Ulubione fragmenty w prozie
Portal Pisarski » Książki i Filmy » Czytelnia
Autor
Ulubione fragmenty w prozie
valdens Użytkownik
  • Postów: 4635
  • Skąd: Worksop (U.K.)
Dodane dnia 23-08-2008 14:05
Wspaniałe opisy przyrody i miejsc, opisy wyglądu i zachowań postaci, ciekawe dialogi, zabawne sytuacje, sceny zapadające w pamięć...

Myślę, że każdego z nas czasem zatrzyma podczas lektury myśl: "o rany, to było świetne!". Chodzi o jakąś wyjątkowość lub inny bodziec popychający, by wrócić wzrokiem i przeczytać ostatnie zdania ponownie.
Pokaż nam to. (przepisz, skopiuj, opowiedz...)
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
gabstone Użytkownik
  • Postów: 1101
  • Skąd: Chorzów
Dodane dnia 23-08-2008 14:18
Cmentarz Zapomnianych Książek
Wciąż pamiętam ów świt, gdy ojciec po raz pierwszy wziął mnie ze sobą w miejsce zwane Cmentarzem Zapomnianych Książek. Szliśmy ulicami Barcelony. Byty pierwsze dni lata 1945 roku. Miasto codziennie dusiło się pod naporem szarego jak popiół nieba i słonecznego żaru, zalewającego Ramblę Santa Mónica strumieniem płynnej miedzi.
- Danielu, to, co dzisiaj zobaczysz, masz zachować wyłącznie dla siebie - ostrzegł mnie ojciec. - Nikomu ani słowa. Nikomu. Nawet twojemu przyjacielowi Tomasowi.
- Nawet mamie? - spytałem cichutko.
Ojciec westchnął, ukryty za tym swoim smutnym uśmiechem, który jak cień towarzyszył mu nieodłącznie przez całe życie.
- Nie, oczywiście, że nie - odparł, spuszczając głowę. - Przed nią nie mamy tajemnic. Mamie możesz mówić wszystko.
Szalejąca tuż po wojnie domowej epidemia cholery zabrała mi mamę. Pochowaliśmy ją na cmentarzu Montjuic w dniu moich czwartych urodzin. Pamiętam tylko, że padało przez cały dzień i całą noc, a kiedy zapytałem tatę, czy niebo też płacze, nie był w stanie słowa z siebie wykrztusić. Mimo upływu sześciu lat nieobecność mamy była dla mnie wciąż jakimś omamem, krzykiem ciszy, której nie potrafiłem jeszcze zagłuszyć słowami. Mieszkaliśmy z ojcem na ulicy Santa Ana, tuż przy placu kościelnym.^ Nasze małe mieszkanie mieściło się bezpośrednio nad antykwariatem specjalizującym się w sprzedaży zarówno rzadkich egzemplarzy dla bibliofilów, jak i książek używanych. Ten magiczny bazar odziedziczony po dziadku miałem z kolei ja przejąć po ojcu, który nie miał co do tego
najmniejszych wątpliwości. Wyrastałem pośród książek, zaprzyjaźniając się z niewidzialnymi postaciami żyjącymi na rozsypujących się w proch stronach, których kolor mam do tej pory na palcach. Jeszcze jako mały dzieciak nauczyłem się zasypiać, opowiadając mamie w półmroku pokoju, co takiego zdarzyło się w ciągu dnia, co spotkało mnie w szkole, czego nowego się nauczyłem. Nie mogłem usłyszeć jej głosu ani poczuć jej dotyku, ale jej aura i ciepło obecne były w każdym zakątku mieszkania, a ja, podzielając wiarę tych, którzy mogą jeszcze zliczyć swój wiek na palcach obu rąk, wiedziałem, że wystarczy zamknąć oczy i zacząć mówić do mamy, a ona, gdziekolwiek by się znajdowała, na pewno mnie usłyszy. Tata siedząc w pokoju jadalnym, słyszał mnie czasami i płakał skrycie.
Pamiętam, że tego czerwcowego dnia obudził mnie mój własny krzyk. Serce łomotało mi tak, jakby dusza chciała wyrwać się z piersi i uciec schodami w dół. Tata przybiegł natychmiast i wystraszony, przytulił mnie do siebie, usiłując uspokoić.
- Nie mogę przypomnieć sobie jej twarzy. Nie mogę przypomnieć sobie twarzy mamy - wyszeptałem bez tchu.


Carlos Ruiz Zafon "Cień wiatru"
Polacy są zbyt inteligentni jak na swoje położenie geograficzne. Jarosław Iwaszkiewicz
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
ANETA Użytkownik
  • Postów: 218
  • Skąd: Sochaczew
Dodane dnia 23-08-2008 19:01
Joanna Chmielewska- jak wytrzymać z mężczyzną

Cytat:
Idealny mężczyzna...
Takie coś jednej kobiecie kiedyś się przyśniło i obudziwszy się wybuchnęła gorzkim i żałosnym szlochem.
Opowiedziała ten sen przyjaciółkom.
Też się popłakały.
Do góry
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
valdens Użytkownik
  • Postów: 4635
  • Skąd: Worksop (U.K.)
Dodane dnia 25-08-2008 18:50
Cytat:
W tej sytuacji Yossarian postanowił nie odzywać się już ani słowem. Byłby to daremny trud. Znał Orra i wiedział, że za nic w świecie nie wydobędzie teraz z niego, po co chciał mieć policzki jak jabłuszka. Nie warto było go o to pytać, podobnie jak nie warto było go pytać, dlaczego pewnego ranka w Rzymie pewna dziwka waliła go pantoflem po głowie w zatłoczonym korytarzu przed otwartymi drzwiami pokoju młodszej siostry dziwki Nately'ego.
Była to dorodna dziewucha z długimi włosami i z wyraźnie zaznaczającą się siecią błękitnych żyłek, zwłaszcza w miejscach, gdzie ciało jest najdelikatniejsze.
Miotała wyzwiska, wrzeszczała i podskakiwała wysoko w górę na swoich bosych stopach, aby móc walić Orra ostrym obcasem pantofla w sam czubek głowy. Byli oboje nadzy i narobili takiego szumu, że wszyscy wyjrzeli na korytarz zobaczyć, co się dzieje, i stali parami w drzwiach swoich pokojów - wszyscy nago, z wyjątkiem starej baby w swetrze i fartuchu, która coś tam gdakała niezadowolona, oraz sprośnego, rozpustnego starucha, który podczas całej sceny zanosił się radosnym chichotem z jakąś chciwą i pełną satysfakcji uciechą. Dziewczyna wrzeszczała, a Orr się zaśmiewał. Na każde uderzenie obcasem w głowę odpowiadał głośniejszym wybuchem śmiechu, czym doprowadzał ją do jeszcze większego szału, więc podskakiwała jeszcze wyżej, żeby walić go po tym łbie, a jej niewiarygodnie pełne piersi fruwały po całym korytarzu jak chorągwie łopoczące na wietrze, zaś potężne pośladki i uda podrygiwały niczym jakieś przerażające Eldorado. Ona wrzeszczała, a Orr zaśmiewał się tak długo, aż po kolejnej porcji wrzasków zwaliła go celnym, tęgim ciosem w skroń, po którym Orr przestał się śmiać i został zabrany na noszach do szpitala z niezbyt głęboką dziurą w głowie i z bardzo łagodnym wstrząsem mózgu, w sumie zaledwie na dwanaście dni zwolnienia lekarskiego.
Joseph Heller "Paragraf 22"



Cytat:
Renfri milczała przez czas jakiś, bawiąc sie sznurem perel trzykrotnie okreconym wokół ksztaltnej szyi, figlarnie wpadającym pomiedzy dwie zgrabne pólkule widoczne w rozcieciu kaftanika.
- Geralt - powiedziała. - Czy Stregobor prosił cię, abyś mnie zabił?
- Tak. Uwazał, że to bedzie mniejszym złem.
- Czy mogę przyjać, że mu odmówileś tak jak mnie?
- Możesz.
- Dlaczego?
- Bo nie wierzę w mniejsze zło.
Renfri usmiechneła sie lekko, po czym usta skrzywił jej grymas, bardzo nieładny w żółtym swietle świecy.
- Nie wierzysz, powiadasz. Widzisz, masz rację, ale tylko częściowo. Istnieje tylko Zło i Wieksze Zło, a za nimi oboma, w cieniu, stoi Bardzo Wielkie Zło. Bardzo Wielkie Zło, Geralt, to takie, którego nawet wyobrazić sobie nie mozesz, choćbyś myslał, że nic już nie moze cię zaskoczyć. I widzisz, Geralt, niekiedy bywa tak, ze Bardzo Wielkie Zło chwyci cię za gardło i powie: "Wybieraj, bratku, albo ja, albo tamto, trochę mniejsze".
- Czy mogę wiedzieć, do czego zmierzasz?
- Do niczego. Wypilam trochę i filozofuję, szukam prawd ogólnych...


Andrzej Sapkowski, pierwszy tom (chyba) sagi o wiedźminie.
- Pływanie wyszczupla - powiedział wieloryb.
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 28-08-2008 10:20
"Pamiętniki Jana Chryzostoma z Gosławic Paska"

Z rozdziału II pt. "Polski lud a Szwedzi (1656)":

"[...]

Ze wszystkich tedy tych zaginionych, nie wiem, jeżeliby się który znalazł, któryby nie miał być egzenterowany [egzenterować z łac. - wyjmować wnętrzności.], a to z tej okazjej: zbierając chłopi zdobycz na pobojowisku, nadeszli jednego trupa tłustego z brzuchem, okrutnie szablą rozciętym, tak, że intestina [wnętrzności] z niego wyszły. Więc, że kiszka przecięta była, obaczył jeden czerwony złoty: dalej szukając, znalazł więcej: dopieroż inszych pruć, i tak znajdowali miejscami złoto, miejscem też błoto. Nawet i tych, co po lasach żywcem znajdowali, to wprzód koło niego poszukali trzosa, to potym brzuch nożem rozerznąwszy i kiszki wyjąwszy, a tam nic nie znalazszy, to dopiero: "Idźże, złodzieju pludraku, do domu; kiedy zdobyczy nie masz, daruję cię zdrowiem".

Bito i po inszych miejscach Szwedów znacznie w tym roku. [...]" :D
Do góry
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
valdens Użytkownik
  • Postów: 4635
  • Skąd: Worksop (U.K.)
Dodane dnia 28-08-2008 10:44
Cytat:
- Hm? - rzucił tylko pełnymi ustami. Jadł, jakby od całych dni nie miał nic w ustach, nalał sobie pół szklanki wina, wypił duszkiem, wytarł usta i odetchnąwszy rozejrzał się przekrwionymi oczami. Popatrzał na mnie i mruknął:
- Zapuściłeś brodę...? No, no...
Harey wrzucała z hałasem naczynie do zlewu. Snaut zaczął się kołysać lekko na obcasach, krzywił się i mlaskał głośno, oczyszczając językiem zęby. Wydało mi się, że robi to umyślnie.
- Nie chce ci się golić, co? - spytał, wpatrując się we mnie natarczywie. Nie odezwałem się.
- Uważaj! - rzucił po chwili. - Radzę ci. On też przestał się najpierw golić.
- Idź spać - mruknąłem.
- Co? Nie ma głupich! Dlaczego nie mamy porozmawiać? Słuchaj, Kelvin, a może on nam dobrze życzy? Może chce nas uszczęśliwić, tylko jeszcze nie wie jak? Odczytuje nam życzenia z mózgów, a tylko dwa procenty nerwowych procesów są świadome. Więc on zna nas lepiej niż my sami. Więc trzeba go słuchać. Zgadzać się. Uważasz? Nie chcesz? Dlaczego - głos mu się załamał płaczliwie - dlaczego się nie golisz?
- Przestań - burknąłem. - Pijany jesteś.
- Co? Pijany? Ja? A co? Czy człowiek, który dźwigał swoje łajno z jednego końca Galaktyki na drugi, żeby się dowiedzieć, wiele jest wart, nie może się upić? Dlaczego? Ty wierzysz w posłannictwo człowieka, hę, Kelvin? Gibarian opowiadał mi o tobie, nim zapuścił brodę... Jesteś dokładnie taki, jak mówił... Nie chodź tylko do laboratorium, utracisz jeszcze wiarę... tam tworzy Sartorius nasz Faust au rebours, szuka środka przeciw nieśmiertelności, wiesz? To ostatni rycerz świętego Kontaktu, taki, na jakiego nas stać... jego poprzedni pomysł też był niezły - prolongowana agonia. Dobre, co? Agonia perpetua... słomki... słomkowe kapelusze... jak ty możesz nie pić, Kelvin?
Jego oczy, prawie niewidzialne w zapuchłych powiekach, spoczęły na Harey, która stała bez ruchu pod ścianą.
- O, Afrodytę biała z oceanu rodem. Porażona boskością, twoja dłoń - zaczął deklamować i zakrztusił się śmiechem. - Prawie... dokładnie... co, Kel... vin...? - wykrztusił kaszląc.
Byłem wciąż spokojny, ale ten spokój zaczynał tężeć w zimną pasję.
- Przestań! - syknąłem. - Przestań i wyjdź!
- Wyrzucasz mnie? Ty też? Zapuszczasz brodę i wyrzucasz mnie? Już nie chcesz, żebym cię ostrzegał, żebym ci doradzał, jak jeden prawy towarzysz gwiazdowy drugiemu? Kelvin, otwórzmy denne luki, będziemy wołać do niego, tam, w dół, może usłyszy? Ale jak on się nazywa? Pomyśl, ponazywaliśmy wszystkie gwiazdy i planety, a może one miały już nazwy? Co za uzurpacja! Słuchaj, chodźmy tam. Będziemy krzyczeć... powiemy mu, co zrobił z nas, aż się przerazi... wybuduje nam srebrne symetriady i pomodli się za nas swoją matematyką, i obrzuci nas zakrwawionymi aniołami, i jego męka będzie naszą męką, a jego strach naszym strachem, i będzie nas błagał o koniec. Bo to wszystko, czym on jest i co on robi, jest błaganiem o koniec. Dlaczego się nie śmiejesz? Przecież ja tylko żartuję. Może być, że gdybyśmy mieli jako rasa więcej poczucia humoru, nie doszłoby do tego. Wiesz, co on chce zrobić? On chce go ukarać, ten ocean, chce go doprowadzić do tego, żeby krzyczał wszystkimi górami naraz... myślisz, że nie będzie miał odwagi przedłożyć tego planu do aprobaty temu sklerotycznemu areopagowi, który nas tu wysłał jako odkupicieli nie swoich win? Masz rację, stchórzy... ale tylko przez kapelusik. Kapelusika nie zdradzi nikomu, taki odważny nie jest, nasz Faust...
Milczałem. Snaut coraz mocniej chwiał się na nogach. Łzy ściekały mu po twarzy i padały na ubranie.
- Kto to zrobił? Kto to zrobił z nas? Gibarian? Giese? Einstein? Platon? To byli zbrodniarze - wiesz? Pomyśl, w rakiecie człowiek może pęknąć jak bąbel albo skrzepnąć, albo rozgotować się, albo tak prędko wybuchnąć krwią, że ani krzyknie, a potem tylko kosteczki stukają w blachę, kręcą się po orbitach Newtona z poprawką einsteinowską, te nasze grzechotki postępu! A my ochoczo, bo to piękna droga, aż doszliśmy, i w tych komórkach, nad tymi talerzami, wśród nieśmiertelnych pomywaczek, z hufcem wiernych szaf, klozetów oddanych, tu jest nasze ziszczenie... popatrz, Kelvin. Gdybym nie był pijany, nie gadałbym tak, ale ktoś w końcu powinien to powiedzieć. Ktoś w końcu powinien? Siedzisz tu, ty dziecko w rzeźni, i włosy ci rosną... Czyja wina? Sam sobie odpowiedz...


Stanisław Lem "Solaris"
- Pływanie wyszczupla - powiedział wieloryb.
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
MarcinD Użytkownik
  • Postów: 397
  • Skąd: SCI
Dodane dnia 28-08-2008 10:49
Jak dla mnie, wiele jest cytatów, jakie pamiętałem, pamiętam, bądź zapamiętam. Ale jeden kiedyś dla mnie szczególnie wiele uczynił... Bo czy fragment tekstu może coś uczynić? Och tak, może bardzo wiele zmienić...
Cytat:

Kiedy się czegoś pragnie, wtedy cały wszechświat sprzysięga się, byśmy mogli spełnić swoje marzenie.

Paulo Coelho „Alchemik”
Do góry
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
gabstone Użytkownik
  • Postów: 1101
  • Skąd: Chorzów
Dodane dnia 09-09-2008 00:01
"Tuż przed śmiercią uświadomiłem, że wszelkie mity, jakie stworzyli ludzie na jej temat, są z gruntu fałszywe. Nie widzialem żadnego białego światła na końcu ciemnego tunelu. Przed moimi oczami nie przesuwały się sceny z całego życia. Nie witały mnie anielskie chóry ani dziewicze hurysy. Moja dusza nie lewitowła pod sufitem, aby stamtąd podziwiać porzucone ciało. Tylko jednego byłem dojmująco pewien- bardzo pragnąłem żyć"

Jason Pinter " Znak"
Polacy są zbyt inteligentni jak na swoje położenie geograficzne. Jarosław Iwaszkiewicz
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
valdens Użytkownik
  • Postów: 4635
  • Skąd: Worksop (U.K.)
Dodane dnia 09-09-2008 11:09
Cytat:
Arleta, przechylając się przez bar, jest, szczerze mówiąc, dość pijana. Niczym egzotyczne zwierzę o spuchniętej twarzy. Robi balona z gumy, który pęka zakrywając jej swą różową strukturą, jej twarz. Po czym go zdejmuje, zjada na powrót. Jest niczym symbol konsumpcjonizmu. Zjadłaby wszystko, by wyjadła do ostatniego okruszka cały świat i porzuciła niczym zniszczone opakowanie foliowe. By wypaliła wszystkie do cna papierosy z paczki naraz, gdyby tylko mogła je gdzieś umieścić w sobie i podpalić. Ślad po drinku zlizałaby z blatu.
W ręku ma zatkniętą fajkę o nazwie Viva, którą sięga swych ust z wyrazem twarzy dość nietęgim. Mówi do mnie tak: słuchaj, Silny, mam do ciebie jedno pytanie na stronie. Ja mówię: wal dalej. Ona na to: czy mi powiesz, co się zaszło naprawdę między tobą a Magdą? Ja mówię, że gówno jej do tego. Ona na to, że i tak to wie bardzo dobrze, więc nie muszę jej nic wcale mówić, bo i tak wie. Ja na to: no to co, co między nami zaszło według ciebie? Ona mówi: mogłeś jeszcze wszystko zmienić, wszystko naprawić, gdy byliście nad morzem i Magda chciała z tobą być. Wszystko mi się wyspowiadała. Lecz ty byłeś zazdrosny i ona rankiem, budząc się w twym mieszkaniu, gdzie ją przyprowadziłeś podstępem, powiedziała sobie w duchu, że nie może z tobą być. Tak również postąpiła. I jest to twoja zasługa, co chciałam usłyszeć od ciebie, Silny.
Kładę sobie rękę na twarz. Gdyż dobrze się stało, że jej dziś tu nie ma, jej włosów szmacianych, jej głosiku ptasiego, jej śmiechu niby sypiącej się kobiety na klimaksie. Bo by dziś już na pewno nie uszła z życiem na sucho. Patrzę za nią, by jakby co ją zabić, zniszczyć. Muzyka, światła, neony. Tymczasem nie ma jej nigdzie, więc rozglądawszy się mówię Arlecie: gdzie Magda? Ona mówi, gdyż widzi moje wkurwienie nieczęste, krańcowe: z Lolem na działkę pojechała.
Na jaką działkę to mi już nie powie. Drży, bym nie pojechał tam i ich dwojga naraz nie zabił jednym ciosem. Nie zdusił i podeptał im twarzy własną stopą. Nie zakopał pod altanką wbiwszy w ziemię osikowy kołek i zalawszy w tym miejscu glebę rozpuszczalnikiem, denaturatem, by nigdy już nie zdołali wyjść. By uprawiali miłość podziemnie, niepublicznie, w ciemnych i przytulnych zapleczach gleby ogrodowej. Arleta nie, nie dopuści do tak przebiegłej zbrodni, gdyż sama trzęsie dupą, czy w toku śledztwa nie wyjdzie kwestia jej występków przeciw prawu z ruskimi papierosami.
Barman mówi, bym kładł na to laskę, i owszem, tak właśnie czynię. Lecz nie dlatego, bo mi nie zależy na Magdzie, lecz dlatego, bo mam na dzisiejszy dzień ważniejsze scenariusze, sprawy. Otóż jakie to się jeszcze okaże.


Dorota Masłowska "Wojna polsko-ruska"
- Pływanie wyszczupla - powiedział wieloryb.
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
alleluja con Użytkownik
  • Postów: 141
  • Skąd: Bruksela
Dodane dnia 09-09-2008 11:45
" (...) to, co wielu ludzi nazywa kochaniem, polega na wybieraniu jakiejś kobiety i ożenieniu się z nią. wybierają ją! – przysięgam ci, sam widziałem. tak, jakby w miłości mogło się wybierać, tak jakby to nie był piorun, który strzela w ciebie i zostawia cię zwęglonego na środku patio. powiedz, że wybierają bo-je-kochają, ja myślę, że jest na odwrót. nie wybiera się beatrycze. nie wybiera się julii, nie wybierasz ulewy, która zmoczy cię do suchej nitki, gdy wracasz z koncertu."


Julio Cortazar, Gra w klasy.
Wszystko, co dźwigasz, uzbroiłaś w ból -
To, co zakrywasz, w posępną odwagę.
A jesteś ogród. W tobie panny nagie,
Twarze młodzianków rozpęknięte wpół

(Nauka chodzenia S. Grochowiak)
Do góry
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
Jack the Nipper Użytkownik
  • Postów: 3011
  • Skąd: Centrum Świata
Dodane dnia 09-09-2008 20:22
"Jak tak było, tak tam było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."

Jaroslav Hasek "Przygody Dobrego Wojaka Szwejka"
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
valdens Użytkownik
  • Postów: 4635
  • Skąd: Worksop (U.K.)
Dodane dnia 03-11-2008 10:25
Cytat:
[...] Ojciec mój był dnia tego dziwnie ożywiony, spojrzenia jego, chytre, ironiczne spojrzenia, tryskały werwą i humorem. Potem, nagle poważniejąc, znów rozpatrywał nieskończoną skalę form i odcieni, jakie przybierała wielokształtna materia. Fascynowały go formy graniczne, wątpliwe i problematyczne, jak ektoplazma somnambulików, pseudomateria, emanacja kataleptyczna mózgu, która w pewnych wypadkach rozrastała się z ust uśpionego na cały stół, napełniała cały pokój, jako bujająca, rzadka tkanka, astralne ciasto, na pograniczu ciała i ducha.

- Kto wie - mówił - ile jest cierpiących, okaleczonych, fragmentarycznych postaci życia, jak sztucznie sklecone, gwoździami na gwałt zbite życie szaf i stołów, ukrzyżowanego drzewa, cichych męczenników okrutnej pomysłowości ludzkiej. Straszliwe transplantacje obcych i nienawidzących się ras drzewa, skucie ich w jedną nieszczęśliwą osobowość.

Ile starej, mądrej męki jest w bejcowanych słojach, żyłach i fladrach naszych starych, zaufanych szaf. Kto rozpozna w nich stare, zheblowane, wypolerowane do niepoznaki rysy, uśmiechy, spojrzenia!

Twarz mego ojca, gdy to mówił, rozeszła się zamyśloną lineaturą zmarszczek, stała się podobna do sęków i słojów starej deski, z której zheblowano wszystkie wspomnienia. Przez chwilę myśleliśmy, że ojciec popadnie w stan drętwoty, który nawiedzał go czasem, ale ocknął się nagle, opamiętał i tak ciągnął dalej:

- Dawne, mistyczne plemiona balsamowały swych umarłych. W ściany ich mieszkań były wprawione, wmurowane ciała, twarze: w salonie stał ojciec - wypchany, wygarbowana żona-nieboszczka była dywanem pod stołem. Znałem pewnego kapitana, który miał w swej kajucie lampę-meluzynę, zrobioną przez malajskich balsamistów z jego zamordowanej kochanki. Na głowie miała ogromne rogi jelenie.

W ciszy kajuty głowa ta, rozpięta między gałęziami rogów u stropu, powoli otwierała rzęsy oczu; na rozchylonych ustach lśniła błonka śliny, pękająca od cichego szeptu. Głowonogi, żółwie i ogromne kraby, zawieszone na belkach sufitu jako kandelabry i pająki, przebierały w tej ciszy bez końca nogami, szły i szły na miejscu...

Twarz mojego ojca przybrała naraz wyraz troski i smutku, gdy myśli jego na drogach nie wiedzieć jakich asocjacji przeszły do nowych przykładów:

- Czy mam przemilczeć - mówił przyciszonym głosem - że brat mój na skutek długiej i nieuleczalnej choroby zamienił się stopniowo w zwój kiszek gumowych, że biedna moja kuzynka dniem i nocą nosiła go w poduszkach, nucąc nieszczęśliwemu stworzeniu nieskończone kołysanki nocy zimowych? Czy może być coś smutniejszego niż człowiek zamieniony w kiszkę hegarową? Co za rozczarowanie dla rodziców, co za dezorientacja dla ich uczuć, co za rozwianie wszystkich nadziei, wiązanych z obiecującym młodzieńcem! A jednak wierna miłość biednej kuzynki towarzyszyła mu i w tej przemianie.

- Ach! nie mogę już dłużej, nie mogę tego słuchać! - jęknęła Polda przechylając się na krześle. - Ucisz go, Adelo...

Dziewczęta wstały, Adela podeszła do ojca i wyciągniętym palcem uczyniła ruch zaznaczający łaskotanie. Ojciec stropił się, zamilkł i zaczął, pełen przerażenia, cofać się tyłem przed kiwającym się palcem Adeli. Ta szła za nim ciągle, grożąc mu jadowicie palcem, i wypierała go krok za krokiem z pokoju. Paulina ziewnęła przeciągając się. Obie z Poldą, wsparte o siebie ramionami, spojrzały sobie w oczy z uśmiechem.


"TRAKTAT O MANEKINACH" Bruno Schultz
(Właściwie to mógłbym tu wkleić całe "Sklepy cynamonowe" )
- Pływanie wyszczupla - powiedział wieloryb.
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
Miladora Użytkownik
  • Postów: 7496
  • Skąd: Kraków
Dodane dnia 03-11-2008 10:48
A' propos Solaris Lema...
Na mnie i moją wyobraźnię podziałało (bardzo) ostatnie zdanie z tej książki - "Nie wiedziałem nic, trwając w niewzruszonej wierze, że nie minął czas okrutnych cudów."
Jest to też poniekąd odpowiedź na temat "Nieobecność uczuć..."...
Zawsze tkwi we mnie coś, co nie przestaje się uśmiechać (Romain Gary).
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
valdens Użytkownik
  • Postów: 4635
  • Skąd: Worksop (U.K.)
Dodane dnia 22-11-2008 19:23
Cytat:
Od czasu wyjazdu żony mieszkanie było nie sprzątane, łóżko nie zaścielane nigdy. Pan Karol przychodził do mieszkania późną nocą, sponiewierany, spustoszony przez nocne pohulanki, przez które go wlokły te dni upalne i puste. Zmięta, chłodna, dziko rozrzucona pościel była dlań wówczas jakąś błogą przystanią, wyspą zbawczą, do której przypadał ostatkiem sił jak rozbitek, miotany wiele dni i nocy przez wzburzone morze.

Omackiem, w ciemności zapadał się gdzieś między białawe chmury, pasma i zwały chłodnego pierza i spał tak w niewiadomym kierunku, na wspak, głową na dół, wbity ciemieniem w puszysty miąższ pościeli, jak gdyby chciał we śnie przewiercić, przewędrować na wskroś te rosnące nocą, potężne masywy pierzyn. Walczył we śnie z tą pościelą, jak pływak z wodą, ugniatał ją i miesił ciałem, jak ogromną dzieżę ciasta, w którą się zapadał, i budził się o szarym świcie zdyszany, oblany potem, wyrzucony na brzeg tego stosu pościeli, którego zmóc nie mógł w ciężkich zapasach nocnych. Tak na wpół wyrzucony z toni snu, wisiał przez chwilę nieprzytomny na krawędzi nocy, chwytając piersiami powietrze, a pościel rosła dokoła niego, puchła i nakisała - i zarastała go znowu zwałem ciężkiego, białawego ciasta.

Tymi białymi gościńcami powracał powoli do siebie, do dnia, do jawy - i wreszcie otwierał oczy, jak śpiący pasażer, gdy pociąg zatrzymuje się na stacji.

:lol:

To znowu Bruno Schulz, ale nie pamiętam tytułu.
- Pływanie wyszczupla - powiedział wieloryb.
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
pestkam1 Użytkownik
  • Postów: 23
  • Skąd:
Dodane dnia 20-01-2009 12:14
" - Czy my tęsknimy, Prezesie?
Kreska spoglądała za okno, a za oknem żył świat. Prezes wylegiwał się na fotelu.
- Musielibyśmy najpierw wiedzieć, co to znaczy tęsknić - powiedział - Wówczas rozpoznalibyśmy siebie.
- Właśnie, ja nie wiem. Bo czasem wszystko jest w porządku, a teraz czegoś brakuje albo się zmienia. Woda w miseczce smakuje jak stal, a za chwilę znów jest dobra.
- To głód, Kresko - przypomniał Prezes.
Zamyśliła się, przymknęła oczy.
- Nie, ja zawsze jestem głodna. A czasem tęsknię, a może to coś innego niż tęsknienie. Na przykład senność, albo spacer.
Prezes mruknął:
- Chyba jednak coś innego. Myślę, że koty tęsknią, ale najczęściej nie umieją o tym powiedzieć. I dlatego nikt tego nie dostrzega, nawet one same.
Kreska długo rozważała te słowa, aż zrobiło jej się smutno.
- Teraz bardzo się boję - szepnęła - bo robię coś, o czym nie wiem. Jest jakiś sposób aby to zmienić?
Stropił się, słysząc te słowa. Odpowiedział:
- Nie wiem, ale jeśli spróbujemy we dwoje, może nam się uda.
- Naprawdę tak myślisz?
- Mamy dużo czasu - Prezes wyciągnął się wygodnie, złożył głowę na łapkach i zaczął tęsknić razem z Kreską. "
...


Łukasz Orbitowski, 'Prezes i Kreska - jak koty tłumaczą sobie świat.'[i]
[/i]
Do góry
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
Tyler Durden Użytkownik
  • Postów: 215
  • Skąd:
Dodane dnia 20-01-2009 13:14
Uwaga SPOILER dla tych, którzy chcą przeczytać "Opiekunów" Koontz'a.

"Vince'a ogarnął wielki spokój. Czuł, że nic mu nie grozi, że jest nietykalny, nareszcie nieśmiertelny. Patrzył prosto w wylot lufy uzi i zupełnie się nie bał. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Przyjrzyj mi się uważnie. Jestem twoim największym koszmarem - powiedział.
- Bez przesady - odrzekł Travis i spokojnie nacisnął spust.
"It's only after you've lost everything that you're free to do anything."
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 20-01-2009 13:15
Cytat:
Tyler Durden napisał/a:

"Vince'a ogarnął wielki spokój. Czuł, że nic mu nie grozi, że jest nietykalny, nareszcie nieśmiertelny. Patrzył prosto w wylot lufy uzi i zupełnie się nie bał. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Przyjrzyj mi się uważnie. Jestem twoim największym koszmarem - powiedział.
- Bez przesady - odrzekł Travis i spokojnie nacisnął spust.


:lol:
Do góry
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 23-03-2009 12:26
"Nawet bezbronni, ślepi i pozbawieni głosu mają swoich bogów"
Terry Pratchett
"Panowie i damy"
Do góry
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
tentyp Użytkownik
  • Postów: 244
  • Skąd: Kociewska
Dodane dnia 23-03-2009 14:10
Początek "Zwrotnika koziorożca" H. Millera. Zahipnotyzował mnie i zamurował, czytałem ten pocztęk z 10 razy pod rząd, aż zacząłem czytać ciąg dalszy:)

"Skoro ktoś raz się pozbył upiora, wszystko następuje z niezachwianą pewnością, nawet pośród chaosu. Od początku był tylko i wyłącznie chaos - płyn, który mnie omywał i który wchłaniałem skrzelami. W substracie, gdzie księżyc rzucał jednostajny, mleczny blask, królował spokój i płodność; wyżej natomiast rozbrzmiewały waśnie i zgiełk. We wszystkim natychmiast dopatrywałem się przeciwieństw, sprzeczności, między zaś rzeczywistością i nierzeczywistością - ironii, paradoksu. Byłem swoim największym wrogiem. Nie znalazłoby się nic, co pragnąłbym robić, a czego robić bym nie mógł. Już nawet w dzieciństwie, kiedy niczego mi nie zbywało, chciałem umrzeć: chciałem się poddać, bo nie widziałem sensu w walce. Czułem, że przedłużanie mojej egzystencji, o którą przecież nie prosiłem, niczego nie dowiedzie, nie przyczyni, nie doda ani nie ujmie. Wszyscy dokoła mnie byli skazani na porażki, a jeżeli nie na porażki, to na śmieszność. Zwłaszcza ci, którzy odnieśli sukces. Ludzie sukcesu nudzili mnie niepomiernie. Współczułem nieudolnym, chociaż bynajmniej nie z sympatii. Powodowało mną czysto negatywne uczucie, pewna słabość, która rozkwitała na sam widok ludzkiego nieszczęścia. Kiedy szedłem innym z pomocą, nie łudziłem się nadzieją, że to polepszy ich sytuację; pomagałem dlatego, że nie potrafiłem się temu oprzeć. Sama chęć zmiany stanu rzeczy wydawała mi się czcza; byłem przekonany, że nic się nie zmieni, chyba że za sprawą zmiany w sercu, ale kto zdoła zmienić serca ludzkie? Raz na czas któryś z moich znajomych się nawracał - aż mi się chciało rzygać. Bóg nie był mi potrzebny bardziej niż ja Jemu, a jeżeli w ogóle istnieje, jak sobie często mówiłem, spotkam się z Nim na chłodno i splunę Mu w twarz.
Najbardziej mi przeszkadzało to, że od pierwszego wejrzenia brano mnie zwykle za człowieka dobrego, życzliwego, szczodrego, lojalnego i wiernego. Może i miałem te wszystkie zalety, ale jeżeli nawet, to tylko dlatego, że pozostawałem obojętny - stać mnie było na dobroć, życzliwość, szczodrość, lojalność i tak dalej, bo byłem wolny od zazdrości. Jednej jedynej zazdrości ofiarą nigdy nie padłem. Nigdy nikomu ani niczemu nie zazdrościłem. Przeciwnie, dla wszystkich i dla wszystkiego czułem jedynie litość. Od samego początku musiałem się przyuczać, żeby niczego zbyt gorliwie nie pragnąć. Od samego początku miałem pewną, aczkolwiek sztuczną niezależność. Nikt mi nie był potrzebny, bo chciałem być wolny, chciałem robić i dawać wyłącznie to, co mi podyktuje kaprys. Z chwilą, gdy czegokolwiek ode mnie oczekiwano albo żądano, natychmiast stawałem okoniem. Taką właśnie postać przybrała moja niezależność. Innymi słowy, byłem zepsuty, zepsuty, można by rzec, od zarania. Zupełnie jak gdyby matka wykarmiła mnie trucizną i chociaż wcześnie odstawiono mnie od piersi, owa trucizna nigdy nie opuściła mojego organizmu. Nawet kiedy matka odstawiła mnie od piersi, zachowałem całkowitą obojętność; dzieci na ogół się buntują albo przynajmniej udają bunt, a mnie to guzik obchodziło. Już w powijakach miałem naturę filozofa. Z zasady byłem przeciwny życiu. Jakaż to zasada? Zasada daremności. Wszyscy dokoła walczyli. Ja zaś jeżeli na pozór dokładałem starań, to wyłącznie w tym celu, żeby komuś sprawić przyjemność; w głębi duszy gówno mnie to obchodziło. A jeżeli ktoś zechce mi wyjaśnić, dlaczego tak właśnie było, wszystkiemu zaprzeczę, bo urodziłem się z przekleństwem, którego nic nie wymaże. Później, już jako dorosły człowiek, dowiedziałem się, że wyjęcie mnie z łona matki przysporzyło im nie lada kłopotów. Świetnie to rozumiem. Po co się niby ruszać? Po co wychodzić z miłego, ciepłego miejsca, z przytulnego schronienia, w którym wszystko dostaje się za darmo? Najwcześniejsze moje wspomnienie to zimno, śnieg i lód w rynsztoku, szron na szybach okiennych, chłód zaparowanych zielonych ścian kuchni. Dlaczego ludzie mieszkają w barbarzyńskich klimatach strefy umiarkowanej, jak się ją niesłusznie nazywa? Bo są z urodzenia idiotami, próżniakami i tchórzami. Dopiero w wieku dziesięciu lat zdałem sobie sprawę, że istnieją "ciepłe" kraje, całe obszary, na których nie trzeba wyciskać z siebie siódmych potów, żeby przeżyć, ani też drżeć z zimna i udawać, że to takie krzepiące i wesołe. Wszędzie tam, gdzie jest zimno, mieszkają ludzie, którzy zaharowują się jak dzicy, a kiedy wydają na świat potomstwo, prawią mu kazania o pracy - która jest w gruncie rzeczy tylko i wyłącznie doktryną bezwładu. Moi rodacy byli do szpiku kości typami nordyckimi, a zatem idiotami. Wyznawali wszelkie niesłuszne idee, jakie kiedykolwiek objawiono. Pośród nich znalazła się doktryna czystości, nie wspominając już o prawości. Byli czyści aż do znudzenia. Za to w środku cuchnęli. Ani razu nie otworzyli drzwi prowadzących do wnętrza duszy; ani razu nie zamarzyło im się skoczyć na oślep w ciemność. Po obiedzie zmywano obowiązkowo naczynia i ustawiano je w kredensie; gazetę po przeczytaniu składano równiutko i kładziono na półkę; ubrania po upraniu prasowano, składano w kostkę i umieszczano w szufladach. Wszystko było gotowe na jutro, tyle że jutro nigdy nie nadchodziło. Teraźniejszość stanowiła jedynie pomost, i tak po dziś dzień wszyscy jęczą na tym pomoście wtórując jękom świata, a żaden z tych idiotów nie pomyśli o wysadzeniu owego pomostu w powietrze.
W swej goryczy często szukam powodów, żeby ich potępić, po to by jeszcze bardziej potępić siebie. Gdyż pod wieloma względami sam ich przypominam. Przez długi czas uważałem, że udało mi się zbiec, ale w miarę upływu czasu widzę, że wcale nie jestem lepszy, może nawet trochę gorszy, bo przecież widziałem znacznie wyraźniej niż oni, a mimo to nie zdołałem zmienić swojego życia. Kiedy patrzę na nie wstecz, wydaje mi się, że nigdy nie zrobiłem niczego z własnej woli, jedynie pod naciskiem innych. Ludzie często mnie uważają za faceta żądnego przygód; nic bardziej mylnego. Moje przygody zawsze były przygodne, zawsze mi narzucane, wcale ich nie podejmowałem, tylko musiałem je znosić. Stanowię kwintesencje owych dumnych, chełpliwych nordyckich ludów, które nie miały najmniejszej smykałki do przygód, a mimo to przetrząsnęły całą ziemię, wywróciły ją na nice, zostawiając wszędzie po sobie relikty i ruiny. Niespokojne duchy, lecz nie żądne przygód. Udręczone duchy, niezdolne do życia dniem dzisiejszym. Wszyscy, jak jeden mąż, haniebni tchórze, nie wyłączając mnie. Albowiem istnieje tylko jedna wielka przygoda, mianowicie wyprawa w głąb siebie, gdzie nie liczą się ani czas, ani przestrzeń, ani nawet czyny."

Zdzieram palce do krwi, kiedy wbijam je w marmur,
Knykcie lżą swój byt, kiedy żrą pył kwarcu,
Chrobot stawów na nowo definiuje dźwięk[...]
To jest napad na babel - niosę wiarę w tusz i papier'
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Ulubione fragmenty w prozie
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 25-03-2009 08:25
"Świat jest jednak cholernie kruchy, kruchy jak te wydmuszki, wszystkie z wierzchu pięknie pomalowane, ale puste w środku. "
Cujo- Stephen King
Do góry
  • Skocz do forum:
Polecane
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.