Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Portal Pisarski » Z innej beczki » Archiwum
Autor
Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Wasinka Użytkownik
  • Postów: 4334
  • Skąd:
Dodane dnia 05-04-2013 22:34
Pojedynki czas zacząć.
Wojownicy podeszli do pierwszego starcia. Teraz oczekują Waszego werdyktu. Jaki będzie?
Macie przed sobą anonimowe opowieści, których słodkim punktem ciężkości jest cukier waniliowy. Jak wiadomo, kolejność par została wymieszana.

Zasady głosowania:

1. Głosować mogą wszyscy oprócz mnie i uczestników turnieju.
2. Każdy ma do dyspozycji osiem głosów, czyli po jednym na parę.
3. Zwycięzcy przejdą do II etapu.
4. Głosujemy do poniedziałku (do około południa).
5. Jeżeli Wojownicy z jednej pary uzyskają taką samą liczbę głosów, odbędzie się jednodniowa dogrywka.
6. Jeśli Zawodnik przejdzie do kolejnego etapu walkowerem, stanie na końcu kolejki w wybieraniu przeciwnika, a jeżeli zdarzy się, że dwóch lub więcej Rycerzy otrzyma po tyle samo głosów, wówczas znowu podczas rzucania rękawic decydować będzie kolejność zgłoszenia się do pojedynków (czas rzucania rękawic jest ograniczony).
7. Niedopuszczalne jest zakładanie konta w celu zagłosowania na znajomego i tylko w tym celu. Będziemy bacznie obserwować przebieg głosowań i jeśli zachowanie jakiegoś użytkownika wzbudzi naszą wątpliwość, głos zostanie poddany dyskusji redakcji i unieważniony, jeśli znajdziemy ku temu przesłanki.
Stawiajmy na uczciwość i zabawę w atmosferze szlachetności.


A oto co przynieśli ze sobą Rycerze Słowa; czytajcie i decydujcie:


Opowieści pary PIERWSZEJ

A
Pedro zakrztusił się, a potem zwymiotował morską wodę. Przełyk piekł go niczym po wypiciu octu, w głowie mu szumiało, a członki miał słabe jak u niemowlęcia. Z trudem przewrócił się na prawy bok i wolno otworzył oczy. Leżał na wilgotnym piasku, kilka metrów od linii wody. Mimo oszołomienia doskonale wiedział, co się wydarzyło. Szturm, jakiego nie pamiętali najstarsi marynarze floty Jej Królewskiej Mości zaskoczył ich w nocy i błyskawicznie zakończył chwalebną podróż. Porwał okręt, ciskając nim o skały niczym drewnianą zabawką i w ciągu kilku sekund przemienił w drzazgi. Cała załoga znalazła się za burtą. Pedro wciąż słyszał potworny huk oraz okrzyki przerażenia i pełne bólu wrzaski. Jak udało mu się przeżyć, nie wiedział. Najwidoczniej Stwórca w swojej łaskawości postanowił dać mu jeszcze jedną szansę na odkupienie grzechów.
W tym samym momencie dobiegł go dziwny, przypominający szuranie dźwięk, a potem niezrozumiałe szepty. Ze strachu prawie narobił w spodnie. W jednej chwili przypomniał sobie opowiadania o dzikich plemionach, czczących krwiożerczych bogów i o ich grzesznych duszach, niegodnych dostąpić oblicza Pana. W panice spróbował zerwać się na nogi. Nie mógł pozwolić na to, by wzięto go do niewoli. Niestety, ciało miał zbyt słabe i bardzo szybko ponownie znalazł się na ziemi. Po twarzy pociekły mu łzy. Jak przez mgłę dostrzegł zbliżającą się do niego postać. Wytężył wzrok. Tuż obok zatrzymała się śliczna, młoda dziewczyna, o śniadej skórze, kruczoczarnych włosach i migdałowych oczach. Ubrana była tylko w niewielką biodrową przepaskę. Pedro poczuł, jak na policzki wypływa mu gorący rumieniec. Nieznajoma trzymała w dłoniach drewniane naczynie, przypominające trochę kufel do piwa. Nieśmiało wyciągnęła je w jego kierunku, mówiąc kilka niezrozumiałych słów. Chłopak pokręcił głową. Dziewczyna ponownie coś powiedziała, po czym pogłaskała się po brzuchu. Wzrok Pedro automatycznie powędrował w kierunku jej kształtnych piersi. Usłyszał śmiech, po czym naczynie znalazło się na piasku, tuż przy jego ręce. Ostrożnie zerknął do środka i ujrzał gęsty, biały płyn, w którym pływały czarne paproszki. Nachylił się ostrożnie, a jego nozdrza doleciał wspaniały, słodkawy zapach. Zaburczało mu w brzuchu. Ponownie spojrzał na dziewczynę. Uśmiechała się promiennie, a jej oczy lśniły niczym gwiazdy w bezchmurną noc. A co mi szkodzi? – pomyślał Pedro, biorąc naczynie do ręki i przykładając do ust. Pierwsze krople, które połaskotały go w gardło, były niczym błogosławieństwo pogańskich bogów. Niesamowicie słodkie, o aromacie przywodzącym na myśl egzotyczne kwiaty. Przypominały odrobinę kozie mleko z kryształkami brązowego cukry, które dawno temu robiła mu mama, były jednak o niebo lepsze. Pedro zachłannie zrobił kolejny łyk.
Boże – pomodlił się w duchu. - Jeśli naprawdę trafiłem w ręce barbarzyńców, o których mówił nam ksiądz, to proszę cię, pozwól mi u nich zostać.

B
Nie ma nas, przecież sama dokonałaś tego wyboru. Starałem się, chciałem, abyś podjęła inną decyzję, lecz wszystkie moje wysiłki poszły na marne. Nie rozumiem tego, przecież nie znajdziesz lepszego ode mnie, nikt nie będzie Cię kochał tak mocno jak ja. Jednak postanowiłaś, że nie jest nam pisane być razem.
To dziwne bo piszesz do mnie, chcesz wiedzieć jak się czuję, chcesz mnie wspierać. Mówię Ci, że nie jesteś mi potrzebna i naprawdę tak uważam, dam sobie radę sam, przestań się wygłupiać. Później nalegasz, że chcesz płytę z naszymi zdjęciami, choć wiesz, że nie ma nic za darmo. Wystarczająco dużo dawałem od siebie, teraz chcę czegoś w zamian.
Wsiadam w auto, a moje ciało przeszywają dreszcze. Podniecenie? Strach? Jadę po Ciebie.
Nie widzieliśmy się tyle czasu, lecz pierwsze co robisz to rozpoczynasz rozmowę jak z najlepszym przyjacielem, jak gdyby nigdy nie było tego całego bólu pomiędzy nami.
Wypiłaś wino, ja trzy piwa. Parkuję pod blokiem i wchodzimy do niewielkiego mieszkania, któro wynajmuję. Siadamy naprzeciw siebie, nienawiść i niechęć, które do Ciebie czuję odchodzą na bok, teraz jesteśmy razem i nic się nie liczy. Ani moje problemy, ani chłopak, którego wybrałaś zamiast mnie. Dotykam Twego delikatnego policzka, mruczysz. Już chwilę później siedzisz na mnie i całujemy się namiętnie. Tak jak rok temu, gdy byłaś tylko Ty i ja, gdy wiązaliśmy ze sobą przyszłość, gdy nie potrafiliśmy żyć bez siebie. Tonę w zapachu Twoich perfum, przywodzą mi na myśl wszystkie chwile, gdy skrywałem się w Twych ramionach. Wplatam dłoń w złociste włosy i jeszcze mocniej Cię obejmuję. Jesteś moją słodyczą, narkotykiem, uzależnieniem, jesteś cukrem waniliowym bez którego, żaden wypiek nie powali konsumenta. Nie możemy przestać, tyle czasu minęło od naszego ostatniego razu. Wiem, że niedługo wstajemy, muszę Cię odwieźć zanim ktoś w domu zauważy, że zniknęłaś na całą noc. Mi jest wszystko jedno, obchodzi mnie tylko to, że znowu Cię mam i nie zamierzam przerwać dopóki nie padnę ze zmęczenia.
W końcu czas nadchodzi, obejmujmy się razem, spoceni, uśmiechnięci, świat nie istnieje, przynajmniej jeszcze nie. Po raz kolejny smakuję Twoich słodkich ust, zaraz po tym oddaję się w kojące ramiona snu.
A rano, wydzierasz mnie z łóżka, pospiesznie odziewamy nagie ciała, już minutę później wychodzimy powitać mroźny poranek, wsiadamy do auta i odjeżdżamy. Jeszcze moment jesteśmy razem, lecz już brutalny świat nas rozdziela. Dojeżdżamy na miejsce pożegnania, dziękujesz mi i mówisz, że mogę na Ciebie liczyć. Ale ja nie chcę mieć obok zakłamanej osoby, pomiędzy której słodkimi ziarenkami, natrafiam na kryształy soli i grudki gorczycy. Wystarczająco dużo bólu sprawiłaś otaczającym Cię osobom. Ostatni raz całuję delikatne usta i wiem, że poradzę sobie sam, nie jesteś mi już potrzebna.


Opowieści pary DRUGIEJ

A
Na drodze prowadzącej przez las zawsze napatoczy się ktoś, kogo można złupić. Nie inaczej było tym razem. Siedział na wielkim pniu i liczył pieniądze. Miał ich całą torbę. Złote i srebrne monety. Torba też była niczego sobie. Z porządnej skóry, zapinana na klamrę zakończoną żelaznym okuciem. Tak był zajęty przeliczaniem, że nie zauważył jak nadszedłem. Zawiązałem sobie chustę na twarzy. Zasunąłem na czoło kapelusz, wydobyłem pistolet i wrzasnąłem, że ma oddawać pieniądze, bo inaczej nie dożyje obiadu.
Nawet nie próbował sięgać po swoją broń. Rzucił mi pod nogi torbę z dźwięczącą zawartością. Kazałem mu się rozebrać, wejść do lasu i liczyć do tysiąca. Potem chwyciłem torbę i popędziłem do wsi. Do mojej Molly.
Dawno już nie odwiedzałem ukochanej kobiety. Dlatego wyglądała na obrażoną kiedy mnie zobaczyła. Rzuciłem na stół torbę z monetami. Powiedziałem, że teraz możemy zacząć nowe życie. Molly rzuciła mi się na szyję. Nie pytała skąd mam pieniądze. Wiedziała czym się trudnię.
- Co z tym człowiekiem? Żyje? – Popatrzyła mi w oczy.
- No, co ty kobieto! Jestem rabusiem, ale nie morduję.
Opowiedziałem, co z nim zrobiłem. Chyba jej ulżyło. Zaprosiła do stołu i podała, co miała najlepszego. Pajdę chleba posmarowaną grubo masłem i posypana cukrem waniliowym. Lubię takie proste jedzenie, ale już niedługo będziemy jadać lepiej. Później napiłem się whiskey i poszliśmy spać. Prawie zapomniałem jak się śpi z moją Molly.
W nocy obudził mnie silny łomot. Poderwałem się na łóżku. Molly nie było przy mnie. W wyłamanych drzwiach stał mężczyzna. Ten, którego ograbiłem. Celował we mnie z pistoletu. W mgnieniu oka sięgnąłem po swój, leżący przy łóżku i bez wahania wypaliłem. Prosto w jego serce. Upadł na twarz. Wtedy do izby wpadła Molly. Poderwałem się, żeby wziąć ją w ramiona, ale ona uklękła przy martwym mężczyźnie, objęła go i zaczęła opłakiwać. Mówiła do niego po imieniu. W głowie mi się zakręciło. Chwyciłem za torbę i półnagi wybiegłem z chaty. Gonił mnie krzyk Molly, który obudził całą wieś.
Teraz siedzę w celi z kulą u nogi i patrzę przez małe, zakratowane okienko jak stawiają szubienicę. Strażnik przyniósł mi właśnie ostatni posiłek. Pajdę chleba z masłem i cukrem waniliowym.

B
Kasza manna

Pamiętam jej twarz poznaczoną siecią zmarszczek, których najwięcej było wokół oczu. Pamiętam siwe kosmyki włosów, wymykające się uparcie spod kwiecistej chusty. Brodawkę nad prawym okiem, tuż przy linii brwi – też pamiętam. Gdy byłem jeszcze mały, myślałem, że takie brodawki mają tylko czarownice. Dlatego czasem bałem się Babci. Najbardziej wtedy, gdy gniewała się na mnie, bo coś zbroiłem.
W niewielkiej spiżarni trzymała rozmaite mikstury, które sama tworzyła. Kiedyś, gdy była akurat zajęta przelewaniem mętnej cieczy do butelek, zagadnąłem:
- Babciu, a do czego to jest? – Nazywałem ją Babcią, choć nią nie była.
- A to różnie, synek – odparła. Nazywała mnie synkiem, choć nim nie byłem. – Jedni zażywają w chorobie. Innym daje szczęście, ucisza sumienie. Najczęściej przynosi zapomnienie, a z nim, gdy się zatracisz, przekleństwo.
- Babciu, a mogę spróbować? – poprosiłem.
Spojrzała na mnie bystro i, uśmiechając się pod nosem, podała do połowy napełnioną butelkę, z której pociągnąłem spory łyk. Natychmiast wydało mi się, że moje gardło pochłonie ogień. Krztusząc się, z trudem połknąłem ciecz. Chwilę trwało, zanim uspokoiłem oddech. A ona tylko się śmiała.
- Ojej, Babciu, ale to niedobre! – wydusiłem z siebie. Po moim żołądku rozlała się fala – mimo wszystko przyjemnego – ciepła.
- Bo ty, synek, za mały jeszcze jesteś, żeby docenić taki smak.
- Może posłodzić, to będzie lepsze? – zaproponowałem.
Roześmiała się tylko i odpowiedziała, że to nie kasza manna. Codziennie rano dostawałem na śniadanie duży talerz kaszy manny. Najbardziej lubiłem jeść ją w niedzielę, bo tylko wtedy była z dodatkiem cukru waniliowego. Babcia mawiała, że to na osłodę minionego tygodnia.
- Jedz synek – powiadała. – Jedz, bo niewiele będziesz tego w życiu miał. Sam jeden jesteś i sam pozostaniesz. A ja, póki mogę, to choć trochę ci to życie umilę.
Miała rację, jak zawsze. Byłem sierotą, bo moich krewnych zabrała wojna. Babcia była więc dla mnie wszystkim. Ona i ta coniedzielna odrobina cukru waniliowego w talerzu pełnym kaszy. Taki stan rzeczy utrzymywał się aż do pewnego dnia, kiedy po Babci pozostała tylko pusta chatka, a po cukrze pusty słoik. Zrozumiałem, kim była ona i czym był cukier waniliowy. Wtedy to, po latach, ponownie spróbowałem – zapadając się w nie całą duszą - palącego w gardle i grzejącego trzewia zapomnienia.


Opowieści pary TRZECIEJ

A
- Tylko nie magdalenki! To już tak oklepany motyw. No wiesz, Proust, w stronę Swanna, pamięć mimowolna... Pomyśl, jaki smak otwiera bramę do twoich lat dzieciństwa. Kiedy masz wysłać to podanie o pracę? – spytała Ludwisia. Od dobrej godziny krzątała się po kuchni Heleny, czyniąc nie lada raban garnkami, które próbowała ułożyć na obrotowej półce. - Jutro, do południa. – Hela westchnęła smutno, odgarniając przydługą grzywkę. Kątem oka zerknęła w lustro wiszące w przedpokoju. Ujrzała w nim wychudzoną, bladą, świeżo upieczoną magister socjologii. W porównaniu do rumianej przyjaciółki wyglądała jak kiść zgniłych bananów na tle soczystego arbuza. Ludka od dziewięciu lat zajmuje się pracą fizyczną. Zawsze słabo się uczyła, nie zdała matury w technikum, ale to jej zupełnie nie załamało. Stwierdziła, że zdobywanie wiedzy nie jest jej powołaniem, są nim natomiast prace porządkowe i robótki ręczne, którymi dorabiała do pensji w weekendy. Otworzyła działalność gospodarczą i obecnie miała pod opieką trzy domy, które pucowała każdego dnia. Gdy uwinęła się z robotą, zaglądała do Helci, przyjaciółki jeszcze z przedszkola. Wiecznie za czymś goniącej, niespełnionej, smutnej, o szarych oczach i zapadniętych policzkach. I zupełnie niepotrafiącej utrzymać czystości w swojej eleganckiej kawalerce, w której spędzała samotne godziny wyklinając na niesprawiedliwość świata. Ludwisia za drobną opłatą wyręczała koleżankę w przyziemnych czynnościach. Helena była pięknością, za którą uganiali się atrakcyjni chłopcy. Jednak żaden nie wytrzymywał długo jej pesymizmu i narzekań dziewczyny. Ludwisia dziwiła się przyjaciółce, że mając takie sukcesy i powodzenie, nie potrafi dostrzec faktu, iż jest szczęściarą i wiele osiągnęła w młodym wieku. Helena pogrążyła się w chwilowej depresji. Od dwóch miesięcy próbuje dostać pracę w agencji reklamowej. Sądziła, że po prestiżowych studiach na UW, licznych stypendiach zagranicznych i praktykach zawodowych w USA i Niemczech, będzie rozchwytywana przez pracodawców. Tak się jednak nie stało. Osiem dni temu znalazła ogłoszenie o wakacie w wymarzonej firmie i od tygodnia usiłowała napisać tekst rekrutacyjny na jedną stronę A4 czcionką Times New Roman 12 na temat „Smak mojej młodości – scena obyczajowa”. Hela nigdy nie przyznała głośno, jak bardzo niewykształcona Ludka imponowała jej wiedzą ogólną i sprawnością w formułowaniu myśli. Tym razem przyjaciółka również miała rację – magdalenki na pewno nie wyróżniłyby jej na tle kilkuset innych kandydatów. Musiała postawić na oryginalność. Nagle usłyszała piskliwy głos Ludwiki przebijający się przez ryk odkurzacza. - Helcia, a co powiesz na puszyste gofry z musem jabłkowym? Pamiętam, że robiła je twoja babcia, gdy odbierała nas z zerówki. Gdy wymawiam tę nazwę, od razu przenoszę się 20 lat wstecz. Zapach jabłek i cukru waniliowego dosłownie wibruje mi w nozdrzach. Helena nic nie odpowiedziała. Z szafki kuchennej wyjęła gofrownicę. Postanowiła odzyskać radość życia, zagubioną podczas walki o nic nieznaczące świstki papieru.


B
„Żurki-srurki”, cytując klasyka. Ech, ta dziewczyna to ma zdrowie...
Święta, bzdety, marudzety. Dzieci się cieszą, ukradły matce lakiery do paznokci i szpachlują nimi ogromne strusie jajo. Nie wiem, jaki kosz mógłby je udźwignąć. I kto to coś zatacha do kościoła. Ja na pewno nie. Niedoczekanie.
Dodatkowo przyjechała kochana teściowa. A niech cholera strzeli ją i jej całe zamartwianie, że my tacy młodzi i biedni, i pewnie rady nie dajemy, i przydałaby nam się pomoc, i że teściu to taki kawał drania.
Acha, „jajco” już umalowane. Na zielono w rude ciapki, podobno już nie jest strusie, tylko dinozaurze, a nawet dizonaurze. Jestem dumny. Moi synowie jak nikt inny pojmują ważne chrześcijańskie symbole. Gdyby szanowna mamusia naprawdę chciała pomóc, zabrałaby tych łobuzów do siebie na wieś, ale nie. Teraz gnieździmy się w piątkę na trzydziestu dwóch metrach. A niech te cztery kąty też szlag weźmie i strzeli, chociaż spokój będzie.
A propos spokoju, to w końcu chwila oddechu. Matka wysyła do sklepu po pierdoły do mazurów i babek. To mi pasuje. W Biedronce ludzi więcej niż zawsze, o dziwo. A jakie ładniutkie baranki na wystawie, a obce bachorki jak radośnie kicają w zajęczych uszkach! Ach, poezja... W kolejce czekam prawie godzinę. Już wiem, czemu ludzie przychodzą tu całymi rodzinami. Urodzeni stratedzy. Ojciec niestrudzenie od wejścia staje w szeregu do kasy, starsza córka szuka dekoracji, matka – jeszcze paru świeżych jaj, a najmłodsza córka ślini się do czekoladowych figurek. Z jaką gracją syn walczy o wózek! Wszystko mają rozplanowane, aż miło. Panie w żółtych koszulkach finezyjnie drukują paragony, ochroniarze z zapartym tchem oglądają wyścigi po towar, a ja czuję ten klimat wielkiego miasta, który wciąga mnie, pochłania, relaksuje i aż mi trochę smutno, że już
stoję przed panią Jadzią, a w gruncie rzeczy to ona już zaprasza ponownie.
Moknę po drodze. Jeszcze tego spapranego deszczu brakowało! Dziwne, wcześniej nie padało. Teraz już wszystko zwiastuje nieszczęście.
Wchodzę do naszego „uroczego” harmidru i na dzień dobry obrywam w stopę tą zbierającą kurz końcówką odkurzacza. Chłopaki dla odmiany odrywają kawałki palemek i obrzucają się nimi z radością, a teściowa biega za nimi i straszy kablem. No co za babsko.
W kuchni wszystko pachnie. Kiedy próbuję zanurzyć palec w surowym cieście, żona atakuje mnie z łapskami. Potem zafascynowana zanurza głowę w torbie z zakupami, a za chwilę zmienia nastrój i niemal wybucha furią.
- Nawet do sklepu nie można cię wysłać? Nie cukier puder, a cukier wanilinowy! Nie trzy kilogramy, a trzy opakowania!
Zrezygnowany, ale i pełen nadziei na kolejne mistyczne przeżycia wciągam na siebie kurtkę i wychodzę do sklepu.



Opowieści pary CZWARTEJ

A
“Face The Music (Again ’n’ Again)”

[…] szaro. Pada brudny śnieg. Wsiąka przez skórę, asymilując się z równie paskudnym ciałem. Wszystko obdzieram z istnienia. Skronie pulsują, kawiarnia na rogu…
Czekolada z chili. Potrzebuję endorfin. Koleś z naprzeciwka podnosi wzrok. Znoszona marynarka podkreśla jego nieznośnie ohydną twarz. Biorę kubek. Nikogo to nie obchodzi…
Mówi, że zostałem oszukany. Jeżeli chcę prawdziwą przyprawę na osłodę życia, ma coś dla mnie. Wyciąga woreczek z białym proszkiem. Podobno to cukier waniliowy. Co za różnica?
Złapałem Go za nogi. Bóg potknął się i potrącił farby, wylewając je na Ziemię. Kolory kaskadami spłynęły po nieboskłonie, mieszając się ze sobą, malując horyzont i zdobiąc go w bukiety liściastych drzew. Krople wody z fontanny, niesione wiatrem, spadły na kryształową posadzkę, tworząc przy tym dźwięki nieograniczone gamą, tonacją lub harmonią. W epicentrum tych wydarzeń stałem ja. Potężniejszy od muzyki. Pocałowałem świt, a on w odpowiedzi otulił mnie gorącym powietrzem.
Leżę półmartwy w parku. Próbuję przestać się trząść. Ból wykręca obojczyki, przygniata czoło do ziemi. Zniósłbym to, słowo daję. Gdyby tylko nie było tak cholernie […]


B
"Sól" (tytuł roboczy)

My i banda Ekierki nienawidziliśmy się od zawsze. Mówiąc „od zawsze”, mam na myśli okres obejmujący umieszczenie mnie w inkubatorze, aż po uwięzienie w podstawówce, natomiast używając słowa „my”, błądzę myślami wokół mnie, Grubego, Opasłego i Pulchnego, czyli czwórki dzieciaków niemalże dospawanych do kanap w restauracjach z niezdrowym żarciem. Może to dziwne, ale wbrew pozorom nie byliśmy znowu takimi tłuściochami. Po prostu utarło się, że jako stali bywalcy McDonalda zasługujemy na równie parszywe ksywki, a przynajmniej tak zawyrokował niegdyś Linijka, prawa ręka tego kujona, Ekierki. „Kwartet grubasów!” – piszczał za nami i niepewnie monitorował reakcje kumpli, czy aby na pewno doceniają jego zabawne docinki. Cóż, doceniali.
Historia porachunków i słownych egzekucji naszych wrogich mafii trwałaby tak zapewne całe pokolenia – wtedy byłem śmiertelnie przekonany, że wychowam syna w nienawiści do potomków dona Ekierki i jego cyngli – gdyby nie ostateczna bitwa; bo zawsze musi być jakaś ostateczna bitwa, a zwłaszcza, kiedy cierpisz na chorobę zwaną wiekiem lat dwunastu, wychowałeś się na He-Manie, a dekiel aż ci kipi od pomysłów rodem z komiksów. Sam zapał to niestety nie wszystko, wszak potrzebowaliśmy solidnego planu! W sukurs przyszedł nam Opasły, znaczy typowy, osiedlowy osiłek. Zdziwiłem się, bo ze wszystkich kilogramów budujących jego ciało, mózg zagarnął dla siebie naprawdę niewiele; dość rzec, że na bukiet języka Opasłego składały się raczej siarczyste wiązanki aniżeli kwieciste zwroty.
- No bo kiedyś, kurcze.... – zaczął obiecująco Opasły. - ...pewien wódz rzymski miał problem z miastem Kartaginą, nie? W czasie wojen punickich puścił je z dymem, a na koniec zasypał, żeby tam już nigdy więcej nic nie wyrosło. Żaden kaktus, chwast, nic!
- Ale czym zasypał? – Pulchny nie lubił, jak ktoś mu kitował.
- Nooo… – wahał się chwilę Opasły. – Cukrem waniliowym, no bo, kurcze, czym?
Po tej krótkiej demonstracji wiedzy postanowiliśmy złupić ekierkową Kartaginę w stylu starorzymskim, i choć potrzebowałem pełnego baku wyobraźni, żeby skojarzyć zdezelowany szałas z antycznym miastem, to na końcu rozróby sam ochoczo pomagałem obsypywać pobojowisko cukrem, którego kilka saszetek każdy z nas bohatersko wytargował od rodziców.
Dziś wiem, że coś się Opasłemu jak zwykle pomyliło, ale to się zdarza, jeśli ma się lufę z historii. Tak czy inaczej, atak przyniósł efekty - rozpoczął bowiem erę gorączki złota, z tą tylko różnicą, że szlachetny kruszec został w niej zastąpiony cukrem, a ściągający z całego kraju poszukiwacze - dzikimi kotami. Bestie te, zwabione aromatyczną wonią wanilii, już nigdy nie dały bazie „Ekierkowców” spokoju, sztormem odchodów i napadami na nieostrożnych wędrowców po wsze czasy wykreślając to miejsce z mapy dziecięcych zabaw. My i banda Ekierki nienawidzimy się do dziś, lecz wtedy to my wracaliśmy z tarczą.


Opowieści pary PIĄTEJ

A
"Cukier waniliowy"

Matylda po raz trzeci w tym tygodniu farbowała włosy. Za wszelką cenę chciała
pozbyć się złotego koloru, ale kasztanowa farba za licho nie chciała się przyjąć. Furia przeplatana rozpaczą, na zmianę ogarniała dziewczynę. Na dodatek mieszkanie, które wynajmowała od tygodnia, okazało się pomyłką. Kaloryfery nie grzały, a przed chwilą odkryła, że wyłączyli ciepłą wodę. Kiedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach, ze złością rzuciła pędzel do miseczki.
Spojrzała przez wizjer. Ujrzała młodego chłopaka w podartych spodniach i podkoszulku, trzymał metalową miseczkę w ręce, w drugiej jakąś zapisaną karteczkę.
"Cholerni żebracy! Mam dość!", pomyślała Matylda i otwarła drzwi ze złością oraz z czołem upaćkanym koloryzującą farbą.
- Posłuchaj chłopcze, przeginacie! - naskoczyła na niego. - Przed godziną pod warzywniakiem, jakiś rozczochrany gość, podobny do małpy, wydębił ode mnie pięć złotych, rzekomo na chleb. Wczoraj inny naciągacz, oszust i kombinator zbierał na dom opieki. I wiesz co ci powiem, tu i teraz?! Mam dość! Tak, dobrze słyszysz! - wycelowała palec w chłopaka. - Mam po dziurki w nosie tej waszej natarczywej, nachalnej, paskudnej i obrzydłej ingerencji w moje prywatne życie, jesteście bandą darmozjadów i krętaczy, którzy tylko myślą, jak by naciągnąć człowieka, albo go oszukać! - Matylda prawie zaczęła tupać ze złości. - Mam dość tych cholernych karteczek - kontynuowała monolog. - Tych waszych maślankowych oczu i głupawych, litościwych uśmiechów! Myślisz, do cholery, że możesz ot tak, dzwonić do MOICH drzwi i stać na MOJEJ wycieraczce z tym idiotycznym wyrazem twarzy i sądzisz, że wzbudzisz we mnie litość, tak? To coś ci powiem, spadaj darmozjadzie, zabierz się za robotę, póki jeszcze ci nie przyłożyłam w tą zafajdaną czuprynę! A jak jeszcze raz kiedyś cię zobaczę na tej klatce schodowej, to wręcz za siebie nie ręczę! - Z furią w oczach trzasnęła drzwiami. Dzwonek jednak znowu zadzwonił. Uchyliła drzwi. Chłopak ze strachem w oczach wyjąkał:
- Proszę pani, ja... Ja nie chciałem pani aż tak zdenerwować, proszę wybaczyć. Jestem sąsiadem z góry, a mama prosiła, bym zapytał, czy pani pożyczy pół miseczki cukru waniliowego. A to... - Wskazał na kartkę. - Przepis od mamy na serniczek.
Matylda szeroko otwarła usta.


B
Felek podskakiwał jak sprężynka, drąc się wniebogłosy. Znajdował się właśnie przed szklanymi drzwiami prowadzącymi na taras.
- Benek, Beneeeeek, no chodź, chodź szybko. – Krzyczał i wiercił się w kółko zafascynowany widokiem na dworze.
- Co ten kot się tak drze? – Doleciało do niego zdziwione pytanie jego pańci. Tak o sobie mówiła ta dziewczyna, która zabrała go od matki. Nie była zła, karmiła go i przytulała. Powoli zapominał o poprzedniej rodzinie. Teraz miał pańcie i Benka. Ten właśnie wyłaniał się z za drzwi leniwie wyciągając łapy i prężąc puchate, prążkowane jestestwo.
- Mały, co to za alarm? Odkąd się tu pojawiłeś nie można nawet pospać spokojnie. – Benek mruknął zniecierpliwiony i przysiadł na tylnych łapach, oblizując ogon.
- Patrz, patrz, spójrz za okno. – Felek nadal przypominał sprężynkę.
Benek spojrzał więc i nadal nic nie rozumiał.
- No i? – Przekręcił łeb.
- No, nie widzisz, nie widzisz? – Felek zirytował się i wskazał łapą w stronę okna. – Cukier waniliowy, wszędzie cukier waniliowy, pada z nieba. – Tylko raz miał okazję spróbować tego smakołyku. Wtedy, gdy pańcia piekąc ciasto, niechcący wysypała biały proszek pod stół. Później bolał go brzuszek, ale ile wcześniej miał przyjemności.
Rzeczywiście, na dworze robiło się coraz bardziej biało. Puch oblepiał gałęzie przygniatając je do ziemi a na chodnikach powstał biały dywan. Felek spojrzał na Benka. Ten trząsł się ze śmiechu i tarzał po podłodze.
- Dlaczego się śmiejesz? – Felek nic nie rozumiał.
- Mały, ty sobie tu oglądaj ten twój cukier waniliowy a ja idę przytulić się do kaloryfera. Na samą myśl robi mi się zimno. – Po tych słowach Benek odmaszerował majestatycznie zostawiając Felka z otwartym ze zdziwienia pyszczkiem.


Opowieści pary SZÓSTEJ

A
Powietrze było ciężkie i parzyło ją przy każdym wdechu. Szła powoli po rozgrzanym piasku, ale stopy zdążyły się już przyzwyczaić do wysokiej temperatury i przestały ją piec. Daleko przed sobą dostrzegła odległą sylwetkę, co ucieszyło ją tak bardzo, że przyspieszyła kroku. Gdy się zbliżyła zaczęła rozróżniać szczegóły wyglądu człowieka: rudawe włosy, zabawne wielowarstwowe ubranie i kapelusz. Po chwili uświadomiła sobie, że zna ten kapelusz i uśmiechnęła się szeroko rozpoznając jego właściciela.
- Kapeluszniku! - Mężczyzna odwrócił się twarzą do niej i zawołał radośnie: - Witaj Alicjo! Czekałem na ciebie. Spóźniłaś się, a przecież wiesz jak bardzo nie lubię zimnej herbaty.
Alicja roześmiała się słysząc te słowa, ponieważ tylko szaleniec mógłby chcieć pić gorącą herbatę na pustyni. Ale przecież Kapelusznik był szalony. - Wybacz, przyjacielu. To taki mój paskudny nawyk. - No, nie szkodzi – odparł Kapelusznik machając ręką i sadowiąc się na krześle przy małym stoliku. Stał na nim imbryk, dwie filiżanki i talerzyk z ciasteczkami. - Usiądź ze mną, Alicjo. Dziewczyna posłusznie wypełniła prośbę i wpatrywała się w przyjaciela, kiedy ten małymi łykami popijał herbatę. - Och, Alicjo! Nie patrz tak na mnie tylko opowiadaj, co u Ciebie. Minęło tyle lat! - wykrzyknął po chwili Kapelusznik. - No cóż – zaczęła. - Skoro siedzę z tobą na środku pustyni pijąc herbatkę to prawdopodobnie śnie albo całkowicie zwariowałam. Jedno z dwóch – powiedziała z uśmiechem. - Ktoś mi kiedyś powiedział w sekrecie, że tylko wariaci są coś warci – szepnął Kapelusznik, puszczając do niej oko.
Nagle zawiał silny wiatr, wznosząc tumany piasku, a Alicja poczuła silny słodkawy zapach.
- Co tak pachnie? - spytała, spoglądając na przyjaciela z zaciekawieniem. Kapelusznik odstawił filiżankę i wstał. - Nie wiem czy zwróciłaś uwagę, że to na czym stoimy, to nie jest zwykły piasek? Alicja ukucnęła i wzięła garść piasku. Rzeczywiście, wyglądał inaczej niż zwykle. Były to malutkie białe kryształki i to one wydawały ten słodki zapach. Spojrzała zaskoczona na Kapelusznika. - Spróbuj – zachęcił ją. Alicja poczuła waniliowy smak, kiedy kilka drobinek zetknęło się z jej językiem. Cukier waniliowy, pomyślała. - Kapeluszniku, gdzie my jesteśmy? - Ty mi powiedz. To twój sen.
Kiedy patrzyła na roześmianą twarz swojego zwariowanego przyjaciela odczuła wielki żal i smutek. Kapelusznik musiał to odczytać po jej minie. - Co się stało, Alicjo? - zapytał ze strachem.
- Skoro to mój sen to znaczy, że wszystko tu, wraz z tobą nie istnieje – szepnęła. - To dzieje się tylko w mojej głowie. Kapelusznik uśmiechnął się łagodnie i przykucnął tuż obok niej. - Och, Alicjo. Nie bądź niemądra. To, że coś dzieje się w twojej głowie nie znaczy wcale, że nie istnieje. Naprawdę nie rozumiem skąd ci przychodzą do głowy takie szalone pomysły – powiedział kręcąc głową. Alicja roześmiała się po raz kolejny. Poczuła, że wiatr ciągnie ją w stronę, z której przyszła. - Chyba muszę już wracać – szepnęła ze smutkiem. - Chyba tak – przytaknął. - Żegnaj, Kapeluszniku. - Nie, Alicjo. Do zobaczenia!


B
„Cukier Waniliowy”

Obudził się później niż zwykle. Nie musiał zerkać na zegarek aby zorientować się, że dochodzi południe. Słońce, które było już w zenicie, zapowiadało słoneczny i upalny dzień. Przesłonił ręką oczy i oblizał wargi. Czuł się jakby zjadł całą saszetkę cukru wanilinowego. Ten zapomniany smak przypomniał mu lata wcześniejsze, kiedy dom był wypełniony miłością i radosnym gwarem. Wspólnie w kuchni, skąpani w słońcu, przyrządzali cukier waniliowy, ona przekrajała laskę wanilii i nurzała w bieli. On wyciągał ją ze słoika i delikatnie gładził jej szyję, aby potem posmakować słodkości. Kot szwendał się między nogami zakochanych. Wszystko się zmieniło. Pozostał tylko Mruczek i ten mdły smak w ustach. Usiadł na brzegu łóżka i chwycił się oburącz za głowę. Znowu te wspomnienia. Dlaczego to wróciło akurat dzisiaj? Jej już nie ma, zginęła na przejściu dla pieszych, potrącona przez autobus. Starał się nie wracać do tych dni, oddał się całkowicie pracy. Odchrząknął i splunął słodkawą śliną na biały dywan. Zerwał się i wybiegł do kuchni, po czym otworzył szafkę i wyciągnął szczelnie zamknięty słoik. O mój Boże, wariują mi zmysły. Bał się poruszać językiem, aby tylko nie drażnić kubków smakowych. Przy każdym przełykaniu śliny, dostawał torsji. Kontemplował każdą chwilę, kiedy gorycz, czająca się na końcu języka próbowała przejąć kontrolę.
Wyrwał go z rozważań dźwięk rozbitego szkła. Pobiegł do sypialni i zobaczył ramkę z ich wspólnym zdjęciem, leżącą na podłodze, a obok siedzącego kota. Z wściekłości próbował kopnąć swojego pupila, lecz ten zdołał czmychnąć. Uklęknął, szkło kaleczyło mu palce, kiedy próbował wyciągnąć obrazek z ramki. Wziął do ręki zakrwawione zdjęcie i przypatrywał się roześmianym twarzom w morzu krwi. Po chwili jednym ruchem odrzucił przeszłość, która upadając na łóżko, pobrudziła prześcieradło. Zawinął rękę szmatą, postanowił uciec byle jak najdalej. Nie zwrócił uwagę na zachowanie kota, który stanąwszy przed drzwiami i nasrożywszy sierść, próbował powstrzymać pana przed wyjściem.
To był naprawdę upalny dzień. Wchodząc na chodnik ujrzał ją. Niemożliwe, to tylko złudzenie. Przeszła obok niego i weszła na pasy. Z jej torebki wysunął się jakiś przedmiot. Pobiegł za nią. „Proszę pani” – zawołał, schylając się po saszetkę cukru wanilinowego. Nie był w stanie zobaczyć nadjeżdżającego autobusu. Upadając na rozgrzany asfalt, zauważył siedzącego na chodniku kota. „Skąd, u licha on się tutaj wziął” – zdążył jeszcze pomyśleć.


Opowieści pary SIÓDMEJ

A
„Konsument”

Mężczyzna wszedł do sklepu. Z kieszeni wyciągnął pistolet, wymierzył w ekspedienta i strzelił. Nie wszyscy klienci widzieli co się stało, do jednego z nich – młodego chłopaka ze słuchawkami na uszach – nie dotarł nawet huk wystrzału stłumiony przez rozbrzmiewający w głowie A pocket size of Armagedon zespołu Iperyt. Najbliższym świadkiem tragedii była trzydziestoletnia kobieta o ładnej twarzy, oszpeconej nieco zbyt dużymi oprawkami okularów. Wpatrywała się w zabójcę z bezbrzeżnym przerażeniem, groteskowo powiększonym przez korekcyjne szkła. Wyglądała niby postać z kreskówki i tak też zginęła, osuwając się na biało-beżowe kafelki, plamiąc je gęstą, rubinową krwią, szczegółem, którego brakowało w filmach Disneya. Zza półki zastawionej gotowymi sosami w słoikach i błyskawicznymi zupami w proszku wyskoczył przestraszony chłopiec, trzymając w ręku karton mleka. Kula przeszła przez tekturę, następnie zaś uszkodziła tętnicę udową. Podłoga przybrała patriotyczny odcień, brzydko sąsiadujący ze wstrząsanym drgawkami ciałem. W pomieszczeniu został tylko amator ekstremalnej muzyki, który zorientowawszy się w sytuacji ukrył się za regałem z przyprawami, wsłuchany w bijące serce bezwiednie czytał: "Cukier waniliowy. Promocja! Trzy opakowania w cenie jednego!"
Przez głowę przebiegła mu myśl, iż to ostatnie słowa w jego życiu. Mylił się, zdążył dostrzec jeszcze reklamę nowego piwa niepasteryzowanego sprzedawanego w zmyślnych butelkach o nieco retroidalnym kształcie. Oceniając potencjalne walory smakowe chmielowego płynu nie pomyślał, aby odwrócić głowę i spojrzeć na napastnika, zajrzeć w czerniejący pustką, ołowiany tunel lufy, w którym nie sposób podążać za światłem. Na stację jego piersi wpadł rozpędzony pociąg marki Bullet. Podróż dobiegła końca, chłopak nie wiedział kiedy z tego świata wysiąść, musiał mu pomóc konduktor. Tak się kończy podróż bez biletu i zakupy bez pieniędzy.


B
„Koniec z Waniliną”

Żebyś ty wiedział, kurde. Żebyś ty wiedział. Chociaż może wcale, by cię to nie zainteresowało. Podziałałam po taniości i cię wzięłam. Podziałałam, bo sądziłam, że to dobra sprawa nie być więcej samotnie, choćby para była nienajlepsza. Lepiej z byle kimś niż samemu. Wcisnąłeś mi się, tylko nie bardzo do serca.
Podobno jestem słuchowcem. Nie ma lepszego, bardziej eufemicznego określenia na kogoś, kto pieprzy bez ustanku i to głównie dyrdymały. Kto przesadza w słowach i nieraz zadowala się ładną formą, w której wcale nie ma treści. Albo są one dużo uboższe niż to brzmiało w pierwszym zasłuchaniu. Ty nie lubisz, jak dużo mówię. Wolisz swoje inicjatywy. Uszy ci więdną z nadmiaru mojej ekspresji. Zamykasz mi usta swoją namacalnością. Naczytałeś się gdzieś, że najlepiej zakleić kobiecie buzię pocałunkiem.
Tak już dłużej być nie może! Poznałam kogoś. Czuję się lepsza. Czuję się bardziej kobieca. Ty masz w sobie coś toksycznego. Wchodzisz ze mną w reakcję dość sztuczną, bo na pewno nie ma w tym naturalnego polotu. Odzierasz mnie z ostatka przyzwoitości. Nachalnie zawłaszczasz nie swoją przestrzeń. Jakbym już nie była, nie bywała nawet. Przesiąkam nie tylko twoim zapachem, ale i obojętnością. To nienajlepszy przykład wchodzenia w kontakt z drugą osobą. To krańcowo nieprzyjemne dopasowanie ciał. Ciał nieludzkich, na wpół żywych, ciał startych.
A kysz! Poznałam kogoś i zmieniłam nazwisko. Jak sobie pomyślę, że jeszcze chwila i mogłam mieć twoje, zaraz skręca mnie w dołku. Z kimkolwiek się nie zwiążesz, będzie to miało opłakane skutki. Ale dosyć o tobie. Nie chcę już do tego wracać. Mam nowe życie. Nie nachodź mnie już więcej. Teraz liczy się treść, zawartość. Nawet moje słowa są bogatsze w znaczenia. Nawet ktoś ich teraz słucha, a ja częściej się uśmiecham. Częściej czuję, że mogę wszystko i to, czego dotykam zmienia się w złoto. A na upadki zawsze w pogotowiu czekają różowe okulary. Albo ktoś, kto mnie przytuli i schowa przed światem w swych ramionach. Ty tego nigdy nie umiałeś. A ja wcześniej myślałam, że każdy potrafi obejmować.
Słuchaj, pewnie wyrzucisz ten list do śmieci po pierwszych kilku zdaniach. Ale to nie szkodzi. Musiałam to też wyrazić. Wiesz, że inaczej nie mogę spać spokojnie.
Zapomnij,
Cukier (teraz już) Waniliowy


Opowieści pary ÓSMEJ

A
Pomyślałam o bitej śmietanie.
Najbardziej dostojną cechą chmur jest to, że nie można ich dotknąć. Trwają w majestacie, z dala od przyziemności, od niechcianego ciepła i skostnienia. Trwają. Jeśli spojrzysz w niebo z odpowiedniej perspektywy, zauważysz, że każda chmura posiada swój profil, przy czym zbieżność nocy i dnia w jednym punkcie horyzontu, dzieli obłoki na setki kłębiących się, odrębnych masek. Wszystkie zapełniają czas i przestrzeń nieba, na równi z naszym, nizinnym krajobrazem. Nie lubię chmur, kiedy nadąsają się i kpią w żywe oczy, tuż przed burzą. To tak, jakby zza pleców, podstępny intruz dawał sobie prawo zaborcy i odbierał ostatnie chwile zamyślenia. Najlepiej jest myśleć z oczami utkwionymi w białej, miękkiej plamie. Nie trzeba się wówczas obawiać o przemijanie i chwytać łapczywie obrazów, jak zza okna pędzącego pociągu. Lecz gdy nadciąga burza, wszystkie świetlistości nieba rozchodzą się jak porzucone kwiaty. Perfekcyjna kompozycja barw, smaków i aromatów, nagle gubi wyjątkowość i boli, że przechodząc w przemijanie, zacznie topnieć, blednąć i tracić swoje podniebne sacrum. Sprofanowana przez burzę akwarela, rozmazane, zachmurzone fortissimo, gruda w impaście załzawionego malowidła. Chmura bez połysku. Deser bez bitej śmietany. Cukier bez waniliowego aromatu. Niebo bez aniołów. Bo to nieprawda, że aniołowie mieszkają w przestworzach.
Moja Babcia malowała chmury. Do dziś nie wiem, dlaczego niebo słuchało jej próśb o błękit, choć nigdy nie była kolorystką. Mimo siedemdziesięciu lat, wciąż chodziła w miniówkach, a na jarmarkach kupowała watę na patyku. Jadła ją z namaszczeniem, mówiąc, że ma swoje małe, słodkie niebo. „Niebo w gębie”. Moja Babcia nigdy nie namalowała pejzażu. Zbyt wiele uwagi poświęcała puszystości obłoków. Mijały z wiatrem, jak posmak lata, zanim zdołała obudzić w sobie artystkę. Miała na wskroś awangardowy profil, z aparycją absolutnej przyziemności. Pachniała morskimi falami, wilgotną zielenią łąki w prześwicie i ciepłem drożdżowego ciasta, z korzennym aromatem.
Najbardziej dostojną cechą chmur jest to, że nie można ich dotknąć. Można się tylko zatrzymać na chwilę, jak na deser, w najbardziej odległym od wspomnień zaułku, tuż pod sklepieniem. Zapatrzeć, kiedy słodycz opiera się czerni, umyka szlakiem mrówki i szkła, w cieniach miejskiej pustyni. Nawet pod wzburzonym niebem, ludzie zajmują na ziemi za mało miejsca.
Nie wiem, czy po tamtej stronie niebo ma smak wanilii. Zabrakło mi białej farby, a byłby piękny bezowy torcik. Nad chmurą jaskółka, szept głodnych aniołów. Pianissimo rozjaśnia płótno, chwilę przed końcem dnienia. Burzy nie będzie. Rosa osiadła na ściółce, tuż przed wschodem i paradoksem zadziwienia. Pomyślałam o bitej śmietanie z kryształkami pachnącego cukru.


B
Początkowo bardzo sceptycznie podchodził do tego pomysłu, ale współlokator nalegał. Rozpaczliwie potrzebował tej roboty, bo do każdej innej nie przyjmowali go ze względu na „flegmatyczne usposobienie”. Po zażyciu metylokatynonu faktycznie stał się bardziej rozmowny, energiczny, wesoły. Jego potencjalni pracodawcy byli zachwyceni jego entuzjazmem i ruchliwością, pewnością siebie i błyskotliwym dowcipem. W tym wydaniu był akwizytorem idealnym.
Rozmowa o pracę odbywała się w ich domu, by stworzyć wrażenie przyjaznej, hermetycznej firmy utrzymującej bliskie kontakty ze współpracownikami. Przynajmniej żeńska część duetu entuzjastycznie starała się spełnić ten punkt, podejrzanie często składając dłoń na jego kolanie. Brat kobiety nie próbował naruszyć jego sfery osobistej, ale to może dlatego, że zbyt zajął się miarowym głaskaniem długiej rury. Przyniósł bowiem odkurzacz i kazał mu go sprzedać.
- Zachwalić do bólu, porzygu, rozumiesz. Masz to sprzedać tak, jakby to była sztabka złota.
- Ale nie dosłownie do porzygu. – Kobieta o nieinteresującym imieniu zaśmiała się perliście, molestując jego rzepkę.
A zatem sprzedał im. Sprzedał tak, jak nikt jeszcze tego nie zrobił, pod wpływem metylokatynonu faktycznie zauważając w odkurzaczu swojego przyjaciela, kompana, kochanka. Brata, w duchu rodzinnej firmy. Rozkochał się w nim tak, że sam niemal się wzruszył, kobieta obok również, bo wytarła oczy serwetką, a jej brat zawędrował myślami w okolice rozważań o harmonii uniwersum, która zostałaby zachwiana, zbezczeszczona, złamana bez obecności stojącego przed nimi skromnie, niebieskiego zasysacza brudu z dywanów i zbrodni z ulic Warszawy (nie pamiętał, jaki tok myślowy zaprowadził go do tego wniosku, ale wszyscy zupełnie się co do tego zgodzili).
Opchnął im jeszcze dwa długopisy, tarkę do sera i szklaną antyramę, ale na tym się skończyło, gdyż chcieli zacząć naprawdę mu płacić za swoje własne rzeczy. Pośmiali się zatem, porozmawiali o wynagrodzeniu, poprzytulali dłońmi, powymieniali powłóczystymi spojrzeniami (z kobietą), pomrugali powiekami zalotnie (brat również uległ jego czarowi) i poprosili, by został na kawę. Wyznali mu w sekrecie, że każdemu to proponują, ale zawsze częstują ich lurą, którą kiedyś dostali w prezencie od ciotki. Podobno miała być z nigeryjskich ziaren, ale opakowanie sugerowało produkcję w Białymstoku. Ale jemu, jemu nie, ależ skąd, on był wyjątkowy, jemu zrobią specjalny, rodzinny przepis i wcale nie od ciotki, bo od niej to zawsze tak nijak było.
I kawa zaiste była niezwykła. Już pierwszy łyk rozlał w nim ciepłe, słodkie uczucie, jakąś taką przejmującą, ale nie smutną tęsknotę za domem, za swoim własnym bratem, zapach ciasteczek babci. Tych samych, które były istotą zakładu między nim i pierworodnym synem jego rodziców.
- Tu jest cukier waniliowy? – zapytał, pobladły. Kobieta energicznie przytaknęła, a on przypomniał sobie, jak dziesięcioletnia wersja jego samego wpychała sobie ciasteczka do ust, nie przeżuwała do końca i przełykała, jednego po drugim, aż doszedł do trzydziestu i rozchorował się na dwa dni.
I zwymiotował na stół, odkurzacz, tarkę do sera i dwa długopisy. Nie zadzwonili.
Współlokator doradził sprzedanie nerki, by w końcu opłacić czynsz. Tym razem postanowił nie słuchać.




Głosowania czas nadszedł!
Ruszamy :)
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
coca_monka Użytkownik
  • Postów: 1249
  • Skąd: Paris
Dodane dnia 05-04-2013 23:42
1 A
2 B
3 A
4 B
5 B
6 A
7 A
8 A

;)
fata nolentem trahunt
dla niektórych droga do domu prowadzi tylko przed siebie
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Wasyl Użytkownik
  • Postów: 452
  • Skąd: Wieluń
Dodane dnia 06-04-2013 10:09
1A
2A
3A
4B
5B
6A
7A
8B
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Zola111 Recenzent
  • Postów: 1645
  • Skąd:
Dodane dnia 06-04-2013 14:24
1A
2B
3A
4B
5B
6B
7A
8A
zo
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
zajacanka Użytkownik
  • Postów: 1371
  • Skąd: UK
Dodane dnia 06-04-2013 16:35
1A
2B
3B
4B
5B
6A
7A
8B
Make peace not war.
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
esther_123 Użytkownik
  • Postów: 5
  • Skąd:
Dodane dnia 06-04-2013 20:28
1 A
2 B
3 B
4 B
5 B
6 A
7 A
8 A
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
julass Użytkownik
  • Postów: 1107
  • Skąd: Północne Doki
Dodane dnia 06-04-2013 20:39
1. A
2. B
3. B
4. B
5. A
6. A
7. A
8. B
przecinki są homo
_________________________________
Ach, gdyby zamiast być piekłem, świat był ogromną niebiańską odbytnicą...
Lautreamont
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Elwira Użytkownik
  • Postów: 4151
  • Skąd: Rembertów
Dodane dnia 06-04-2013 21:17
1. A
2. B
3. B
4. B
5. B
6. A
7. A
8. B
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Lizabett Użytkownik
  • Postów: 68
  • Skąd: Silverland
Dodane dnia 06-04-2013 21:37
1. A
2. A
3. B
4. A
5. B
6. B
7. A
8. A
You got wires, going in
You got wires, coming out of your skin
There's dry blood, on your wrist
Your dry blood on my fingertip
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
green Użytkownik
  • Postów: 349
  • Skąd:
Dodane dnia 06-04-2013 21:51
1. A
2. A
3. B
4. B
5. A
6. A
7. A
8. B
Ucze­ni wy­liczy­li, że jest tyl­ko jed­na szan­sa na bi­lion, by zais­tniało coś tak całko­wicie ab­surdal­ne­go. Jed­nak ma­gowie ob­liczy­li, że szan­se jed­na na bi­lion spraw­dzają się w dziewięciu przy­pad­kach na dziesięć.

Terry Pratchett
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
kamyczek Użytkownik
  • Postów: 218
  • Skąd:
Dodane dnia 06-04-2013 22:16
1. A
2. B
3. A
4. A
5. B
6. A
7. B
8. A
Trudno uchwycić właściwy czas, lecz łatwo go przegapić. (Sima Qian)
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 07-04-2013 12:47
1.B
2.A
3.A
4.A
5.B
6.A
7.B
8.B
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Seweryn Użytkownik
  • Postów: 54
  • Skąd: Gliwice
Dodane dnia 07-04-2013 13:51
1.B
2.B
3.A
4.B
5.A
6.A
7.B
8.B
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
megalo Użytkownik
  • Postów: 1
  • Skąd:
Dodane dnia 08-04-2013 00:46
1.A
2.A
3.B
4.A
5.B
6.A
7.B
8.A
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Wasinka Użytkownik
  • Postów: 4334
  • Skąd:
Dodane dnia 08-04-2013 12:50
A oto pora na ogłoszenie wyników pierwszego etapu trzeciej edycji pojedynków literackich. Cukier waniliowy (przy okazji napomknę, że to nie to samo, co wanilinowy) okazał się pomysłowenny, bo sporo ciekawych konceptów się pojawiło.
Nie ma tekstu bez punktów, zatem – jak widać – opowieści ogólnie się podobały.

Dziękujemy bardzo za Wasze głosy.


Rezultaty głosowania są takie:


PARA PIERWSZA – zwyciężyła opowieść A (A – Magicu, pkt 9; B – Korniu, pkt 2)
PARA DRUGA – opowieść B (A – Olaf Tumski, 4; B – Kaero, 7)
PARA TRZECIA – opowieść A (A – kolbertyna, 6; B – zawsze,5)
PARA CZWARTA – opowieść B (A – Marxxx, 3; B – henrykinho, 8)
PARA PIĄTA – opowieść B (A – pablovsky, 3; B – Hanka V. Mody, 8)
PARA SZÓSTA – opowieść A (A – domina02, 9; paniscus, 2)
PARA SIÓDMA – opowieść A (A – Smutny Czlowiek, 8; B – vilanne, 3)
PARA OSMA – opowieść B (A – ivis, 4; B – mizantropia, 7)

Tak więc do kolejnego etapu turnieju przechodzą:

Magicu, Kaero, kolbertyna, henrykinho, Hanka V. Mody, domina02, Smutny Czlowiek, mizantrupia

Fanfary!

Gratulujemy serdecznie, a pozostałym Wojownikom dziękujemy za udział w pojedynkach i dzielne stawianie czoła przeciwnikom.
Bardzo dziękujemy także jeszcze raz Głosującym (zapraszając, oczywiście, do kolejnych etapów).


Małe wyjaśnienie: w związku z punktem 7 regulaminu głosowania nie mogliśmy, niestety, wziąć pod uwagę głosów: esther_123 oraz megalo.
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
pablovsky Użytkownik
  • Postów: 431
  • Skąd: Poznań
Dodane dnia 08-04-2013 13:13
Gratuluję zwycięzcom!
Podsumowując pierwszy etap, z przerażeniem stwierdziłem praktycznie zerowe zainteresowanie konkursem. Osiem oddanych głosów (bo trudno liczyć redakcję) na tylu użytkowników, pojawiających się na PP - to niestety dramatycznie niski współczynnik.
Patrząc okiem kibica sportowego- jeśli są puste trybuny, to znaczy, że szybciutko należy zmienić formułę zawodów.
Bo należy żałować, że w miarę niezły poziom niektórych prac, przeczytała taka garstka.
Zwycięzcom życzę powodzenia w następnych, słownych potyczkach!

p.s. Ze wszystkich prac, najbardziej przypadła mi do gustu historia "Bandy Ekierki" - henrykinho. Moim zdaniem - świetne opowiadanko! :)
pablo pablovsky vel Zły Zaskroniec - człowiek o niewielu twarzach.
Redaktor naczelny kwartalnika "No czytaj mi, ciociu!"
Publicysta miesięcznika "Jak zostać gangsterem"
Prezes stowarzyszenia "Klub WeSZołego SZampona"
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Wasinka Użytkownik
  • Postów: 4334
  • Skąd:
Dodane dnia 08-04-2013 13:21
pablovsky napisał:
Osiem oddanych głosów (bo trudno liczyć redakcję)

Redakcja tylko i wyłacznie z chęci, nie z musu czy z obowiązku. Głos jak każdy.

pablovsky napisał:
Patrząc okiem kibica sportowego- jeśli są puste trybuny, to znaczy, że szybciutko należy zmienić formułę zawodów.

Przykro to słyszeć/czytać.
Może tu nie chodzi o formułę.


Gratuluję podjęcia wyzwania wszystkim Wojownikom. I gratuluję Zwycięzcom, oczywiście.
Dziękuję tym, którzy skusili się, by zagłosować.


[Dodano 08-04-2013 13:22]
Przypominam o wrzucaniu tekstów pojedynkowych do poczekalni, jeśli ktoś chce, by jego tekst pojawił się na głównej.
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
kolbertyna Użytkownik
  • Postów: 118
  • Skąd: Warszawa
Dodane dnia 08-04-2013 13:24
Zgadzam się z Pablovskym. Może w takiej formule jest zbyt wiele do czytania, no co większość użytkowników PP nie ma czasu, może konkurs nie jest zbyt dobrze wyeksponowany, np. przydałby się baner na szczycie strony.
wśród szeptów i szampana, i gwiazd
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
Wasinka Użytkownik
  • Postów: 4334
  • Skąd:
Dodane dnia 08-04-2013 13:25
Robię, co mogę, Drodzy Użytkownicy.

[Dodano 08-04-2013 13:32]
A teraz ponownie nadszedł czas na rzucanie rękawic. Nastąpi to w kolejności:

1. Magicu
2. domina02
3. henrykinho
4. Smutny Czlowiek
5. Hanka V. Mody
6. Kaero
7. mizantrupia
8. kolbertyna


Zabawa (mam nadzieję) trwa dalej.
Do góry
Autor
RE: Pojedynki literackie trzeciej edycji - głosowanie w I etapie
pablovsky Użytkownik
  • Postów: 431
  • Skąd: Poznań
Dodane dnia 08-04-2013 13:33
Wasinka napisała:
Robię, co mogę, Drodzy Użytkownicy.


To akurat Wasinko widzimy :) Nikt nie zarzuca Ci braku zaangażowania, bo dawno nie widziałem, żeby ktoś tak się angażował w tego typu projekt. Problem leży gdzie indziej. W przyszłości, jeżeli otrzymam zgodę, to chętnie pomogę w kwestiach organizacyjnych.
pablo pablovsky vel Zły Zaskroniec - człowiek o niewielu twarzach.
Redaktor naczelny kwartalnika "No czytaj mi, ciociu!"
Publicysta miesięcznika "Jak zostać gangsterem"
Prezes stowarzyszenia "Klub WeSZołego SZampona"
Do góry
  • Skocz do forum:
Polecane
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]