Gdzieś w wieczności...
W przestrzeni między nieprzebytymi mrokami czasu, dryfuje zaklęte zamczysko. Jego kamienne mury porastają pnącza dzikiego bluszczu, zamykając zamek i jego mieszkańców w zielonej klatce. Miejsce to stało się domem dla istot, które wieki temu dzięki swojej boskiej sile władały Jawią, krainą nazywaną teraz Ziemią. Zostały zesłane na wygnanie przez zapomnienie, a ich miejsce zajęły nowe chrześcijańskie wierzenia. Teraz istoty te czekają na swój powrót, żywiąc się resztkami ze świata śmiertelników.
Przez szczeliny w kamiennych ścianach komnaty wypływały serpentyny dzikiego bluszczu tworząc zielone wodospady. Ich pędy oświetlał ciepły blask ognia sączący się z pochodni. Ściany pomieszczenia ozdobiono arrasami, z których spoglądały mitycznie postacie - leśne nimfy, satyry i pegazy. Nie było tutaj żadnych sprzętów, oprócz podłużnego stołu suto zastawionego jadłem jak podczas wielkiej uczty. Intensywne zapachy potraw mieszały się ze sobą wypełniając wnętrze. Na srebrnych tacach rozłożono pieczone dziki i ptactwo. Obok w rzeźbionych misach parował bulion, a świeże owoce wylewały swoje kiście z piętrowych pater. Pięknie zdobione
w szlachetne kamienie puchary i dzbany wypełniał aromatyczny, purpurowy trunek. Stół uginał się od jedzenia dla kilkunastu ludzi, jednakże postawiono przy nim tylko dwa dębowe krzesła.
Na jednym z nich zasiadał młody mężczyzna ubrany w purpurowy, haftowany żupan przepasany szerokim pasem. Drobne, brązowe loki okalające rumianą twarz nadawały mu wygląd frywolnego chłopca. Mężczyzna raz po raz uderzał pucharem o blat stołu, to znów obracał go w palcach oglądając przy tym kątem oka jego grawerowaną powierzchnię. Lekko skrzywione usta w grymasie zdradzały znudzenie. Westchnął i spojrzał na swoją towarzyszkę. Kobieta właśnie pochłonęła kawał pieczonego mięsa, po czym oblizała utłuszczone palce. Gdy spostrzegła, że ją obserwuje obdarzyła mężczyznę szerokim uśmiechem, ukazując ciemne dziąsła i rząd małych zaostrzonych zębów.
- Welesie czy jadło śmiertelników straciło dla ciebie swój uroczy smak? - spytała podnosząc
z brzękiem bransolet na przegubach kielich do ust.
- Żadnej z chwil nie przeżywa się dwa razy tak samo, z czasem nawet przyjemności nadużywane tracą swój smak. - Odparł - A czy ty Moro, ciągle czerpiesz zadowolenie z przepływających chwil? Nie męczą cię niewygody wygnania? Nie drażni zapomnienie? Wiesz, że to może nigdy się nie skończy. - Uniósł pytająco brew.
- Zapewne wieczne trwanie w zawieszeniu byłoby nie do zniesienia, gdyby nie pamięć o smaku ludzkich uczuć. - Kobieta pochyliła się w stronę swojego rozmówcy, w jej ciemnych oczach odbiły się płomienie pochodni - Dawniej przez ten niewielki czas podczas obrotu Ziemi, mogłam cieszyć się ich intensywnością. Pokrywałam ziemie grubą warstwą śniegu i nieprzebytego lodu. Ludzie i zwierzęta umierali z zimna, a gdy moja siła wzrosła mogłam sprawiać, że umierali też z głodu. Słuchałam lamentów i płaczów zrozpaczonych matek chorych dzieci, nawoływania zagubionych w zamieci, jęków zamarzających, krzyków rozpaczy. Welesie moja moc nie jest niczym w porównaniu do twojej, ale za to przynosiła mi więcej rozkoszy. Pamięć
o niej powoduje, że mocniej odczuwam jej tęsknotę i stratę.
- Moro inaczej odczuwamy przyjemności, a mojej mocy nic nie wyróżnia. Była po prostu inna. - Mężczyzna wbił wzrok w kamienną podłogę, zatapiając się w wspomnieniach - Ja słuchałem próśb, nieustannych próśb o zesłanie bogactwa, o poprawę losu, o lekką śmierć. Śmiertelnicy nigdy się nie nauczyli, że wszystko ma swoje przeznaczenie. Żaden z nich nie zrozumiał, że cierpienie ma swoją przyczynę, iż uczy. Ich umysły pozostają zamknięte i nie poznałem nigdy sposobu aby przywrócić ich jasność.
- Welesie, straciłeś swoje moce? Może moje siły nie są tutaj w stanie działać, nie mogę nam dać niczego potrzebnego, ale ty to co innego. Władałeś demonami. - Mora podniosła się. Jej smukłe ciało okrywała tylko biała, tunika. Na odkryte ramiona spadała kaskada blond włosów, które połyskiwały przy świetle pochodni. Poruszając się gibko, przeszła wzdłuż stołu zmierzając w kierunku mężczyzny - Mogły ci służyć jak tylko chciałeś. Spełniać twoje zachcianki, twoje pragnienia.
Weles przechylił puchar, uważnie obserwując zbliżającą się kobietę. Strużka wina pociekła po jego brodzie. Mora tymczasem, przybliżyła do jego twarzy swoją i zlizała spływające krople trunku.
- Nadal masz nad nimi władzę prawda? - szepnęła mu do ucha, zanurzając dłonie w jego włosach.
- Przestań!- krzyknął Weles odpychając ją.
Śmiech Mory odbił się echem od ścian komnaty. Kobieta, tak jakby ktoś cofnął czas, w mgnieniu oka znalazła się na swoim miejscu za stołem.
- Nic nie odebrało mi moich mocy, ale nie działają tak jak kiedyś. Jestem osłabiony. Twoje towarzystwo wpędza mnie w zły nastrój. - Weles wstał i zaczął przechadzać się z pucharem w ręku po pomieszczeniu. - Już nic nie będzie takie jak dawniej. Wolał bym rozpłynąć się w niebycie.
- Welesie wiem, co może poprawić ci nastrój. Rozwiać rutynę trwania. Możesz wykorzystać swoich podwładnych aby umili nam nieco czas. Przy okazji odnowisz swoje siły, a ja rozgrzeje dawne wspomnienia.
- Nie odzyskam, a nadwerężę je jeszcze bardziej. Twoja przyjemność nie jest tego warta. -Zatrzymał się odwrócony od stołu i swojej towarzyszki.
Mora pojawiła się tuż za nim, przylegając do jego pleców.
-Tobie też sprawi to rozkosz, tacy już jesteśmy. Czy nie miło przypomnieć sobie jak to smakuje. - Szepnęła.
Puchar wypadł mężczyźnie z ręki, potoczył się po podłodze i wtoczył wprost pod stół.
- Odejdziesz, kiedy zaspokoję twoje potrzeby? - Zapytał Weles, obracając głowę w jej stronę.
- Zniknę, ale wiesz, nie mogę cię zostawić na zbyt długo. Jesteśmy tu uwięzieni, wzajemnie na siebie skazani, ale jeśli czas w samotności ma polepszyć ci nastrój. Dla ciebie zgodzę się na małe przekupstwo. - Złośliwy uśmiech wyostrzył rysy jej twarzy.
- Niech zatem tak będzie.
Mora wróciła niepostrzeżenie na swoje miejsce, tak szybko jak pojawiła się za jego plecami.
Weles zacisnął pięści, trwał w stojącej pozycji. Zamknął oczy, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się pozioma zmarszczka. Powietrze wokół zaczęło się rozmazywać, tworząc wibrującą aurę. Podniósł rękę i na ścianie palcem zaczął kreślić znak - okrąg. Ślad po jego palcu płonął jasnym światłem. Gdy krąg się zamknął mężczyzna opuścił rękę i aura wokół jego postaci zniknęła. Głośno westchnął, krąg nadal błyszczał na ścianie. Weles powrócił na swoje miejsce, zanurzył dłoń w kieszeni żupanu i wyjął z niego niewielkiej wielkości klepsydrę. Postawił ją na stole. Drobne ziarenka piasku zaczęły się przesypywać odmierzając czas. Im bardziej górna komora się opróżniła, tym bardziej wnętrze okręgu namalowanego przez Welesa zmieniało barwę. Chropowaty kamień przemienił się w delikatną jasność, pulsującą ciepłym, delikatnym światłem. Gdy spadło ostatnie ziarenko w powietrzu dało się słyszeć dziwny hałas jakby szelest wiatru. Przez okrąg do komnaty wleciał ogromny puchacz. Zatoczył krąg nad stołem i usiadł na blacie tuż przy Welesie.
- Witaj - szepnął mężczyzna i pogłaskał puchacza. - Wybacz, że cię niepokoiłem.
Puchacz zahukał i zleciał ze stołu na podłogę wprost do jednego z kątów pomieszczenia. Sylwetka ptaka rozmyła się w ciemną plamę, która raz kurczyła się, a to znów powiększała.
W końcu urosła do wielkości mężczyzny. W około wirowały ziarenka ciemnego pyłu. Przybierała rozmazane kształty, aż w końcu nabrała konturów. W kącie pojawiła się postać, odziana
w ciemny płaszcz, który zakrywał jej całą sylwetkę, spod kaptura wystawał tylko długa, siwa broda i para ciemnych, migoczących oczu.
- Witaj Welesie - wysyczał starzec - Miło znów czuć twoją obecność.
Na twarzy Welesa pojawił się delikatny uśmiech. Mora tymczasem przechyliła się w stronę przybysza, uważnie go obserwując. Skrzydełka jej nosa rozszerzyły się a oczy nabrały blasku. Palcami nerwowo stukała w blat stołu. Przybysz spojrzał na nią.
- Witaj i ty Moro - jego usta przybrała wyraz ironicznego uśmiechu, który bardzo szybko znikł i został zastąpiony przez starczą twarz bez wyrazu. - Mam nadzieję Panie, że TO, co udało mi się zdobyć odpowie twoim oczekiwaniom. Miałem bardzo mało czasu, a wiesz jak niezmierzony jest świat i jego możliwości.
- Ważne aby odpowiadał mojej towarzyszce - Weles skinął głową w stronę Mory.
Kobieta wstała zaciskając ręce przed sobą. Jej sylwetka jakby przygarbiła się i skurczyła. Spojrzała uważnie na posłańca.
- Pokaż co tam masz - wycedziła przez zęby.
Przybysz powoli, rozchyliła poły swojego płaszcza. Spod spodu wyłoniła się niewielka, nienaturalnie blada twarzyczka dziewczynki. Dziecko było ubrane w białą, długą koszule nocną, a w rączkach trzymało zniszczonego pluszaka, którego mocno przytulało do piersi. Miała ciemne, włosy zaplecione w warkocze
i upięte nad karkiem, które kontrastowały
z bladością skóry .
Twarz Mory na jej widok zniekształciła się
w uśmiechu obnażającym zęby. Jej oczy zapłonęły czernią, wydawało się, że w ogóle nie posiada białek. Oblizała wargi i w jednej chwili znalazła się za plecami posłańca. Skupiła wzrok na niewielkiej postaci.
- Dzieci czują bardziej - objęła jedną ręką dziewczynkę przyciągając ją do siebie- ich uczucia czuć intensywniej. Ta pachnie strachem, to mój ulubiony.
Pogładziła włosy wystraszonego dziecka
i pochyliła się do jej twarzy. Przysuwając usta do jej ucha. Spośród ciemnoczerwonych warg wyłonił się ciemny, wężowy język, wędrując wprost do delikatnego małego ucha dziecka. Dziewczynka zacisnęła niewielkie rączki na pluszaku
i zamknęła oczy. Po komnacie rozszedł się krzyk.
Na dworze padał deszcz, błyskawice co jakiś czas rozrywały niebo, oświetlając okno niewielkiego pokoju Aleksandry. Śpiąca dziewczynka niespokojnie drgała w łóżku, pod jej powiekami widać było chaotyczne ruchy gałek ocznych.
W pewnym momencie, gdy za oknem dał się słyszeć odgłos gromu, małe ciałko wygięło się
i dziecko otworzyło oczy. W pokoju słychać było przyspieszony oddech. Niebo rozdarła kolejna błyskawica ukazując w oknie zarys ogromnego puchacza, który po krótkiej chwili wzbił się w powietrze.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Bastet · dnia 23.03.2009 12:21 · Czytań: 684 · Średnia ocena: 3,71 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: