y = (x+1)(x-5)
Anka była tak pochłonięta wpatrywaniem się we wzory matematyczne, że zapomniała nie tylko o otaczającym ją świecie, ale i o wszystkim innym. Również o tym, że nauczyciel, grzmiący pod tablicą, nie mówił o matematyce, ale o geografii. Cóż, lekcja nudna jak polskie tasiemce, więc zajęła się ukradkiem wkuwaniem regułek: niedługo egzaminy.
Kiedy geograf zaczął wywód o rodzajach skał, wydarła z zeszytu kartkę i narysowała układ współrzędnych. Naszkicowała równanie "tak na oko", bo jak zwykle nie chciało jej się obliczać dokładnych punktów. Wyjęła z piórnika czarny marker; zaśmierdziało spirytusem. Mimowolnie spojrzała na lewe przedramię, niemal idealnie obwiązane bandażem. Wczoraj jej ręka śmierdziała tak samo. Anka nie czuła już triumfu, jaki ogarniał ją wcześniej, gdy widziała swoje rany, ale dziwne zmęczenie.
Kalendarz jej białej skóry bez protestu przyjmował ciężkie krzyże literalnych łez swojej właścicielki, ale teraz zaczęło ją to nużyć. Przypomniało jej się, że musi kupić jakiegoś nagaja, w najgorszym przypadku naostrzyć starego, który z coraz większym trudem przedzierał się przez naskórek.
Poczuła kopnięcie w krzesło. Drgnęła i uniosła głowę, zastanawiając się, kto ryzykował gniew belfra, bo poza nią nie było wielu chętnych. Marcin. Podrzucił na jej ławkę zwinięty kawałek papieru. Rozwinęła.
"Pójdziesz ze mną na basen?"
Przez chwilę patrzyła przed siebie, udając, że słucha wykładu nauczyciela, ale potem wzruszyła ramionami. Sama była sobie winna.
"Nie mogę, sory, źle się czuję."
Kiedy zadzwonił dzwonek, wyleciała z klasy pierwsza. Poszła do biblioteki, tam miała przynajmniej spokój. Tym razem nie wzięła matematyki, wyciągnęła podręcznik z historii. Przerzucając bez większego zainteresowania kartki, jej wzrok natknął się na zdjęcie jakiegoś torturowanego więźnia. Znieruchomiała. Kat stał akurat w ten sposób, że choć miał zakrytą twarz, widziała jego oczy. Niebiesko-zielone oczy, jasne, ale zimne jak lód. Ona już te oczy widziała...
Anka potrząsnęła głową, za wszelką cenę chcąc odgonić wspomnienia. Ale było za późno. Wystarczyło, że spojrzała na jego wielkie ręce i przypomniała sobie swoją desperacką ucieczkę przed samym dotykiem dłoni Krystiana. Popatrzyła na związane nadgarstki więźnia i wróciło do niej wspomnienie bólu więzów, wrzynających się w jej przeguby. W jego obitej twarzy widziała swoją, pokrytą siniakami, gdy przez kilkanaście dni uparcie odmawiała spojrzenia w lustro.
To nie była próżność. To był przeraźliwy strach, że jeśli zobaczy, co z nią zrobili, naprawdę w to uwierzy. Póki co, choć doskonale wiedziała, co się stało, przyjmowała, że to jakiś koszmarny sen, w najgorszym wypadku, że coś tam się kiedyś wydarzyło, ale to już nieważne. Nie mogła przyjąć do wiadomości więcej.
Ktoś położył jej rękę na ramieniu. Dotyk lżejszy niż skrzydełko motyla przejął ją panicznym strachem.
Wtedy też tak siedziała. Wstała, on zatarasował jej drogę, drugi złapał od tyłu. Wtedy nie zdążyła krzyknąć. Teraz musiało być inaczej.
Bez zastanowienia otworzyła usta do dzikiego wrzasku.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 14.06.2007 20:05 · Czytań: 649 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: