R.IV TU, GDZIE SPADŁ GRAD WIĘKSZY OD JABŁKA. (POCZCIWCY) - Krystyna Habrat
Proza » Obyczajowe » R.IV TU, GDZIE SPADŁ GRAD WIĘKSZY OD JABŁKA. (POCZCIWCY)
A A A
Od autora: To fragment powieści, która ukazała się w wydawnictwie Novae Res na przełomie 2010-2011 roku.

IV. TU, GDZIE SPADŁ GRAD OD JABŁKA WIĘKSZY .
Rankiem, rozgdakały się za oknem kobiety czekające na autobus. To Agnieszkę zbudziło. Nie otwierając oczu, z rozkoszą wychwytywała dobrze znane oznaki toczącego się tutaj życia. Przystanek był nieopodal okien, za żywopłotem, za bzem i jaśminem.
Nie jeden już raz hałaśliwe kobiety na przystanku ją tak budziły. Ich głosy narastały w miarę dołączania się kolejnych osób. W końcu zagarniał wszystko szum nadjeżdżającego autobusu. Cichło, jak się zatrzymał, i zaraz jego niezdarne cielsko, warcząc i parskając odjeżdżało, ciągnąc za sobą cichnącą smugę warkotu. Za pół godziny przyjeżdżał następny i powtarzało się wszystko od nowa: głosy czekających, warkot...
Na razie zapadła cisza jakby świat przestał istnieć. Tak zupełna cisza może się zdarzyć tylko tutaj. Dla niej oznacza to zwykle pierwszy dzień wakacji. W następne dni już tego nie dostrzega. Najbardziej zaraz po przyjeździe rozkoszuje się tym spokojem. Tu jest bezpieczna. Oddalona od miejsc, gdzie w gonitwie ku górze jeden drugiego pożera, od świata, który nieustannie rani.
Leżąc jeszcze, rozkoszowała się słońcem. Czuła je na twarzy przez zamknięte powieki. Zawsze przyjazd do domu wydawał się zanurzaniem w jasność. Powoli ciepło słońca z twarzy znikało a wraz z cieniem nadciągał smutek, wtedy zerwała się. Odrzuciła kołdrę i wstała. Teraz koiła się jasnością od okien, za którymi oko biegło daleko w przestwór nieba. Zawsze spokój wydawał się jej koloru białego.
Tęskniła za takim spokojem, kiedy przebiegała w pośpiechu szare ulice odległego miasta, mijała same obce twarze. A koleżanka z roku, pomimo, że wyrosła w Krakowie, przyszła do akademika, by ją zaprotegowała do biblioteki. Liczyła na książki spod lady, czy co?Taka niezaradna? Ale i tak załapała się na ambitną pracę, ma staż w liczącej się redakcji. No cóż, mieszka z rodzicami. Zawsze ktoś w jej sprawie telefonuje, przypomina się, daje do zrozumienia kim jest...Rozbijają za nią skorupę jej pułapu możliwości. Ktoś musi podać rękę. Nawet na plafonie Kaplicy Sykstyńskiej Pan Bóg wyciąga do Adama pomocną dłoń. Tylko jej nikt tam nie pomagał.
Ze zdziwieniem smakowała teraz słodycz ulgi. Czuła błogość zagłębiania się w spokój, taką smugę jasności. Dotąd właściwie nie dane jej było poznać smaku prawdziwej rezygnacji. Miała pewność, że osiągnie co zechce. Łudziła się, że pracowitość i zdolności wystarczą. Teraz ma obawy, że kiedy się długo o coś zabiega, to przekornie umyka. Dopiero jak się powie stanowczo: basta! nie zależy mi na tym! - przychodzi rozkoszny spokój wyzwolenia.
Zasłuchała się teraz w ciszę domu. Od czasu do czasu przeciągał za oknem szum samochodu, długo jeszcze słyszany. Zaszczekał gdzieś pies. Zagdakała kura. Pamiętała, że dopiero koło południa, częściej dolatywały głosy idących ulicą, zaskrzypiało wiadro w sąsiedztwie, coś zawarczało, stukało.
Ten dzień miał być jeszcze spokojny. Za wcześnie na wyglądanie listu od Wojtka. Mogła smakować wolno płynące godziny. Znała na pamięć grę świateł, przesuwające się po ścianach i sprzętach romby jasności od okna, zanim słońce przeniesie się na drugą stronę domu a tu rozpanoszy się ponury cień.
Podeszła do okna. Czerwony dach domu naprzeciwko było już ledwo widać zza rozrośniętych drzew. Mur studni koło domu zmurszał, pozieleniał mchem, a w drewnianej pokrywie przybyło szpar. Czerpało się z niej wodę z rzadka, tylko dla rozkoszowania się jej smakiem. Trzeba tylko było przydźwigać jej w wiaderku. Zaraz po nią pobiegnie.
Spojrzała z ociąganiem w stojące w rogu lustro. Niestety, dalej miała oceniać swą powierzchowność jako nic specjalnego: szare, proste włosy opadające gładko, piwne oczy i rysy może regularne lecz strasznie banalne, jakby rozmazany rysunek, niedopracowany do końca przez zniechęconego swym dziełem artystę. Do tego nieciekawy profil. Tylko figura niczego sobie. "Jestem brzydko-ładna, nie pośrednia, nie raz taka, raz inna, lecz i ładna i brzydka zarazem".
Odeszła śpiesznie od lustra. Nie lubiła się przed nim mizdrzyć. Nie przesadzała z zabiegami o swój wygląd. Szybko umyła się, zarzuciła lekką sukienkę, związała włosy tasiemką i pośpieszyła do kuchni. Na widok matki wyrecytowała:
- "Otóż mój dom ubogi! Też lepione ściany,
Toż okno różnoszybe, piec niepolewany..."
Widząc, że twarz matki tężeje zaskoczeniem, przypomniała, że to tylko wiersz Franciszka Karpińskiego, tego od kolędy "Bóg się rodzi". Napisał go po powrocie do domu rodzinnego ze stolicy. Nie zrobił tam kariery, więc powiedział sobie: "Szczęśliwy! kto na małym udziale przebywa".
Matka zacisnęła usta. W milczeniu zabrała się do rozlewania na talerze zupy mlecznej. Agnieszce zrobiło się głupio. Źle zaczęła. Mama ma kompleks, bo wszyscy domownicy pokończyli studia. Teściowa zaocznie osiągnęła tytuł magistra. Nawet najmłodsza Mirka w tym roku wstąpiła w szeregi studentów. Jedna mama poprzestała na maturze. Cóż, wcześnie wyszła za mąż, wychowywała troje dzieci. Niebezpieczny temat przerwała, wchodząca do kuchni, babcia.
- Późno dziś babcia wstała...
- Ależ dziecko drogie, ja od trzech godzin już czytam.
- A co babcia czyta?
- Już po raz któryś "Most na Drinie" - Iwo Andrića. Czytam, aby zrozumieć dlaczego wciąż się na Bałkanach kotłuje i czemu po jesieni ludów tyle jeszcze nienawiści. Wydawało się, że nastało powszechne uszczęśliwienie. W powieści most zbudowano sześć wieków temu. Tam mieszały się wówczas wpływy tureckie i serbskie. Wrzała okrutna dzikość. Panowały barbarzyńskie obyczaje, ludzie mieli porywcze charaktery. Targały nimi gwałtowne namiętności, za byle co wbijano nieszczęśnika na pal. Miłość szła krok w krok ze śmiercią. A pragnienie zemsty, szukanie wciąż odwetu, było najbardziej dojmujące. Z upływem wieków ludzie stawali się spokojniejsi. Młodzież wyjeżdżała do szkół, a wracając wnosiła nowego ducha... nowe idee.. Coś podobnego kiedyś i nam wpajano. Że powinnością ludzi światłych jest iść w lud i szerzyć wiedzę, nowe idee, umiejętności... i miłość do książek... Tak widzisz Aguś, ja nie marnuję życia. Jeszcze pracuję w związku nauczycielskim. Dużo czytam. Jak się chce coś w życiu osiągnąć, trzeba się zrywać skoro świt. Przywykłam. W moim wieku człowiek chroni się w lekturę przed niepotrzebnymi myślami. Za dnia łatwiej się przy rozmaitych zajęciach zapomnieć. Noce najgorsze. Ale nic nie jest łatwe...
- Babciu - wtrąciła wreszcie Agnieszka - czy babcia ma poczucie, że osiągnęła to coś, dla czego warto wstawać skoro świt i rezygnować z wszystkiego innego?
- Czy ja wiem? Nigdy pod tym kątem nie patrzyłam, a po prostu uczyłam dzieci i już. Mam nadzieję! przygotowałam moich uczniów do właściwych w życiu wyborów. Żeby pięli się w górę i nie poprzestawali na byle czym.
- Babciu, a niespełnienie? Było coś, co się babci nie udało? Do czego zbrakło odwagi?
- Chyba to - odparła jak zwykle szorstko zapytana - że nie jestem taka, jak bym chciała. Boją się mnie. Boją, że wytknę niegodziwość, że nie godzę się na kompromisy. Tylko może ja tego właśnie chcę? Wolę by się mnie bano niż traktowano z litością. To taka broń osoby samotnie borykającej się z losem.
- Ale pragnęła babcia czegoś, po co bała się sięgać?
Stara kobieta spuszcza oczy i w ciszy, przerwanej tylko raz zgrzytnięciem łyżki o talerz, mignął jej na moment przed oczami odległy obraz chłopaka stojącego mocno niczym Kolos Rodyjski na pędzącym wozie z sianem. Nie wolno tego przypominać! Wyprostowała się, jakby urosła, a twarz jej jeszcze groźniej się zmarszczyła i zaczęła wyrzucać z siebie gwałtownie potok słów, jakby chciała coś zagłuszyć.
- Nikt nie jest taki jak należy! Ludzie daleko odbiegają od ideału. Na każdym kroku brak logiki, brak zasad i ta paskudna bylejakość, ten obezwładniający tumiwisizm. Co najgorsze, ostatnio co rusz ktoś cieszący się poważaniem spada z piedestału! Wszystko jest nie tak. Ale nie wstydzimy się narzekać. Na los. Na brak forsy. Lękać się stresu, zawału. Żyjemy w nieustannym lęku przed słabościami ciała. Jesteśmy wylęknieni i malutcy!
- Często boimy się sięgać po więcej - wtrąciła Agnieszka - bo nie starcza nam inteligencji emocjonalnej. Ostatnio to modny termin. Ukazało się na ten temat wiele książek. Kilka przeczytałam, ale dalej nie radzę sobie sama z sobą..
Ostatnie słowa dopowiedziała cichutko i urwała, przerażona, że zaraz osaczą ją pytaniami. W końcu będzie musiała opowiedzieć o sobie. Ojciec wyszedł do pracy, mama na dziś wzięła urlop, a babcia, choć dawno na emeryturze a ciągle podejmuje się licznych obowiązków w związku nauczycielskim, teraz ma wakacje. Będzie dużo okazji na dociekliwe pytania, jakimi zadręczają się nawzajem kobiety pod nieobecność mężczyzn.
Pochyliła się nad talerzem, by skryć się przed kłującym niepokojem w ich oczach. Dało się to wyczuć za ich milczeniem. Zaraz padną okrążające, pełne troski i niedomówień, pytania. Jak pokręci głową przecząco, bo na słowa nie starczy jej sił, spuszczą oczy rozczarowane. No tak, nie wróciłaby, gdyby on ją zatrzymał. I nikt inny, tylko ten jedyny, którego wciąż w tłumie wypatruje a on się na jej widok rozpromienia.
Tak jest za każdym razem. Wojtek zawsze patrzy jej głęboko w oczy, wypytując o jej sprawy, informując o swoich. Ona odwraca wzrok, żeby nie zdradzić swych oczekiwań. Potem on wzdycha i śpieszy do pisania pracy doktorskiej, do studentów czekających z indeksami na zaliczenie, albo na ćwiczenia z nimi, na seminaria, spotkania z promotorem, przeróżne odczyty. Jako początkujący pracownik naukowy ma tysiące obowiązków i zawsze się śpieszy. Zawsze na koniec, patrząc jej smutno w oczy, napomyka, że wszelkie przyjemności musi odłożyć na po obronie doktoratu. Ona przymyka powieki, żeby powstrzymać niesforną łzę, świadka rozczarowania.
Dziś "babuny" odwlekają atak. Pewnie myślą: taka zdawałoby się zuch dziewczyna, do tańca i do różańca, a jakoś jej się nie układa. Niejeden się koło niej kręcił, zasypywał listami, aż zniechęcony rezygnował. Jak na złość jej spodobał się taki, co o nią mało zabiega. Pewnie dlatego.
Matka w milczeniu przesuwa opuszkiem palca okruszki koło talerza i obmyśla w popłochu sposoby uchronienia córki przed samotnością. Już dwa lata temu skończyła studia. Może przegapić swój najlepszy czas. Lepiej by było, żeby przywiozła sobie męża stamtąd, niż by tu wszyscy mieli ją swatać, dopytywać, doradzać, i mieć na oku jej życie uczuciowe. Nie życzyłaby córce przeżyć, jakich sama doświadczyła, gdy jeszcze w liceum chodziła z Tadeuszem. Dotąd czuje na sobie ostrze wielu oczu, śledzących zza firanek, gdy szli gdzieś we dwoje. Całe miasto zdawało się mówić o nich. Że tacy smarkacze a tak zakochani. Zaniedbują naukę. Co z nimi będzie?!
- Nie warto gonić usilnie za szczęściem - mówi nieoczekiwanie babcia. - Trzeba nauczyć się obywać się bez pieszczot losu. Prawdziwego szczęścia jest mało! Zaledwie krótkotrwałe złudzenia! A żyje się bez nich mimo wszystko. Życie to tylko trud. Tylko wypełnianie obowiązku!
Agnieszka pojmuje, że babcia martwi się o nią . Sama nigdy nie zabiega o nic, co raduje. Podobno, jako nauczycielka bywała kierowana do najtrudniejszych szkół gdzieś w zabitych dechami dziurach, bo tylko ona mogła przywrócić ład po nauczycielce, która uciekła do miasta na lżejszy chleb. Babka, o wtedy jeszcze młoda, obywała się bez wygód, brnęła do szkoły przez błocko i kałuże, marzła w źle opalanych izbach, ale przyjmowała to bez zmrużenia powieki, bo taka jej powinność i już. Najważniejsze były dzieciaki zapatrzone w nią z otwartymi buziami. Gdy jako tako uporządkowała problemy szkoły po poprzedniczce, potrzebowano jej znowu gdzie indziej. Nikt jednak nie wiedział, czy ona naprawdę tak niezłomna, czy to tylko jej tarcza. Podobno na wieść o śmierci męża wcale nie zapłakała. Stwierdziła tylko: "Człowiek musi być przygotowany na wszystko, ale Tadzio nie powinien być smutny" Tadzio, jej ukochany jedynak, wtedy jeszcze brzdąc, był wątły. Brała wszelkie nadgodziny, żeby mu zapewnić przysmaki i książki.
W tej chwili wargi babci zwykle surowo zaciśnięte, zaciskają się jeszcze bardziej, że tworzą już tylko szparę, wąską szramę zamiast ust. Łyżeczka w jej ręce drży. Po chwili ciągnie:
- Po co złudzenia? Najczęściej niewiele się osiąga. Nawet to, czego inni zazdroszczą bywa mało warte. Jedno zawsze się liczy: praca. A pełniąc swą powinność trzeba zawsze chcieć więcej i więcej! Nam wpajano zasadę: WWW czyli: WIĘCEJ WYTRWAĆ WYDOLĘ!
- WWW - wtrąca szybko Agnieszka, by powstrzymać babcię przez nadmierna emfazą - to coś w internecie... Jeszcze się na tym dobrzenie znam.
- A powinnaś - napada babka. - Trzeba iść z postępem! Poznać komputer!
Katarzyna podrywa się ze zmarszczonym czołem. Oznajmia, że przejdzie się na górę. Otula się chustą z frędzlami i otwiera drzwi.
- Tak, trzeba iść w górę! Zawsze w górę! - wykrzykuje babka, zrywając się z krzesła z groźnymi błyskami oczu.
Agnieszka chwyta z wieszaka kurtkę i podąża za matką.
Wszyscy boją się, kiedy babka zaciska mocno wargi, a jeszcze bardziej, jak zrywa się z miejsca, blednie i z żarem w poczerniałych nagle oczach zaczyna wykrzykiwać te swoje wzniosłe, niedzisiejsze, teorie. W takich momentach jakby urosła i unosiła się ponad podłogę. Staje się nieobliczalna, zaczepna. Niby uczy poprzestawania na żmudnym wypełnianiu obowiązków, a za chwilę w zapamiętaniu nawołuje do robienia czegoś ponad ludzką miarę. Lepiej przed taką uciekać.
Seniorka rodu milknie. One nie mają pojęcia, ile trudu kosztuje ją powstrzymywanie się od pouczania wszystkich co i jak powinni. Całe przecież życie poświęciła kształtowaniu charakterów. Trudno się powstrzymać, by komuś - co robi coś nie tak, nie wytknąć błędu, nie wygłosić uroczystej tyrady w celu nawrócenia go na właściwą ścieżkę. Gryzła się w język poniewczasie, ale to było silniejsze. Taka to wszak powinność pedagoga.
Agnieszka z matką ruszają na widoczne z okna kuchni wzgórze. Odgarniają zagradzające drogę gałęzie jabłoni, brodzą w wysokiej trawie, pożółkłej już. Zadyszane docierają na szczyt skąd można popatrzeć na miasto. Błyszczą w słońcu zakola rzeki. Świergoczą ptaki. Wtórują im świerszcze. Wszystko jest jak zawsze. Po drugiej stronie stare miasto z rynkiem zasłonięte prostopadłościanami bloków. Dopiero o zachodzie olbrzymia kula słońca podświetli koronkę wież i zębatych murów.
Przebiegając wzrokiem siedziby sąsiadów, mama informuje, że Justyna, ta aktorka przyjeżdża czasem do domu rodzinnego, tego z czerwonym dachem, co go świerki zarastają. Aldona z sąsiedztwa dotąd nie wyszła za mąż, a ma dobrze po trzydziestce. Ludzie ją nawet, jako lekarza, chwalą. Tylko boją się jej humorów. Raz pełna troski o pacjenta, długo z nim rozmawia, cierpi wespół z nim, a kiedy indziej wydziera się o byle co. Dla sąsiadów - nie można powiedzieć - uprzejma. Zamieni parę słów przy płocie. Pyta o zdrowie... A dom Jurgiłłów całkiem zarósł winem. Witek podobno wraca. Taki niby zdolny artysta ...
To niebezpieczny temat. Zerkają ukradkiem jedna na drugą i uciekają oczami. W powietrzu ciągle wisi pytanie matki: Tobie też się nie udało? Jednak wiedzą, że nie zostanie ono powtórzone. Matka martwiłaby się córką, a ta tym, że mama się martwi. Trudniej uporać się z własną klęską, gdy się wie jak to bliskich gnębi. Dla nich powinno się być szczęśliwym. Skłamać więc? Przemilczeć? Oczy matki i tak wypatrzą coś jeszcze gorszego niż jest.
- Zatem wróciłaś... - zaczyna okrężnie matka.
- Trzeba spróbować czegoś nowego.
Nie wiedzą co mówić. Agnieszka patrzy w zamyśleniu na okolicę. Wszystko płynie tutaj utartym trybem. Żyje się jak Pan Bóg przykazał. Zmieniają się tylko pory roku. Przychodzi Wielkanoc, to Boże Narodzenie. Jednego dnia ciągną wszyscy do kościoła na ślub, znanej im od dziecka dziewczyny, kiedy indziej gromadzą się pod domem, skąd wynoszą w trumnie sąsiada, stukając nią trzy razy o próg. Nieraz taki dom stoi potem pusty, dach się zwolna zapada, ściany porasta zielsko. Tak, tu się niewiele wydarza. Czasem ktoś procesuje się o spadek, ktoś inny wariuje. Raz nawet jeden zabił szwagra siekierą. Przed laty zakochana nieszczęśliwie dziewczyna rzuciła się pod pociąg. Nie wstrząsa to zanadto życiem sąsiadów. Pogadają, pogadają, podnieceni, że mają temat, pozałamują ręce i wszystko cichnie, wraca w stare koleiny. Głód wrażeń koi telewizja. Potem mylą się przeżycia własne z tymi z ekranu, ale człek napełniony nawet tak iluzorycznymi wrażeniami, czuje się od razu wspanialszy.
Nawet mama narzeka w listach, że za oknem wciąż ten sam widok, ta sama droga -z domu do pracy, z pracy do domu- te same twarze, na ulicy, rynku, w kościele, a w biurze odwieczne ślęczenie pośród znanych na pamięć papierków, rubryk, spraw. Jedynie w domu kran się popsuje, zwiśnie z sufitu nitka pajęczyny. Kurz trzeba zetrzeć, ugotować obiad. Tylko prozaiczne zmagania z codziennością są przynależne zjadaczowi chleba z prowincji.
Listy z podobnymi narzekaniami pisywała mama ostatnio niemal dzień po dniu. Skarżyła się, że nie ma o czym pisać, bo w jej życiu nic się nie wydarza. Kiedy później Agnieszka próbowała z nią o tym rozmawiać, mama spłoniona odwracała głowę i zmieniała temat. Widać papier lepszym powiernikiem. A babcia głosi, że trzeba żyć mimo wszystko i wbrew wszystkiemu...
Schodziły na dół zamyślone. W ciszy zaklaskały skrzydłami gołębie, zrywające się z dachu. Załopotały i ucichły, przycupnąwszy tam znowu, i tylko z rzadka pogruchiwały.

Wieczorem, po całym dniu wrażeń Agnieszka była zmęczona i senna. Z przerażeniem myślała, że odtąd dzień za dniem będzie to samo. Dlatego tak lubiła myśleć o rzeczach niezwykłych. A jakby tak nauczyć się języka japońskiego? Myślała o tym, ale nie zrobiła w tym kierunku nic. Czytała tylko książki o Japonii. I o wyprawach polarnych. O zdobywcy biegunów Roaldzie Amundsenie i nieszczęsnym Robercie Scotcie. O najnowszych wyczynach Ouslanda i Kamińskiego. Szła w wyobraźni razem z nimi, krok po kroku, przez zlodowaciałą przestrzeń.
A tu już nic się nie wydarzy. Może tylko przygody wymyślone, nieuchwytne dla oka, wrażenia, zachwyty, smutki. Nawet raz, jak w środku lata, w lipcu, spadł tu grad większy od dużego jabłka nikt tego nie odnotował, bo mało kto widział. Nikt z takich, co mogliby to ogłosić daleko. I dotąd świat o tym nie wie.
Miała wtedy ze 16 lat. Pamięta, jak w jasny od słońca dzień lipcowy, męcząco upalny, była akurat w domu sama i po południu, zaczęło zanosić się na burzę. Coś wisiało w powietrzu, jakiś popłoch wywołujący zdenerwowanie. W mgnieniu oka poszarzało. Zawirował wicher! Porywał w górę papiery, śmiecie! Pobiegła zdjąć ze sznura suszącą się pościel, która wydymała się w podmuchach w górę. Ledwo dała radę ją ujarzmić i pozbierać Już wracała z naręczem sztywno nakrochmalonych poszew i obrusów w ramionach, a tu za nią coś pacnęło. Obejrzała się. Kula śnieżna rozpłaszczyła się w trawie, na ziemi. Obok druga, dalej trzecia! Kto się wygłupia- przemknęło jej przez głowę- i rzuca śnieżkami?! Ale to środek lata! Lipiec! Parę metrów dalej plasnęła następna. Już to tu, to tam, bielały w trawie białe kule, większe od jabłka! Uciekała w popłochu a one rozpłaszczały się miękko w trawie i zaraz kuliły się, topniejąc. Okryła głowę sztywnymi od krochmalu sztukami prania. Na szczęście pacyny spadały z rzadka. Gdzieś w sąsiedztwie rozległ się trzask rozbitego okna.
Na ganku odważyła się obejrzeć. W zieleni trawy to tu, to tam, bielały guzy śniegu. Naprawdę śniegu! Były miękkie, luźno zbite, że spadając zaraz się spłaszczały. Padały rzadko, metr, kilka metrów od siebie. Na całym podwórku leżało ich może ze dwadzieścia. Nie zdążyła zliczyć, bo zaraz malały, wsiąkały w ziemię. Doszła zaledwie do dziewiętnastu. Jeszcze kilka, może kilkanaście minut widać było na ścieżce plamy wilgoci z białymi krostami śniegu. Po chwili i tego nie było. Całkiem, jakby wcale nic się takiego nie wydarzyło. To więc był grad?? Inny niż zwykle! Nie z lodu, a miękki, śnieżny!
Wówczas nie doceniła, jak rzadkiego zjawiska była świadkiem. Mało osób to widziało. Kiwano potem głowami z niedowierzaniem. Później czytała o przypadkach gradu wielkości kurzego jajka, a ten, był dużo większy od jabłka. Rozpłaszczony na ziemi miał co najmniej 20 centymetrów. Dziś już niemożliwe to ustalić. Niestety nikt tamtego zjawiska nie odnotował, nie pomierzył kul gradu, nie utrwalił na fotografii. Świat się więc o tym nie dowiedział. Nawet lokalna gazeta niczego nie zauważyła.
Zdaje się wydarzyło się to tylko koło jej domu. I ona to przegapiła! A czy grad może być aż tak wielki, większy od dużego jabłka. Mogłaby zapytać o to Wojtka. Serce kołacze jej z radości, że ma oto pretekst, by do niego napisać. Napisze! Co jej tam! Coś przecież znaczy, że kiedyś takie niezwykłe zjawisko koło niej się zdarzyło.
Już prawie zasypiała, gdy zegar, gdzieś w głębi domu uderzył jeden raz. Po jakimś czasie znowu raz. Więc już pierwsza godzina, a ona wciąż nie zasypia. To pierwszy dzień w domu na nowym etapie życia. Wczorajszy dzień przyjazdu się nie liczy. Zbyt była oszołomiona po nocnej podróży. Pierwszy dzień w ciągu zdarzeń trwa najdłużej, bo przyglądamy się każdej chwili z osobna i tych chwil wydaje się niezmiernie wiele. Następne, podobne do siebie dni, nie przyciągają takiej uwagi. Nie zostawiają aż takiego śladu w pamięci.
Niemal zasypiała, gdy doleciał ją szczęk łańcucha drzwi wejściowych i stukanie okiennic. To ojciec usypiał dom na noc. Zamyka tak pomyślała -powieki domu...
Wtedy przyszło jej do głowy, że to nieprawda, co mówił wczoraj ten podobny do Don Kichota chłopak z pociągu, Rafał, że żyją tu sobie jak u Pana Boga za piecem. Każdy poczciwiec, choć przemija bez echa, jak tamten grad od jabłka większy, ma w sobie coś, może nawet niespotykaną wielkość jak ów grad, i każdy kocha, cierpi, o czymś marzy...
CDN
http://nakanapie.pl/book/486916/tu-gdzie-spad%C5%82-grad-wiekszy-od-jab%C5%82ka.htm
http://zaczytani.pl/ksiazka/tu gdzie spadł grad większy od jabłka, druk

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krystyna Habrat · dnia 12.04.2009 12:14 · Czytań: 777 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty