. :)Przez bubel poczerwieniałem! :no: (Sprawdziłem w oryginale i wszystko jest ok???)
Usunięty dnia 04.03.2009 17:35 Ocena: Dobre
Tekst jest napisany oczywiście dobrze i ciekawie. Ocena obiektywna to bardzo dobry. Ale, że nie ma wymogu ocen obiektywnych, to dam subiektywną czwórę. Już wyjaśniam:

- tak sobie przeglądam twórczość autora i zasadniczo jak dla mnie wszystkie opowiadania są zarówno stylistycznie, jak i fabularnie podobne do siebie. Za podobne. Oczywiście, można to obrócić w pochwałę - autor ma swój rozpoznawalny styl, ale dla mnie jest to przyznam szczerze dość monotonne (nawet biorąc pod uwagę, że wszystko jest z jednego tomu opowiadań) Ale powtarzam, że to tylko moje takie odczucie, niech się autor nie gniewa ;)

- generalnie nie przepadam za takimi tekstami. Przypominają jakieś nostalgiczne historie starszych ludzi o swojej młodości. Akurat mnie niezbyt to pociąga.

Ale tekst napisany oczywiście dobrze :) Nie zdziwię jeśli moja ocena będzie odosobniona, w końcu nie każdy musi wszystko odbierać jak ja, ani ja nie muszę wszystkiego odbierać jak inni :) Pozdrawiam :)
wyrrostek dnia 04.03.2009 21:03
Anub1s, dzięki, że wpadłeś. ;) Podoba mi się Twoja ocena, a szczególnie sformułowanie:
Cytat:
nostalgiczne historie starszych ludzi
:)
Miladora dnia 04.03.2009 21:47 Ocena: Dobre
- Dbała o nie, w pierwszej kolejności, babcia Włodzia. Od pierwszego dnia... - przecinki do likwidacji + powtórzenie
- Któż z tych, którzy - niezręczne
- każdej okazji siadania za kierownicą wyżywałem się. zmień szyk zdania
- oferował, pachnącą komfortem, limuzynę. - bez przecinków
- Miłość ta nie zardzewiała nigdy, czego niestety nie dało się powiedzieć o przedmiocie miłości. - powtórzenie "miłość" i stylistyczna przeróbka
- Warstwa śniegu, leżąca na ulicach, nadawała miastu - bez przecinków
- uderzając w ten sposób, bokiem - bez przecinka
- nie prędko siądę - nieprędko
- Nie miałem o to, do niego żalu, nawet mi ulżyło. - bez 1 przecinka
- zbrodniarzem! - Jak możesz małego... - po co ten myślnik?
- nie dużo mogłem - niedużo
- odgłosy, rubasznej zabawy, wypełniały - bez przecinków
- więzi, mojej ukochanej ze swoimi bliskimi, zamiast słabnąć - bez przecinka 1-go
- Działać, więc musiałem - bez przecinka
Rany, Wyrośnięty, ale Ci się te przecinki rozmnożyły. Przypuszczam, że nie zdołałam wypunktować Ci wszystkiego. Stylistycznie też jakoś ten odcinek jest słabszy. Przejrzyj, bo konstrukcja niektórych zdań była nieco dziwna.
A już myślałam, że nie będę się musiała męczyć... :D
db i Ty się męcz... ;)
wyrrostek dnia 04.03.2009 22:22
Miladorko, dzięki, ale w przyszłości pomęcz się jeszcze trochę. :yes: Miej cierpliwość, a szczególnie do tych przecinków i innych znaków. ;)
Usunięty dnia 04.03.2009 22:26 Ocena: Dobre
nie no chodziło mi o to, że jest taki klimat ;) nie mówię że to źle, po prostu jeden lubi to, a jeden co innego ;)
Poke Kieszonka dnia 05.03.2009 05:52 Ocena: Bardzo dobre
No i skończyłam i jestem zadowolona to może tylko tyle ,a może ,aż tyle -wybierz to co lepsze:);):)
wyrrostek dnia 05.03.2009 12:53
Pokiereszowana, dzięki :)- wybieram jednocześnie tylko i aż! ;)
gabstone dnia 05.03.2009 22:17 Ocena: Bardzo dobre
No biegną im te pocieszki jak po sznureczku:) Mam prośbę, złóż to do kupy, znaczy się książeczki i wydaj, chętnie wrócę do pewnych rzeczy , ale zamiast szukać w necie poszukam na biurku obok łóżka:) Zawsze dobrze Ciebie czytać, muszę zajrzeć jeszcze do tego tłumaczenia, bo jakoś ostatnio brak mi czasu, słyszałam, że ciekawe. ZA kolejną część ode mnie bdb:)
jerremy77 dnia 09.03.2009 20:27 Ocena: Bardzo dobre
Super Wyrrostku!:D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
mike17
13/04/2024 19:20
Skóra lgnie do skóry i tworzą się namiętności góry :)»
Jacek Londyn
12/04/2024 21:16
Dobry wieczór. Dawno Cię nie było. Poszperałem w tym, co… »
Jacek Londyn
12/04/2024 13:25
Dzień dobry, Apolonio. Podzielam opinię Darcona –… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty