Patrzył, jak stawia bose stopy na piasku, a szum morza współgrał z jej śmiechem, będąc muzyką dla uszu. Biała, lniana sukienka i blond włosy powiewały na wietrze. W tle majaczyła latania morska zasnuta gęstą, mleczną mgłą. Dziewczyna zmierzała tanecznym krokiem wzdłuż plaży w kierunku skał. Miejsce było znajome, choć bardzo odległe. Wiedział, że próba zbliżenia się zakończona będzie niepowodzeniem, gdyż widywał ją co noc. Nie wiedział dlaczego, ale zawsze czuł, że chce być blisko niej... zawsze.
Tym razem ze snu wyrwały go mewy, które tańczyły na niebie, kłócąc się zawzięcie o kawałek ryby. Po kabinie zwinnie fruwało, niezauważone przez nikogo, białe piórko. Mężczyzna wstał, ubrał się i wyszedł na pokład, by powitać kolejny ranek na morzu. Powtarzający się co noc sen z nieznaną kobietą nie dawał mu spokoju. Marynarz zamyślił się przypominając sobie każdy jej ruch. Fale uderzały o burty statku, dudniąc monotonnie, ale spokój zakłócił odgłos ciężkich butów na drewnianych deskach. Jakże człowiek jest samotny na morzu, pomyślał i zatęsknił za zapachem świeżo skoszonej trawy, za odgłosem kroków na bruku oraz szumem drzew. Przemierzył wzrokiem horyzont i wsłuchiwał się w skrzeczące ptaki. Jeszcze tylko tydzień na morzu. "Wytrzymam jak zawsze, potem zejdę na ląd i dalej będę sam. Czy warto w ogóle wracać do codziennej samotności? Tu przynajmniej towarzyszy mi ona." Te myśli kłębiły mu się w głowie. Już dawno zauważył, że tajemnicza kobieta śni mu się tylko na morzu podczas sztormów, rzadziej na lądzie. Zawsze była oznaką niebezpieczeństwa i swego rodzaju ostrzeżeniem.
Kolega przeszedł obok niego jak duch, nie obdarzając go nawet spojrzeniem. "Już siódma, teraz moja kolej." Pomyślał smagły, wysoki marynarz do tej pory oparty o reling i udał się na mostek kapitański odebrać wachtę. Życie na kutrze nie było łatwe, bo rytm wyznaczały ryby. Ich brak oznaczał długie bezczynne godziny doprowadzające do szaleństwa swoją pustką. Natomiast nadmiar był równie okrutny, gdyż niósł ze sobą ciężką pracę i nadludzki wysiłek.
Często podczas zajęć zdarzały się wypadki. On miał szczęście i dlatego na krypie mówiono na niego "Farciarz". Już wiele razy cudem uniknął śmierci, bo w ostatniej chwili odwrócił się, lub ktoś pociągnął go z rękaw. Tylko raz metalowa lina od wyciągarki sieci pękła i przecięła mu skórę na klatce piersiowej tworząc szeroką bliznę. Ciągnęła się ona od prawego barku przez mostek, a kończyła na lewym boku pod żebrami. Taki trwały ślad przypominający o kruchości istnienia. Kilku kolegów już stracił. Heńkowi noga zaplątała się w sieci i poszedł na dno razem z balastem. Wyciągnęli go po kilkunastu minutach, ale było już za późno. Zimna woda i różnica ciśnień spowodowały utratę przytomności i chłopak utonął. Antek wykrwawił się, gdy pręt od przekładni przy wyciągarce gwałtownie przeskoczył i przebił tętnicę szyjną. Na morzu czy oceanie pomoc nie przychodzi tak szybko, a szczególnie podczas sztormu lub mgły.
Pogrążony we wspomnieniach mężczyzna stał na wachcie i wpatrywał się w przestrzeń. Teraz powracały wizje ze szczęśliwych lat, kiedy miał do kogo wracać na ląd, bo rybaka, żeglarza czy marynarza przy życiu trzyma pewien schemat tęsknoty. Kiedy wilk morski nie ma o kim myśleć na wodzie, to nic go już z tym światem nie wiąże. Wtedy często załoga kutra w ciemne i zimne noce ulega zmniejszeniu. Farciarza ratowano już kilkanaście razy.
Ogarnęła go silna nostalgia. Dziewczyna go zostawiła, bo ten biznesmen miał większe zarobki, normowany czas pracy i nie zostawiał jej na pół roku w pustym mieszkaniu z psem i rybkami. Tak, nawet psa mu zabrała, bo przecież "jak on się włóczy, to Bezan zdycha z głodu". W jego skromnym mieszkaniu stało teraz puste akwarium, bo rybki wyzionęły ducha już podczas pierwszego rejsu. W tych chłodnych czterech ścianach nic na niego nie czekało. Jedynie wódka była niezastąpioną towarzyszką, która nie zdradzała i kochała pond wszystko. Rozumiała żal i szum morza, znała dźwięk fal uderzających o burty statku tak dobrze jak on i wiedział, że nie pozwoli by został sam. Będzie z nim do końca, tak jak tajemnicza kobieta ze snu. Kiedy tylko o niej pomyślał, znów usłyszał słodki śmiech, ale wmówił sobie, że to tylko mewy.
***
Codzienna monotonność uderzyła w niego od razu po przebudzeniu. Cichy i miarowy dźwięk wybijanych szklanek dudnił w nim, aż do momentu gdy zszedł do messy. Dostał na misce porcję jedzenia, które trudno było nazwać apetycznym. Kuchcik uwijał się, podając wygłodniałym rybakom coś na ząb. Papka ciężko przechodziła przez gardło, ale trzeba było coś zjeść. Wszyscy mężczyźni mieli na twarzach sen i wizję bardzo męczącej pracy, gdyż wpłynęli na tereny wielkich ławic. Już za kilka godzin cały pokład pokryje się rybią łuską oraz wszystko przesiąknie ten charakterystyczny zapach.
Trzeba było przygotować sieci i sprawdzić liny, by tym razem nie było żadnego nieszczęśliwego wypadku. Tego dnia to Farciarz był odpowiedzialny za kontrolę sprzętu. Kapitan wiedział, że mimo młodego wieku rybak jest sumienny i dokładny. Lubił takich ludzi, bo można było na nich polegać i to właśnie oni zarządzali potem najwydajniejszymi jednostkami. Tak było i z nim, gdy pierwszy raz trafił na krypę, nikt by nie powiedział, że tak daleko zajdzie. Bardzo długo był żółtodziobem i przezwisko to przylgnęło do niego na stałe. Nawet teraz, po długim kapitańskim stażu, przyjaciele tak go nazywają, może z sentymentu, a może ze zwykłego przyzwyczajenia. Stary pryk wiedział jednak, że w młodzież należy inwestować i pozwalać się rozwijać. Dlatego też Farciarz łapał się na każdy rejs i miał pewne względy u szefa. Musiał pracować ciężej i więcej niż wszyscy za to samo wynagrodzenie i wikt. Takie było prawo morza i nikt nie odważył mu się sprzeciwić.
Ich kuter był stary i panowały na nim bardzo tradycyjne zasady. Takich jednostek we flocie było może jeszcze z pięć, lecz "Ławica" zasłynęła już we wszystkich portach. Niestety była to zła sława, bo mimo dużej wydajności rybackiej, nazywano ją najbardziej pechowym kutrem. To tu zdarzało się siedemdziesiąt procent wypadków przy pracy, ale Farciarz kochał te krypę. Pozwalała mu na uwolnienie się od pustki czterech ścian, dlatego ostatnio nie schodził na ląd. "Za tydzień minie już półtorej roku" Powiedział sam do siebie. Nawet takiemu wilkowi morskiemu brakuje stałości i drzew na horyzoncie.
Chłopak znów zamyślił się podczas pracy i w jego umyśle zamajaczył obraz nieznajomej dziewczyny. Nie była to ta urocza blondynka ze snu. Ta nie promieniała radością, a wręcz przeciwnie. Spojrzenie czarnych jak węgiel oczu spowodowało dreszcze i zimny pot przerażenia. Kaskada hebanowych loków zgrabnie upiętych okalała jej twarz, a krwisto czerwone usta powtarzały jedną frazę jak mantrę. Nie mógł dosłyszeć słów, dobiegał go tylko szum i bełkot wypowiadanych słów. Głos był stanowczy i ostry, tak niepodobny do słodkiego śmiechu. Po ruchu warg jednak mężczyzna poznał dobrze znane hasło "Zrób to!".
Te z pozoru dwa proste słowa w głowie marynarza nie mogły pozostać bez echa. Znowu obudził się w nim wielki żal, tęsknota i najprostsze rozwiązanie: śmierć. "Tylko czy warto skończyć żywot w takim momencie, bo przecież teraz wszystko układała mi się z górki." Myśli kłębiły się w głowie. Mógł spokojnie oddać się pływaniu i nikt nie marudził, że nie ma go w domu. Nie martwił się już o Bezana, bo pies był w dobrych rękach. Wbrew pozorom Magda była bardzo troskliwa i kochała tego futrzaka rasy husky, a zwierzak też ją bardzo lubił. Jeśli chodzi o rybki to nawet nie darzył ich sympatią. Nigdy nie miał serca do akwarystyki, bo do welonki człowiek się nie może przytulić.
Marynarz otrząsnął się z transu i zabrał z powrotem do pracy. Chwila zadumy mogła kosztować kogoś życie, a tego nie chciał. Sprawdził czy sieci są odpowiednio ułożone i czy liny są zabezpieczone. Wtedy kapitan przyszedł porozmawiać, bo akurat miał wolną chwilę. Farciarz lubił te ich pogawędki, ponieważ Żółtodziób zastępował mu ojca, którego nie miał. Wychowała go tylko matka, przez co potrzebował męskiej ręki. Sam stał się dla siebie surowym opiekunem, ale przyzwyczajony do bliskości kobiety nie umiał żyć sam. Śmierć matki zabiła w nim wolę życia. Rybak potrzebował świadomości, że ktoś na niego czeka lub chociaż o nim myśli. Czasem wystarczyło, by to on miał o kim myśleć. Często w akcie desperacji był bliski wizyty w domu schadzek, lecz w ten sposób złamałby swoje zasady. Honor był podstawową wartością, która była wyznacznikiem jego osoby. Bez niego był niczym, wiec za każdym razem, gdy przez myśl mu przeszło płacenie za bliskość drugiej osoby, walczył ze sobą tak naprawdę na życie i śmierć. Nigdy się jeszcze na to nie zdecydował i dlatego jeszcze żył.
Gdy rybak wyszedł na pokład, dzień był już w pełnej krasie. Pogoda była nadzwyczaj ładna, a słońce tworzyło piękne refleksy na lekko zmarszczonej wodzie. Każdy, kto trochę czasu spędził na morzu, wiedział, że to nie zapowiada nic dobrego. "Będzie sztorm jak nic." Usłyszał za plecami głos kapitana potwierdzający jego czarne myśli. "I to nie byle jaki. Trzeba przygotować kuter i poinformować załogę, bo połów może być obfity." Na tym właśnie polegała tajemnica "Ławicy". Zarówno wypadki, jak i duża wydajność były spowodowane połowami w czasie sztormów. Żółtodziób po prostu kierował swoją łajbę na najniebezpieczniejsze łowiska. "Idź się wyspać, bo będzie ciężko." Zdanie to brzmiało jak rozkaz, ale zawierało skrywaną troskę.
***
Chłodna bryza muskała jego policzki, a w powietrzu unosił się zapach wrzosów. Mleczna mgła przysłaniała krajobraz. Z białych ostępów wyłaniał się tylko kształt samotnej brzozy zwieszającej swoje smukłe gałęzie nad wrzosowiskiem. Nagle dobiegł go utęskniony słodki śmiech i z oparów wyłoniła się owa smukła blondynka stojąca na skraju urwiska, wpatrzona w fale obmywające głazy. Chciał podejść do niej i objąć ją w pasie. Przytulić, poczuć ciepło jej ciała i ten wrzosowy zapach we włosach, lecz gdy dotknął jej skóry, postać rozwiała się i Farciarz obudził się w swojej koi sam.
Zimna woda chlusnęła mu na twarz przez uchylony bulaj i zostawiła na poduszce mokre, sponiewierane, białe pióro. Marynarz zmartwił się, że był tak lekkomyślny i zostawił nieszczelny otwór, gdy szalał sztorm. Wziął do ręki piórko i zamknął okienko. Po ubraniu sztormiaka otulił się nim szczelnie i bawiąc się darem morza wyszedł na pokład.
Deszcz zacinał od dziobu, a kuter brnąc pod fale co chwile był zalewany przez wodę. Rybacy uwijali się przy kołowrotach i wyciągali napęczniałe od ryb sieci. Zapach rybich wymiocin uderzył go w nozdrza. Deski pokładu były śliskie nie tylko od wody, ale i od łusek oraz śluzu. Mimo tylu lat pracy w zawodzie Farciarz nienawidził zapachu ryby, który go mdlił i był gorszy w skutkach niż choroba morska. Szybko podbiegł do relingu i zwymiotował skąpą zawartość żołądka. Prawdziwy wilk morski nie powinien mieć słabości na wodzie. On miał jedną, którą rekompensował ciężką pracą, dlatego nikt nie miał do niego pretensji, gdy dochodził do siebie przez chwilę, wisząc przewieszony przez burtę.
Najgorsze były pierwsze minuty, bo później już każdy obojętniał na ten przykry i przenikliwy aromat. Marynarz podszedł do jednego z kolegów po fachu i zamienił się z nim, by tamten mógł wreszcie odpocząć. Po stanie ładowni można było sądzić, że rybacy pracowali już około dwóch godziny bez chwili wytchnienia. Ta katorga potrwa maksymalnie jeszcze raz tyle i będą to najgorsze chwile wciągu całego rejsu.
Wiatr dął z nadzwyczajną siłą i nikt nie mógł mieć pewności, że przeżyje. Farciarz znów przez ułamek sekundy zobaczył kobietę w czerni i jej karminowe usta. Tym razem widniał na nich uśmiech triumfu i ukazywał śnieżnobiałe zęby. Ona wiedziała, a marynarz powoli zaczynał rozumieć. W momencie, w którym przez jego myśl przeszło słowo "śmierć" fala zmyła go z pokładu. Zimna, morska woda objęła jego ciało.
Znów ujrzał wrzosowisko i samotną brzozę. Blondynka stała na skraju urwiska, ale tym razem jej postać przysłaniały białe upierzone skrzydła. Niestety było widać, że wiele piór z nich wypadło i atrybut anielskości stracił swoją wyniosłość. Po prawej stronie Strażniczniczki stała Śmierć i spoglądała pewnym wzrokiem na Farciarza. Anielica miała spuszczoną głowę, a biała szata powiewała na wietrze. Na chwilę odwróciła głowę, nim Czarnowłosa zepchnęła ją w dół na skały, na rybaka spoglądały oczy Magdy. Znał je tak dobrze i tak bardzo kochał.
Woda wciągnęła go głębiej, ale miał jeszcze siłę, by walczyć o życie. Chciał znów wrócić na skarpę, ale teraz zobaczył plaże i latarnie oraz skały. Chyba nikt nie miał okazji doświadczyć tego, co on. Spoglądać na śmierć swojego Anioła Stróża i oglądać narodzin Śmierci. Na piasku leżało ciało dziewczyny bez śladu upadku na ostre krawędzie głazów. Widział już tylko jej gasnące oczy koloru morskiej piany nim wiatr przysłonił jej twarz kosmykami złocistych włosów. Z żalu nie mógł już opanować odruchu i chcąc zaczerpnąć powietrza zachłysnął się wodą. Słona fala zalała płuca, a nad głową toń zamknęła się i sczerniała. Umarł.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
GdanszczAnka · dnia 04.04.2009 09:55 · Czytań: 1116 · Średnia ocena: 3,33 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: