-Lina! Lina, wstawaj! - wołanie z korytarza odezwało się echem.
A ona od dawna nie spała. Siedziała w fotelu na biegunach i gapiła się za okno.
Jej cień, złośliwy chochlik, znudzony bezczynnością, przeciągnął się, ziewnął i ułożył do snu. Gdy byli sami, mógł sobie pozwolić na chwile niesubordynacji, z czego korzystał bez umiaru, ale do tego Lina już się przyzwyczaiła.
Anil bowiem był faktycznie niezwykły. W słoneczne dni rozpływał się, rozciągał do granic możliwości, twierdząc, że chce się poopalać. Gdy było chłodno, kurczył się i przybierał barwę kruczoczarną. W nocy jaśniał leciutkim blaskiem niczym mdła poświata księżyca, która z trudem przebija się przez chmury. Kiedy się smuciła, chichocząc, opowiadał jej kawały i ciągnął za włosy tak długo, aż była zmuszona się roześmiać. Gdy znowu się cieszyła, on pochmurniał, jakby jej radość uważał za osobistą zniewagę.
Tylko kiedy wpadała w melancholijny nastrój, nie odważał się jej przeszkadzać. Dopiero gdy wołanie nauczycielki rozległo się po raz drugi, przysiadł na poręczy krzesła i wymruczał:
-Czemuś taka poważna?
Lina wzruszyła ramionami i szepnęła głosem nabrzmiałym od łez:
-Anil, jak ty żyjesz? Czy w waszym świecie też jest tyle bólu?
Zanim odpowiedział, Anil potarł sobie oczy, a właściwie miejsce, gdzie powinien je mieć i chwilę pomyślał, ciemniejąc, choć w pokoju było już jasno. Dopiero potem zaczął mówić:
-Linuś, w naszym świecie nie ma niczego. My nie znamy ani śmiechu, ani łez... Tak naprawdę. Widzisz, ja umiem chichotać jak te głupie dziewczyny na korytarzach, ale słowo radość jest dla mnie pustym dźwiękiem. Wiem, co się robi, jak jest się złym czy smutnym, ale pokazuję ci to tylko tak, dla zabawy. My tak naprawdę nie istniejemy, chociaż niektórzy z nas potrafią odczuć cień emocji swoich panów. Widzisz: cień odczuwa cień. Nasz świat składa się tylko z jasności i ciemności, cień to ich córka. Ale widzisz, wy naszych rodziców nie możecie zobaczyć, bo to oni są zwierciadłem waszych uczuć. Tylko jasność daje smak uśmiechu, a ciemność - bólu. My, zrodzeni z tych dwóch rzeczy, nie znamy żadnej z nich. Nie mamy płci. Nasz świat dzieli się na dwa obozy, jasność i ciemność, cienie, gdy na chwilę odrywają się od swoich właścicieli, gdy ci nas nie potrzebują, pałętają się po granicy... Bo nawet my nie mamy wstępu na żadną stronę. I wierz mi, chociaż teraz cierpisz, możesz płakać. To cud błogosławieństwa od naszej matki, światła. I nadejdzie dzień, choć teraz w to nie wierzysz, że jasność błyśnie i dla ciebie. Ludzie są niejako równoważniami, choć oczywiście niektórzy więcej zaznają radości. Gdybyś nie cierpiała, nie znałabyś szczęścia.
-Ja i tak go nie znam - przerwała mu gorzko, ale Anil nie dał się wyprowadzić z równowagi.
-A mdła egzystencja cienia jest o wiele gorsza, wierz mi.
-Nie wierzę - mruknęła zbuntowana Lina, wkładając swoje niezawodne glany. Anil, wiedząc, że zaraz będą się ścigać po korytarzu w drodze na śniadanie, zaczął się rozgrzewać.
-A powinnaś - dodał.
Był to w gruncie rzeczy pocieszny duszek. Narzekał na Linę, ale i tak zdawał sobie sprawę, że mógł trafić gorzej. Niektórzy jego koledzy dostawali roboty, w których nie mogli wyjawić, że cienie żyją, a właściwie mogą żyć, własnym życiem. On trafił na Linę, która traktowała go jak kumpla, nigdy się nie malowała (a cieniom zawsze robi się niedobrze, gdy ktoś majstruje sobie tymi długimi pręcikami koło oczu), no i nigdy nie chciała się go pozbyć, bo tak też się zdarzało. Wręcz przeciwnie, zdawała się być zadowolona ze swojego gadatliwego kompana.
Zrobił kilka szybkich kroków i dopiero gdy już szykował się do skoku na korytarz, dotarło do niego, że tym razem się pospieszył. Lina nie drgnęła. Stała wciąż przy krześle i patrzyła w ścianę, jakby widziała tam coś bardzo ciekawego.
-Lina, co z tobą? Musimy iść.
-Nie chcę.
Anil zdumiał się po raz kolejny. Lina nigdy nie była kapryśna, a teraz zachowywała się jak pierwsza lepsza falbankowa panienka. Usłyszał na korytarzu kroki, więc doskoczył błyskawicznie do Liny, gdzie jego miejsce.
Do pokoju weszła nauczycielka z marsową miną.
-Lina, czekamy na ciebie. Co się dzieje?
Pytanie było w pełni uzasadnione. Lina zbladła jak najjaśniejsza strona światła i wolno. bardzo wolno, osunęła się na kolana. Anil, po raz pierwszy na etacie cienia Liny, poczuł coś dziwnego, coś, co zresztą do tej pory znał tylko z opowiadań. Słabe, prawie niewyczuwalne uczucie, jakby ktoś go rozciągał, siłą usiłował odwieść od Liny. Mogło to oznaczać tylko jego, Anil zrozumiał nieodwołalne. Kiedy nauczycielka zaczęła coś krzyczeć, Anil bezradnie się szarpnął, chcąc uwolnić się od tego ciężaru, choć już teraz to nie zależało od niego, nie mógł nic zrobić.
Po raz pierwszy.
Kiedy Lina na sygnale jechała karetką do szpitala, Anil usiłował zrozumieć coś z otaczającego go mroku. Przez długi czas, ale - bezskutecznie.
A potem stała się ciemność.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 16.05.2007 18:46 · Czytań: 584 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: