"Warto być przyzwoitym", myślę, że ta teza, stanowiąca również tytuł książki Władysława Bartoszewskiego, mogłaby być adekwatnym spojeniem dwu członów - kultury i autorytetów, wokół których kręcić się będą rozważania i dywagacje zawarte w tym eseju.
Ujmuje mnie wyjątkowa trafność tematyczna: mówię tutaj o zestawieniu w jednym szeregu tak kultury, jak i autorytetów. Wszak od kogo innego warto czerpać wiedzę, energię, natchnienie czy właśnie znajomość kultury, wiedzę o niej i sposób jej wyrazu, jak nie od autorytetów. Właśnie tacy ludzie jak Jan Paweł II i Władysław Bartoszewski, to postacie w pełni odzwierciedlające zakres tego pojęcia. Zażartowałbym nawet, że w słownikach wyrazów obcych, pod pojęciem "autorytet", winny widnieć zdjęcia wyżej wymienionych. To, jak postępować, reagować, działać, nawet myśleć, pod tym pojęciem również powinny się znaleźć (mimo, że materiał tam zawarty, zapewne starczyłby na minimum dwie grube książki).
Zmieniając jednak nieznacznie sposób myślenia, można dojść do ciekawych wniosków. Spróbujmy postawić tezę, że autorytetem - wzorem do naśladowania - mogą być nie tylko ludzie medialni - znani. Proponuję, żeby to pojęcie przypisać również anonimowemu Iksińskiemu, który stanowiłby niepodważalny i dobitny przykład tego, jak powinno się postępować w sytuacjach prozaicznych - codziennych. Wykazując się przy w tym, wysokim współczynnikiem moralnym, etycznym, wewnętrznego ciepła i opanowania. (Co do tego ostatniego, złośliwcy mogliby żartować, że autorytetem można zostać łykając pigułkę relanium. Jednak każdy wie, że poczynając od Rycerzy Jedi, a na mnichach Klasztoru Shaolin kończąc, jest to cecha nieodzowna, której niezastosowanie ma miejsce dopiero pod ciężkim rygorem ostateczności).
Zaryzykujmy również twierdzenie, że hasło "autorytet", można próbować zawężać do pewnych dziedzin życia, w celu ich lepszego uchwycenia. Szybko jednak na naszej drodze staje kontrargument, przemawiający za pójściem w tym wypadku na tak zwaną łatwiznę. Znacznym obniżeniu rangi autorytetu; niewspółmiernej i niesłusznej gradacji stanu, do którego powinno się dążyć. Trudno się z tym nie zgodzić. Niemniej, gdy autorytetów jak na lekarstwo, warto chyba zachować pozory i szukać w ludziach czegoś na kształt quasi-autorytetu. Przykładowo: Janda, Stuhr - autorytety w dziedzinie aktorstwa; Rymanowski, Siekielski - dziennikarstwa; Żakowski - publicystyki; prof. Safian - prawa, Szymborska - poezji; Vonnegut - prozy, i tak dalej. Nie będę ukrywał, że kilka wymienionych powyżej osób, stanowi tylko fragment przykładowego kanonu autorytetów z danych dziedzin - quasi-autorytetów, których istotę już tłumaczę. Weźmy losowo pana Jacka Żakowskiego, świetnego publicystę, komentatora Polityki i Gazety Wyborczej. Załóżmy na chwilę, że poza sferą publicystyki i znajomości politologii może on być człowiekiem, z którego nie powinno się brać przykładu. Może on być chojrakiem nie stroniącym od bitki, bądź moczymordą zalewającym się w trupa po godzinach pracy. Ten aspekt jego życia mógłby być co najmniej niezachęcający do kopiowania. Podkreślam, hipotetycznie rzecz ujmując. Trzeba sobie jednak zadać pytanie, czy warto skreślać kogoś za jego złe cechy, zapominając tym samym o tych, które powinny być stawiane za wzór. Jestem w stanie podjąć ryzyko, by widzieć w ludziach tylko dobre cechy. Tak jest chyba łatwiej. A co do kanonu "prawie" autorytetów, to każdy, rzecz jasna, może mieć (zaryzykuje twierdzenie, że powinien) swój własny zbiór, mimo, iż jestem przekonany, że kilka z wymienionych przeze mnie nazwisk wielokrotnie by się powieliło.
Umieszczając pod wspólnym mianownikiem kulturę, obok autorytetu, zwróciłbym uwagę na wewnętrzne rozczłonowanie, podział, tego pierwszego. Cóż kryje się pod pojęciem kultura? Kultura mówienia; kultura jazdy samochodem; kultura dobrego zachowania przy stole, plus savoir vivre, wespół z bon ton - niemalże synonimiczne z kulturą osobistą; kultura narodowa, historyczna, regionalna; wiedza o kulturze i umiejętność jej wprowadzenia w ramy codziennych czynności, zachowań. Skąd, w takim razie, czerpać wiedzę o kulturze? Najłatwiejsza odpowiedź, to zwrócenie się po nauki i czerpanie przykładu od autorytetów. Przyjmując, iż poziom kultury proporcjonalnie obniża się w stosunku do liczby autorytetów, trzeba przyznać, że niczym kolejne elementy domina, znajdziemy się ostatecznie w pozycji horyzontalnej. Tutaj na pomoc przychodziłyby quasi-autorytety.
Pomyślałby kto, że oglądając TVN 24, stację, której gośćmi są wybitni politycy i pracownicy naukowi jak np. prof. Jadwiga Staniszkis czy prof. Leszek Balcerowicz, można swój zakres kultury odpowiednio zwiększyć. Trzeba być przy tym jednakże wyjątkowo czujnym. W jednej chwili "chłoniemy" kulturę od autorytetów, będących gośćmi, dajmy na to, Katarzyny Kolendy-Zalewskiej, a zaraz potem jesteśmy namawiani na obejrzenie czegoś co się nazywa "Traffic" (program o natężeniu korków w dużych Polskich miastach). Pytam, jakim cudem w poważnej stacji informacyjnej powstał program o takiej nazwie? Ktoś chciałby poruszyć temat kultury językowej? To jest odpowiedni moment. Rzecz jasna, na "Trafficu" nie koniec. A cytując hasło z programu Szymon Majewski Show: "końca nie widać". W głównym serwisie informacyjnym, krótkie spotkanie polityków z dziennikarzami, nazywane jest regularnie "briefingiem". Wydarzenia to już standardowo "eventy", a miejsca na reklamę na przystankach to "city lighty". Przy takich tendencjach, kultura języka będzie wyglądać tak, że za parę miesięcy Omena Mensah będzie prowadzić Weather Brodcast Service, a nie prognozę pogody. Więc jeśli ktoś chce się "ukulturalniać" przez telewizję, niech lepiej uważa.
Zostawmy na chwilę biedną panią red. Pochankę i spółkę, i rozejrzymy się dokoła. Niedawno widziałem w oknach sklepu z odzieżą, ogromne napisy głoszące: "Sale" ("wyprzedaż", chociaż nie wydaje mi się, żeby tłumaczenie tego słowa było potrzebne. Mam wrażenie, że mogłoby to być nawet niegrzecznie z mojej strony). Mój znajomy zajmujący się na co dzień projektowaniem stron internetowych, używał w rozmowie ze mną namiętnie słowa "layout". Gdy zapytałem go, czemu nie używa polskiego odpowiednika odpowiedział, cytuję: "przecież tego się nie da przetłumaczyć". Gdy powiedziałem mu, że można swobodnie mówić o "layoutcie" jako o wzorcu, albo szablonie, był bardzo zdziwiony.
To nie jest tak, że mam jakiś problem z językiem angielskim, nie chwaląc się, znam go całkiem przyzwoicie. Więc jeśli jest takie zapotrzebowanie, to proszę uprzejmie, mówmy po angielsku! Wydaje mi się tylko, że wtedy największy problem z komunikacją będą mieli ludzie, którzy używają języka "globisz" najczęściej (język globisz to często spotykane nazewnictwo zjawiska, w którym zastępuje się językiem angielskim, język ojczysty). Smutne to i przygnębiające, ale wydaje mi się, że za kilkadziesiąt lat, przeciętnemu Polakowi z polszczyzny, pozostanie jedynie wulgaryzm k**** mać. I jak zawsze, bez względu na okazję, życząc wszystkim dookoła przede wszystkim zdrowia, tak z całego serca życzę profesorowi Janowi Miodkowi, by takich dni nie dożył. Nam wszystkim również tego życzę.
O kulturze jazdy samochodem, najzupełniej szczerze powiedziawszy, wypowiadać się nie powinienem, gdyż sam należę do osób częściej wyprzedzających, niż wyprzedzanych. Z kolei autorytet Roberta Kubicy w odniesieniu na drogi publiczne jest chyba nie na miejscu. Nie otwieram przy tej okazji również drzwi, w rozumieniu prowadzenia samochodu przez przedstawicielki płci pięknej. To osobny temat, co do którego ten jeden raz jestem bezkompromisowym szowinistą. Aż ciśnie mi się na usta nieśmiertelne hasło byłego ministra edukacji: "zero tolerancji". Przykro mi (ale bez wyrzutów sumienia).
Odchodząc na chwilę od ludzi dorosłych - dojrzałych, potrafiących dostrzec w innych autorytet, bądź chociaż quasi-autorytet, skupiłbym uwagę na młodzieży. Nie ma chyba (a przynajmniej miejmy nadzieję, że nie ma) takiego rodzica w Polsce, który nie miałby nic naprzeciw, żeby autorytetem ich dziecka była Doda, albo Michał Wiśniewski. Młodzi, mimo iż zrobią wszystko, by się przed tym uchronić, potrzebują konkretnych bodźców, których przekazywanie jest procesem i obowiązkiem rodziców. W końcu skąd dziecko ma wiedzieć, co jest dobre, a co złe. Ktoś powiedział kiedyś, że człowiek jest z gruntu dobry. Po lekturze "Władcy Much" Williama Goldinga, nie postawiłbym na to twierdzenie złamanego grosza. Osobiście skłaniałbym się w stronę Arystotelesowskiej tabula rasy. Wydaje mi się najuczciwsza.
Jeśli chodzi o kulturę muzyki, dajmy na to współczesnej, to osiągnęła ona dno już dawno temu. I wydaje mi się, że pasuje tutaj jak ulał stare przysłowie: wtedy, gdy ma się wrażenie, że już się osiągnęło dno, zawsze ktoś zapuka od dołu. Dlatego uważam, że "jest już ciemno i wszystko jedno". Tyle na ten temat. (Napisałbym, że wyjadę z Polski, jak bracia Mroczkowie wydadzą płytę utrzymaną w klimacie hip-hop, ale chyba musiałbym się już zacząć pakować.)
Na koniec zostawiłem trudny do dyskusji temat, kultury pod względem narodowościowym i historycznym. Z punktu widzenia licealisty, mogło by się wydawać, że wszystkie ważne wydarzenia, dotyczące naszego kraju, miały miejsce w XX wieku, i jedyne co im pozostało, to wkuwanie dat tych wydarzeń na pamięć. Nudna perspektywa, nieprawdaż? Trudno mieć jednak do młodego pokolenia pretensje, że przytrafiło mu się żyć w innych, prostszych pod wieloma względami czasach. Mimo to, starszyzna, zamiast przekazywać w przystępny sposób wnioski, jakie wyciągnęła z trudów ich czasów, zarzuca młodzieży nicnierobienie, bierność, rozpoczynając nierzadko zdania od: "a my w waszym wieku to...". Za niedopuszczalne uważam również próżne twierdzenia w stylu: "co wy możecie wiedzieć o...". Jest to swoisty sposób bezsensownego i uporczywego wyżywania się na młodych ludziach za to, że przyszło im żyć w takich a nie innych czasach. Takie rozumowanie sprowadza się do absurdalnych wniosków, żeby dalej było wszystkim źle, komunizm kwitłby w najlepsze, a Niemcy bombardowaliby nasze miasta i mordowali rodziny na oczach ich dzieci. Wtedy wszyscy byliby bardziej charakterni i equilibrium zostało by zachowane. Jest to oczywiście fatalna perspektywa. Tylko po co, w takim razie, tyle lat walki z wrogimi systemami, najeźdźcami, zaborcami? Wychodziłoby na to, że Polacy mają usposobienie męczenników, którym "tak jest źle i tak nie dobrze". Zamiast tego proponuję, nie apeluję, o elastyczny sposób rozumowań, wyzbycie się zaściankowości i otworzenie się na nowe perspektywy, a to wszystko w duchu uwarunkowań historycznych. Pozwólmy młodym być dumnym z Polski i Polaków w odniesieniu współczesnym i historycznym, ale równocześnie nie odbierajmy im możliwości bycia dumnym z samych siebie. Od osiągania sukcesów sportowych począwszy, przez partycypowanie w organizacjach akcji charytatywnych, wykazywanie się pomysłowością, kreatywnością, po uczestnictwo w konkursach na np. najlepszy esej.
Prof. Władysław Bartoszewski, postać na którą nie przez przypadek powołuję się po raz wtóry, powiedział na łamach drugiego tomu Wywiadu Rzeki, że dla niego nie ma już żyjących autorytetów. Wtedy pomyślałem sobie, że mam szczęście, bo mój ma się dobrze. I obiecuję sobie brać z niego przykład na tyle skutecznie, by pewnego dnia wznieść się na poziom kultury (w pełnym tego słowa znaczeniu), który nobilitowałby mnie do zostania dla kogoś choćby quasi-autorytetem. Myślę, że warto. Na początek.
Bartosz Pluta
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Pluton · dnia 25.03.2009 20:31 · Czytań: 2635 · Średnia ocena: 3,75 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: