Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Medana
Użytkownik
|
Dodane dnia 17-02-2011 19:24 |
|
Przeturlaliśmy się, chichocząc i nie zważając na niebezpieczeństwo. Roth pewnie by mnie zabił. Niestety, byliśmy upojeni ekstazą, nasz dusze szalały, istnienia zlewały się w jedno. Szaleństwo, Kalt nie zabrał Kija, ja nie wzięłam żadnej broni. W innej chwili przytłoczyłaby mnie nasza bezbronność, ale nie wtedy.
Złapali nas kilkadziesiąt metrów niżej. Zabiłam dwóch, zanim magiczna kula uniosła mnie w powietrze. Kalt chyba nie zabił ani jednego, po czym wylądował w podobnej kuli.
- No to wpadliśmy, Kalcie. - zaśmiałam się lekko, ubłocona i uwalana krwią dwóch żołnierzy. Czułam smak ich krwi w ustach, jednemu przegryzłam tętnicę szyjną, drugiemu chyba udową, zanim złamałam mu kark.
- Oj, wpadliście. - głos kobiety.
- Definitywnie. - odezwał się mężczyzna.
Dwoje magów, do licha, bliźnięta. Dwoje identycznie szarych oczu spoglądało na nas spokojnie. Byli piękni, ale kryło się w nich niebezpieczeństwo. Ujrzałam okrucieństwo w ich wspaniałych rysach i zadrżałam, bo linie ich bezwzględności zaznaczały się dla mnie w sposób zbyt oczywisty. Widziałam, jak wyciągają informacje i jaką sprawia im to przyjemność.
- Medana, Wojownik i Czarodziej Kalt. - kobieta zniżyła kulę, w której lewitowałam - A jednak jesteś tak piękna, jak o tobie mówią. Prawda, Charonie?
- Przypuszczam, że gdyby miała miecz, to wycięłaby nam w pień oddział, Persefono. - mężczyzna zbliżył się do Kalta - Ale on bez Kija wydaje się bezbronny.
- Jednak przyda się nam nowy kamerdyner, prawa? - kobieta, nazwana Persefoną, zaśmiała się.
- Kamerdyner? - zdziwiłam się - Nie macie zamiaru nas zabić czy coś?
- Ależ skąd, to marnotrawienie naszego czasu. - Charon wzruszył ramionami - Potrzebujemy nowego zwierzaka i kamerdynera. - uśmiechnął się paskudnie - A ty ślicznie będziesz wyglądała w obroży i doczepianych uszach.
- Uduszę cię obrożą, słodki. - uśmiechnęłam się słodko.
- Nie, jeżeli rzucimy na ciebie drobne zaklęcie posłuszeństwa, prawda?
Kobieta wybuchnęła śmiechem. Po chwili zostałam pozbawiona woli. Pozwolono mi stanąć na własnych nogach, jakiś żołnierz przyniósł piękną, złotą obrożę, wysadzaną diamentami. Na Kalta rzucili podobne zaklęcie i podali mu smycz.
- Sam ją zapnij i podaj mi smycz. - Persefona była wyraźnie zadowolona, kiedy Kalt wykonał rozkaz.
- Przepraszam. - wyszeptał cicho - Medano, ja...
- Wiem. - położyłam mu rękę na dłoni - Wiem. To nic. Spokojnie.
W zamku wysłano mnie do kąpieli i rozdzielono z Kaltem. Wyszorowana i pachnąca, zostałam zaprowadzona do sali jadalnej, w której już był Kalt, ubrany w mundurek służącego i podawał do stołu. Rodzeństwo śmiało się i jadło w dobrych humorach i przez chwilę nie zwracali na mnie uwagi. Dzwoneczki przy kostkach i na złotym łańcuszku na biodrach, zadźwięczały.
- Chodź, Medano, masz tu miskę, zjedz sobie. - Persefona wskazała na złotą miskę tuż przy jej nogach.
Posłuszeństwo. Uklękłam przy misce i posłusznie chłeptałam jedzenie. Potem siedziałam na piętach i pozwalałam im nie zwracać na siebie uwagi. Spojrzałam na Kalta, złego i nieszczęśliwego. Uśmiechnęłam się lekko i momentalnie dostałam od Charona w twarz, aż upadłam.
- Nie patrz na niego. Jestem zazdrosny.
Usiadłam ponownie i posłusznie opuściłam wzrok. Przejrzałam ich na wylot. A mówią, ze to ja jestem perwersyjna.
|
Jestem tylko słowem
Wypowiedzianym
Drżącym głosem
W niepewności trwam
Zamgloną pamięcią nie sięgam już wstecz
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
mariamagdalena
Użytkownik
- Postów: 1075
- Skąd: Vratislavia / Tel Aviv
|
Dodane dnia 18-02-2011 00:38 |
|
Akolitki rozprysły się po przestrzennych komnatach i ogrodach, byle dojść na świeże powietrze. Za murami twierdzy rozciągały się terytoria pomniejszych bóstw o otępiałych umysłach, pastwiska demonów i legowiska stworów takich jaki nagi czy vani. Zresztą gdyby wyszły, umarłyby w jednej chwili, tylko po to, by obudzić się pod drzwiami Zewnętrznego Sanktuarium.
Tymczasem cały dom zajęty był chmurą ciemnego, duszącego dymu. Nikt chyba by tego nie przeżył. Bogini, jak zwykle zbolała, lecz zaskakująco silna, dawno nie przeszła w paraludzki stan skupienia, pozostając nierealnie złotym, siarczystym płomieniem, który przeświecał przepastnymi oknami jak błędny ognik dla wędrowców. Od dłuższego czasu stopiona z Panem Zniszczenia niemal w jeden stan, stawała się złośliwa i pożerająca wszystko wokół. Ishsha nie certolił się, w reakcji na ból niszczył pierwsze co wpadło mu w ręce - i obecnie Pani Losu funkcjonowała tak samo.
Wojny toczyły się zaskakująco krwawo, ludzie umierali od dziwnych przypadków. Pod pięknym, słonecznym niebem.
Medana odetchnęła cichutko. Obroża nawet nie uwierała. Persefona usłyszała chyba westchnięcie, bo zwróciła szare oczy na piękność.
- Za dobrze ci? - westchnęła, opierając lewą stopę na pochyłości pleców maskotki. Podnóżek sobie znalazła. A jak. Ciepły, twardy i z piękną różą.
Prawa stopa magini kołysała się lekko, brzęcząc misterną złotą bransoletką na kostce.
Aż trąciła, z czystą premedytacją, miskę Medany. Zawartość rozlała się po posadzce.
Kalt drgnął, ale mag powstrzymał go od ruchu momentalnie zaciskając na jego ramieniu szpony paznokci. Zaskakująco ostre i zaskakująco mocno.
- Kazałem ci coś?
Mag przełknął ślinę i nie poruszył się, czekając na rozwój sytuacji.
- Jaka jestem nieuważna - zaśpiewała niemal Persefona złośliwie łagodną melodią pięknego głosu. - Wyliż to...
Medana zagryzła wargi i pochyliła głowę. W tym momencie poczuła jak stopa Persefony przesuwa się na jej kark i naciska do ziemi. Ból w szyi był nieznośny. Pozycja niewygodna. Wyjścia nie było, posłuszeństwo było silniejsze, a magini mogła jednym ruchem sparaliżować ją od kręgu w dół. Chwila zwłoki i nacisk przybrał na sile. Wojowniczka niemal dotykała nosem ziemi.
- No już... chyba nie boisz się odłamków...
Świece płonęły w lichtarzach
/- No już... chyba nie boisz się odłamków... / - wysyczał złośliwy płomień w Wewnętrznym Sanktuarium.
Kimme zakrywała twarz zwilżonym w ogrodzie szalem i na ślep próbowała się dostać chocby do Zewnętrznej Świątyni.
- Rhai rhai rhai rhai... -szeptała w głowie, żeby nie zacząć myśleć o owijającym ją dymie.
"Ciebie nie zabije" - mówiły jej inne i była w tym pewnie jakaś prawda. Jeszcze się nie zadusiła. Otworzyła ogromne drzwi z wyraźnym wysiłkiem i upadła przed miejscem gdzie za kłębami dymu powinien znajdować się Zewnętrzny Przybytek.
- Pani! Pozabijasz nas wszystkich! - zawołała.
Dym wdarł się do jej płuc. Atak kaszlu zmusił dziewczynę do odsunięcia szala sprzed ust, a to dopuściło jeszcze więcej dymu.
- Pani! Proszę, to ja, Kimmereth! Nie mam podstaw, by cię o coś błagać, ale zachowaj chociaż nasz dom...
Bez odpowiedzi. A czego mogła się spodziewać? Z drugiej strony, nie została spopielona w jednej chwili, ani dym nie zadusił jej do reszty. Pokłoniła się, wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Były zamknięte. A klamka parzyła mocno i nie dało się jej dotknąć, choć Kimme przysięgłaby, że poprzednio klamka była zimna. Czyli była tu uwięziona na proste zaduszenie.
Medana poczuła zimną podłogę. Bardzo zimną.
|
Poetka. Prozaiczka.
Poetka prozaiczna.
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Medana
Użytkownik
|
Dodane dnia 18-02-2011 10:24 |
|
Musnęłam językiem posadzkę, ciepło potrawy kontrastowało z zimną posadzką. Powoli, sukcesywnie, zlizywałam jedzenie z podłogi.
- Ręce trzymaj z tyłu, nie podpieraj się. Albo nie, wzdłuż bioder, chcę widzieć ten tatuaż. - Persefona była wyraźnie zadowolona, słyszałam to w jej głosie. -To prawda, że wyrył ten wzór sam Bog Gniewu, Niiru? - zaciekawiła się, jej głos przybrał leniwy ton.
- Tak.
Kopnęła mnie wtedy w twarz, aż wylądowałam plackiem na ziemi, ubrudzona jedzeniem. Charon śmiał się głośno, patrząc na siostrę.
- "Tak, PANI", psie. Zrozumiałaś? - wskazała ręką miejsce, na którym byłam - Wracaj.
- Tak, pani.
Powróciłam do roli podnóżka. Stopa Persefony boleśnie naciskała na mój czuły kark. Po chwili poczułam, jak Charon zaczyna "pieścić" moje plecy czymś zimnym i ostrym. Zadrżałam pod naciskiem chłodnego metalu, pod którym puściła moja ciepła skóra. Strużka krwi popłynęła niczym deliaktny strumyczek po żebrach, piersi aż wreszcie kapała z sutka.
Podobno każdy Wojownik w bólu odnajduje rozkosz. Nie wiedziałam, jak jest z innymi, ale ja przymknęłam z przyjemności oczy i uśmiechnęłam się leciutko.
Z błogiego letargu wyrwało mnie szarpnięcie za smycz. Kalt z przepraszającym wzrokiem kazał mi wstac i iść za bliźniętami. Dotarliśmy do wyjątkowo obskurnego lochu. Moje ręce powędrowały w górę, aż zawisłam kilka centymetrów nad ziemią.
- będzie ci tu wygodnie? - zapytał Charon, gładząc mój policzek z czułością.
- Nigdy nie miałam wygodniejszych kajdan, panie. - odparłam, wtulając się w jego dłoń.
Zatkali mi uczy i zasłonili oczy, a także wsadzili knebel w usta. Po chwili, jak podejrzewam, zostałam sama. Powoli moje barki zaczął toczyć tępy ból. Słodki ból.
|
Jestem tylko słowem
Wypowiedzianym
Drżącym głosem
W niepewności trwam
Zamgloną pamięcią nie sięgam już wstecz
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Aleksander Sarota
Użytkownik
|
Dodane dnia 18-02-2011 12:48 |
|
Wpuszczono mnie do lochu. Naga kobieta wisiała bezwiednie w powietrzu, unoszona magią. Szereg łańcuchów, tworzących pajęczynę, spowijał ją, a ich końce były przymocowane do ściany.
- Zgwałć ją - tak nakazał bóg. Nawet Otchłań - leżąca teraz gdzieś na dnie mojej pamięci zakurzona, zapomniana - zdawała się być tylko uschniętą gałęzią wobec lasu dorodnych drzew... Taka była moc Charona i Persefony. Żaden zwykły mag czy potężny Czarodziej nie opanowałby umysłu Kalta.
Zdjąłem opaskę (jedyne ubranie na całym jej ciele) z oczu i pogładziłem lekko po policzku. Miała łzy w oczach, dużo cierpiała.
- Pomóż mi - wyszeptała głosem dziecka.
- Zgwałć ją! - usłyszałem rozkaz w mojej głowie - Chcę widzieć jak cierpi!
Wspiąłem się na łańcuchy i posłuchałem moich bogów. Wrzaski bólu i rozkoszy odbijały się od ścian lochu potężnych echem...
|
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
mariamagdalena
Użytkownik
- Postów: 1075
- Skąd: Vratislavia / Tel Aviv
|
Dodane dnia 18-02-2011 13:04 |
|
Na policzkach Pani Bogactw odznaczały się dwie wyżłobione w mosiądzu pręgi. Ogniste wstęgi unosiły się w powietrzu jak pasma włosów Ishshy.
- I to też... - szepnęła bogini - Taką ją chcę, jest idealna... Braciszku... - podparła głowę na dłoni, choć i tak od piersi w dół miała postać buchającego płomienia. - chcę jej. Chcę jej jeszcze więcej. Szukaj granic...
Potężny wiatr rozbuchał płomień, a Łaskawa znów porzuciła swój częściowo paraludzki kształt.
Kimme dusiła się w przybytku i nie mogła się udusić. Płuca bolały i paliły od dymu. Skulona w kącie, z głową schowaną w ramionach, czekała tylko by to się kiedyś skończyło, obojętnie jak. Jej serce spróbowało płakać, lecz dławiący kaszel i ból płuc zadusił także i to.
|
Poetka. Prozaiczka.
Poetka prozaiczna.
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Medana
Użytkownik
|
Dodane dnia 18-02-2011 13:10 |
|
Nie był to pierwszy raz, kiedy robiono mi coś wbrew mojej woli. Persefona jakimiś zaklęciami wyostrzyła moje zmysły do granic możliwości. Otępiona zdolność odczuwania bólu załamała się pod wpływem jej magii, byłam bezbronna, oszołomiona i naga, słyszałam śmiech rodzeństwa, bawiącego się się moim ciałem na swój własny sposób przy użyciu szpicrut, biczy i pacek, przy użyciu ostrych jak brzytwy narzędzi rozkoszy. I był Kalt.
Nie byłam kobietą, na której gwałt robiłby wrażenie, jakiego bliźnięta oczekiwali. Widziałam to po ich twarzach. Ślina ściekała po mojej twarzy, knebel uwierał moje usta, barki pulsowały, naciągnięte ramiona wrzeszczały. Podejrzewałam, że spędziłam tam noc albo i dłużej, ponadto Persefona przychodziła od czasu do czasu i "czule" opowiadała mi o tym, jak bardzo zaplątali Kaltowi umysł.
Był bezbronny.
Dlatego też zebrałam siły, otoczyłam nogami jego biodra i krzyknęłam w szale ekstazy:
- TAK! Nie przestawaj, Kalcie! - mój głos był zachrypnięty i stłumiony przez knebel, ale i tak intencje można było odczytać bardzo wyraźnie. Kalt znieruchomiał w tym samym momencie, osiągając szczyt.
Persefona i Charon zareagowali natychmiastowo, odciągając go ode mnie, gdy objął mnie lekko, naginając jakoś swoją wolę. Nie o to im chodziło, nie taki był cel.
- Co to ma znaczyć?! - wysyczała Persefona i ściągnęła mój knebel. Ledwo zogniskowałam ją wzrokiem.
- Pani... jestem Medana, Oblubienica Pana, Nieśmiertelny Wojownik Boga Gniewu... naprawdę sądzisz, że to robi na mnie wrażenie?
Splunęłam jej w twarz.
Przypuszczam, że tu był mój błąd.
|
Jestem tylko słowem
Wypowiedzianym
Drżącym głosem
W niepewności trwam
Zamgloną pamięcią nie sięgam już wstecz
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
mariamagdalena
Użytkownik
- Postów: 1075
- Skąd: Vratislavia / Tel Aviv
|
Dodane dnia 18-02-2011 20:06 |
|
- Więc jednak nie ma... - powiedział bóg/powiedziała bogini
Istota złożona z dymu i ognia dowiodła sobie czegoś. To mogło być rozwiązanie. Zwłaszcza, że Vayyati dawało Bogini wolną rękę do działania.
Kimme nie miała tak dobrych właściwości. Chcąc nie chcąc płakała z bólu i z dymu. Obiecując, że już nigdy nie wejdzie nawet do Zewnętrznego Sanktuarium wyraźnie nieproszona.
- Rhai... - szepnęła ostatkiem myśli.
Bogini usłyszała głos, ale nie zwróciła na nią uwagi. Pan Zniszczeń niestety nie miał serca.
|
Poetka. Prozaiczka.
Poetka prozaiczna.
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Aleksander Sarota
Użytkownik
|
Dodane dnia 18-02-2011 20:19 |
|
Gdy Medana splunęła w twarz mojej Pani byłem wściekły do granic możliwości. Nim jednak cokolwiek zrobiłem, Charon wyszeptał zaklęcie i znalazłem się w swoim zimnym lochu.
Straciłem przytomność i zapadłem w sen. Jakaś nieznana siła, moc która przerasta umysły, sprowadziła przed moje zaślepione oczy obrazy. Obrazy pamięci. Śniłem o Persji i moim dziecku. Byli na wyspie. Fale rozbijały się o brzeg, a oni biegali po piaszczystej plaży...
Gdy się obudziłem, zrozumiałem, że odzyskuję dawne zmysły. Czar mych władców mijał.
- Czarodziej należy do Otchłani - usłyszałem głos za moimi plecami. Odwróciłem się.
Cień lgnął na ścianie, a pochodnie zapłonęły intensywniej...
- W takim razie uwolnij mnie, kimkolwiek jesteś.
- Jestem tylko cieniem, posłańcem. Czarodziej ma moc. Czarodziej będzie walczył z Otchłanią. Czarodziej tu nie zginie.
- Wiesz, że umysł i dłonie Czarodzieja posiadają mało magii, tylko pierwszy poziom. Z Kijem mógłbym...
- Czarodziej ma moc. Czarodziej będzie...
- Zamknij się i pomóż mi! Uwolnij mnie i Medanę!
- Czarodziej musi grać swą farsę nim zrozumie. Czarodziej zrozumie. Czarodziej ma moc, by zrozumieć.
- Jesteś tylko wymysłem, iluzją moich schorowanych zmysłów.
- Czarodziej ma moc. Czarodziej zrozumie. Czarodziej ma moc, by zrozumieć.
Cień zniknął, a Czarodziej nadal nie rozumiał.
|
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Medana
Użytkownik
|
Dodane dnia 19-02-2011 13:08 |
|
Groteskowe przedstawienie trwało. Tym razem wyleczyli wszystkie moje rany, pozwolili normalnie zjeść i wypić wino. Umyto mnie i namaszczono pachnidłami, aż moja skóra lśniła w blasku słońca, wpadającego przez wielkie okna ich sypialni. Leżeli wygodnie na ogromnym łożu, rozleniwieni porankiem i zadowoleni z wyników pracy ich służących. Delikatne łańcuszki na moim ciele pobrzękiwały cichutko w przyjemny dla ucha sposób, rozpuszczone włosy muskały moje piersi i opadały prawie do talii. Stałam w smudze światła nieruchoma jak posąg, spoglądając w dal.
- Wiesz, że mogłabym jednym ruchem ręki pozbawić cię tej urody? - zapytała spokojnie Persefona, bawiąc się ciałem Kalta, leżącego między nimi.
- Pani, ty nie lubisz marnotrawstwa. - odparłam równie spokojnie, bez uśmiechu. Po chwili odważyłam się podjąć temat - Masz w swej łożnicy największego czarodzieja, jakiego spotkałam, a przed tobą stoi naga prawdopodobnie najpiękniejsza kobieta wszechczasów. Nie widzę powodów, dla których miałabyś niszczyć swoje zdobycze.
Charon wstał z łoża i podszedł do mnie. Chwycił dwa łańcuszki, na których końcach przyczepiono klipsy, ściskające moje sutki. Pociągnął je, aż sapnęłam i sama wpadłam mu w silne ramiona. Uniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Podobno spadają w nich gwiazdy. - powiedział cicho i musnął kciukiem mój policzek. - Nie widzę żadnych.
Zaśmiałam się lekko.
- A czy widzisz, aby mój wzrok był ostry? Pełen dumy i gniewu? Charonie, panie mój, pozbawiacie mnie tego, kim jestem, hamując instynkty Wojownika. Nie jestem pierwszym Wojownikiem, prawda, panie?
Chwycił mnie za kark i zmusił, abym uklękła.
- Nie, tamten nam o tobie opowiedział, a potem... no, kochana, wiesz, co robić... o, ślicznie, głębiej... o, tak. Idealnie. Siostro, kamerdyner coś się leni! Kalcie, do roboty, chcę widzieć, jak moja siostrzyczka wije się z rozkoszy.
Oboje zaśmiali się pięknie. Ich śmiech bębnił w moich uszach.
- Ten Wojownik. - podjął Charon, głaszcząc moją głowę - Opowiedział nam też o twoich wyprawach, całej historii! I potem okazało się, że jest też z tobą Kalt. A jego poszukuje nasz drogi władca. I...
Chyba za bardzo zaangażowałam się w to, co robiłam, bo Charon nie do kończył, zaciskając dłonie na mojej głowie i wciskając sie we mnie głębiej. Potem podniósł mnie i rzucił na łóżko, tuż obok Kalta i Persefony. Spojrzałam na czarodzieja. A więc porwano nas dla kogoś innego, nie dla zabawy. Czy możliwe było, aby Otchłań posługiwała się królem jakiś pomniejszych ziem albo czarodziejami?
Jęknęłam cicho pod ciałem Charona. Myślenie sprawiało trudność, łańcuszki miały deliakatne kolce, wbijające się w moje ciało, w ciało Charona.
- Podobno byłaś, jesteś, na wpół wilkołakiem. - wysapała Persefona - Zawyj dla nas,
Tylko czekałam, aby w jakiś sposób powiadomić Rotha, gdzie jesteśmy. Podejrzewałam, ze zamek, naszą drogę, otoczono czarami, ale wycia swojej samicy nie przeoczy żaden wilkołak, a już z pewnością zakochany Roth. Więc nabrałam tchu i zawyłam z całych sił, zbierając w sobie tęsknotę za wolnym umysłem, całą złość, której nie mogłam dac upustu.
I zawyłam aż zatrzęsły się szyby w oknach.
|
Jestem tylko słowem
Wypowiedzianym
Drżącym głosem
W niepewności trwam
Zamgloną pamięcią nie sięgam już wstecz
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Aleksander Sarota
Użytkownik
|
Dodane dnia 19-02-2011 16:27 |
|
Medana zawyła, a chwilę później dało się słyszeć kołatanie do bram. Persefona leżąca pode mną parsknęła śmiechem. Charon jej zawtórował.
- Zabawne, że masz nas za głupców, służąco! - zawołał Charon i uderzył Medanę pięścią w twarz.
- Nikt żywy nie przedrze się przez magiczną barierę - dodała Persefona. Pod moimi palcami sutki jej piersi twardniały - Wasi towarzysze też są głupcami. Myślą że ich wpuścimy jak będą dobijać się do bram!
- Kalcie, pogryź ją - rzekł niespodziewanie Charon, wskazując na Medanę - Chcę patrzeć jak krwawi.
- Tak, zrób to - dodała Persefona z podnieceniem w głosie.
Stanąłem na nogach i powoli podszedłem do kobiety- Wojownik.
- Zaufajcie mi, moi władcy - szepnąłem i spojrzałem na Medanę - Jeśli chcesz uciekać to chyba oszalałaś. Nikt żywy się nie przedrze, prawda, mój panie? - spojrzałem na Charona.
- Żadne żywe stworzenie - odparł z uśmiechem mój pan.
- Człowiek, Czarodziej ani wojownik! - zawołałem z radością i ugryzłem Medanę w palec. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Z rosnącą radością wołałem dalej: - Czarodziej wreszcie zrozumiał. Czarodziej ma moc, by zrozumieć.
- Cieszy nas to - mruknęła Persefona z ostrożnością w głosie.
- Zrozumienie jest mocą, Czarodziej nie włada magią bez Kija. Wysoką magią! - włożyłem głowę między piersi Medany i zacząłem gryźć co popadło.
Czułem jak Persefona i Charon wymieniają szybkie, pełne niepokoju spojrzenia.
- Nikt żywy nie przejdzie! - zawołałem głosem pełnym pasji i parsknąłem śmiechem szaleńca. Wargi miałem splamione krwią.
W tym samym momencie Medana również zrozumiała. Błogi uśmiech zagościł na jej twarzy.
- Jesteście głupcami! Za dużo gadacie! Nikt żywy się nie przejdzie bariery? - na moich dłoniach pojawiła się złocista kula, rzuciłem ją w okno i wyszeptałem zaklęcie.
Nie wiem co było słodsze - widok pełnych osłupienia twarzy Charona i Persefony, czy przyjście Makao trzymającego w lewej dłoni sztylety Medany, a w prawej mój drogocenny Kij.
|
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Medana
Użytkownik
|
Dodane dnia 20-02-2011 13:21 |
|
Poszarpane ciało paliło bólem. Nie jesteśmy niezniszczalni, my Wojownicy, nie jesteśmy pozbawieni zdolności odczuwania bodźców fizycznych. Nasza wytrzymałość jest zwiększona do granic możliwości kosztem człowieczeństwa, nasze ciała są stworzone do walki, do zabijania i bycia zabijanymi, do wytrzymywania tortur w lochach i znoszenia bitewnych ran. Kobiety-Wojownicy nie są traktowane w szczególny sposób, bo przecież na polu bitwy nie rozróżnisz płci przeciwnika. Persefona sprawiła swoją magią, że czułam ból prawie jak zwykły człowiek. Nie byłoby w tym nic strasznego, ale zęby człowieka szarpią, a nie gryzą. Rany zadane przez Kalta były okropne, cholernie trudne do zaleczenia przez stępione zdolności regeneracyjne.
Wszedł Makao i wszystko powinno być dobrze. Kalt zapomniał, że nie uwolnię się z czarów sama. Że w tym starciu od początku do końca jestem skazana na niepowodzenie, chociaż skomplikowane tarcze Albrona dawały mi zawsze jakieś szanse.
Przede wszystkim, nie mogłam się ruszyć, po drugie krzyknąć, a po trzecie Persefona stanęła nade mną i trzymała wyciągniętą dłoń. Spojrzała na Kalta surowo.
- Jeden mój ruch. - syknęła - Zapomniałeś, jak bardzo ta kobieta jest podatna na magię?
Charon podszedł i stanął za siostrą. Dwie pary identycznych oczu spoglądały na Czarodzieja, już dzierżącego swój ukochany Kij. Charon dotknął palcem mojego czoła. Zaczynało ciemnieć mi w oczach.
- Najpierw ją oślepimy, a potem zabijemy albo sparaliżujemy. - powiedział spokojnie - Pozwól nam odejść, a nic takiego się nie stanie.
Miałam tylko jedną wątpliwość... czy byłam aż tak ważna dla bohatera-maga?
|
Jestem tylko słowem
Wypowiedzianym
Drżącym głosem
W niepewności trwam
Zamgloną pamięcią nie sięgam już wstecz
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
mariamagdalena
Użytkownik
- Postów: 1075
- Skąd: Vratislavia / Tel Aviv
|
Dodane dnia 20-02-2011 15:32 |
|
Bóstwa na moment rozłączyły żywioły i głęboki płomień w dole znów przybrał częściową formę Miedzianej Pani. Oparła się na powietrzu wspierając głowę na dłoni i obserwowała wydarzenia.
Los uniósł kącik delikatnie
- I co teraz, Kalcie... - szepnęła bogini. - Wolna wola. Sprawdziłam już Medanę, teraz twoja kolej. Wykaż się czym zechcesz.
Z owiniętej filigranową biżuterią dłoni wypadła niewielka złota moneta i zakręciła się na posadzce. Decyzja maga mogła wpłynąć na jej los, równie dobrze mogło stać się odwrotnie.
Płomieniste oczy obserwowały krążek i pozwalały mu wirować. Złociak stanął na kancie.
Miedziana Pani uniosła dłoń.
***
W najdalszy kącie Zewnętrznego Sanktuarium, Kimme zdołała uświadomić sobie, że w tym domu rzeczywiście jest nikim. Pani nie fatygowała się nawet, żeby ją zabić, choć bez większego namysłu zsyłała losową śmierć w odległych zakątkach świata. Kimmereth niestety nie była warta nawet tego. Kiedyś musiało się to skończyć. Kiedyś musiało.
|
Poetka. Prozaiczka.
Poetka prozaiczna.
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Aleksander Sarota
Użytkownik
|
Dodane dnia 20-02-2011 17:25 |
|
- Najpierw ją oślepimy, a potem zabijemy albo sparaliżujemy. - powiedział spokojnie Charon - Pozwól nam odejść, a nic takiego się nie stanie.
Czułem na sobie spojrzenie pustych oczodołów Makao.
- Podaj mi Kij, elfie - powiedziałem zimnym, pozbawionym uczuć głosem.
- My nie żartujemy. Co z tego, że nas uśmiercisz, jeśli ona również zginie?- to były słowa Persefony.
Makao podał mi Kij.
- Daj Medanie sztylety - rozkazałem. Elf zrobił niepewny krok w stronę kobiety-Wojownik, a potem się cofnął.
- Ona zginie! - głos Charona brzmiał ostro. Można było wyczuć w nim również strach.
- Nic wam się nie stanie - odparłem - Dacie nam odzienie i wypuścicie nas stąd. To nie wy odejdziecie, lecz my. Znajdziecie sobie inne ludzkie-zwierzęta do tresury. Tymczasem zdejmijcie z niej zaklęcie.
- Obiecujesz, że dotrzymasz słowa? Obiecujesz, że nie zemścisz się za wszystkie krzywdy? - zapytało rodzeństwo równocześnie.
- Obiecuję, że odejdziemy stąd i dziś nie spotka was żadna krzywda z naszej strony.
Z okna zamku mogłem dostrzec jak miast deszczu z nieba spadają płatki róż, niesione magicznym wiatrem. Makao podał Medanie sztylety. Trzymała je w nieruchowych dłoniach. Sam zaś napiął cięciwę łuku, mierząc w czaszkę Charona.
- Dlaczego mielibyśmy ci zaufać, Czarodzieju? - zapytała Persefona, łypiąc na mnie groźnie. Była piękna. Piękna i niebezpieczna.
- A dlaczego nie? Myślicie, że wyrządziliście nam krzywdę? Tak naprawdę było nam bardzo przyjemnie, prawda? - spojrzałem na Medanę. Nawet nie drgnęła. Była naga i piękna, a zarazem dziwnie bezbronna - Gościna u was była czystą przyjemnością i cennym doświadczeniem. Otóż to, dysponujecie wspaniałymi umiejętnościami magicznymi.
Wyszeptałem zaklęcie. Z wielkiego kufra poczęły wyskakiwać ubrania, a każde z nich miało barwę śniegu, który oblegał Wieże - miejsce na północy, gdzie uczyłem się sztuki czarodziejskiej.
Biel. Nienawidziłem bieli. Od zawsze wybierałem kolor bezgwiezdnej nocy do mojej garderoby.
- Zdejmij z niej zaklęcie - nakazałem Charonowi.
- Przecież potrafisz, Czarodzieju, sam to uczynić.
- Przestań robić ze mnie głupca. Chętnie wykorzystalibyście tę chwilę mojej nieuwagi, prawda?
Charon krzywiąc się z nienawiści począł zdejmować z kobiety-Wojownik zaklęcie. Gdy już było po wszystkim, Medana chwyciła mocno w dłonie sztylety i stanęła za plecami Makao.
W milczeniu ubraliśmy się w okropne, białe szaty, po czym udaliśmy się do bramy za którą zapewne czekał Roth i reszta.
- Teraz dotrzymaj umowy i odejdź stąd.
- Makao, możesz sobie ulżyć - powiedziałem głośno - Persefona dobrze smakuje.
- Ty draniu! Powiedziałeś, że nie stanie nam się żadna krzywda - wrzasnął Charon.
- Czyż karzę mojemu towarzyszowi zgwałcić twoją siostrę? Będzie jej przyjemnie, zobaczysz. Makao będzie delikatny.
- Z nim?! - warknął Charon wskazując drżącym palcem na Makao.
- A dlaczego nie?
Przegiąłem. Zrozumiałem to za późno.
Nie przekroczyliśmy jeszcze bramy swych gospodarzy. Moje słowa wywołały w nich wściekłość i zaczęli walczyć. Okazało się, że nie są sami.
Magiczny ogród zaczął ożywać.
|
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Medana
Użytkownik
|
Dodane dnia 20-02-2011 20:00 |
|
- Szlag by was wszystkich czarodziejów! - wycharczałam i splunęłam krwią na ziemię. Rany goiły się w miarę szybko, ale i tak na śnieżnobiałej koszuli miałam czerwone plamy. Lubiłam ten kontrast, kojarzył mi się z soczyście białym śniegiem i świeżą krwią gwałtownie zakończonego życia.
- Ale cię uwolniłem! - zawołał rozradowany Kalt.
- Tak?! To teraz chroń mnie przed ich magią, gamoniu, a ja ich rozłupię!
Podejrzewam, ze Kalt wiedział, jak bardzo zależy mi na śmierci rodzeństwa. Nie dosięgały mnie żadne zaklęcia magów, gdy sprawnie kluczyłam między ożywionymi krzaczorami. Kalt mi zaufał, pozwalając mi dotrzeć do Persefony i Charona. Mężczyznę zraniłam na tyle mocno, że padł na ziemię. Kobieta zsunęła się na kolana, wyciągnęła ku mnie dłonie z rozpaczą na twarzy. Kalt trzymał się z tyłu.
- Chodziło wam o mnie czy o niego? - zapytałam cicho.
- Spadają w nich gwiazdy... - szepnęła Persefona. Miała na sobie piękną zieloną suknię obszytą złotem. Była piękna, inteligentna i pełna chorej miłości. - Nam o ciebie, a naszemu panu o niego.
- Dlaczego nie oddaliście go od razu? - przystawiłam jej sztylet do gardła i uśmiechnęłam się lekko, z czułością.
- Musieliśmy splątać mu umysł, ale rozproszyłaś nas. Nie spodziewaliśmy się... kogoś takiego. - Persefona pokręciła głową i rozpłakała się - Żyjemy tak długo, żyliśmy tak długo, poszukując perfekcji. I nagle usłyszeliśmy o tobie od naszego pana. Pokazał nam ciebie w zwierciadle. Byłaś... pięknem. Esencją piękna, którego poszukiwaliśmy. Powiedział, że zaprowadzi cię tutaj, ale mamy pojmać też Kalta. Medano...
Moje imię w jej ustach brzmiało jak najpiękniejsza melodia świata. Pochyliłam się i pocałowałam ją prosto w usta z pełną gorliwością spragnionej kobiety.
- Persefono, pani moja, nie zabiję cię. Ani twego brata. - oznajmiłam szeptem. - Wrócę tu kiedyś. Kiedy się zmęczę, kiedy zakończę ostatnią wyprawę, kiedy mój piasek wreszcie się przesypie. Wtedy... zażądam, abyście ze mną skończyli.
Persefona otworzyła szeroko oczy.
- Dlaczego? - zapytała drżącym głosem.
- Bo doceniliście każdy aspekt mojej natury. Bo uśmiercicie piękno, ale nie mnie, bo wtedy sama wybiorę moment. - pogładziłam ją po policzku. - Zajmij się bratem. Nie oczekuję od was niczego, tylko czasu. Czekajcie.
Odwróciłam się i pomaszerowałam do Kalta.
- Medano! - Persefona zawołała za mną. Trzymała w ramionach brata - Dziękujemy.
Skłoniłam lekko głowę.
- Chodź, Kalcie, czekają na nas.
- Ale... - chciał zaprotestować, ale spojrzałam na niego twardo.
- Chodź. - powtórzyłam i ruszyłam, nie oglądając się za siebie.
|
Jestem tylko słowem
Wypowiedzianym
Drżącym głosem
W niepewności trwam
Zamgloną pamięcią nie sięgam już wstecz
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
mariamagdalena
Użytkownik
- Postów: 1075
- Skąd: Vratislavia / Tel Aviv
|
Dodane dnia 20-02-2011 21:23 |
|
Moneta upadła gryfem do góry.
- Znów gryf... - szepnęła bogini. Duże oczy szeroko uchylały się w doskonałej namiastce zdziwienia. Półbóg, półobłok gradowej chmury rozpościerał się nad nią ze znudzonym wyczekiwaniem. Nie podzielał wyraźnie skupionego spojrzenia swojej siostry.
Burzowa chmurka zatoczyła się w kulkę wokół złocistego płomienia.
- Chcesz ją tu już? - spytał. - To da się przecież zrobić...
- Nie. Chcę, żeby sama tu przyszła. - odpowiedziała Pani, nie odrywając oczu od kobiety. - I przyjdzie. Inaczej obręcz ją zadusi i obudzi się już tutaj. A mag jakoś do niej dotrze, skoro to było jej życzeniem.
- Coś ci się dusi w sanktuarium... - napomknął bez emocji, wpatrując się w Płomienistą bladymi, półprzezroczystymi oczami.
- Ach tak... - szepnęła Miedziana również bez emocji. - Kimme...
Mimo wszystko płomień zstąpił do Zewnętrznego Sanktuarium.
|
Poetka. Prozaiczka.
Poetka prozaiczna.
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Arionell
Użytkownik
|
Dodane dnia 20-02-2011 21:59 |
|
-Zabawiliście się już?- zagadałem do Medany i Kalta zaraz potem gdy wyszli zza wrót komnaty.
- Tak bym tego nie nazwał… - stwierdził Mag poprawiając uchwyt na swym długim kiju.
- Widziałem wszystko przez okno, mógłbym powiedzieć nawet, że się wam to podobało. Bynajmniej Medanie – posłałem wojowniczce delikatny uśmiech.
- Zazdrościsz rybaku? – odpowiedziała. Po chwili do jej warg przywarł wilkołak stojący przed komnatą wraz ze mną i uczniem maga. Roth złożył na ustach Medany gorący pocałunek. W tym momencie, w przypadku normalnych ludzi mężczyzna powiedziałby swej kochance: „martwiłem się o Ciebie… Tak bardzo się o Ciebie martwiłem”. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, a wilkołak jedynie przesłał wojowniczce spojrzenie pełne pożądania.
Coś ścisnęło mnie w głębi i wcale nie było to spowodowane widokiem ich pocałunku. Zimna, metaliczna i obca obręcz okalała moje wnętrzności. Z ust poleciała mi krew i po chwili padłem na ziemię zwijając się z bólu.
- Arion, co Ci jest? – zapytał mag z przejęciem, pochylając się nade mną. Odpowiedz utrudniła mi mała miedziana moneta, którą po chwili wyplułem.
- Wiesz co Medano… Chyba wiem już jak dotrzeć do tej miedzianej bogini… - wykrztusiłem kaszląc krwią.
- Mów.
- Musimy się rzucić w ogień… Ale co to na Ciebie, nie?
- Gdybym chciała się zabić, to mogłam to zrobić przed chwilą – odpowiedziała Medana. W jej spojrzeniu nie było widać współczucia dla mojego stanu. Nadal dziwił mnie chłód tego spojrzenia.
- Zaufaj mi. A jeśli nie mi to chociaż temu, że ja też nie chcę się zabić. Sądzę, że w najgorszym wypadku trochę się poparzymy. Z drugiej strony… -powiedziałem wstając z trudem. – Możemy błąkać się jeszcze bóg wiej ile czasu, i dojść tam jakoś w inny sposób. Tylko, że ja już raczej tyle czasu nie mam – stwierdziłem ścierając krew z brody. Miała ładny czerwony kolor, zupełnie jak słońce zachodzące na horyzoncie.
- Podasz mi rękę?
- I co jeszcze, może dać Ci misia do przytulenia?
- Nie to nie. Biegnijmy – powiedziałem i ruszyłem wraz z wojowniczką wprost w paszczę płomieni rozpiętych na żelaznej obręczy.
|
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
mariamagdalena
Użytkownik
- Postów: 1075
- Skąd: Vratislavia / Tel Aviv
|
Dodane dnia 21-02-2011 01:07 |
|
Gdy Płomień zstąpił do Zewnętrznego Sanktuarium, Kimme starała się nie patrzeć. Jeszcze chwilę temu oddałaby wszystko, żeby duszność ustała, obojętnie jak. Teraz, gdy jej płuca znów mogły pracować - jakkolwiek był to krótki urywany oddech - lecz bliskość bogini była wyczuwalna, Kimmereth oddałaby wszystko, by wrócić do poprzedniego stanu.
- Rhai rhai rhai... -szepnęła mantrę, kuląc się na podłodze.
Musiała przedstawiac sobą żałosny widok. I rzeczywiście przedstawiała. Złote oczy bogini, obecnie pod postaciami płomieni patrzyły na nią bez emocji.
- Przepraszam... - szepnęła, nie wiedząc zupełnie co powiedzieć. To zawsze mówiła w domu. W świątyni nic już chyba nie mogło jej pomóc. Czekała na płomień, który spopieliłby ją w kilak sekund. Juz to widziała, lecz nigdy z tak bliska. No. Proszę. Już.
- Kimmereth... wytłumacz mi co robisz w moim sanktuarium. - głos był metaliczny i zimny, lecz jak zawsze piękny i melodyjny. Alt bogini rozlegał się bardzo blisko, a Kimmereth zamknęła oczy, by płomień nie wypalił jej wzroku. Takich ludzi też już widziała.
- ...Pani... - szepnęła, wiedząc, że każda odpowiedź byłaby zła.
- Za trudne pytanie. Rozumiem. -głos zasugerował wyrozumiałość, lecz nie opadł nawet o jeden ton.
Kimme zastanawiał się tylko, czy to będzie bolało. Ten boski płomień. Czy zdąży to poczuć.
I to niestety też okazało się zgubne.
- Tak, będzie bolało. I nie sądzę żebyś zdołała to poczuć. Ale skoro tak cię to ciekawi...
Kimmereth skuliła się na podłodze, żałując każdej myśli.
"Rhai rhai rhai rhai..."
- Powiedz mi tylko jedną prostą rzecz. Jedno głupie pytanie. Może dwa.
Kimme nie miała nawet jak protestowac. Nie było sensu. A skoro bogini chciała pobawić się nią przed pożarciem, co zmieniała ta sekunda czy dwie...
- Kimmereth, jak jest najkrótsza droga do serca mężczyzny?
Cisza. "Jak mam jej odpowiedzieć, czego ona oczekuje..."
- Najprostsza odpowiedź. - podpowiedziało bóstwo.
Całe życie przelatywało Kimme przed oczami.
- Przez żołądek - wypaliła pierwsze co przyszło jej do głowy, mając nadzieję że Pani ma poczucie humoru.
Bogini rzeczywiście zaśmiało się cicho. A Kimme na moment odetchnęła. Mogła oddychać.
Uśmiechnęła się lekko, zadowolona ze swojej odpowiedzi. Kolejny błąd.
- A do serca kobiety? - szepnęła Pani.
Tym razem Kimme nie wiedziała co powiedzieć.
Chwila ciszy wydłużyła się.
- Czekam. -szepnęło bóstwo blisko Kimme. Niemal do ucha.
Chłód zdawał się sugerować, że Pani znów przybrała postać miedzianego posągu.
Cisza.
- To ja ci odpowiem.
Dzwoneczki zabrzęczały.
- Przez klatkę piersiową. Kilka cali w głąb.
Kimme krzyknęła.
***
Nie wiedziała po jakim czasie odzyskała przytomność. Pamiętała ból. Ból, tylko ból. Metal i płomień, które przeżerały jej skóre i wnętrzności. I później tylko ciszę.
Nie wiedziała, gdzie się znajduje. I czemu jeszcze żyje.
- Dla mojego kaprysu. - powiedziała bogini. Opierała się o brzeg łoża, zasnutego przejrzystymi zasłonami i otulonego wstęgami obłoków. Kimme widziała tylko cień.
Ból w piersi nie zmniejszył się. Rozdzierał, ale Kimereth jeszcze w domu nauczyła się nie krzyczeć. Uśmiechnęła się, by sprawić bogini przyjemność.
- Rhaii... - szepnęła w pokłonie.
- Dla mojego kaprysu i przez twoje jakze naukowe mysli. - uściśliło bóstwo. - Obawiam się, że wciąż nie masz serca. A zaraz po nim tracić będziesz kolejne części swojej esencji.
Tak, to był ten ból. Ale nie był to ból pustki. Kimmereth zanurzyła się na moment w świadomosci swojego ciała i wyczuła płomień. I to nie byle kogo. Bogini postnowiła widocznie pożreć ją od środka, pomalutku. I z wyraźnie odczuwalnym uczuciem bycia zjadaną przez bóstwo.
- Dziękuję. - szepnęła, na nic innego nie umiejąc się zdobyć.
Chwila ciszy.
- Ile czasu raczyła mi Rhai zostawić?
- Ile zechcesz. Czy raczej ile wytrzymasz. - dzwoneczki zadźwięczały, gdy bogini poruszyła się na łóżku. W oparach dymu zawsze czuła się lepiej, choć i jej ból nigdy miał nie ustać.
- Dziękuję. Czego Rhai życzy sobie teraz? - spytała cichutko, prosząc by mogła już odejść.
- Mam gości. Przyjmij ich w moim domu, tak by nie przeszkadzali w codziennym życiu i by czuli się tu dobrze. Zadbaj o wszystkie ich potrzeby, jak idealna pokojówka.
- Idealna... - pomyślała dziewczyna.
- Tak. Przyjmę każde z nich, gdy uznam to za stosowne.
- Dziękuję. - powiedziała Kimme, nie mając pojęcia jak z tego wybrnąć.
- To wszystko, odejdź.
Kimmereth pokłoniła się i odeszła. Rozpoznała dopiero zewnętrzną stronę drzwi. Właśnie opuszczała Wewnętrzne Sanktuarium.
Zdecydowanym krokiem, choć pogrążona w myślach, przeszła przez kolejne części pałacu do samej Pierwszej Bramy.
Troje przybyszów rozmawiało podniesionymi głosami.
(- Ale po co ty tu jesteś, przez nic nie skakałes.
- Moze to Otchłań...
-Zamknij się Kalt.
- A może...
-Ty tez, Arion!)
Wszyscy troje spojrzeli na Kimmereth, otwierającą kutą bramę.
Jasnowłosa dziewczyna ze złotymi oczami powitała ich z łagodnym uśmiechem.
Zarejestrowała, że płomień wpływa jakoś na jej odbiór ludzi, coś było nie tak, ale postanowiła się tym nie przejmować. Na pewno nie w tym momencie.
- Dotarliście. Wejdźcie, proszę do pałacu. Jestem Kimmereth, akolitka. Zaprowadzę este do komnat gościnnych, gdzie poczekają este na audiencję z Naszą Panią.
Ton, zaskakujaco pewny, mimo wyczuwalnego dystansu i chyba pokory, nie pozwalał na przerwanie sobie, ani na żadne pytania. Uprzejmość i względna życzliwość pomieszane z wyraźnym dystansem i różnicą pozycji. Była tu u siebie. Kimme odwróciła się, zapraszając gestem by poszli za nią.
- Zewnętrzny Pałac jest do este dyspozycji, nacieszcie się nim. Trzeba jedynie uważać na stworzenia, które tu żyją, niektóre sa dośc niebezpieczne dla obcych...
Kalt uśmiechnął się półgębkiem. Kimmereth również, choć mniej dostrzegalnie.
- Na terenie pałacu nie działa magia, prosiłabym również o pozostawienie broni este przed udaniem się na spoczynek. Z pewnością nie przyda się este, gdyż sanktuarium - istniejąc poza czasem - nie przewiduje możliwosc zabicia kogokolwiek, a próby przemocy kończą się jedynie atakiem arihe, one kochają takie uczucia...
( - Czego? - szepnął Arionell.
- Takie demoniszcza. -odszepnął Kalt odruchowo, nie chcąc ich spotkac bez magii.)
- ...Wewnętrzny Pałac jest niedostępny dla gości. Próby wejścia kończą się spopieleniem. Jest szansa, że spotkalibyśmy się wtedy po raz drugi przy bramie, lecz proszę oszczędzić mi tego kłopotu.
Krzyk akolitek rozlegał się w powietrzu, gdy przechodzili obok jednej z małych świątyń w Ogrodach.
- Rhai rhai rhai rhai...!
- Rhai... -szepnęła Kimme, czując jak płomień przeżera ją od środka. Powolutku. Bardzo powolutku.
Komnaty były jednymi z pierwszych za frontowymi drzwiami.
- To już tutaj. -powiedziała Kimmereth - Posiłki będą podawane według este upodobań. O wszystkim będą este powiadamiani. W pokojach są dzwonki. Pozostaję do este dyspozycji. Mam za zadanie spełnić wszystkie - podkreśliła to słowo spoglądając na Kalta - este życzenia. Poza związanymi bezpośrednio z Rhai.
Skłoniła się, a jej złoto-czerwony strój delikatnie zamigotał fałdami i ozdobami.
- Hej, a powiesz mi jedną rzecz? - spytała Medana bez ogródek.
- Słucham, este.
- Co one krzyczą tak w tych wszystkich świątynkach? Co to jest za słowo?
- Rhai... -szepnęła Kimme delikatnie. - Jedna z najstarszych mantr Pani Pomyślności.
- Och tyle słyszę, ale co to znaczy?
Kimme uśmiechnęła się. Niewielu znało odpowiedź na to pytanie, ona jednak tak. I z przyjemną pewnością siebie mogła na nie odpowiedzieć. Skłoniła się, gotowa do odejścia, wzywana innymi obowiązkami. Ból przeszył jej pierś, ale uśmiech nie zgasł na młodzieńczej twarzy. Jasne usta otworzyły się i łagodny głos powiedział to, czego Medana nie domyśliła by się nigdy. Takie stare słowo.
- Święta i dobra.
Kimmereth odeszła. Pozostali sami.
|
Poetka. Prozaiczka.
Poetka prozaiczna.
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Aleksander Sarota
Użytkownik
|
Dodane dnia 22-02-2011 15:14 |
|
Wróg został pokonany, ale nie uśmierciliśmy go. Czułem niedosyt i byłem w złym humorze. Zazwyczaj jeśli ktoś wchodził Kaltowi w drogę, ten szybko ginął. Tym razem było inaczej...
Wizyta u Miedzianej Bogini winna sprzyjać poszukiwaniu informacji, lecz ja niemal cały czas spałem. Moje ciało dopiero regenerowało się po krzywdach jakie doznałem podczas gościny u rodzeństwa.
Mój zły nastrój potęgowały dodatkowo koszmary. Przybyły nagle, niezaproszone i towarzyszyły mi już w każdej chwili, gdy zasypiałem.
Śniła mi się Otchłań, której potworność powróciła w mym umyśle dużo wcześniej - kiedy magia Charona i Persefony wyparowała z mej głowy. Śniłem też o Persji i moim dziecku. Te sny najbardziej bolały.
Wszystko co kochałem leżało martwe na jałowej wyspie...
|
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
mariamagdalena
Użytkownik
- Postów: 1075
- Skąd: Vratislavia / Tel Aviv
|
Dodane dnia 25-02-2011 23:36 |
|
Płomyk oderwał się od ognistej struktury bogini i zeskoczył na podłogę przybierając postać złotej łasiczki. Zwierzątko pokręciło się chwilę w miejscu i zmieniło kolor na złocistorudy.
- Gdzie idziesz? - spytało bóstwo, przybierając do połowy postać kobiety i opierając policzek na dłoni. Bransoletki zadźwięczały. Zwierzątko przechyliło łepek, choć samo niedawno było jedną z nich.
- Obwąchać nowych. I popilnować.
Jasny, metaliczny śmiech zadźwięczał jak małe złote dzwoneczki.
- Tylko nic im nie zrób. Chcę, żeby czuli się tu dobrze.
- No właśnie jeden się chyba nie czuje. Jakoś tak nie do końca. Nie dostał swojego życzenia?
- Nie dostał. Jest tu tylko na doczepkę.
Bogini westchnęła, gdy ból znowu przebił jej cielesną postać.
- Idź już.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Jego Pani wymagała opieki. Ciepłej i czulej. Od tego miała jego. I zostałby z nią, gdyby nie ten rozkaz, a przecież chciał zobaczyć przybyszów
Daimonion podreptał do drzwi i przeszedł przez nie nic sobie nie robiąc z ich materialności, a następnie przemknął przez pałac w postaci płomienia, zatrzymując się dopiero przed drzwiami komnat goscinnych. Postał chwilę przed drzwiami Medany i drzwiami Arionella, po czym znów zmieniając się w łasiczkę przebiegł przez drzwi Kalta. Zwierzątko wskoczyło na łóżko i polizało maga po policzku. Pieszczota. Ale i zlizanie pierwszej warstwy snu.
Mężczyzna nie obudził się, więc daimonion potupał chwilę na poduszce, po czym zwinął się w kłębek w zagłębieniu między szyją a ramieniem maga - i poszedł spać.
|
Poetka. Prozaiczka.
Poetka prozaiczna.
|
|
Do góry |
|
|
Autor |
RE: Leśne Potyczki
|
Aleksander Sarota
Użytkownik
|
Dodane dnia 02-03-2011 10:26 |
|
Zbudziłem się z sennego koszmaru, krzycząc bezgłośnie. Z jednej strony wciąż miałem przed oczami umarłą wyspę, z drugiej zaś obok mnie leżało jakieś dziwne zwierze. Spojrzało na mnie z zaciekawieniem, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Cześć - pogłaskałem je po głowie i wyczarowałem miodowe ciasteczko - Chcesz? - podsunąłem mu pod nos. Był głodny.
|
|
|
Do góry |
|