Poète maudit - creep
Proza » Przygodowe » Poète maudit
A A A
Po tych wydarzeniach, właśnie po takich wydarzeniach, powziąłem stanowcze postanowienie, że zostanę poetą.

Ale nie jakimś obciachowym poetą, który dostaje jakieś literackie nagrody Nobla, nie jakimś sztywnym klasykiem, wieszczem smutnym, którym zanudza się młodzież na lekcjach języka ojczystego, nie jakimś żałosnym członkiem Związku Literatów Polskich. O nie, nie - nic z tych rzeczy, postanowiłem, że zostanę poetą przeklętym, wszak nieszczęście jest surowcem sztuki, a nieszczęść ci u mnie dostatek. Co do ideału, jaki by mi przyszło odwzorowywać w swym przyszłym życiu osobistym i literackim, wahałem się między obywatelami Stachurą Edwardem a Bursą Andrzejem, ale w ostateczności zwyciężył niejaki wielmożny Wojaczek Rafał, który wojny swe dzielnie wszczynał ze światem i listy do siebie pisywał. Miał co prawda przez krótką chwilę groźnego rywala, bo w grę wchodził również obywatel Bukowski Charles, ale ostatecznie skłoniłem się ku rodzimemu heretykowi. Aby cel ten osiągnąć, o święta ironio, postanowiłem, zachęcony oceną pozytywną z pisemnego egzaminu dojrzałości z języka polskiego, zdawać egzamin wstępny na filologię polską.
Tu przerwę, bo wzruszenie mi głos odbiera, ciało drży, dusza płonie, dłoń po pióro chwyta i taką dygresję wstawia we wspomnienia moje: O błogosławiona aglutynacjo, o konotacjo formalna, i ty - o prześwietna konotacjo kategorialno-semantyczna, ty - spółgłosko środkowojęzykowa, ty -spółgłosko zwarto-szczelinowa, i ty - dyskretny znaku diakrytyczny, wy - wszystkie kapitaliki, ukochane wersaliki i znienawidzone minuskuły, wy - samogłoski jasne, czyste, niskie, obojętne i okrągłe, także wy - samogłoski płaskie, pochylone, tylne i wysokie, wy - derywaty modyfikacyjne, wy -wszystkie nazwy deminutywne oraz nazwy augmentatywne, również ty - gwaro ekspresywna, ty - hiperbolizacjo, ty - paremiologio, ty - leksykologio, ty - leksykografio i szczególnie ty - gramatyko opisowa języka polskiego! chylę przed wami czoło, kłaniam się przed wami czule, padam na twarz przed wami w dowolne błoto tej planety. Beatyfikuję nosowe samogłoski, spółgłoski dźwięczne i bezdźwięczne, kanonizuję rozbiory logiczne i gramatyczne, wysławiam wszystkie części zdania i mowy mową niewiązaną. Tą samą mową niewiązaną układam pochwałę dla sztuki poetyki, dla językoznawczych sztuczek lingwistyki, dla podstaw logicznego myślenia logiki mało praktycznej, nią składam hołd i uwielbienie wszystkim ofiarom polonistyki poległym na wszystkich frontach bezsensownej teorii...

Tak, trzeba przyznać, że zaczęło się idealnie, jak na poetę przeklętego przystało, bo na uczelnię państwową X z przyczyn obiektywnych nie dostałem się. Przeszedłem wprawdzie etap pisemny, ale na egzaminie ustnym wylosowałem pytanie dotyczące "Pana Tadeusza". Dzieło naszego litewskiego wieszcza narodowego nawet dzisiaj nie wzbudza we mnie żadnych uczuć pozytywnych, żadnego zachwytu, żadnych spazmatycznych uniesień unisono - co dopiero wtedy... Wtedy stało się ono zaczynem i fundamentem kolejnej klęski mojej, kolejnej mojej katastrofy sprokurowanej przez samego siebie i dla siebie. Jeszcze nigdy tak dużo mnie, nie zawdzięczało sobie, tak wielkiej klęski siebie. Porażka. Klęska. Katastrofa. Wszystko przez pytanie z gatunku pomocniczo-dobijających, wszystko przez betonowe koło ratunkowe roztrzaskujące czaszkę topielca, wszystko przez dziesięciotomową stalową szalupę ratunkową zrzuconą wprost na łeb tonącego.
- Co Pan czuł, czytając Pana Tadeusza?

Hm, co czułem!? Nic, do kurwy nędzy, nic nie czułem. Nic.
Co, może miałem kłamać, słodzić głosem bajarza, że czułem zapach świeżo ściętych kwiatów, smród suszących się ziół, odór karmionych kur przez nieletnią brzydulę, że lasów pełnych muchomorów szelest mi się po uchu pałętał, może miałem wymyślać, że robaczywa spowiedź Jacka wstrząsnęła mną do głębi, że do jestestwa mego dopełzła, jak, kurwa, wcale mną nie wstrząsnęła, wcale a wcale mnie nie zachwycała? Co, może miałem wymyślać, że mi charty i niedźwiedzie się śniły, że bezzębna Telimena powaliła mnie na kolana, że łkałem, spać nie mogłem, środki uspokajające łykałem, na pogotowie dzwoniłem, antybiotyki dożylnie brałem, kiedy Hrabia na zamek się zasadził? Co, może miałem podniecać się trzynastozgłoskowcem ze średniówką po siódmej sylabie o rymach jak jasna cholera parzystych? Co, może miałem rozwodzić się nad pięknem wiersza stychicznego, umożliwiającego epicką rozlewność, potoczystość i swadę? Co, może miałem językiem plastycznym hiperbolizować opisywane zdarzenia mdłe, wywołujące niekończące się torsje? Maćka nad Maćkami miałem wskrzeszać? Jak Wojski Hreczecha pieprzyć bez większego sensu miałem? I może miałem też pieśni układać, piosenki rymować, piosneczki na zamówienie mową wiązaną lepić, z racji tej, że koty żrą na paryskim bruku chorowite myszy? O nie, takich cymbałów było wielu! Ale nie ja. Nie ja. Tego by jeszcze brakowało, żeby ja...

A swoją drogą... Czemu nie przyszedł na pomoc najlepszy kolega Gałkiewicz? Kumpel kochany ze szkoły czemu nie przybył z egzaminacyjną odsieczą? Czemu właśnie wtedy polazł na piwo, poszedł gdzie indziej miny robić, gdzie indziej gesty czynić, gdzie indziej ćwiczyć do pojedynku i tresować szczekających chłopów-psów? Czemu w komisji rekrutacyjnej Bladaczka siedział, Bladaczka wąsy podkręcał, Bladaczka brodę gładził? Czemu, no czemu? Czemu Bladaczka spoglądał z politowaniem, czemu Bladaczka kiwał rytmicznie głową w lewo i prawo, wyrażając jadowitą dezaprobatę, szaloną nienawiść i pogardę dokumentną wobec mnie?

- A zatem, co Pan czuł, czytając Pana Tadeusza?
- Ach, nic, naprawdę nic. Nie czułem nic. Nic...

Tak oto przebogata uczta bezpłatnych studiów płatnych, tak oto biesiada wystawna bezpłatnych państwowych studiów stacjonarnych, wprawdzie w całości gotowa i na wyciągnięcie dłoni będąca, odpłynęła daleko, hen. Zaprawdę, powiadam ci: zaproszony na egzamin nie okazał się jej godnym.

Ale poeta przeklęty, który wciąż domagał się donoszenia i porodzenia szepnął mi do ucha: uczelnia prywatna. A na uczelnię prywatną X dostawali się wszyscy. Literalnie wszyscy. Wystarczyło opanowanie modelowej umiejętności regularnego wpłacania czesnego na konta szacownych profesorów prawie habilitowanych. Szły więc tłumy absolwentów odsianych, z dróg rozstajnych spływały potoki niechcianych nigdzie abiturientów, z pól i opłotków, z ulic, zaplutych zaułków miast szli ułomni, niewidomi i chromi intelektualnie. Komisja rekrutacyjna ośmieszała samą siebie, gdy sławni profesorowie z minami mędrców akceptowali wszystkie pokraki duchowe. Wśród takiej gromady i ja się schroniłem, zmuszony miłością czystą i nieskalaną, aczkolwiek zupełnie nieuzasadnioną, do słów wiązanych. Nie byłem zresztą lepszy od innych. Ja - paralityk umysłowy, ja - geniusz przeciętności, ja - bezkształtna masa, ja - surowiec wtórny, ja - kał mistyczny i mocz eschatologiczny. Ja - rocznik 1978.
- Jak się pan nazywa? Skąd pan pochodzi? Dobrze, dostał się pan, gratuluję.

Po pomyślnym zdaniu egzaminu (czytaj: po odbyciu upokarzającej, kretyńskiej rozmowy kwalifikacyjnej w ostatnim możliwym terminie), stanąłem przed potężnymi problemami mieszkaniowymi - gdzieś bowiem musiałem zamieszkać, gdzieś musiałem swoją ożywioną pracę naukową przecież prowadzić, gdzieś musiałem swe cielsko inteligenta chronić po męczących wykładach, ćwiczeniach, lektoratach, zaliczeniach i egzaminach.
Zdobycie mieszkania w tak krótkim czasie wydawało się niemożliwością. Jednakże ktoś czuwał nade mną, ktoś rozpostarł nade mną skrzydła archanielskiej opieki, nie wiedziałem na pewno - kto, ale podejrzewałem, że być może wymodlony przez matkę stróż anioł (ten, który przeszedł pomyślnie kurację odwykową) sprawił, że ja - student niegodny, że ja - dziecko niechciane uczelni państwowej, zostałem cudem przygarnięty przez przypadkowo spotkaną właścicielkę mieszkania spółdzielczego w bloku.

O przypadkowo spotkana właścicielko mieszkania spółdzielczego w bloku, dla ciebie ten akapit, dla ciebie te zdania, słowa, litery i znaki przestankowe. Dla ciebie, dla twoich kruczoczarnych włosów, dla twojego skórzanego portfela, do którego co miesiąc, z miną płatnego mordercy, wsuwałaś nielegalnie zarobione pieniądze za czynsz, dla ciebie ta część. Dla ciebie, dla ciebie, dlatego tak trywialna i krótka.
Mieszkaliśmy w piątkę.

Pięcioro studentów, pięcioro facetów młodych gnieździło się w dwupokojowym mieszkaniu spółdzielczym. Pięcioro wolnych, posiadających zbędną gotówkę, chłopaczków. Trzymaliśmy się raczej w czwórkę. Zaczęło się niewinnie - kulturalne i nieśmiałe spotkania integracyjne przy jednym (!) piwie w drogich knajpach lub barze uczelnianym. Wymiana luźnych spostrzeżeń, starannie przemyślane wypowiedzi podmiotów, wyważone kwestie, neutralne tematy, analizowane kwestie egzystencjalne. Tak, teraz Kolega coś powie, a wszyscy będą słuchać zażenowani, udając jednocześnie wielkie zainteresowanie, tak, teraz Kolega będzie milczał, wszak intelektualista z niego przecudny, erudyta jebany z niego, a prawdziwi naukowcy milczą, kiedy nie mają niczego istotnego do powiedzenia.
Jak rzekłem, początkowo było niewinnie, ale szybko popsowaliśmy się przed panią i napełniliśmy nieprawością - nie minęły dwa miesiące "studiowania" a już byliśmy na bruku, status bezdomnych studentów uczelni prywatnej osiągnęliśmy. Poczęliśmy bowiem hulać i rozmnażać imprezy wszelakie, które rodziły śpiewy, okrzyki i krzyki, powroty pijane i dyskretne wymiociny. A nasza Gospodyni, słysząc, że wielkie jest nasze hulanie, że czyny nasze ku spirytusowi i sycerze wiodą, że myśli nasze nie ku nauce, ale ku alkoholowi płyną, żałowała, że uczyniła nas swymi lokatorami i bolało ją serce jej z tego powodu. I pomyślała pani: - Wyrzucę studentów niecnych, których przyjęłam na stancję, wytracę gadzinę i ptactwo niebieskie z gniazda mego, bo mi żal, że je przygarnęłam. I tylko jeden znalazł łaskę w oczach pani. Bo akurat jego nie było podczas pamiętnego powrotu naszego z codziennych imienin lub urodzin jednego kolegi z roku...
Wróciliśmy we trójkę.

Wróciliśmy - delikatnie powiedziane. Wróciliśmy z hukiem, wróciliśmy z efektami specjalnymi, z fajerwerkami wróciliśmy. Najpierw wędrowaliśmy przez uśpione miasto spleceni ramionami, środkiem nocnych ulic tanecznie pielgrzymowaliśmy, ryczeliśmy chóralnie jakieś proste refreny popularnych przebojów. Cali byliśmy pijani, każda cząstka nas, każdy atom nas był nasączony alkoholem. Tak oto wtoczyliśmy się w stanie krytycznym na trzecie piętro, łamiąc ciszę nocną, wszelkie regulaminy, reguły, paragrafy i przykazanie miłości bliźniego, otworzyliśmy z rumorem drzwi naszego chlewu wynajętego przez naszych kochających rodziców do celów wyłącznie naukowych, przebiegliśmy przez krótki korytarz mieszkania, który wtedy wydawał się pasem startowym i wirował w oczach niczym archanielskie skrzydła rządowego helikoptera, skierowaliśmy swe kroki (taaa... kroki, pląsy raczej) do pokoju gościnnego, salonu naszego intelektualnego, aby spocząć po wyczerpującej sesji spirytusowej, kiedy, zupełnie nieoczekiwanie, niespodziewanie, i nie wiadomo jeszcze jak, zorientowaliśmy się, że w pokoju naszym ulubionym ktoś żywy się znajduje, że w pokoju naszym ulubionym światło zapalone jest, a w strumieniu tego światła obleczona siedzi wytwornie na krześle, z nienawiścią wrzącą w oczach, nasza kochana Gospodyni, która raczyła nas, trochę później niż zwykle, odwiedzić.

Jeszcze nigdy nie wytrzeźwiałem w sekundę, jeszcze nigdy ze stanu kompletnego upojenia nie przeistoczyłem się w dziewicę alkoholową. Zdarzyło mi się to wtedy, po raz pierwszy i ostatni. Przeto siedziała przed nami na tronie zjawa nasza nie oczekiwana, Gospodyni nasza kochana. A my przed nią staliśmy, tzn. staliśmy wizualnie, obiektywnie zajmowaliśmy pozycję istot dwunożnych, ale tak naprawdę klęczeliśmy duchowo, pełzaliśmy przed nią wysublimowanie. I wtedy ona pozwoliła nam przemówić, zezwoliła na zabranie głosu nam niegodnym się do niej odzywać, introdukcją takową: - Co to ma znaczyć? - Usiądźcie, musimy porozmawiać.

Więc usiedliśmy, otoczyliśmy ją kręgiem, spoglądaliśmy na nią mętnym, zamazanym wzrokiem smoka trójgłowego, tłumaczyliśmy się nieskładnie kwadratową mową z przyczyn naszej niedyspozycji. Później, zamroczeni jeszcze lekko, łowiliśmy jej świergot, jej śpiew pełen wyrzutów, jej improwizację wielką, jej monolog, jej zawodzenia, że niby melinę tutaj urządziliśmy, że niby sąsiedzi się skarżą na głośne nocne śpiewy nasze chóralne, że niby nieustanne pijatyki niszczą jej reputację, jej dobre imię szargają i że ona nie życzy sobie, natomiast życzy sobie, abyśmy od nowego miesiąca wyprowadzili się.
I wtedy kompan mój, wyrzekł argument ostateczny, który pogrążył nas definitywnie. Zapamiętam do końca słowa jego infantylnego szantażu, który brzmiał mniej więcej: - A wie pani, wie pani (pijackie beknięcie), kim jest m ó j ojciec? (Przydługa pauza). Mój ojciec jest (chwila napięcia) pro-ku-ra-to-rem! (O matko...). Do niego ja się szybko dołączyłem groźbą pijaną: - Czy chce pani, czy chce pani, abyśmy się tutaj za-mel-do-wa-li? (O matko, o wszyscy święci... O święto ignorancjo, święta logiko praktyczna, święta historio literatury polskiej, święta lingwistyko stosowana, święta poetyko i gramatyko opisowa języka polskiego! Czemuż pozwoliłyście obcować ze sobą dwa długie semestry, kretynowi ciągle pijanemu, ograniczonemu prostakowi, idiocie, pajacowi?!).
Tylko tamte dwa zdania nasze z tej debaty nocnej pamiętam. Wciąż doskonale czuję atmosferę pierwszej grozy, pierwszej bezdomności, pierwszej beznadziejności, ale naprawdę - innych zdań wypowiedzianych przez nas tego wieczoru nie pamiętam. Jej słowa natomiast utkwiły mi głęboko w umyśle i tkwić tak będą jak zadra przez całą wieczność. Nakazała nam przeto raz jeszcze, już teraz sina z gniewu i wściekłości maksymalnej Gospodyni droga, wynosić się od nowego miesiąca. Nakazała uczynić korab przecudny, oblać go wewnątrz i zewnątrz smołą rozpaczy, spakować plecaki, garnki pozabierać, zabrać z lodówki jadło swe wszelkiego rodzaju, nadające się jeszcze na pokarm, i odejść precz. Precz! My, trzej muszkieterowie, trzej przyjaciele od flaszki, zostaliśmy wyrzuceni z raju. Czwarty kolega, który podczas tych wydarzeń tragicznych w swym domu spał smacznie i niewinnie, ocalał.

On to okazał się jedynym sprawiedliwym, jedynym doskonałym w oczach Gospodyni, ale nie mam mu tego wcale za złe, przecież to nie on, ale anioł stróż jego okazał się sprytniejszym od naszych, przecież to nie on, ale jego stróż anioł spił naszych aniołów, to nie on, ale jego anioł naszych przecież nasączył wódką, to nie on, a anioł jego naszych nie ostrzegł i wystawił na pośmiewisko w raju, a nas przy okazji na ziemi, na ziemi, która przecudną ziemią, zaprawdę Ci powiadam, jest.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
creep · dnia 10.03.2009 12:17 · Czytań: 925 · Średnia ocena: 3,4 · Komentarzy: 7
Komentarze
Miladora dnia 11.03.2009 00:02 Ocena: Bardzo dobre
Creep - ale masz gadane! :D
Bardzo dobrze napisane (czegoś się jednak nauczyłeś na tych oblewanych studiach), ze swadą i w tempie galopującego konia...
Tylko, niestety, bryczkę załadowałeś za bardzo i Ci ugrzęzła. W czym?
W nadmiarze powtórzeń. Przedobrzyłeś, jednym słowem. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nadmiar, jak mówią, szkodzi i to się sprawdziło. Uśmiałam się przy tym tekście, ale pod koniec byłam już trochę wyeksploatowana... :D
No i dlatego dam Ci nie "świetne", ale bdb, a pozdrowienia dołączę za darmo, z czystej, niezmąconej przyjaźni... ;)
ginger dnia 11.03.2009 12:19 Ocena: Dobre
Trochę przesadziłeś. I choć czytałam z przyjemnością, Twój tekst mnie zmęczył. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy mi się przypadkiem w oczach nie dwoi... Wydaje mi się, że powinieneś nieco przystopować z tym ubarwianiem, bo niektórzy mogą tego nie wytrzymać ;)
creep dnia 11.03.2009 17:33
:) Cóż, zgadzam się. Łatwo się tego nie czyta. Zdaję sobie sprawę, że takie nagromadzenie powtórzeń może męczyć; dlatego podziwiam, że jednak Wytrwałyście :). Ubarwianie celowe, gdyż tekst (zwłaszcza ostatni fragment) jest stylizacją na Jakuba Wujka (zachwyciłem się kiedyś tą wersją Biblii i jej barwnymi opisami). No cóż - PRZESADZIŁEM, PRZEDOBRZYŁEM, ZMĘCZYŁEM i WYEKSPLOATOWAŁEM :) ale podejrzewam, że nic z tym raczej nie zrobię, gdyż iż że: wtedy to nie byłbym ja, a ja chcę być sobą. Ciesząc się, że wywołałem choć jeden uśmiech, serdecznie, Miladoro i ginger, pozdrawiam (i podziwiam - zwłaszcza za wytrwanie czyli przetrwanie do końca tekstu ;)
Usunięty dnia 12.03.2009 04:31 Ocena: Dobre
A ja tu widzę niewolnika wielkiego G. B)
I gorąco współczuję. Gombrowicz jest gorszy niż choroba, bezczelnie się narzuca, pęta, tłamsi, dominuje. To jest jego cwany geniusz pośmiertny:lol:
Jednym słowem Gombrowicz Ci gębę zrobił, w dodatku gombrowiczowską! :lol:
Chłopie, radzę od dziś czytać tylko brukowce!
DB, bo też trzeba mieć warunki, żeby takim językiem móc pisać.
Miladora dnia 12.03.2009 04:51 Ocena: Bardzo dobre
Creepciu - ja wytrwała jestem... :D
No i ciekawa. Przecież bym nie odpuściła tego tekstu tylko dlatego, że bryczka trochę ciężka była... ;) Zaprawdę, powiadam Ci... :D
Poke Kieszonka dnia 14.03.2009 07:09 Ocena: Bardzo dobre
Ja też przetrwałam i nadal trwam po przeczytaniu ,ubarwione,ale to dobrze to potrzebne,żeby trochę szare komórki rozruszać -no przyznaję można je tu wyćwiczyć:):)
Lorelay dnia 16.03.2009 00:30 Ocena: Dobre
Uhhh...
Fakt, przyciężkawo.
Widać tu kawał ładnych możliwości warsztatowych - i tu masz wielkiego plusa. Tylko... niestety przekombinowanie również daje po oczach.
Dobry.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty