Tamtego dnia Trevor jeszcze nie rozumiał. Patrzył na zwłoki ojca i nie potrafił pojąć, jak to możliwe, że ktoś, kto jeszcze wczoraj rozmawiał z nim, ktoś kto całą zeszłą sobotę pomagał mu naprawiać rower ( a właściwie uczył go co ma zrobić) teraz leży martwy i zimny, jak ptak, którego chłopiec kiedyś znalazł zamarzniętego w parku. Mama próbowała mu tłumaczyć, że takie rzeczy, jak zawał zdarzają się nagle i ludzie nigdy nie są na nie przygotowani, niezależnie od tego, jak bardzo by się pilnowali, lecz dla siedmioletniego Trevora jej słowa były równie abstrakcyjne, jak pojęcia w książce do matematyki.
Zresztą Trevor miał prawo widzieć to inaczej.
Nie pamiętał kiedy pierwszy raz spotkał Paxa, ale już w najwcześniejszych wspomnieniach Pax się pojawiał. Zawsze taki sam, łagodnie uśmiechnięty, lecz również poważny, nigdy nie żartował, traktował Trevora, jak dorosłego, niezależnie od tego, czy chłopiec miał dwa, czy pięć lat, czy siedem, jak wówczas, gdy umarł tata. Mówił mu o rzeczach ważnych, sprawach, których Trevor czasem nie rozumiał, ale które bardzo starał się zrozumieć, gdyż Pax pokładał w nim nadzieję, gdyż Pax mu ufał, iż będzie dla niego równorzędnym partnerem do rozmowy.
Chociaż właściwie to raczej on mówił, a Trevor słuchał.
Słuchał i milczał.
- Droga do zbawienia nie jest prosta Trevorze - mówił, patrząc jak chłopiec przygląda mu się z uwagą - Tylko cierpienie uszlachetnia. To jedyna możliwość na zbawienie.
Jakiś czas po tym, gdy usłyszał to po raz pierwszy złamał rękę. Ból był straszny, złamanie źle się zrosło, lekarze musieli ponownie łamać kości. Trevor robił wszystko, aby nie dać po sobie poznać, że cierpi. Czuł, że Pax nie zaaprobowałby jego słabości. Mimo to ból wyciskał łzy, a Trevor był jedynie dzieckiem, zaledwie czteroletnim i nie miał w sobie jeszcze dość hartu ducha, by przezwyciężyć słabość.
- Cierpienie jest dla nielicznych, Trevorze. Wielu go nie rozumie, wielu uważa, że to kara, lecz ty nigdy tak nie myśl. Czeka cię wiele bólu, Trevorze, bardzo wiele, a to dlatego, że jesteś wyjątkowy. Nie zapomnij o tym.
Trzy dni po jego piątych urodzinach Reno wpadł pod samochód. Reno był dwuletnim Westem, bardzo żywiołowym i towarzyskim, uwielbiał chłopca, z wzajemnością. Trevor widział, jak zwierzak kona w mękach. Szkliste oczy psa patrzyły na niego - być może już nawet nie wiedział, gdzie się znajduje i co się stało, lecz w tym spojrzeniu czaił się żal i prośba, lub wręcz błaganie o pomoc. Z rozdartego przez koło brzucha sterczały wnętrzności. Renowi nie dało się już pomóc, a jednak dopiero po godzinie pies zdechł. Trevor na długie miesiąca zachował w sobie ten obraz, obraz, który powracał do niego w koszmarach, a w nich agonia psa rozciągała się w nieskończoność. Tym razem płakał i nie próbował już być silny, nie próbował udawać.
Wtedy po raz pierwszy zapytał Paxa dlaczego tak musiało się stać:
- Posłuchaj mnie Trevorze bardzo uważnie. Nadchodzą złe czasy. Bardzo złe czasy. Niewielu jest wybranych. Niewielu przeżyje. Przelała się już czara goryczy, Trevorze, trzeba przeciąć ten węzeł.
- Ale.. to głupie!
- Tak już jest Trevorze. Tylko cierpienie może ci pomóc, może sprawić, że dołączysz do tych, którzy przeżyją zły czas...
Rok później zginął tata, a chłopiec przypomniał sobie wszystko.
Śmierć i ból znów dały o sobie znać.
*
Kilka dni przed jego dziesiątymi urodzinami, dokładnie dwa lata i tydzień po tym, jak tata zmarł na zawał Pax znów go odwiedził. Nie było go od tamtego momentu i Trevor zaczął już wierzyć, iż to nic więcej, jak przejaw jego dziecięcej wyobraźni.
Ale Pax, stary Pax istniał. Nic się nie zmienił. W jego długich, srebrnych włosach, szalał ten sam wiatr.
- Cierpienie jest naszą drogą Trevorze, jest nam potrzebne, żebyśmy mogli zrozumieć różnicę pomiędzy dobrem, a złem. Już niedługo wszyscy się dowiedzą. Gdy nadejdzie ten dzień, nie wychodź ze swojego pokoju, niezależnie od tego co by się nie działo. Pamiętaj, zostań tu, dopóki po ciebie nie przyjdę. Nadchodzą czasy, gdy wszystko się zmieni, gdy przechyli się kielich rozpaczy i bólu, gdy ludziom zostanie zwrócone po trzykroć. Nie wychodź wówczas. Zostań tu, a zapewniam cię, że się pojawię.
Chciał to przerwać, nie chciał już dłużej słuchać, jednak nie potrafił, głos Paxa miał w sobie jakąś hipnotyczną siłę.
- Zbudujecie nową Ziemię, Trevorze, gdy zło już zostanie wyplenione. Nową Ziemię, gdzie nie będzie już krzywdy, ani niesprawiedliwości. Ten dzień już nadchodzi.
A potem, gdy Pax odszedł, Trevor zapomniał. Minęły dni i tygodnie, upłynęły miesiące, zmieniły się pory roku, zima przeobraziła się w pełną treli ptaków wiosnę, lód rozpękł, spłynęły rzeką kry, a przyroda rozkwitła zielenią.
W jedenaste urodziny chłopca Carla zachorowała. Lekarz stwierdził, że to grypa, ale pomimo antybiotyków stan zdrowia jego czteroletniej siostrzyczki cały czas się pogarszał. Trevor siedział przy jej łóżku i się modlił. Do Jezusa, Maryi, do świętych i samego Boga. Lecz tu był Pax, tylko Pax, tylko ból i cierpienie.
Tydzień później Carla umarła.
Na pogrzebie nie było wielu ludzi, tak, jakby bali się przyjść, bali się być blisko jego matki, jakby bali się, że teraz przejdzie na nich, że zarażą się tragedią, lub pechem, zupełnie, jakby była to grypa, która zabiła Carlę.
Trevorowi zdawało się, że pomiędzy drzewami dostrzega Paxa. Chciałby tam pójść i powiedzieć mu, że ma dość, że nie chce już być wybranym, że chce być normalnym chłopcem, niezależnie od tego co miałoby się stać. Jednak, gdy spojrzał tam ponownie, nie dostrzegł już niczego, prócz drzewa targanego przez wiatr.
Chłopiec jednak wiedział. Wiedział, że Pax go obserwuje.
Albo pilnuje.
Nie dostał już innych sygnałów, nie nadeszły już dni, kiedy tragedie mogłyby wgryźć się w jego ciało i umysł, aby znowu go uszlachetnić. Kiedy przyszła następna zima, po raz kolejny zdołał sobie wmówić, że Pax nigdy nie istniał i że on sam jest już zbyt duży, by wierzyć w takie brednie, podobnie, jak nie wierzył przecież w stwory wyłażące spod szafy, czy w krasnoludki.
Chciał przestać wierzyć. Chciał aby wszystko było szare, nudne i najzwyczajniej w świecie normalne. Podświadomie jednak dławił go strach.
A tamten dzień był jak klątwa. Spadł nagle, bez ostrzeżenia, nie stosując się do żadnych logicznych przesłanek, które żądałyby uzasadnienia tego co się stało. Ten dzień był dniem bez uzasadnień, dniem pełnym Deus ex Machina, dniem Boskiej interwencji, jeśli faktycznie stał za tym Bóg.
Rano, gdy jeszcze leżał w łóżku walcząc ze snem zobaczył Paxa. Stał w drzwiach jego pokoju, w nieskazitelnie czystym, białym garniturze, wyjątkowo elegancki i wytworny. Wyglądał pięknie i zdawało się, że jaśnieje wewnętrznym światłem, tak jasnym, że aż oślepiało.
- To już Trevorze - powiedział - Nadeszła chwila. Bądź gotów.
I zanim chłopiec zdążył coś powiedzieć, zaprzeczyć, sprzeciwić się tej straszliwej zapowiedzi Pax znikł, rozwiał się, niczym senny majak. Trevor wyskoczył z łóżka i stał zdezorientowany na środku pokoju miętosząc w dłoni pluszową podobiznę Spidermana, która przecież
( od zawsze, pamiętasz? Od zawsze ty i ja, chłopiec i człowiek-pająk, chłopiec i superbohater, pomagamy sobie, no nie?)
dodawała mu pewności siebie.
Wyjrzał przez okno. Wszystko wydawało się znajome, takie samo, jak zawsze, budynki, ludzie i zwierzęta, samochody zaparkowane w stałych miejscach, odrapana z farby stara latarnia i drzewa, a nawet skrzeczenie gawronów. Ludzie podążali za swoimi codziennymi sprawami, w drodze do sklepu, na spacer z psem, troski, zmartwienia i radości, pozornie bez zmian, a jednak słowa Paxa dławiły go, bo wiedział, że Pax nigdy nie kłamał, mógł mu odbierać bliskich, ale nie kłamał, nie oszukiwał, był szczery aż do bólu.
Do bólu. No właśnie.
Spojrzał na zegarek, była ósma. Sobota nie musiał iść do szkoły, choć wolałby iść, wmieszać się w tłum, zobaczyć kolegów i nauczycieli, porozmawiać z nimi, stać się częścią procesu, fragmentem większej całości i może w ten sposób ochronić ich przed losem, jaki szykował im Pax.
Nie to niemożliwe - pomyślał i zaśmiał się w duchu - To niemożliwe, żeby to wszystko nagle przestało istnieć
- To niemożliwe - powiedział na głos i jeszcze raz się zaśmiał, trochę sztucznie, ale najgłośniej, jak potrafił - Takie rzeczy się nie zdarzają. Niezależnie od Reno, taty, czy Carli. Nie dzieją się i już.
Nie dzieją się.
Nie.
Słyszał, jak mama krząta się w kuchni, jak nastawia ekspres z kawą, podpala gaz, żeby zrobić im śniadanie. Jeśli kogokolwiek cierpienie miałoby uszlachetnić to właśnie ją, nagle posiwiałą i zgarbioną, kobietę w sile wieku, która w kilka lat zmieniła się w staruszkę.
On był mały, on potrafił stłamsić ból, wytopić go z siebie, jak smalec. Ona nie.
A więc dzień, jak zwykle. Zaraz zawoła go na śniadanie, jajecznica i pszenny chleb posmarowany masłem, naleje mu soku do szklanki i zapyta, jak mu się spało. Normalna, przeciętna, wspaniała sobota. Pax nie był w stanie tego popsuć.
A potem nadeszła ciemność.
Nadeszła tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod Słońcem, jakby to była jakaś plebejska weekendowa rozrywka. Ciemność połykała budynki, samochody i zdziwionych ludzi, krocząc powoli, lecz nieustępliwie, tak gęsta, że nie przenikał przez nią nawet wątły blask.
Patrzył na to oniemiały przez okno w pokoju, patrzył nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Po minucie, może dwóch, za oknem był już tylko mrok, o konsystencji budyniu, mrok, który zdawał się pulsować, jakby oddychał, jakby wzbudziło się w nim życie, to, które odebrał tym setkom istot.
Cofnął się przerażony. Spojrzał za szybę w drzwiach, w przedpokoju wciąż paliło się światło. Mama, myślał tylko o niej. Mama wciąż tam jest. Wciąż żyje.
Z zewnątrz, z głębi mrocznej otchłani dobiegały go odgłosy, krótkie, brzmiały, jak szczeknięcia, nie było wycia, krzyków, jęków, tylko te śmieszne, gardłowe dźwięki powtarzające się co kilka, kilkanaście sekund.
Mama. Musi ratować mamę.
Na szybie pojawiła się twarz. Znał ją doskonale, choć teraz zdawała się smutniejsza, jakby po brzegi wypełniona troską. Pax mówił wolno, prawie nie poruszał ustami.
- Jesteś wybrany Trevorze, a to dzień wybrańców. Nie zapomnij. Lecz wszystko możesz stracić. Jeśli stąd wyjdziesz.
- Nie obchodzi mnie to - chłopiec zatkał uszy rękoma - Nie słyszysz?! Chcę żeby żyła!
- A chcesz może wiedzieć, co się tam dzieje? - słowa Paxa nie respektowały bariery, którą próbował stworzyć. Wwiercały się w mózg, były, jak ciężki but, który miażdży czaszki - Zeszli Sprawiedliwi i dokonują oczyszczenia. Oni nie wiedzą Trevorze i dopóki oczyszczenie się nie dopełni nie będą w stanie chronić tych, którzy nie dadzą im szansy.
- Ale ona... mama - czuł, jak wzbiera w nim płacz - Ona jest niewinna.
- Nie tobie o tym decydować.
Twarz Paxa rozpłynęła się w ciemności. Chłopiec spojrzał za siebie.
W przedpokoju zgasło światło.
Pobiegł natychmiast. Chwycił za klamkę, ale zawahał się. Jeden, jedyny raz. Potem szarpnął, otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.
- Mamo? - zawołał. Czuł, ja ciemność go dławi, jak nie pozwala mu oddychać, zupełnie, jakby znajdował się pod wodą. Szedł z trudem, ale szedł, upór i złość dodawały mu sił.
- Mamo? - zawołał ponownie. Żadnej odpowiedzi. Nie widział nic, absolutnie nic, ale poczuł, jak potyka się o czyjąś nogę. Z trudem zdołał nie upaść. Kucnął, siedziała tam, skulona. Chwycił ją za rękę.
- Chodź, musimy iść.
W jego pokoju wciąż paliło się światło, jednak choć było to zaledwie parę kroków dalej ledwo mógł to dostrzec. Bał się, że nagle zgaśnie, a wtedy pozostaną bez drogowskazu, bez kierunku, czekając na śmierć.
- Chodź - wstała wreszcie. Chwycił ją w pas i powoli zaczął prowadzić ku światłu.
Gdy byli w połowie drogi za ich plecami rozbłysł kształt.
Istota patrzyła wprost na niego. Jej oczy, tak jak i reszta jej ciała, płonęły cudownym bursztynowym płomieniem, na który chciało się patrzeć jak na niezwykłe zjawisko. Ona sama była wielka i piękna, pełna siły, złożone na plecach skrzydła wyginały się rytmicznie z każdym oddechem. Mógł pomyśleć wszystko, lecz tylko jedna myśl, jedno określenie do niej pasowało. Anioł.
W ręku trzymał długi, lekko zakrzywiony miecz.
- Szybciej! - pociągnął ją w stronę pokoju. Sprawiedliwy ruszył powoli w ich kierunku, nie spieszył się, może wiedział, że ich los jest nieunikniony. Ale dopóki chłopiec tego nie wiedział, walczył.
Trevor dopadł drzwi, wlokąc za sobą matkę i otworzył je mocnym pchnięciem. Weszli. Zamknął je szybko, nerwowo.
Istota nie próbowała tam się dostać, chociaż czekał z bijącym sercem.
Światło jeszcze nie zgasło.
- Co się dzieje? - mama zdawała się nic nie rozumieć
- Nie przejmuj się mamo. Wszystko będzie dobrze.
Wcale nie był tego pewien.
Z każdej strony otaczał ich mrok, byli, jak rozbitkowie na wyspie, trochę porządku, a dookoła ocean chaosu.
Czy Pax przyjdzie, skoro Trevor złamał ich umowę?
Światło zamrugało, przygasło na sekundę. Chłopiec zamarł i ścisnął mocniej dłoń matki.
- Wszystko będzie dobrze - powtórzył - On przyjdzie.
Na dworze ustały wszystkie odgłosy, zapanowała absolutna cisza.
Trevor zamknął oczy i policzył do dziesięciu. A potem pomyślał o nowym świecie.
Zaśmiał się.
Dochodziła dziewiąta.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Piotr Wajs · dnia 09.04.2009 11:32 · Czytań: 726 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: