Hodowcy mają króliki, a króliki mają hodowców. Ta krótka definicja doskonale oddaje istotę relacji między posiadaczami i posiadanymi. W rzeczywistości nie jest zwięzła, ale taka się wydaje, i dobrze; daje to gwarancję, że nikt nie zacznie roztrząsać spraw ważkich za wcześnie.
W rzeczywistości nie jest prosta, ale taka się wydaje, i źle; nie daje to żadnej gwarancji.
*
Pierwszy raz opowiedział mi o walecznych Hunach. Mam zeszyt, w którym widnieje kilka koślawych zdań, zapisanych właśnie jego ręką. A potem objął mnie i poszliśmy w górę, upojną, majową drogą, pośród kwiatów wiśni.
Taniec królików to coś, co nie zdarza się dwa razy w roku. Trzeba mieć fujarkę i wyjąć ją w odpowiednim momencie: to umieją tylko hodowcy.
- Kocham cię - rzekł poważnie, a ja mu, oczywiście, nie uwierzyłam. Dziad obleśny. Miał żonę, dzieci i wnuki. Potem zajął się fujarką: ruchy jego rąk były powolne i precyzyjne, jak to u hodowców.
Przestraszyłam się i uciekłam.
- Wracaj, królewno - wołał za mną, a króliki - myk, myk - wydostawały się z rozporka starych, znoszonych spodni. - Wracaj, nie zrobię ci krzywdy! Ja cię tylko kocham!
Następnego dnia włożyłam odważną bluzeczkę - a niech se nie myśli. Długo oglądałam się w lustrze, dochodząc do wniosku, że jednak kolor skóry zbyt prześwieca przez biały, cienki materiał. Dodatkowo w chaszczach roiło się od komarów.
Hodowca leżał już obok krzaku leszczyny, z wachlarzem zrobionym z liścia łopianu. Od razu zarzekłam, że tym razem o żadnych fujarkach i królikach nie może być mowy. Zgadzam się na Hunów i rozważania o tym, jak kiedyś było pięknie. Nie chcę też, by całował mnie po rękach, śliniąc się obficie.
Potakiwał, wpatrzony w błękitne i przejrzyste niebo późnego lata.
Tak jak myślałam - komary gryzły jak szalone. Mówiłam o głupstwach, cały czas bacznie obserwując ruchy hodowcy. Niech jeszcze raz mnie wystraszy, to więcej do niego nie przyjdę, ale tym razem nie wykonywał żadnych podejrzanych gestów. Co chwilę spoglądał mi błagalnie w oczy, ale byłam nieugięta. Rysowałam palcem na zakurzonym bucie, układając drobinki pyłu w fantazyjne wzory.
- Mieli być Hunowie - przypomniałam surowo.
Popłynęła gawęda o mężnym narodzie i jego dziejach. Klepałam się po plecach, rękach i nogach, zostawiając na ubraniu i skórze krwawe, ohydne plamy. Niebo zbliżało się do nas rozpalonymi warstwami powietrza. Istny błogostan.
Coś zastrzygło uszami z boku: raz, drugi. Spojrzałam - królik.
Hodowca spał, z opowieścią uwięzioną w rozchylonych i chrapiących ustach. Czuł się rozgrzeszony, sen nawet na przestępców sprowadza upragnioną niewinność. Kolejne króliki uciekały w bujną trawę i od razu zaczynały ją zajadać.
- Pocałuj mnie - wymamrotał staruch.
Fujarka żyła własnym życiem, więżąc pocieszne zwierzątka w zamkniętym kręgu. Wznosiła się, króliki odbiegały; opadała nieco - przybliżały się.
Fakt niezależności fujarki od hodowcy obraził mnie i zaniepokoił. Ostrożność mogła nie wystarczyć. Po raz kolejny człowiek tracił panowanie nad swoim ciałem i nad królikami.
Odeszłam stamtąd cichutko, a trawa zamknęła się raz na zawsze, zakryła moje ślady, fujarkę i królicze bobki.
To nie był koniec znajomości; hodowca zaczął nawiedzać mnie w domu. Udawał, że zbiera paszę dla królików, rozsiadał się na ławce, żądał piwa, wody lub kromki chleba. Potem zazwyczaj zapadał w niespokojny sen. Mój ojciec mawiał, że to normalne: ot, stary człowiek.
A ja stwierdzałam, wzruszając ramionami: Stary człowiek - i może!
Jesień przyniosła burze i ulewy. Robiło się zimno i do domów, do zagród ściągały z pól różne stworzenia. Jedno z nich nocą zakradło się do szopy, w której staruszek trzymał podopiecznych.
Co też się działo! Ratunku, olaboga!
Hodowca przyszedł do nas na drugi dzień, mały i skurczony, bez fujarki, bez energii.
- Moje króliki, panie - skarżył się ojcu. - Moje biedne króliki. Cóż one zawiniły, biedulki, kruszynki, że ten zbereźnik je tak...
Wstrząsające słowo, określające brutalny mord, nie chciało przejść dziadkowi przez gardło. Chwilę dławił się nim, pocharkiwał, aż w końcu zrezygnował - machnął tylko ręką i poszedł.
Minęła zima, przyszły ciepłe dni wiosenne. Nikt nie pojawił się na łące z wielkim, niby u św. Mikołaja, worem na plecach. Hodowca zmarł niezauważony, zniknął, zagrzebano go w ziemi razem z fujarką. Zostały tylko króliki.
*
Podchodzę do dużego drzewa, rosnącego na skraju łąki. Coś bieleje w wysokiej trawie.
Królik. Puchaty, uszaty, sympatyczny.
- Nie idź tam - mówię do dziewczynki, która kurczowo ściska moją rękę. - To miejsce zamieszkują okropne, upiorne stworzenia. Jedzą ludzkie kości. Jak dorośniesz, zaczną się ciebie bać, ale na razie są bardzo groźne.
Tamten hodowca umarł, ale kto wie, czy nie pojawi się następny? Czy znienacka nie wyłoni się fujarka i czy wokoło nie zaczną tańczyć białe zmory z czerwonymi oczkami?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
kate-rama · dnia 19.03.2009 09:12 · Czytań: 1140 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 15
Inne artykuły tego autora: