Kolejne opowiadanie z tomu "Mury Carcassonne".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.
Trzasnąłem drzwiami. Nim to się stało oberwałem kopniaka i wiązankę firmową "made by Irena"; głośne, jasne, bardzo bezpośrednie sformułowania: kim jestem i gdzie mogę sobie iść.
I o co znowu poszło?! Czyż nie miałem racji? Przecież Michała wypadało już posłać do przedszkola.
O nie! Z jej punktu widzenia dziecka nie należało narażać na takie niebezpieczeństwo. Wszystkimi, możliwymi argumentami broniła swojego stanowiska: straszną sytuacją sanitarną, niewykwalifikowanymi wychowawczyniami, chorobami itp., tylko nie tym, że z czasem babcia stałaby się bezrobotna, a więc jej pobyt u nas byłby nieuzasadniony.
Nie miałem ochoty wałęsać się po parku, boleśnie odczuwałem samotność. Postanowiłem odwiedzić babcię Olę.
Rzadko ją widywałem, podobnie zresztą jak pozostałych członków rodziny. Na taki stan rzeczy wypływały nie tylko braku czasu i negatywny stosunek Ireny do mojej rodziny. Ja także uważałem, że młodzi powinni docierać się sami - im mniej familiarnych spotkań tym lepiej.
Uspokajająco wpływa na mnie skrzypienie drewnianych schodów starej kamienicy.
"Jak ona daje radę wchodzić tyle razy dziennie na trzecie piętro? I to z astmą?! Będę musiał przynieść na górę parę wiaderek węgla. Na pewno jeszcze pali w piecach."
W umówiony sposób, trzy razy, przekręcam gałkę dzwonka. Ciemną zieleń oszklonej cześci drzwi wejściowych rozjaśniło zapalane światło.
O jak dobrze! Babcia jest w domu.
- Andrusjnka...! Jak dawno cje nie widzjała ja. U cjebie co? Choć... herbaty napijemy sje.
Zaskakuje mnie zawsze jej śpiewny, rosyjski akcent.
- Oj... coś niedobrze, niedobrze. Na chrzcjnach lepiej ty wyglądał.
- Babciu przesadzasz. Minął prawie rok.
- No popatrz, popatrz... jak ten czas leci.
Po wejściu do pokoju siadam za piecem, na amerykance; czuję sprężyny i nierówności powstałe z pewnością jeszcze w Stryju. Pod oknem na oparciu fotela pamiętającego również przedwojenne czasy, spoczywa popielniczka; maleńka miedziana miseczka połączona zatrzaską ze skórzanym paskiem, obciążonym na końcach wszytymi kawałkami ołowiu. Spoza dymnej zasłony zapomnienia widzę mojego dziadka, jak strzepuje do niej popiół.
Wiem, że przed wzrokiem babci nie da się niczego ukryć.
- No opowiadaj ty, co cje martwi.
- Ach nic... Poprawiasz wypracowania?
- A gdzie tam. Muszę referat pisać. W szkole znowu chcą posłuchać, jak tam w Petersburgu było przed rewolucją.
- Tyle miałaś już tych prelekcji.
- Dawniej chcieli o rewolucji, teraz o carach. Ot!
- Wszystkiego im chyba nie opowiadasz.
- A właśnie, że opowiadam - nic mi nie zrobią. Swoje widzjała ja.
No pewnie, że widziała; poza rewolucją, pierwszą i drugą wojną: Moskwę, Wiedeń, Lwów i Wenecję.
Czytała książki po francusku, znała nieźle włoski i niemiecki.
Życie ją jednak nie rozpieszczało. W czasie niemieckiej okupacji straciła męża. Przesiedlona ze Wschodu zamieszkała w Katowicach.
Przez długie lata uczyła języka rosyjskiego w Technikum Zawodowym.
- Co ty sje tak zadumał Andrusjnka? - Tylko ona, w taki sposób, zdrabniała moje imię.- Dostała ja znowu paczkę z Ameryki - zobacz może coś sje przyda.
Wątpiłem - otrzymywała zazwyczaj kobiece rzeczy.
Skądinąd, jaka ironia losu. Mamka babci, kobieta stojąca kiedyś szczebel niżej w hierarchii ustalonej przez społeczeństwo, regularnie przysyłała paczki z USA.
- Co pisze Maryla.
- Trochę choruje. Ale czytaj ty sam.
- Babciu...? Wiesz jaki dobry jestem z rosyjskiego.
- Żałko, żałko - ile to lat uczył ty sje?
Faktycznie... lepiej nie liczyć. Lekceważenie rosyjskiego, czy raczej tolerowanie przez rodziców zaniedbania w nauce tego języka zrobiły swoje.
- Słyszał ty już te pjosenke?
- Nie.
- Co ty radia nie masz? Toż to ciągle puszczają.
- Nie. A dlaczego?
- To ty lepiej słuchaj.
Próbuję skoncentrować się i nawet podoba mi się ciepły, odrobinę matowy, głos piosenkarki.
Nie mam jednak nastroju do słuchania sentymentalnej opowieści o tęsknocie, miłości i zapomnieniu.
Babcine spojrzenie koncentruje się na moich oczach.
Czuję nerwowość.
Słowa spikera drażnią bezbarwnością. Pada nazwisko. Wstrzymuję oddech.
Nie, to niemożliwe. Nie..! Przecież to Monika. Na pewno nie! Nie wybaczę sobie.
Babcia żartuje z młodzieńczych uczuć. Po chwili przestaje, obejmuje moją głowę, mocno przyciska.
- Oh Andrusjnka! Tak, tak! "Żyzń eto smiesznaja i głupaja szutka".
Delikatny kolor przezroczysto-zielonych liści chorzowskiego parku przypominał, że to już wiosna. Słońce, przebijające się z trudem przez katowickie niebo, rozgrzewało twarze ludzi wysiadających z tramwaju. Żelbetowa żyrafa bezczelnie zadzierała szyję powyżej drzew.
Tłum mieszkańców nerwowo rozlewał się po osiedlu Tysiąclecia. Zwolniłem kroku, stanąłem.
Jeżdżąc codziennie, pomiędzy domem i biurem, zapomniałem, że można z przystanku pójść w drugą stronę.
Kiedy ostatni raz byłem sam na spacerze..? Ruszyłem w stronę ZOO. Pod kioskiem z piwem stała kolejka.
"Kurza twarz... gdzie oni pracują. Tacy są na luzie. Tyle mają wolnego czasu."
Poczułem głód.
"Nie to głupie, nie będę z aktówką wałęsać się między drzewami. Szybko zjem coś w domu i przyjdę tu znowu z dziećmi."
Na dzwonek nikt nie reagował. Zza drzwi dochodził płacz Klaudii. Cholera, tak nie lubię szukać kluczy po kieszeniach - nie ma jednak rady. Ogłuchli czy co?
- Jest ktoś w domu! Co się dzieje?!
- Andrzejku, choć szybko. Ja już nie mogę. - Z pokoju dochodził błagalny głos babci Włodzi.
- Co się dzieje? Czemu nikt nie otworzy okna? Co tu się pali?
Niebieskie płomienie palnika kuchenki gazowej zmieszane z dymem, nadawały ten charakterystyczny nastrój, typowy dla pomieszczenia przeznaczonego na przyrządzanie i konsumpcje posiłków. Na patelni dogorywało czarne jak węgiel, trudne do zidentyfikowania, danie obiadowe. W normalnych warunkach, przez otwarte okno, wpada do mieszkania nastrój wiosenny. Tym razem nastrój ten, łącznie ze spalenizną, szybował w innym kierunku. Co za szczęście, że zrezygnowałem ze spaceru!
W pokoju zaskakuje mnie kolejna scenka:
Pod szafą, sięgającą prawie pod sufit, stoi babcia z rękoma złożonymi jak do modlitwy. Wznosi je wysoko w błagalnym geście.
- Michaś... Michaś... proszę zejdź... - Powtarza obolałym głosem.
Jej otyłość, dzięki której zachowuje się zawsze bardzo flegmatycznie, śmiesznie kontrastuje z dramatyzmem sytuacji. Natomiast Michaś bawi się wyśmienicie: Leży na brzuszku, wymachuje figlarnie nóżkami, zwycięsko spogląda z góry roześmianymi oczkami. Dobrze wie, że jest na odpowiedniej wysokości i babcia nie może mu nic zrobić.
- Jedliście obiad...? Bo ja już coś tam w szpitalu przekąsiłam.
Uroczo brzmi pytanie Irenki, wchodzącej do pokoju. Z podobną naiwnością mogłaby zapytać: "Czy straż pożarna dawno już od nas wyjechała?".
Zdaję sobie sprawę z prowokacji. Nie mam ochoty na awanturę. Irena dobrze wie, co jest grane; nie po raz pierwszy w atmosferze swądu zatykającego nozdrza, obiad, czy raczej jego zwęglone szczątki, lądują w wiadrze na śmiecie.
- Znowu uderzyłeś dziecko.
Nie wytrzymuję - ta jej "matczyna" troska wyprowadza mnie z równowagi.
- Dostał klapsa, bo nie chcę żeby spadł kiedyś z szafy.
- Jak ty mu krzywdy nie zrobisz, to na pewno nic się nie stanie. Babcia potrafi go dopilnować.
Dosadnie komentując jej wypowiedź kieruję się do wyjścia.
- Gdzie się wybierasz.
- Chyba mam prawo coś zjeść.
- Zostań, bo będziesz żałować!
- Ja już od dawna żałuję!
- Ty nie żałujesz, ty marzysz o tej, co cię nie chciała.
- Kto mnie nie chciał?
- Nie udawaj głupiego. Ta z Poznania.
"O co znowu chodzi? Od dawna wiedziałem, że zazdrość należała do jej podstawowych cnót, ale co z tym wspólnego miała Monika?"
Przypomniała mi się niedawna historia:
Teściowa nie była zadowolona z naszego małżeństwa i nigdy się z tym nie kryła. Podczas ostatniego przyjęcia, gdy pokazywałem album fotograficzny z czasów studenckich, wprost zaatakowała: "Czemuś się nie ożenił z tą Moniką, wtedy moja córeczka nie męczyłaby się z tobą."
Nie chodziło w sumie o Monikę. Przy każdej sposobności, gdy tylko wspominano o moich przedmałżeńskich sympatiach, formułowała identyczny pogląd. Wykorzystując dowolną okazję, rozpowiadała wszem i wobec, że to ja uwiodłem Irenę i zmusiłem ją do małżeństwa, ściągając tym nieszczęście na całą rodzinę. O jej przewrotności, głupocie (mógłbym znaleźć więcej synonimów) czy raczej widzeniu spraw w sposób jaskrawo sprzecznych z rzeczywistością, świadczyło najlepiej jej ślubowanie: postanowiła żyć w "czystości", fundując swojemu mężowi celibat.
- Dostajesz chyba za dużo pacjentów z psychiatrii.
- Odwal się od mojej pracy. Ze szpitala wracam zaraz do domu, a nie urywam się po cichu na randki!
- Poszedłem do parku na parę minut.
- Do parku...!, Do hotelu chyba! Co ty myślisz?.. Jestem głupia i nie wiem, że ta twoja Monika występuje w Katowicach.
- Jaka znowu moja.
- Oczywiście... chciałbyś... Ale twoje niedoczekanie!
Piosenka, którą słyszałem po raz pierwszy w mieszkaniu babci Oli, została przebojem, a jej wykonawczyni gwiazdą estrady.
Pozwoliłem dojść do głosu zdrowemu rozsądkowi. Przecież te słowa ktoś inny napisał, a rozczulać miały nie mnie, tylko miliony bezimiennych. Pomimo tego, ile razy ich słuchałem, pojawiało się, owinięte żalem pretensji, łkające "gdyby".
I właśnie to "gdyby" zaprowadziło mnie, w niedzielne przedpołudnie, do kawiarni Hotelu Katowice, gdzie występowała Monika.
Towarzyszyła mi oczywiście Irena. O wolnym miejscu przy stoliku nie było mowy. Stanęliśmy pod filarem. Dźwięk fortepianu wtapiał się w kameralny, kawiarniany nastrój.
Monika poznała mnie od razu, na jej twarzy pojawił się porozumiewawczy uśmiech. W czasie przerwy podeszła do nas, wyszliśmy z holu. Zachowywała się swobodnie, tak jak na estradzie. Przedstawiłem jej żonę. Pogratulowała, wspomniała coś o szlachetności zawodu lekarskiego, po czym, odrobinę zmienionym głosem, zwróciła się do mnie:
- Wiesz, reżyser powiedział, że wyglądam jak anioł, ale głos mam kurwy.
Po skończonym występie zobaczyłem ją jeszcze przed klombem kwiatów, pozującą w promieniach słońca reporterom Przekroju.
Irena promieniała z zadowolenia. Kąciki jej ust wyrażały ledwie dostrzegalny, ironiczny grymas.
- Nie spodziewałam się. Jak można być tak ordynarnym!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wyrrostek · dnia 04.04.2009 09:54 · Czytań: 714 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: