Wasinka
Użytkownik
|
Dodane dnia 15-04-2013 22:41 |
|
I oto znowu stają przed Wami opowieści naszych mężnych Wojowników. Skrzyżowali pióra, teraz Wam przyszło odegrać swoją rolę, drodzy Głosujący.
Zasady głosowania:
1. Głosować mogą wszyscy oprócz mnie i uczestników turnieju (Wojownicy, którzy nie zakwalifikowali się do drugiego etapu również mogą głosować).
2. Każdy ma do dyspozycji cztery glosy, czyli po jednym na parę (w tym wypadku trzy – jeden Rycerz Słowa bowiem nie przesłał tekstu).
3. Zwycięzcy przejdą do III etapu.
4. Głosujemy do czwartku (do godz. 19.00).
5. Jeżeli Wojownicy z jednej pary uzyskają taką samą liczbę głosów, odbędzie się jednodniowa dogrywka.
6. Jeśli Zawodnik przejdzie do kolejnego etapu walkowerem, stanie na końcu kolejki w wybieraniu przeciwnika, a jeżeli zdarzy się, że dwóch lub więcej Rycerzy otrzyma po tyle samo głosów, wówczas znowu podczas rzucania rękawic decydować będzie kolejność zgłoszenia się do pojedynków (czas rzucania rękawic jest ograniczony).
7. Niedopuszczalne jest zakładanie konta w celu zagłosowania na znajomego i tylko w tym celu. Będziemy bacznie obserwować przebieg głosowań i jeśli zachowanie jakiegoś użytkownika wzbudzi naszą wątpliwość, głos zostanie poddany dyskusji redakcji i unieważniony, jeśli znajdziemy ku temu przesłanki.
Stawiajmy na uczciwość i zabawę w atmosferze szlachetności.
Przed Wami nietoperzaste opowieści (jak wiadomo, w przypadkowej kolejności):
Opowieści pary PIERWSZEJ
A
- Zostań przy mnie – prosił Karolek. – Tu jest tak zimno.
Przydrożny rów na skraju lasu, wypełniony cienką warstwą śniegu, nie mógł być dobrym miejscem na spędzenie nocy – która rozpościerała właśnie swoje szerokie ramiona i tchnęła mroźnym, nieprzyjaznym oddechem – dla niespełna czteroletniego chłopca.
Leżący obok pies poruszył lekko ogonem, po czym zwrócił swój pysk w stronę twarzy chłopca i zlizał spływające po niej łzy. Duże, błyszczące w gęstniejącym mroku oczy zwierzęcia mówiły: „Jestem przy tobie”. Karolek uśmiechnął się lekko, choć okropnie bał się nadciągającej nocy. Wiedział już jednak, że Gacuś go nie opuści.
Chłopiec przyciągnął mocniej do siebie ciepłe ciałko psa, tak, że czuł szybkie bicie jego serca. Wciąż jeszcze mokrą od łez twarz wtulił w krótkie, rude futro.
- Gacuś, mój Gacuś... – szeptał Karolek.
Niebawem zmęczenie przezwyciężyło strach, głód i poczucie zimna. Malec zasnął. Za to Gacuś czuwał. Choć przytulony do chłopca pies leżał nieruchomo, jego uszy, ogromne, stojące jak u nietoperza uszy, którym zawdzięczał imię, wciąż nasłuchiwały. Raz po raz strzygł nimi w takt szelestów, trzasków i pohukiwań, rozlegających się opodal. Cały czas jednak trwał przy śpiącym obok chłopcu, jakby świadom zagrażającego mu o wiele większego niebezpieczeństwa.
O brzasku to Gacuś pierwszy usłyszał nawoływania. Jednym porządnym pociągnięciem czarnego nosa wciągnął powietrze i już wiedział. Idą ludzie i są blisko. Zerwał się na równe łapy i zaczął szaleńczo szczekać.
- Co się stało? – zapytał Karolek, siadając i przecierając oczy. Ręce i stopy miał zdrętwiałe z zimna. Bał się, bo nie wiedział, dlaczego pies szczeka i już wyobrażał sobie wyłaniającego się z szarzyzny świtu potwora. Nie musiał jednak bać się długo. Niebawem przyszli ludzie, których znał i zabrali go do domu. Jego i Gacusia.
***
- To niesamowite – stwierdził lekarz, kończąc badanie Karolka, leżącego w ciepłym łóżku. – Gdyby nie pies, chłopiec nie miałby szans... Na takim mrozie...
- Nic mu nie będzie? – spytała mama chłopca drżącym głosem. Po jej policzkach spływały łzy.
- Jest przemarznięty, to wszystko.
- Tylko na chwilę straciłam go z oczu... – zaczęła tłumaczyć kobieta, nie wiedząc, czy usprawiedliwia się przed lekarzem, czy przed samą sobą.
- Proszę się tym nie zadręczać – uśmiechnął się lekko doktor. – A pieskowi niech pani sprawi porządną nagrodę.
Obydwoje spojrzeli na rudego Gacusia, który wyciągnął się wygodnie przy łóżku Karolka i spał głęboko, nieświadom, że właśnie został bohaterem.
B
Deszcz zacinał mu w twarz, a pod stopami słyszał chlupot nowo powstałych kałuż. Jego kroki odbijały się echem po pustej ulicy. Postawił kołnierz płaszcza, aby choć trochę osłonić się przed ulewą. Idealne zakończenie tragicznego dnia, pomyślał.
- Ale spójrz na to z dobrej strony, przynajmniej gorzej już być nie może – szepnął, próbując pocieszyć samego siebie. Jednak na wspomnienie usłyszanych kilka godzin wcześniej słów odechciało mu się wymyślać podnoszące na duchu frazesy.
- Twoje pisarstwo jest miałkie i wtórne – stwierdził wydawca z tym obrzydliwym, współczującym uśmieszkiem na twarzy. – Przykro mi, ale nie wydamy twojej powieści.
Mógł zrozumieć zarzut dotyczący wtórności, w końcu nie poruszał nowatorskiego tematu, ale miałkie, co to to nie! Zaraz znajdzie jakiś bar, upije się, a myśleniem zajmie się jutro albo jeszcze lepiej pojutrze.
Zamyślił się nad tą przyjemną perspektywą tak bardzo, że prawie nie zauważył człowieka stojącego na środku chodnika. Zatrzymał się gwałtownie i obrzucił nieznajomego uważnym spojrzeniem. Po chwili rozpoznał eleganckie ciemne ubranie, długie czarne włosy i bladą twarz. Znał je ze swojej wyobraźni.
To niemożliwe – wyszeptał zdumiony. - Przecież ja jeszcze nic nie piłem.
Witaj, Sławku – odezwał się wytwór jego wyobraźni niskim głosem. Sławek gapił się na wampira całkowicie zszokowany.
Jestem tu z powodu twojej dzisiejszej rozmowy z wydawcą – powiedział poważnym tonem wampir, nie zważając na zdumionego rozmówce. - Uważam, że powinieneś poprawić swoją powieść.
Iść do domu i poprawić powieść?
Dokładnie – odparł z zadowolonym uśmiechem wampir. - A najlepiej napisać ją od nowa.
Napisać od nowa? – powtórzył Sławek.
Biorąc pod uwagę tę rozmowę, jestem zdziwiony, że w ogóle udało ci się ją ukończyć - stwierdził sucho.
Książka nie jest taka zła – powiedział słabym głosem mężczyzna, czując jak przygniata go lawina krytyki.
Naprawdę? - zapytał wampir głosem ociekającym ironią. - A jakbyś określił to, że nazwałeś mnie Henryk Nietoperz?
Nagle to do niego dotarło. Wampir miał racje. Wydawca też. Jego książka była beznadziejna. Im szybciej się z tym pogodzi, tym szybciej będzie mógł napisać lepszą.
- Dziękuje – wyszeptał, patrząc w oczy stworzonemu przez siebie bohaterowi.
Odwrócił się i ruszył szybkim krokiem do domu, z zamiarem napisania świetnej książki.
Opowieści pary DRUGIEJ
A
"Bez kompromisów"
„Jeśli jakaś zbłąkana bomba szuka celu, to proszę, niech padnie na Ciudad Juarez!” -
Zdanie to słyszałem setki razy z ust prostych Meksykanów, którzy ni to dla żartu, ni to z powagą, wypowiadali je jako zamiennik przekleństw, wypluwanych notorycznie podczas harówki w palącym słońcu. Doskonale ich rozumiem. Tak jak Ameryka Północna legitymuje się swoimi przestępcami podatkowymi, drobnymi zbirami i gangsterami w garniturach, tak meksykańskie Juarez słynie ze wszystkich tych gałęzi kryminalnych, rozrośniętych o kartele narkotykowe, klejnot w koronie świata przestępczego.
Wiem, co mówię. Od lat niestrudzenie patroluję brudne ulice i odkażam je z bandytów, którzy z uporem pluskiew wpełzają do najciemniejszych slumsów, aby tam w piachu wciąż i wciąż składać jaja, przepoczwarzające się finalnie w kurierów, dilerów czy prostytutki, robactwo rzeźbiące potęgę karteli.
Jako glina zawsze zachowuję czujność, nigdy nie cofam biegu. Moja broń pozostaje odbezpieczona, bo lepiej jest przypadkiem wypalić w to czy owo, niż zostać zaskoczonym podczas sjesty przez dzieciaka z rewolwerem. Tam, gdzie magia odznaki zanika, opłaca się wyprzedzać grę, wzorem Apaczów tkwić z uchem przystawionym do gruntu i nasłuchiwać drgań podziemia. Podobnie jak teraz, gdy głośno jest o „Nietoperzu”, słowie-kluczu, które wzlatuje zarówno z ust „kretów”, jak i przesłuchiwanych na dołku bandidos.
To może być cokolwiek. Nowy, obok „Los Caballeros” i „Skorpionów” gang motocyklowy, pochodna metaamfetaminy o rzadkiej czystości, ksywa świadka koronnego przeznaczonego do eksterminacji lub choćby kryptonim zbliżającego się napadu.
Jedno jest pewne: figury na krwawej szachownicy zmieniają pola, a ja stoję, pozbawiony wskazówek.
Dlatego pracuję po nocach. Przełyk topię kawą. Muszę prędko rozgryźć kolejny, zaserwowany przez mafię kalambur. Mimo zagrożenia przemierzam znane tylko sobie zakątki i drążę, przyciskam niezdecydowanych świadków, grożąc bronią przystawioną do skroni – stosuję jedyne techniki, mające szanse powodzenia w starciu z brutalami, na których śmierć zerka już od kołyski.
Ogarnia mnie ślepa duma, a pełne testosteronu komórki wiwatują, kiedy nareszcie wpadam na trop. Policyjny informator donosi, że opuszczona hala na rogatkach Juarez ma zostać gospodarzem wymiany narkotykowej. Wiem, że właśnie tam ma się uaktywnić TO, ów „Nietoperz”.
Urządzam zasadzkę. Wybija północ. Czekam, automat ciąży w ręce.
Wtem słyszę głos, ktoś mierzy mi w plecy. Dreszcz.
- Nietoperz - słyszę. – Co powiesz na drzemkę?
Klik.
B
Kot Klemens, rasy norweskiej leśnej, przysiadł wygodnie w fotelu, a właściwie położył się, wykorzystując podłokietniki. Wyglądał jak barbarzyńca, który rozgościł się w jednej z willi gdzieś przy parku Savellich. Spoglądając na kilkunastocalowy telewizor, w którym emitowano właśnie rosyjski serial na podstawie „Mistrza i Małgorzaty”, poczuł delikatne ukłucie, niby ukąszenie wewnętrznej, mentalnej pchły. Ziewając potężnie, powiedział do wyciągniętego na tapczanie kota Konstantyna:
- Gdy przybyłem do Polski z mej nadobnej Norge i nim trafiłem do tego podłego przybytku, gdzieś na zapomnianym przez Bastet powiślu, mieszkałem przez chwilę na przedmieściach Warszawy. Tam, w cieniu akacji… chociaż nie, to chyba była bardzo wyrośnięta cebula. Nieważne – kolejne ziewnięcie naruszyło normy zanieczyszczenia atmosfery w pokoju – byłem świadkiem pewnego zdarzenia…
- Ej! Patrzcie na tego cudaka - zawołał bąk Bogdan - podobne to do ptaka, ale skrzydła ma jakieś takie ekstraordynaryjne...
- Ja wiem, kto to! - bzyknęła pszczoła Paulina - to jest gacek, taki latający szczur z lasu, podły typ!
- Jacek! - Zapiszczał ultradźwiękowo nietoperz, który widocznie przespał noc i utknął na podwórku. Niestety bractwo nie zrozumiało przekazu, więc dodał - schowaj żądło, paskowana krowo. – Pomimo ewidentnych barier fonicznych, pszczoła Paulina domyśliła się, iż tajemniczy gość nie wykazał się dobrymi manierami i nie obdarzył jej komplementem, na który bez wątpienia zasługiwała. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, usłyszała spośród traw – Sss… sss… ssspieprzaj ssstąd – to zasyczał wąż Wojciech.
- Nie wygłupiaj się Wojtas! – miauknąłem do niego – mruknął Klemens - a on, wyobraź sobie, na to w te słowa do mnie – Spoko – a do nietoperza - spierdalaj, złamasie. – I wtedy, imaginujesz to sobie, Konstantynie, ów nietoperz zwany Jackiem, wziął i odleciał. A jasno było okrutnie, podejrzewam więc, że daleko nie dotarł. Tak między nami, sądzę, iż zatrzymał się w piwnicy u sąsiada - tak powiedział szczur Sebastian, który tam mieści swe komnaty. Przyznasz chyba, że historia to arcyciekawa i szalenie niebywała – dokończył kot Klemens i ziewnął imponująco, wyprężając przy okazji tylnie łapy, aż po czubki wypolerowanych pazurów.
- Tak - powiedział kot Konstantyn, a pod nosem mruknął - wiele widziałeś, mój drogi, ale jaj jak nie miałeś, tak nie masz – i ziewnął również, ukrywając rozciągający się pod wąsem uśmiech.
Opowieści pary TRZECIEJ
A
W pokoju panował wieczorny chłód. Emilia naciągnęła na ramiona gruby pled, po czym wtuliła się głębiej w oparcie fotela. Będzie musiała poprosić kogoś z domowników o rozpalenie ognia w kominku, inaczej kolejną noc nie zmruży oka. Wciąż miała nadzieję, że poruszające się żwawo płomienie rozgonią przepełniający ją ziąb. W głębi serca jednak wiedziała, że prawdziwe koszmary nigdy nie znikną. Towarzyszyły jej już od ponad pół wieku i im bliżej była śmierci, tym gwałtowniej próbowały nad nią zapanować. Obrazy z dawnych lat zalały umysł, spędzając inne myśli w najodleglejszy kąt. Nie miała szans, by od nich uciec.
Gdyby tylko tamtego dna wyraziła na głos nękające ją przeczucia!
Nie zrobiła tego, gdyż nie chciała zniszczyć marzeń Michała. Tak długo czekał na ich spełnienie. Przez rok pracował na dwie zmiany, skrupulatnie odkładając zarobione w ten sposób pieniądze, aż w końcu był w stanie umożliwić im odbycie podróży życia.
W czasach ich młodości wielu rówieśników nie miało nawet pojęcia o istnieniu wyspy Cejlon, nie mówiąc już o planowaniu spędzenia tam wakacji. A Michał całym sercem pragnął przekroczyć próg Świątyni Koneschwaram i na własne oczy ujrzeć legendarne drzewo Banyan.
Emilia doskonale pamiętała dzień, w którym wyruszyli z hotelu na plaży; podniecenie, jakie opanowało Michała, wyraz szczęścia na jego twarzy oraz swój irracjonalny strach, który powiększał się z każdym krokiem.
Po kilku godzinach nużącego marszu dotarli na miejsce, lecz zamiast udać się najpierw na spotkanie z hinduskimi mnichami, zboczyli ze ścieżki i skierowali się w stronę tajemniczego lasu. Szli gęsiego, przedzierając się przez egzotyczne chaszcze. Nie zwracała uwagi na drogę, koncentrując się jedynie na tym, by nie nadepnąć na jakiegoś schowanego w zaroślach węża. W pewnym momencie Michał zatrzymał się bez uprzedzenia, a ona wpadła mu na plecy i usłyszała, jak ten ze świstem wciąga powietrze. Wyjrzała mu przez ramię. Przed nimi, na niewielkiej polanie stało drzewo, a jego ogromne, dziwnie powykrzywiane konary oblepione były czarną, poruszającą się masą. Na ten widok w gardła Emilii wydarł się piskliwy krzyk, a tysiące wielkich, jak psy nietoperzy w ułamku sekundy wzbiły się w powietrze i poszybowały w ich stronę. Ból zadany milionem ostrych ząbków był tak potworny, że Emilia po chwili straciła przytomność. Ocknęła się w świątyni. Przeżyła, jednak dla Michała pomoc przyszła zbyt późno. A wszystko z jej winy.
Kobieta zamknęła oczy, a po jej pomarszczonych policzkach potoczyły się łzy.
B
Zapadał smętny zmrok. W mieszkaniu można było wyczuć jeszcze pozostałości zapachów po spotkaniu towarzyskim, zwanym imprezą. Słowo to od pewnego czasu gra mi na nerwach, gdyż zakłada, że podczas zgromadzenia kilku osób w M3 należy się świetnie bawić. Tym razem bawiłam się średnio, piłam mało, a nie odzywałam się prawie wcale, bo ośmioro gości zdominował rekin biznesu z kwadratową szczęką i portfelem ze skóry aligatora. Podnosił, zawieszał, podkręcał i wyciszał głos, wymachiwał dłońmi, zjadał najsmaczniejsze kanapki i zupełnie się niczym nie przejmował. Żywa definicja dezynwoltury. Cała spięta, niewidzialny wulkan przed erupcją, stukałam obcasami o krzesło. Gdy minęła północ, otworzyliśmy Mo ëta, aby uczcić moje urodziny. Fircyk niespodziewanie zakończył spektakl jednego aktora. Lekko speszony, stanął jak żołnierz na warcie i otworzył usta, które jeszcze miesiąc temu stanowiły obiekt moich sekretnych westchnień, a dziś już całkiem jawnych. Do dziś, skorygowałam się w duchu. –W chińskiej tradycji nietoperze są talizmanem. W Państwie Środka ssak ten zwie się „fu”, co wymawia się tak samo, jak „szczęście” – wyrecytował Robert. Po chwili uśmiechnął się szelmowsko, marszcząc niewysokie czoło. W jego oczach dostrzegłam niepewność, czy przyjmę podarunek. – Wszystkiego naj, Dżindżerko. Podał mi torebkę z upominkiem i pocałował w policzek, co powtórzyło sześć pozostałych osób, obdarzając mnie werbalnymi słodkościami i pozostawiając tony śliny i szminki na mojej twarzy. A jednak było to miłe. Wyjęłam prezent – porcelanowe puzderko z podobizną nietoperza. Początkowo zareagowałam jak zawsze, czyli wzburzeniem, cozaokropnezwierzęcozaidiotanatowpadł, lecz po chwili poczułam przypływ pozytywnych emocji. Podziękowałam gościom, rozlałam resztki szampana. Po 20 minutach rozpoczął się eksodus, poprzedzony wymianą telefonów po taksówkę, ustaleniami kto z kim się zabierze i jak najlepiej dojechać do centralnego. I tak, został tylko Robert. Siedział wbity w kanapę, jakby czekał na koniec świata. – Nie zamawiasz taryfy? – spytałam ostrożnie. – Za cztery minuty, gdy napatrzę się już na twoje piegi. – odparł. Bój jedne wie, jak nienawidziłam piegów. To, że ktoś je polubił, było dla mnie tak samo surrealistyczne, jak fakt, że nietoperz może przynosić szczęście. O tym właśnie rozmyślałam przez całą noc, cały dzień, i będę rozmyślać przez najbliższe godziny. Z rudą głową w chmurach, w objęciach mężczyzny i nietoperzem na półce z bibelotami.
*********************************************************************************
Niestety, Hanka V. Mody nie podjęła walki, zatem już teraz wiemy, że mizantrupia ma już swoje miejsce w trzecim etapie.
A oto tekst mizantrupii (przesłany na czas i z odpowiednią liczbą znaków):
Kiedy inne dzieciaki dopiero zaczynały się zastanawiać, jakim cudem mają skompletować strój z rzeczy znalezionych w domu, on już widział koronę na swojej głowie i słyszał okrzyki zachwytu. W zeszłym roku połowa szkoły przyszła w głupich kostiumach, co prawda fantastycznie wykonanych, ale kupionych w sklepach, więc nie powinny się liczyć. Nareszcie bogate snoby też musiały się postarać! Nauczycielka paplała o zdrowej rywalizacji i dobrej zabawie przede wszystkim, ale gromada dziesięciolatków nie zwracała już uwagi na tę bezsensowną gadaninę. Antek obserwował poruszenie wśród swych kolegów z klasy z szerokim uśmiechem. Mogli szeptać do siebie konspiracyjnie, pocić się z podniecenia, uśmiechać tryumfalnie – mogli sobie to wszystko, a co, niech mają chwilę radości zanim on zmiażdży ich marzenia o zwycięstwie!
Cały tydzień nie mógł się skupić na lekcjach. Załapał przez to dwóję z arytmetyki, ale nie powiedział nic ojczymowi.. Zastanawiał się przez chwilę, czy siniaki, które mógłby zarobić za przyznanie się do złej oceny nie stanowiłyby realistycznego elementu stroju, jednak wolał nie ryzykować.
Cichaczem zakradł się do szafy rodziców. Robił to już tyle razy, ale za każdym razem musiał uważać – miał przecież zakaz wstępu do ich sypialni. Pewnie nie wrócą do niedzieli, jak zazwyczaj w weekendy, ale zawsze istniało prawdopodobieństwo, że nagle wrócą. Przynajmniej lubił sobie myśleć, że kiedyś chcieliby tak postąpić dla niego. Dziś jednak, wyjątkowo, wolał żeby tego nie robili.
Lateksowe spodnie były o wiele za duże, ale pospinał je agrafkami. Czarna, skórzana kamizelka leżała na nim dobrze, jeżeli połowę materiału zebrało się z tyłu spinaczem. Pelerynę, jak zawsze, zrobił sobie z prześcieradła, a na twarz włożył śmieszną, błyszczącą maskę z uszami. Bardziej przypominała kota, ale kartonowe wstawki wszystko naprawiły. Wciąż nie wiedział, po co rodzicom wszystkie te rzeczy – chyba wciąż czekali na jego urodziny, dlatego pudełko było tak sprytnie schowane na dnie szafy. Największe wrażenie robiły kajdanki, dzięki którym złapie przestępców i dziwaczna, ale fajowa broń złożona z twardej, czerwonej kulki na skórzanym pasku. Nie posiadał się z radości, że będzie mógł się tak pokazać w szkole, a nie tylko biegać po domu i zwalczać wymyślone zło.
Pojawił się w drzwiach sali gimnastycznej, wymachując swoją czerwoną kulką i futrzanymi kajdanami. Wywołał prawdziwe poruszenie. Naprawdę! Dwie nauczycielki zemdlały wrażenia. Nie wiedział, że są takimi fankami Batmana!
Kto stanie w szranki w etapie trzecim pojedynków? To zależy od Was.
Głosowanie czas zacząć.
|
|
|