Niekończąca się opowieść...
Portal Pisarski » Wspólne Pisanie » Proza
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
SzalonaJulka Użytkownik
  • Postów: 2351
  • Skąd: Bronowice
Dodane dnia 14-01-2010 09:18
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje.
nikt nie reklamował
szczęścia jak podpasek
jesteś tego warta
(ja)
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 09:21
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
iska36 Użytkownik
  • Postów: 81
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 09:23
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki
Tymczasem trzysta ladacznic
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
SzalonaJulka Użytkownik
  • Postów: 2351
  • Skąd: Bronowice
Dodane dnia 14-01-2010 09:29
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...
nikt nie reklamował
szczęścia jak podpasek
jesteś tego warta
(ja)
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
wierszokleta Użytkownik
  • Postów: 795
  • Skąd: Wrocław
Dodane dnia 14-01-2010 09:33
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie
" ... przyzna pan że kryje się coś niedobrego w mężczyznach którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet i ucztowania ..."MISTRZ I MAŁGORZATA M.Bułhakow
Biada artystom na których nikt nie pluje
Lope de Vega
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
iska36 Użytkownik
  • Postów: 81
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 09:38
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 09:43
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
iska36 Użytkownik
  • Postów: 81
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 09:46
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 09:57
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
SzalonaJulka Użytkownik
  • Postów: 2351
  • Skąd: Bronowice
Dodane dnia 14-01-2010 10:19
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś...
nikt nie reklamował
szczęścia jak podpasek
jesteś tego warta
(ja)
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 10:21
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
SzalonaJulka Użytkownik
  • Postów: 2351
  • Skąd: Bronowice
Dodane dnia 14-01-2010 10:26
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej, w dodatku szemranej...
nikt nie reklamował
szczęścia jak podpasek
jesteś tego warta
(ja)
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 10:31
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej, w dodatku szemranej i lekko niebezpiecznej
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
SzalonaJulka Użytkownik
  • Postów: 2351
  • Skąd: Bronowice
Dodane dnia 14-01-2010 10:48
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej, w dodatku szemranej i lekko niebezpiecznej sprawy. Ladacznice jednak...
nikt nie reklamował
szczęścia jak podpasek
jesteś tego warta
(ja)
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 10:49
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej, w dodatku szemranej i lekko niebezpiecznej sprawy. Ladacznice jednak nie miały pojęcia
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
iska36 Użytkownik
  • Postów: 81
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 10:54
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej, w dodatku szemranej i lekko niebezpiecznej sprawy. Ladacznice jednak nie miały pojęcia z których kiełków
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 11:06
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej, w dodatku szemranej i lekko niebezpiecznej sprawy. Ladacznice jednak nie miały pojęcia z których kiełków różowej pszenicy można
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
iska36 Użytkownik
  • Postów: 81
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 11:10
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej, w dodatku szemranej i lekko niebezpiecznej sprawy. Ladacznice jednak nie miały pojęcia z których kiełków różowej pszenicy można rżnięcie żniwiarza zastosować...
Do góry
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
Niko Użytkownik
  • Postów: 12
  • Skąd: Kwidzyn
Dodane dnia 14-01-2010 11:23
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej, w dodatku szemranej i lekko niebezpiecznej sprawy. Ladacznice jednak nie miały pojęcia z których kiełków różowej pszenicy można rżnięcie żniwiarza zastosować tak, jak
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Niekończąca się opowieść...
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 14-01-2010 11:26
Dawnym zwyczajem Pradawnych każda dziewczyna, która lubiła kolor różowy miała prawo do jednego kompletu różowej zastawy z Cepelii.
Było to jedno, drugie i trzecie, niestety nie czwarte, a piąte, liczących z trzystu praw pracujących ladacznic. Gadający rower Janusz był szczerym zwolennikiem zaostrzenia przepisów dla właścicieli banków zbożowych. Różowa pszenica nie była towarem zbyt chodliwym, gdyż zawierała działającą pobudzająco na daltonistyczną administrację roweru substancję, która powodowała dziwne zwyrodnienie pedałów.
Wszechobecny, mechaniczny gaduła czasem używał pszenicy w celu sterroryzowania wypłowiałych koronek ladacznic. Zazwyczaj jednak koncentrował się na uwodzeniu, ponieważ miał słabość do wypierz przepierz na jedną noc gwieździstą. Telefony zaś zapisywał sobie na karteczkach przymocowanych do szprych, przez co świecił w nocy niczym fluorescencyjna choinka, mając nadzieję, że zwabi tym chętne wołki zbożowe. Pszenica natomiast utknęła beznadziejnie na jednym z dziwniejszych zakrętów życiowych.
Załamany ta wiadomością zapoczątkował nowy zwyczaj: wykorzystując oportunizm dynama zastosował młyn rowerowy. Odtąd wszystkie rowery zachęcone kręceniem zakrzyknęły "Chwała i cześć". Na co Gadający Janusz kwintalem wypełnił podstawiony mu elewator i wkrótce potem zaróżowione łany ladacznic wybuchnęły gromkim śmiechem. Janusz wstał i wychędożył wszystkie trzy za jednym zamachem. Następnie ubrał się a zrobiwszy to wrócił do pedałowania.
Tego samego wieczoru łypnął rometowskim lusterkiem gdyż dostrzegł coś znikającego za rogiem "wypruta dętka"- pomyślał i poszedł sprawdzić. Rozczarował się, gdyż była to jedynie łatka. Nagle usłyszał stuk, puk i trzask. Coś się zbliżało wielkimi krokami - dlatego tak dudniło Rozpoznał ją przypadkiem, bo już kiedyś dosiadał błyszczącej niewiernej... czego?
Damki, oczywiście. Ale tym razem przyjrzał się dokładniej i zobaczył wielką białą mewę, siedzącą na kierownicy. Patrzyła tym swoim jednym wielkim okiem na jego podziurawioną po latach używania kurtkę. Strzelił mewę dwa razy w głowę. Spadła na chodnik z łoskotem przy okazji wydalając wczorajszy obfity podwieczorek. Czego to ona nie wtrząchnęła! Kawałki plastiku, gumy i czegoś, co wyglądało jak mały ołowiany żołnierzyk, bez serca w plecaku. Janusz popadł w poważne problemy jelitowe na sam widok ścierwa rozkładającego się pośród błękitnych kwiatuszków.
Wszystko byłoby w porządku, rzecz jasna, gdyby nie radiowóz który wyłonił się zza brzuchatego silosa niczym Nemezis albo coś gorszego. Janusz popadł w zadumę. Rozmyślał nad istotą koła zębatego zepsutej do granic możliwości, nawet jeszcze bardziej albo ciut mniej, ale nie dużo
używanej, rdzewiejącej motorynki, która przypadkiem była albo jej się wydawało, że istnieje. Rozterki egzystencjalne motorynki.
Tymczasem trzysta ladacznic czekało na Janusza...Umilały sobie oczekiwanie dzierganiem kłosów na barchanowych kalesonach. Kiedy ktoś komuś kogoś polecił w celu załatwienia gdzieś jakiejś nie całkiem sprecyzowanej, w dodatku szemranej i lekko niebezpiecznej sprawy. Ladacznice jednak nie miały pojęcia z których kiełków różowej pszenicy można rżnięcie żniwiarza zastosować tak, jak nie wiedziały też
Do góry
  • Skocz do forum:
Polecane
ShoutBox
  • Miladora
  • 06/11/2025 17:18
  • Witaj, Bereniko, po baaaardzo długiej nieobecności. Miło Cię znowu zobaczyć. :)
  • Berenika
  • 06/11/2025 17:17
  • Jak miło tu zajrzeć po długim czasie :D
  • Darcon
  • 03/11/2025 21:16
  • UWAGA, Drodzy Użytkownicy! Po 3 latach powraca konkurs MALOWANIE SŁOWEM! W tym roku małe zmiany aby lepiej zintegrować naszą społeczność. Oczekujcie newsa i pamiętajcie - kto pierwszy wybór ma lepszy.
  • valeria
  • 30/10/2025 18:10
  • Nikt nie komentuje moich wiersz!:) pozdrawiam logujących się:)
  • Berele
  • 20/10/2025 07:56
  • teraz to nie mam niczego do dodania hihi
  • alkestis
  • 19/10/2025 19:07
  • Berele, oj jakże Nietzsche przewraca się w grobie :p Chociaż na Twoje szczęście dodałeś, że "niektóre" style :D
  • Berele
  • 19/10/2025 10:26
  • Przy niektórych stylach muzyki wydaje mi się, że lubienie piosenek to proces czysto fizjologiczny. Jesteśmy ukształtowani do rozumienia mowy, ale też płaczu, prośby, jęku, ochrzanu itd. To melodie...
  • Wiktor Orzel
  • 15/09/2025 11:17
  • A kogo my tu widzimy :D Można czytać setki razy, a można tylko raz, jak komu pasuje. ;)
  • TomaszObluda
  • 14/09/2025 18:18
  • dawno nie czytałem poezji, Jak czytać wiersze? Raz i to co w pierwszej chwili poczułem jest ważne. Czy może więcej razy, aż do lepszego zrozumienia?