Kolejne opowiadanie z tomu "Mury Carcassonne".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.
Znowu Sopot.
Do plaży mamy parę kroków.
Spokojna tafla wody łagodnie zaczepia szeroki pas piasku.
Promienie słońca pieszczą ciepłem skórę ramion.
Jest tak dobrze, na chwilę zapominam o wszystkim; lekki podmuch wiatru, monotonny szum morza. Ciało rozleniwia się, upaja bezruchem: Jak wspaniale, gdy się nic nie musi.
Zapach olejku budzi miłe wspomnienia.
Gdzieś tu, niedaleko leżała Ania; wspólny grajdołek - pierwsze namiętności. Ślady naszych stóp biegły pod molo.
Mógłbym być szczęśliwy, ale jej już nie spotkałem.
- Tatuś... tatuś...! lody - kup!
Widzę biało-niebieską czapeczkę z napisem "Polonia Bytom". Spod jej figlarnie przechylonego daszka lśnią, pełne prośby, oczy Michała. Stoi nade mną. Ciągnie za rękę. W oddali majaczy znajoma postać z białą skrzynką.
"Lody pingwin" nie zmieniły smaku, ale z grajdołka, w którym przytulałem się do Ani, nie pozostało śladu.
"Wiaderko pełne słońca" - jeszcze nie wiem, że tak nazwę kręcony film: Klaudia zapamiętale ssie matczyną pierś, Jula i Michał machają łopatkami, lekki wiatr delikatnie unosi złociste ziarenka, krople morskiej wody pozostawiają brunatne kleksy na wyrównanej powierzchni rozgrzanego piasku,
Zapach smażonych ryb przypomina o obiedzie, przed budką z napojami stoi kolejka - w dłoni ciąży kufel piwa.
Z żalem stwierdzam prawdziwość słów znanej piosenki: "Ile dziewcząt marnuje się na tym świecie"!
Teleobiektyw powiększa wybrane detale kobiecych krągłości. Jaka ich różnorodność; odważnie odsłonięte, wyzywająco wypięte, delikatne, potężne i wszystkie ponętne.
Kamera nie peszy właścicielek kuszących kształtów. Z wdziękiem pozwalają utrwalać je na taśmie filmowej. Powstanie obraz pod tytułem: "Męskie spojrzenie", który w czasie festiwalu, podobać się będzie nie tylko płci brzydkiej.
Po powrocie z urlopu dostaję awans. Zostaję kierownikiem nowo wznoszonego obiektu, ale związane z tym parę dodatkowych groszy w dalszym ciągu nie zadowala Irenki.
Jestem zmęczony, mało śpię. Aby na czas dojechać na odległy plac budowy pod Bytomiem, muszę wcześnie wstawać, a w ciągu nocy Klaudia regularnie dopomina się o butelkę.
Wyczerpuje mnie w pracy ciągłe użeranie się z ludźmi i pilnowanie, aby czegoś nie rozkradziono, nie mówiąc już o domu, gdzie na okrągło jest coś do zrobienia.
Jestem znużony i zdeprymowany. Przemierzając plac budowy, upaprany nieraz po kolana błotem, z ironią myślę o troskliwości rodziców, którzy nie chcąc abym chodził "całe życie z brudnymi rękoma", wybili mi z głowy studia na wydziale mechanicznym.
W końcu postanawiam przenieść się do "czystszej roboty". Składam podanie do "Separatora" i zostaję przyjęty.
Byłem przekonany, że bez specjalnej protekcji nie dostanę się do biura. Miałem bardzo wysokie wyobrażenie o pracy konstruktora-projektanta. A jednak udało się; promieniując szczęściem, dumnie stanąłem za deską kreślarską, choć zacząć musiałem od stanowiska asystenta, czyli od początku.
Istniał jeszcze jeden powód, dlaczego chciałem mieć więcej wolnego czasu: Rozpocząłem naukę języka francuskiego.
Udało mi się wyskrobać, z rodzinnego budżetu, paręset złotych na kurs w Empiku. Miała to być inwestycja radykalnie zmieniająca naszą sytuację.
Jeszcze w czasie pobytu na zachodzie poznaliśmy na przyjęciu w St. Etienne, u siostry Janka, ciekawych ludzi - małżeństwo Żydów z Polski żyjące od wielu lat we Francji. Pani E. - dama w najlepszym znaczeniu tego słowa, prowadziła dom na arystokratycznym poziomie, a pan E. duże przedsiębiorstwo zajmujące się budową sieci instalacji elektrycznych.
Wielokrotnie indagowany Pan E. (rozmowy w sumie sprowadzałem do najbardziej interesującego tematu, czyli zaczepienia się za granicą) nie widział żadnego problemu z przyjęciem mnie do pracy. Mógł to zrobić w każdej chwili, stawiał jednak warunek: dobrą znajomość francuskiego. Zbyszek - szwagier Janka zobowiązał się załatwić wszystkie urzędowe sprawy.
Ode mnie więc zależało, kiedy nauczę się języka, czyli kiedy wyjadę do Francji.
W kraju, abym stawał nawet na głowie nie miałem szans na poprawienie naszej sytuacji materialnej. Dużo ludzi posiadało już własne auta, a my, gdyby nawet Irenka potrafiła, zakładając cud, gospodarować oszczędnie, nie uzbierałbym nawet na "syrenkę".
Czy był ktoś, kto mógłby odwieść mnie od tego planu? – Na pewno nie! Tysiące, może nawet miliony ludzi podobnie myślało i szukało okazji by móc wyjechać na saksy do Szwecji, Belgii, Niemiec czy Francji. Nawet o pracę w DDR walczono wszystkimi sposobami.
Na białym brystolu, obok rysunków potężnych konstrukcji przemysłowych, pojawiły się więc słówka i odmiany czasowników.
W domu natomiast, starym zwyczajem, usypiając Klaudię, kołysałem wózek w rytm: un... deux... trois...
Mam coraz więcej zajęć.
Nowe mieszkanie jest fantastyczne, ale ile tu jeszcze jest do zrobienia! Usuwanie usterek pochłania mnóstwo czasu.
Trzy pokoje, kuchnia z balkonem, duży przedpokój - w ogóle "olbrzymi" metraż. Stare meble pogubiły się w nim i ściany święcą pustkami. O nowych nie możemy nawet marzyć.
Domowym sposobem i wykorzystując znajomości z placu budowy, powstają regały na książki, pawlacze i potężna szafa w korytarzu.
Mamy większe mieszkanie, ale problemy się nie zmniejszyły. Babcia, teściowa, wujek... Dalej jest ciasno, dalej tęsknię za samodzielnością.
Wszyscy niby pomagają, ale każdy robi po swojemu i o jakiejkolwiek koordynacji nie ma mowy.
W tych warunkach, jak gdyby zapominając o problemach, zabieram się za kręcenie filmu, opartego na własnym scenariuszu.
Wiem, że dzieci są rozpuszczane przez wszystkich i w czasie naszej nieobecności, robią to, co chcą. Domyślam się jak mogą rozrabiać. Przelewam na papier parę podpatrzonych scen, inne podpowiada fantazja.
W ciągu paru dni powstaje scenariusz, ale realizacja jego nie jest prosta; dzieci, gdy im się pozwala, wcale nie mają ochoty na psocenie. Mali aktorzy są zdezorientowani. Jula nie rozumie, dlaczego może karmić Klaudię kruchymi ciasteczkami, a Michał nie ma zupełnie ochoty na rozsypywanie mąki po podłodze. Mozolnie powtarzam ujęcia, dochodzi nawet do płaczu. Dopiero w finałowej scenie wszystko idzie gładko. Scenariusz - scenopis przewidywał:
"Z pracy do domu wraca ojciec. Żona wita go w progu i wymownym gestem wskazuje aby cicho się zachowywał gdyż śpią pociechy. Cięcie i następna scena pokazuje pokój dziecięcy: Słychać skrzypienie łóżeczek, nic prawie nie widać. Zza białej zasłony pierza majaczą sylwetki maluchów. Dwójka starszaków podrzuca nad głową leżącej w kołysce siostrzyczki rozprutą poduszkę".
W sumie dwie poduszki poświęciłem na tę najkosztowniejszą scenę. Najwięcej jednak problemów przedstawiało sprzątanie pokoju. Przez długi jeszcze czas w całym mieszkaniu fruwały, unosząc się z półek, szaf i wszystkich niedostępnych kątów, białe piórka.
Podczas klubowego przeglądu filmów, świadomy banalności fabuły i oklepanego tematu, nie liczyłem na sukces. Startowałem jeszcze z dwoma innymi, "ambitnymi dziełami". Jednak jury i publiczności najbardziej podobała się właśnie ta rodzinna historyjka, patetycznie zatytułowana: "Ich miejsce na ziemi".
Film został wytypowany na Festiwal Pol-8, gdzie odniósł duży sukces, zajmując trzecie miejsce.
Odbyła się seria alkoholowych uroczystości, nie zabrakło nawet prasy. Irenka udzieliła wywiadu.
W czasie, gdy fotoreporter Panoramy cykał nam zdjęcia "Rolleiflexem", marzyłem tylko o jednym: abym mógł kiedyś sprawić sobie taki aparat.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wyrrostek · dnia 30.03.2009 13:27 · Czytań: 783 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: