Testosteron, czyli wszystko pod kontrolą - Pluton
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Testosteron, czyli wszystko pod kontrolą
A A A

Nie potrafię dokładnie powiedzieć, kiedy zaczęła się moja paranoja. Nie wiąże z tym również żadnego konkretnego wydarzenia. Parę lat temu po prostu zacząłem się przyłapywać na tym, że odlatuje myślami na niewielkie odległości w czasie i przestrzeni. Widzę niedaleką przyszłość albo przeszłość i wizualizuję to, co się wydarzyło lub ma się wydarzyć. Nic by nie było w tym niezwykłego, gdyby nie to, że wizualizacje te nie są zgodne ze społeczno-gospodarczymi zwyczajami. Delikatnie rzecz ujmując. No, może gdzieś w Ameryce Południowej - tak w stylu Apokalipto Mela Gibsona. Mowa tutaj o sferze naturalistycznej, naturalnie. (Cholera, brzmię jak prawnik; znaczy się paranoja ma się dobrze!).

Myślicie sobie: facet wizualizuje jakieś niestworzone rzeczy i na tym koniec? A gdzie dreszczyk emocji? Gdzie hardcore? Gdzie, u diabła, testosteron?! Służę uprzejmie.

Jestem dwudziestoczterolatkiem. Ukończyłem studia prawie rok temu i podczas obrony już wiedziałem co się święci. Profesor ogłosił wyniki, wszystkim przypisano tę najbardziej nieistotną, trzyliterową intytulację zaczynającą się na literę "M" i nagle wszyscy wokół mnie zaczęli skakać i poklepywać się po plecach. O fuck - pomyślałem - nie jestem już studentem. Pięć dni później pracowałem w Sądzie Rejonowym w Wydziale Ksiąg Wieczystych za dwieście złoty więcej niż wynoszą średnie zarobki w naszym kraju. Jak pracujesz to już obliczyłeś. Jak pracujesz w sądzie na stanowisku innym niż sędzia, to obliczyłeś jeszcze szybciej. Jak się dowiedziałem o wysokości mojej wypłaty, o dziwo, nie zareagowałem agresywnie. Pomyślałem sobie, że teraz już wiem, na co tak wszyscy wokół narzekają i zdałem sobie sprawę, że jestem jednym z nich. I kiedy to do mnie dotarło, mój testosteron uleciał ze mnie jak brzydko pachnące pierdnięcie.

Może i jestem już pełnoprawnym pracownikiem ale jak to mówił Albercik w Seksmisji: "natury się nie da oszukać", więc sporo studenckich przyzwyczajeń pozostało w moim codziennym grafiku. Po godzinach pracy, oczywiście. Dalej wychodzę w tygodniu na piwo z kumplami. Fakt, zamykam się w trzech - czterech piwach, już nie pięciu czy sześciu, jak kiedyś. I wciąż grywam do nocy na komputerze w różnego rodzaju gry.
To właśnie ostatniej niedzieli przy okazji grania w nowego Wiedźmina, moja paranoja przybrała nowe oblicze, zupełnie inny wymiar niż dotychczas: Grałem sobie, grałem, zabijałem potwory, zdobywałem doświadczenie, aż tu nagle zatrzymałem się w jednym miejscu, którego nie potrafiłem przejść. Próbowałem raz, próbowałem drugi, siódmy i nic. Mięso latało na lewo i prawo jak w fabryce firmy Sokołów. Rodzice, z którymi mam wątpliwą przyjemność wciąż mieszkać, sami mieli już tego po dziurki w nosie, czemu dawali wyraz licznymi uwagami: "wyłącz to, jest późno!", "kładź się, albo ci wypierdzielę ten komputer przez okno!". Muszę przyznać, że to ostatnie było dość przekonujące. Dlatego postanowiłem "wczytać" grę po raz wtóry, z zastrzeżeniem, że ostatni. I szło mi całkiem nieźle. Błąd, zapomnijcie o ostatnim zdaniu. Szło mi cholernie dobrze. Potwory padały jak muchy, a much było tyle co u Goldinga. Hordy, watahy, zastępy padały pod moim wirtualnym mieczem jak nigdy wcześniej. I jak gdyby nigdy nic, stało się. Poległem na ostatnim, ledwo zipiącym przeciwniku. Krew podeszłą mi do mózgu. Zamknąłem oczy. Zacisnąłem pięść i zacząłem walić z całej siły w klawiaturę. Przyciski: escape, control, q, r, F3, mijały moją twarz wylatując w powietrze jak sylwestrowe fajerwerki. Niemal czułem na nich ciepło i zapach pozostawionego od palców potu. W końcu opamiętałem się. Otworzyłem oczy i rozluźniłem dłoń. Pomyślałem sobie, że gdybym naprawdę tak zrobił, mógłbym bezpowrotnie uszkodzić klawiaturę, a nawet się zranić, a w pracy papierów przecież zębami przekładał nie będę. To miało się nazywać zdrowym rozsądkiem.
Miało.
Testosteron uleciał piętnaście minut później do chusteczki higienicznej. Obyło się bez uderzania w klawiaturę, ale nie bez "walenia". Dla niewtajemniczonych: tak, chodziło o dużego morskiego ssaka.

Następnego ranka budzik musiał wszystko zepsuć - obudził mnie. Będzie tak robił jeszcze przez kolejne dni powszednie, aż zostanę wyzwolony przez nadchodzący weekend.
Wszystkie czynności związane z wyjściem wykonuję automatycznie, na tak zwanym "automatycznym pilocie". Wmawiam sobie, że przez to zyskuje kilkanaście minut więcej snu, chociaż wiem, że to gówno prawda. Tak na serio oczy otwieram dopiero po wyjściu z domu.

Do auta, czytaj: rzęcha, kupionego przez moich staruszków w nagrodę za zdanie na dzienne studia, wsiadam za piętnaście ósma - żeby mieć pewność, że będę musiał się gonić jak wariat przez całą drogę do pracy. Nie wiem dlaczego tak robię. Naprawdę nie wiem. To nie jest tak, że chcę, żeby mnie wylali. Albo - sadomasochistycznie - lubię jak wydziera się na mnie mój szef. Nic z tych rzeczy. Jak by nie było, w piętnaście minut nie da się dojechać, tak po prostu, na drugi koniec miasta. A o tym, że się nie da zgodnie z przepisami, to wspominam tylko pro forma.

Jechałem szybko. Wycie silnika zagłuszał Sunshine Of Your Love w wykonaniu Cream - dokładnie ta sama wersja, którą mamy okazję słyszeć w filmie Goodfellas (Chłopcy z ferajny) podczas sceny, w której Robert de Niro pali papierosa. Jeśli ktoś kiedyś chciałby zobaczyć testosteron w najpiękniejszej formie, taki, kurwa, Cullinan - największy diament wśród wszystkich postaci tego hormonu, niech popatrzy temu facetowi w oczy.

Gdy dojechałem do świateł na ulicy Francuskiej, jak zawsze, robił się cyrk. A dokładnie cyrk na kółkach. Jeden pas, jedne światła, i przede mną minimum dziesięć pań-kierowców, które mają dużo ważniejsze rzeczy do zrobienia niż prowadzenie samochodu. Malują się, przeglądają, wysyłają smsy. Ok, ja też to robię (znaczy się smsuję), z tym, że w moim przypadku nie ma to wpływu na jazdę! Na odcinku pięćdziesięciu metrów potrafię przeczekać pięć do siedmiu zmian świateł! To nie jest normalne! I moje ulubione zjawisko, kiedy zapala się zielone światło i wszystkie samochody jak stały tak stoją. Po kilku seriach z klaksonu rusza pierwszy samochód i gdyby się mogło wydawać, że wszyscy inny uczestnicy drogowi trzymają zasprzęglone auta na pierwszym biegu, gotowe do drogi, nic. Pustka, wypełniana przez kolejne salwy z klaksonu w stronę wschodzącego słońca. W ten oto sposób zatrzymałem się dzisiaj po raz ósmy przed tymi przeklętymi światłami.
Przede mną tylko jeden samochód. Obiecujące - pomyślałem. Kiedy jednak zobaczyłem, że lusterko wsteczne jest ustawione ewidentnie w stronę kierowcy tak, że nie ma prawa ona (tak, ona!) widzieć nic innego oprócz siebie, wiedziałem co się święci. Światła rozbłysły zielonym, jaskrawym kolorem, choć z jazdą - o ironio - dupa blada. Stoimy. Nie jedziemy, to stoimy - proste, co nie? I co nastąpiło: klakson po raz pierwszy, klakson po raz drugi i zaraz wyjdę z samochodu i sprzedam tej panience kopniaka w drzwi - myślę sobie. Na dobry początek. Patrzyłem szeroko otwartymi oczami na reakcję tego "kierowcy" i nie dowierzałem. Kobita zaczyna wymachiwać na mnie rękami i manifestować swoje niezadowolenie z faktu, że byłem na tyle bezczelny, iż na nią zatrąbiłem. Ty głupia... i w tym miejscu pojawiło się słowo na literę "K" oznaczające panią lekkich obyczajów, w wersji mocno zwulgaryzowanej. Wielokrotnie powtórzone i różnorako odmieniane. Dla niewtajemniczonych: tak, chodziło o kurtyzanę.

Mijały długie sekundy, w czasie których laseczka zdążyła pokazać mi palec (jedną i drugą ręką), rzucać się na siedzeniu jak wigilijny karp po wyjęciu z wanny i splunąć sobie na to lusterko, o którym wcześniej wspominałem - że niby pluła na mnie. Popatrzyłem na zegarek. Zdałem sobie sprawę, że właśnie wybiła ósma. Zacisnąłem mocno ręce na kierownicy i zamknąłem oczy. Potem odpiąłem pasy, chwyciłem za blokadę na kierownicę, która wala mi się zawsze po tylnych siedzeniach i wybiegłem z samochodu. Wziąłem zamach oburącz i wymierzyłem uderzenie w boczną szybę od strony kierowcy. Rozsypała się na drobniutkie kawałki. Odrzuciłem blokadę na bok i chwyciłem kobitkę za fraki. Targałem ją z całych sił tak dugo, aż wyciągnąłem przez rozbitą szybę. Nie przeszkodziły mi w tym nawet jej zapięte pasy. Niesforną panią rzuciłem jak worek kartofli na jezdnię. Potem otworzyłem drzwi jej samochodu i wyciągnąłem kluczyk ze stacyjki. Wsadziłem go do zamka drzwi od zewnętrznej strony auta i jednym, mierzonym kopniakiem ułamałem go. Won na autobus! - krzyknąłem. Potem otworzyłem oczy. Poczułem zapach spalonej gumy. W moich ustach pojawił się jakiś cierpki smak. Zmieniałem biegi jak oszalały. Wskazówka obrotomierza dochodziła do czerwonych wartości, ale jej nie przekraczała. Jezu, chyba mnie popieprzyło! - pomyślałem. Co by się stało, gdybym tak zrobił naprawdę? Czy tak dałbym się wyprowadzić z równowagi przez jedną upierdliwą babę? Nie, oczywiście, że nie. Nie jestem nienormalny. Są pewne granice - pozdrawiam Nałkowską. Trzeba było sobie poradzić w konkretnej sytuacji i zrobiłem to. Pojechałem bokiem i gra gitara, życie jest piękne.

Podjeżdżając po Sąd dotknąłem dłonią klatki piersiowe i stwierdziłem, że serce wciąż wali mi jak oszalałe. No, już po wszystkim stary - burknąłem pod nosem i chwyciłem za teczkę. Gdy chciałem wyjść z samochodu zauważyłem, że nie mam zapiętych pasów.
Na początku zacząłem się śmiać. Chwilę potem przeszedłem ze stanu rozbawienia, do stanu przejęcia i refleksji, kalkulacji. Nie trwała ona zbyt długo bo zobaczyłem, że przez szybę przygląda mi się mój szef. Pobiegłem do pracy.

Przez długi okres przekładania papierów w pracy - czytaj, nudy i zniesmaczenia wykonywanymi obowiązkami nie potrafiłem przestać myśleć o tej sytuacji w drodze do pracy. Niby wszystko wydawało mi się proste i oczywiste, a z drugiej strony miałem wrażenie, jakby poluzował mi się w głowie jakiś kabelek odpowiedzialny za poczytalność i pamięć krótkotrwałą. Gdyby ktoś poprosił mnie o wypisanie w punktach tego co wydarzyło się dzisiaj na światłach, zmieściłbym się w trzech: staje na światłach; kobitka zamiast jechać odpierdala scenkę w stylu: Z kamerą wśród zwierząt (w tle słychać Gucwińskich - również pozdrawiam); ruszam na pełnym gazie, omijam babkę, który wdycha niemałą dawkę spalin; lody Antarktydy puszczają. (Ten ostatni punkt zamieściłem na wypadek gdyby ten tekst miał czytać Al Gore. Pozdro Al!) Jednak te pieprzone pasy przez cały czas nie dawały mi spokoju. Może po prostu ich nie zapiąłem?

Kiedy wróciłem do domu czekała na mnie niemiła niespodzianka. Odwiedziła nas moja siostra. A przez odwiedziła mam na myśli podrzuciła nam swoje ośmiomiesięczne dziecko, Tymona, bo sama pewnie już odchodziła od zmysłów od ciągłych wybuchów płaczu, przewijania i karmienia. W tej kolejności. I tak w koło Macieju. Szczerze mówiąc trochę mnie tym wkurwiała. Umówmy się, nie radzisz sobie z dzieckiem, nie zachodzisz w ciążę! Nie umiesz prowadzić, nie siadaj za kierownicą! Kurwa, życie jest proste dopóki go sobie nie skomplikujesz. Co, nie wiedziała, że tak będzie? Do małego nic nie mam, nie jego wina. Kocham wręcz tego małego płaczka. Z tym imieniem pewnie prezydentem nie zostanie, chociaż, jak patrzę na obecnego to wydaje mi się, że to chyba najmniejszy problem. Mógłby się nawet nazywać Apollo Trzynaście. Halo, pałac prezydencki? Mamy awarię.

Jako, że nie mamy dużego mieszkania, ulitowałem się nad siostrą i wziąłem (przewiniętego i nakarmionego) Tymona do siebie do pokoju. Sam wcześniej zjadłem obiad i pomyślałem, że teraz wujek może zabrać swojego siostrzeńca na małą drzemkę. Położyłem małego na poduszce i zaległem obok. Byłem wykończony. Marzyłem o tym, żeby szybko zasnąć, ale jak na złość, Tymon miał inne plany. Zaczął płakać jak oszalały. Zamknąłem oczy. Przycisnąłem go razem z poduszką mocno do piersi i trzymałem z całych sił aż zrobiło się cicho. Naprawdę cicho. Tak, że mogłem spokojnie zasnąć.

Obudziłem się po jakiś dwóch godzinach. W pokoju było ciemno. Usiadłem na łóżku i otworzyłem oczy. Po tym co zobaczyłem przeszył mnie dreszcz tak zimny, jakby przeleciał mnie od tyłu północny front atmosferyczny, a pieprzona Królowa Śniegu lizała mój kark. Popatrzyłem na Tymona. Poduszka, na której go położyłem leżała na ziemi. Mały nie wydawał żadnych oznak życia. Przez około czterdzieści minut siedziałem tak wlepiony w niego, nie wykonując żadnych ruchów. Siedziałem i zastanawiałem się ile z tych rzeczy, których - wydawałoby się - byłem świadkiem, faktycznie miały miejsce. Które się wydarzyły, a które nie. Oddychałem szybko, ale bezszelestnie. Bałem się. Bałem się jak cholera! Czułem się jakbym czekał na wyrok. Czy to plus, czy to minus? Czy dożywocie, czy rtylkor1; dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności? Kiedy to się wszystko stało? Czy mogę to cofnąć? Czy mogę przeprosić?
Wtedy stało się coś, czego nie zaponę do końca życia. Zobaczyłem coś dziwnego na dywanie w rogu pokoju. Na początku nie miałem pojęcia co to jest, choć wyglądało znajomo. Przypominało klocek Lego albo kostkę do gry. Było zbyt ciemno by powiedzieć na pierwszy rzut oka. Zsunąłem się z łóżka bardzo powoli, jakbym, nie wiedzieć czemu, starał się uniknąć jakiś detektorów ruchu. Podszedłem na czworaka do rogu pokoju i gdy wziąłem do ręki przedmiot moich rozterek, zamarłem. Był to klawisz z mojej klawiatury z napisem "escape". Skuliłem się na podłodze jakby w obawie, że odmrożę sobie jakąś kończynę. - Jezu, więc to prawda.- powiedziałem szeptem. Moje wyschnięte usta sprawiały wrażenie, jakby ktoś przylepił do nich taśmę klejącą. Ogarnęło mnie poczucie bezsilności nad wszechogarniającym poczuciem winy. Co teraz? - pytałem się w myślach, a moje alterego na to: Ty już więcej nic nie rób! I tak zrobiłeś za dużo! Mogłeś mieć wartościowe życie. Małe, ale wartościowe. I co? I spuściłeś je w kiblu, jak pierwsze lepsze gówno. To był mój koniec.
Do pokoju weszła moja siostra, a razem z nią światło obnażające mnie z wszystkiego co mogłem ukryć w ciemności: wstyd, zażenowanie, strach. Czułem się nagi.

Co ty do cholery wyprawiasz? - spytała rozbawiona.
Nie dziwię się jej. Musiałem wyglądać jak pieprzony Frodo mówiący do pierścienia - to nie mogło być normalne.
- Słuchaj ja... - nie potrafiłem sklecić zdania. Pewnie dlatego, że nie wiedziałem co powiedzieć.
- Szukasz czegoś po ciemku na podłodze? Paliłeś coś? - powiedziała i podeszła do dziecka. Wzięła je na ręce i... nic. Cisza. Wychodząc z pokoju rzuciła tylko:
- Wstawaj leszczu bo dostaniesz wilka.
Gdy dziecko znalazło się w pokoju, w którym było światło... zapłakało. Moment, cofam te ostatnie stwierdzenie. Ryknęło płaczem jakby ktoś je dźgał rozgrzanym do czerwoności pogrzewaczem. Pobiegłem do pokoju i zobaczyłem, że z dzieckiem wszystko w porządku. No może nie do końca. Darło się na cały regulator.
Czas, który spędziłem w pokoju po przebudzeniu z popołudniowej drzemki, to chyba było najdłuższe czterdzieści minut w moim życiu. Istna PARANOJA. Uśmiechnąłem się, aczkolwiek coś nie dawało mi spokoju. W pierwszej chwili nie wiedziałem o co chodzi, ale zaraz mnie oświeciło. To ten cholerny bachor, który wydziera się w niebogłosy tak, że nie można usłyszeć własnych myśli. Jak coś tak małego może być tak głośne? Jak? JAK?!
Zamknąłem oczy. Poszedłem do kuchni i z szafki koło zlewu wyciągnąłem nóż do mięsa...

Bartosz Pluta

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Pluton · dnia 20.03.2009 14:15 · Czytań: 895 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Szuirad dnia 14.04.2009 19:29
Faktycznie zakręcone miał zycie A napisałeś tak realistycznie, że nie wiem już co było prawdą, a co "paranoją" :)

literówki.
"że wszyscy inny uczestnicy drogowi" - inni

Pozwól, że nie wystawię oceny, jakoś mi niezręcznie jako uczestnikowi konkursu.
"dotknąłem dłonią klatki piersiowe" - zgubione "j".
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty