Wspólne Opowiadanie
Portal Pisarski » Z innej beczki » Archiwum
Autor
Wspólne Opowiadanie
MarcinD Użytkownik
  • Postów: 397
  • Skąd: SCI
Dodane dnia 27-05-2006 08:59
Wspólne opowiadanie...?? Czemu nie, zapraszam wszystkich do podjęcia tegoż "wątku". Ale najpierw zaznaczę kilka kwestii formalno-technicznych ;).

1. Tytuł nie ma nic wspólnego z moim opowiadaniem, jakie już ukazało się na portalu. Identyczność była jak najbardziej zamierzona ;), ale to zupełnie odrębne gatunki.

2. Opowiadanie to "typowy" kryminał - więc nie ma żadnych elementów typowych dla fantasy czy science - fiction ;). Wybrałem taki gatunek, bo...tak i już ;). Akcja toczy się w latach współczesnych w jednym z amerykańskich miast. Specjalnie nie piszę, w jakim ;).

3. Każdy z chętnych dopisujących kolejną część proszony jest o pilnowanie ilości słów - by nasze WSPÓLNE opowiadanie nie przeistoczyło się w "opowiadanie jednego autora" ;). Proponuję trzymać się limitu do maksymalnie 4000 znaków ze spacjami - Word ma taką opcję, jak "Statystyka Wyrazów" w menu "Narzędzia", gdzie to podaje. Oczywiście, nikt chyba nie będzie się licytował na ilość znaków ;) chodzi mi po prostu o w miarę równe długości kolejnych odcinków :).

4. Nad całością wspólnego opowiadania bezczelnie i zuchwale ;) pozwolę sobie objąć pieczę ja. Ale bez obaw, nie planuję niczego kasować :p. Ale zamierzam wszystkie kolejne części zapisywać "u siebie" na dysku na wszelki wypadek - RZECZ JASNA OCZYWIŚCIE - wraz z nickami autorów poszczególnych części. To nasz WSPÓLNY tekst i nikt chyba się nie będzie podpisywał pod jego całością ;).

5. I na koniec opisuję nieco dokładniej, niż w moim fragmencie opowiadania, głównego bohatera raz, że na wszelki wypadek, dwa, by nie było tak, że "na potrzeby" fabuły odcinków pisanych przez różnych autorów jego przeszłość będzie jak guma, mieszcząc wszystko co się da ;). A więc:

Johny - główny bohater :). Nie ma samochodu, ale motocykl - Suzuki Hayabusę i w związku z tym zwykle nosi motocyklowy strój - skórzane spodnie i kurtkę. Ma licencję detektywa (a co za tym idzie również legitymację). Zazwyczaj, jako że w końcu jest detektywem ;) nosi przy sobie pistolet i kajdanki. Poza tym jest ledwie trzydziestopięcioletnim brunetem, krótko obciętym o szarobłękitnych oczach, mieszkającym samotnie w jednym z licznych mieszkań w wieżowcu za centrum miasta, gdzie też mieści się biuro detektywistyczne "Trójka" - jako że jego członkami są Johny właśnie, Tom oraz jego żona, Samanta (Tom poznał ją gdy miał dwadzieścia siedem lat, a rok później się pobrali). Johny w wieku dwudziestu pięciu lat rozpoczął służbę policyjną, wraz ze swym przyjacielem jeszcze "ze szkolnej ławki", Tomem. Nim jednak oboje skończyli trzydzieści dwa lata, odeszli z policji (na własną prośbę, czując, że to nie to, co chcieliby robić w życiu ;) ) i założyli własne biuro detektywistyczne.

6. I ostatni punkcik - tenże spis zasad to open source ;). Jak ktoś pomyśli, co można by jeszcze tutaj dołożyć, a co zapomniałem, niech napisze na PW to uzupełnię, albo napisze sam. A teraz to chyba wszystko, więc zapraszam do czytania, a przede wszystkim do pisania :). Mam nadzieję, że mój pomysł się przyjmie ;).

Wyższa Konieczność.

Telefon dzwonił. Bóg raczy wiedzieć, jak długo. No ale w końcu po to jest noc, żeby ludzie spali. W każdym razie nim sięgnąłem po niego (żałując po raz setny, tego, że telefon leżał na szafce nocnej obok) rzuciłem okiem na budzik. Druga trzydzieści w nocy. Kto mógł do mnie dzwonić o tej porze...?? Nie miałem pojęcia. Tym bardziej było to dla mnie zaskoczeniem, że na wyświetlaczu komórki zobaczyłem imię Samanta. Była moją dobrą znajomą i żoną równie dobrze znajomego kumpla, Toma. Ech, nasza znajomość wywodziła się jeszcze ze szkoły policyjnej, gdy obaj byliśmy młodymi szczeniakami mającymi ledwie po dwadzieścia kilka lat. Teraz, prawie dziesięć lat później mieliśmy za sobą policyjną służbę oraz działalność we własnej agencji detektywistycznej. O co mogło chodzić? I dlaczego nie zadzwonił do mnie Tom? Dałem sobie jeszcze kilka sekund na dobudzenie się, po czym podniosłem telefon do ucha.
- Nareszcie!! - usłyszałem jej głos - już myślałam, że nie odbierzesz.
- Co się stało? Czemu ty dzwonisz, a nie Tom? - zapytałem i usiadłem na łóżku. Skrzywiłem się, gdy stopy dotknęły zimnej podłogi wyłożonej panelami - i dlaczego...?
- Johny - przerwała mi - Tom nie żyje - gdy informacja ta dotarła do mnie i została przetrawiona przez walczący z ospałością mózg, nie odzywałem się przez kilka sekund.
- Jak to się stało...?? - zapytałem - przecież...Wczoraj jeszcze z nim rozmawiałem!!
- Ja też. Wieczorem powiedział mi, że musi coś załatwić, a pół godziny temu przyjechał po mnie ktoś z policji. Tom nie żyje i policja raczej wyklucza przypadek.
- Gdzie jesteś? - zapytałem całkiem już trzeźwo. Wreszcie zacząłem myśleć jak (były co prawda, ale jednak zawsze) policjant - zaraz przyjadę - Samanta podała mi adres - świetnie, będę za kwadrans - dodałem i przerwałem połączenie. Szybko wyszedłem i ruszyłem do drzwi...

W ledwie piętnaście minut później zatrzymałem motocykl tuż obok policyjnych radiowozów. Zauważyłem, że sanitariusze wsuwają już do karetki nosze z ciałem zamkniętym w czarnym worku. Zeskoczyłem ze "ścigacza", powiesiłem kask na rączce i rozejrzałem się. Samanta - drobna blondynka z luźno rozpuszczonymi włosami, podeszła do mnie.
- Co się stało? - zapytałem, patrząc na jakiś samochód stojący na środku ulicy w otoczeniu radiowozów.
- Tom spadł z tamtego dachu - wskazała dłonią na duży wieżowiec - na samochód - popatrzyłem na auto. Dach był wgnieciony, wiedziałem, że Tom musiał solidnie uderzyć. Na pewno zginął na miejscu. Rozejrzałem się wokół. Twarze kilku policjantów były dla mnie znajome. Dawni kumple z pracy.
- Poczekaj chwilę - powiedziałem do Samanty i podszedłem do starszego sierżanta - cześć Mike. Co możesz mi powiedzieć? - starszy ode mnie policyjny detektyw westchnął cicho.
- Póki co, niewiele. Tom spadł z dachu. Tyle wiemy jak na razie. Nie wiem nic poza tym. Musisz poczekać na oficjalne wyniki sekcji. Ty chyba wiesz lepiej, czym się zajmował i kto mógł pomóc mu sfrunąć.
- Myślisz, że to...
- Na pierwszy rzut oka to widać. Najpierw stoczył niezłą walkę na górze, ale przegrał.
- Dobra, nie ma co tutaj siedzieć. Wpadnę jutro do ciebie, co? - zapytałem a Mike tylko skinął głową. Szybko wróciłem do Samanty i po chwili odprowadziłem ją do radiowozu, który miał ją odwieźć do domu...

W czasie, gdy spokojnie sunąłem przez miasto do mojego mieszkania, które jednocześnie było naszym biurem, mogłem spokojnie pomyśleć. Tom prowadził sprawę właściciela banku, którego ktoś od kilkunastu dni straszył. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób miałoby to doprowadzić do jego śmierci. Nagle zdałem sobie sprawę, jaki błąd popełniłem i zacisnąłem rączkę hamulca tak, że motocykl aż stanął na przednim kole, po czym błyskawicznie zawróciłem i pomknąłem z powrotem na miejsce wypadku. Musiałem poszukać jakiś śladów na dachu wieżowca, z którego spadł Tom. Po prostu musiałem. Ponadto wiedziałem, że gdy przyjadę na miejscu, po policyjnych technikach, zapewne wściekłych, z powodu niespokojnej nocy, nie będzie już śladu. Wiedziałem więc, że będę miał czas na spokojne przeszukanie dachu dwudziestopiętrowego budynku. Musiałem to zrobić, choćby dlatego, że w wieżowcu naprzeciwko był bank, którego właściciel prosił nas o pomoc...Zastanawiało mnie tylko, co tam znajdę...??
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
MarcinD Użytkownik
  • Postów: 397
  • Skąd: SCI
Dodane dnia 29-05-2006 10:13
Dość szybko przyjechałem na miejsce, w końcu była już późna noc i ulice nie były zatłoczone. Zatrzymałem motocykl na tyłach budynku sąsiadującego z wieżowcem, z którego spadł Tom. Kask zapiąłem na uchwyt tuż pod siedzeniem i popatrzyłem na niewielki kufer. Co mogło być mi potrzebne? Z niewielkiego kufra zabrałem cyfrowy aparat fotograficzny oraz silną latarkę. Rozejrzałem się, ale okolica nie wyglądała zbyt...nieciekawie. Pomyślałem, że na tą krotką chwilę motocykl mógł zostać. I tak był całkiem nieźle zabezpieczony przed ewentualną kradzieżą. Szybko podszedłem do ściany budynku i bez trudu ściągnąłem metalową, przeciwpożarową drabinkę w dół. Krótka wspinaczka i byłem już na szczycie czteropiętrowego budynku przylegającego do wieżowca. Kolejne metalowe schody i już dach, z którego Tom obserwował budynek banku. Włączyłem światło latarki i omiotłem krawędź przy ulicy. Łatwo je dostrzegłem. Czarne, wąskie linie gumy, jaka zostaje gdy podeszwa buta ściera się o beton. Uklęknąłem przy nich. Ewidentnie wskazywały na ślady walki. Tom umiał się bić. Obaj niejeden raz musieliśmy się ratować z opresji przy użyciu pięści i nóg. Poza tym przecież obaj przechodziliśmy policyjne szkolenia i regularne treningi. Uklęknąłem przy śladach i dokładnie wokół poświęciłem latarką, jednak nie widziałem już żadnych innych śladów. Nagle wydało mi się, że coś błysnęło. Przy samym murku okalającym dach. Poświeciłem w to miejsce. Mała, srebrna zapalniczka. Na jej boku była wygrawerowana podobizna motocyklisty jadącego na "ścigaczu". Czyżby policjanci to przeoczyli? Byłem pewny, że zapalniczka nie należała do Toma - on nigdy nie palił. Z kieszeni kurki wyciągnąłem paczkę chusteczek i po ich wyciągnięciu do woreczka wsunąłem zapalniczkę. Całe szczęście, że nadal miałem na dłoniach cienkie, skórzane rękawiczki. Jutro pojadę z nią do moich dawnych kumpli na komendzie, może coś na niej znajdą. Wstałem i odwróciłem się chcąc wrócić do motocykla, ale zawahałem się. Kilka kroków dalej, bliżej środka dachu znajdowała się plama smoły, najwidoczniej dach nieznacznie przeciekał i "na szybko" załatano pęknięcie. Wciągnąłem powietrze. Nadal było ciepło - przez cały dzień słońce mocno przyświecało. Uklęknąłem przy krawędzi czarnej plamy, tak, by nie zabrudzić spodni i poświeciłem na nią latarką. Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Wyraźny odcisk buta. Włączyłem aparat i zrobiłem kilka zdjęć. Dzięki mocnej lampie błyskowej wyszły nader ostro, ale i tak niewielki w sumie ekranik aparatu nie był w stanie wyświetlić wyraźnie zdjęcia. Wyłączyłem aparat i raz jeszcze rozejrzałem się wokół, ale nie znalazłem nic więcej. Szybko ruszyłem na schody. Gdy podszedłem do krawędzi niższego bloku, popatrzyłem w dół. Obok mojej "Suzi" stał inny motocykl. Patrzyłem chwilę na nieznajomego mi motocyklistę. Światła jego maszyny były włączone i rzucały do przodu szeroki strumień światła. Nie miałem pewności, ale chyba była to Yamacha. Sięgnąłem pod kurtkę, upewniając się, że broń była na swoim miejscu, po czym zacząłem wolno schodzić, specjalnie hałasując nieco bardziej, by nieznany mi motocyklista mnie usłyszał. Miałem nadzieję, że nie miał złych zamiarów. Jednak po chwili doszedłem do wniosku, że tak późno w nocy mógł zatrzymać się obok mojej Hayabusy tylko w jednym celu. Tyle, że ja nie zamierzałem wcale się ścigać...
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
Wiktor Orzel Administrator
  • Postów: 3517
  • Skąd: Kraków
Dodane dnia 31-05-2006 14:35
Nieznajoma postać bacznie rozglądała się dookoła. Schodziłem najciszej jak potrafiłem. Po chwili nieznajomy opuścił swoją maszynę i i ukradkiem majstrował przy motorze.. Podszedłem do niego. Nadal mnie nie widział. Wyciągnąłem broń i przystawiłem mu do głowy. -Nie ruszaj się!- tajemniczy osobnik odskoczył jak oparzony. -Ja tylko chciałem..ekh -Nie ważne co chciałeś! - Krzyknąłem. Biały snop światła delikatnie rozjaśnił twarz delikwenta. Miał długie włosy, dwutygodniowy zarost i charakterystyczną czarną skórę. W lewym uchu odbijając światło migotał srebrny kolczyk w kształcie krzyża.
-jesteś tutejszy?- spytałem. -Na to wygląda, mam dom naprzeciwko, ale co chodzi?- To ja jestem tu od zadawania pytań- przerwałem mu. -Słyszałeś o morderstwie? Podrapał się po głowie po głowie próbując skojarzyć fakty.
-Jak wychodziłem na pole było pełno psów, więc zapewne coś tu się stało, Hyhy- Mówił powolnie i chaotycznie. Cuchnęło od niego jak od najgorszego psa. Wyglądał na podpitego, a być może był naćpany. -Kto rządzi w tej dzielnicy? -Jimmy- wybełkotał. Rozstaliśmy się bez pożegnania. Dowiedziałem się ważnej rzeczy. W każdej z takich dzielnic istniały gangi uliczne, a gangami rządziły przeróżne ścierwa dorabiając sobie na burdelach, narkotykach i tak dalej. Pierwszy trop prowadzi właśnie w głąb struktury gangu, któy być może miał jakiś interes w tym morderstwie, co może mieć powiązanie z bankiem. Mknąłem po bezdrożach nowojorskich ulic, pragnąc rozwinąć jak największą szybkośc. Byłem zły. Thom był moim najlepszym przyjacielem. Teraz wiem, że muszę rozwikłać te sprawę! Przyśpieszyłem...
wiktororzel.pl
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 31-05-2006 18:15
Jeszcze nigdy nie jechałem tak szybko nocą ulicami miasta. Te wszystkie światła mijane z wielką prędkością wyglądały tak psychodelicznie... niemalże mnie hipnotyzowały... Ale byłem wściekły, musiałem odreagować. Na zakrętach składałem się tak, że kolanami dotykałem asfaltu. Na dodatek w pośpiechu nie założyłem ochraniaczy... powinienem zwolnić... jednak skuliłem się jeszcze bardziej, aż do pozycji embrionalnej i schowałem za skromna szybką mej słodkiej Suzi i przekręcałem manetkę. W takiej pozycji zgRubiona szrama na mych plecach wypiętrzyła się i przypomniała o swym istnieniu... tak, kiedyś już dostałem nauczkę za jazdę bez ochraniaczy. Po zdarzeniu wytatuowałem sobie na lewym nadgarstku znak nieskończoności i zadeklarowałem się jako dawca organów w wiadomej instytucji, bo nie zamierzam zrezygnować z szybkiej jazdy, a mogę komuś uratować życie... swą śmiercią. Kiedy moje czarne myśli zapuściły już głęboko korzenie w mojej głowie wydało mi się, że słyszę bardzo głośny warkot motocykla. Ktoś musiał przerobić sobie tłumiki na sportowe, by przebić hałas mej Hayabusy. Tak! Myśląc, że wyciskam z mej Suzi wszystko co mogę ktoś podbił do mnie i zrównał się z ma jazdą. O Boże! To ten ćpun spod banku! Zapieprza bez świateł, dlatego go nie zauważyłem! Jedzie swoja Yamahą, na baku dostrzegam napis FJR 1300, musiał ją nieźle podrasować do takiej jazdy. Mknął bez kasku, w samej kurtce skórzanej, dżinsowych spodniach i adidasach. Włosy biły go po plecach, a ten cholerny kolczyk jak jakiś omen, który szczególnie zapisał się w mej pamięci migotał jak jakieś iskry. Dał mi ręką charakterystyczny znak... szybka myśl... tak, czy nie? Nie mam ochoty się ściagać, ale... Takim szmaciarzom nie można się dawać, bo później będą cię już gnębić cały czas. Kiwnąłem głową... zdąrzył krzyknąć "jetem dante" I NAGLE WCISNĄŁ CHAMULEC! OBRÓCIŁEM SIĘ! ZOSTAŁ W TYLE! A W POWIETRZU UNOSIŁA SIĘ CHMURA DYMU ZE SPALONEJ GUMY! BAŁEM SIĘ SPOJRZEĆ PRZED SIEBIE! KU**A MAĆ! POLICJA!
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
MarcinD Użytkownik
  • Postów: 397
  • Skąd: SCI
Dodane dnia 01-06-2006 07:34
Błyskawicznie przeanalizowałem wątłą sieć dawnych znajomości wśród policjantów. Nie, żadna z tych znajomości nie dawała mi żadnych szans. Jakby nie patrzeć, doszedłem prawie do kresu możliwości mojej Suzi i pewnie złapał mnie każdy fotoradar w tym mieście. Tym oczywiście się nie przejmowałem - tablicy nijak nie dało się odczytać...Zacisnąłem rączkę przedniego hamulca, ale tylko po to, by trochę zwolnić - prędkość spadła do niecałych stu trzydziestu kilometrów. Dwa radiowozy i...jasna cholera. Między nimi policyjny "ścigacz". Oczywiście - szybka Honda. Dlatego właśnie nie cierpię motocykli spod znaku skrzydła. Przekręciłem rączkę gazu i Suzi zawyła rozpaczliwie, znów rozpędzając się do prędkości bliższych startującym samolotom. Widziałem w lusterku, że dwa radiowozy ruszyły w stronę Yamahy a policyjna Honda rusza za mną. Ze złością pomyślałem o tym szmaciarzu. Cwaniak. Pewnie zniknie sprzed oczu policjantom, nim ci wrzucą drugi bieg w swoich chevroletach. Zerknąłem do lusterka. Honda sunęła za mną, ale jej kierowca liczył chyba na moje poddanie się - mimo, że teraz jechałem ledwie "dwusetką", sunął tylko za mną, wyjąc kogutami. Dzisiaj miałem chyba pecha. Cholernego pecha. Pewnie już wzywał przez radio posiłki i lada chwila dołączą się do nas kolejni policjanci. Naprawdę pech. Najpierw śmierć przyjaciela, potem to szaleństwo. Byłem na siebie zły, że dałem ponieść się emocjom. Ale cóż, podniesiona adrenalina w mojej krwi dawała mnóstwo frajdy. Jak narkotyk. Znów zerknąłem w lusterko. Honda cały czas sunęła za mną. Wiedziałem, że jazda na wprost nie daje mi szansy. Moja Suzi była rasowym streetfighterem i choć może nie było tego widać na pierwszy rzut oka, to jednak jej przeróbki kosztowały niezłą sumkę. Ale warto było. O wiele lepiej trzymała się w ciasnych zakrętach. I właśnie to miałem zamiar wykorzystać. Gdy tylko zbliżyłem się do skrzyżowania, niemal położyłem motocykl na zakręcie. Znów kilkanaście milimetrów czarnej skóry na kolanie zostało na asfalcie, ale warto było. Kierowca Hondy musiał zwolnić. Gdy tylko wypadłem po zakręcie na prostą, usłyszałem klakson. O wiele za wcześnie, wyminąłem sporą ciężarówkę ze sporym zapasem miejsca. Teraz już mknąłem między samochodami. Zwolniłem do stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i kciukiem przełączyłem włącznik światła, gasząc tylko tylne - przeróbka własnej roboty. Teraz już ścigający mnie policjant nie miał szans - na szerokiej ulicy pełnej samochodów po prostu musiał mnie zgubić. I całe szczęście. Wrzuciłem neutralny bieg i pozwoliłem Suzi spokojnie wytracać prędkość. Prędkość spadała szybko tak, jak moje tętno i w chwilę potem spokojnie wjechałem do podziemnego parkingu pod apartamentowcem, gdzie mieściło się nasze biuro i jednocześnie moje mieszkanie. Zostawiłem motocykl na swoim miejscu i z niewielkiego kufra o aerodynamicznych kształtach zabrałem aparat. Szybko poszedłem do windy.

Gorący prysznic pięć minut później pozwolił mi przemyśleć niektóre sprawy. Dzielnicą, w której był bank, rządził gość o imieniu Jimmy. Każdą dzielnicą rządził ktoś inny. Zastanawiałem się, czy to mógł być dobry trop. No i jeszcze ta zapalniczka, z grawerunkiem wskazującym na motocyklistę oraz gość na Yamaszce. Cała ta sprawa śmierdziała. Koniecznie muszę się jutro pojawić na komendzie i oddać zaufanym kumplom zapalniczkę oraz wypytać o gościa imieniem Dante i tego całego Jimmego. I jeszcze jedna rzecz - nie zaszkodzi odwiedzić właściciela banku. Nie wiem, dlaczego, ale wydawało mi się, że wiedział więcej, niż zdradził. Gdy prosił nas o pomoc, powiedział tylko, że był szantażowany. Pokazał nam zdjęcia, jakie zrobił mu szantażysta - z żoną i z ledwie siedemnastoletnią córką. Wiadomo, każdy facet zrobiłby dla swojej rodziny wszystko, ale...Czułem, że to nie była prawda. A przynajmniej - nie cała prawda.
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 01-06-2006 16:42
Na sen zostały mi jeszcze jakieś trzy godziny. O dziesiątej powinienem już otworzyć biuro i być rześki, wypoczęty oraz gotowy do akcji... nie ma szans. Doszedłem jednak do wniosku, że nie ma sensu iść spać, bo jak mnie teraz zetnie to po tak wyczerpującej nocy obudzę się jako zombie z workami pod oczami i bólem głowy. Lepiej usiąść spokojnie w miękkim fotelu i wypić owocowego drinka z truskawek, banana i kefiru... tak... stres po całej nocy zejdzie za mnie i zostawi mnie z czystym umysłem. Zrobiłem sobie więc koktajl... mikser o 6 rano raczej nie był miłym dźwiękiem dla mych sąsiadów. Za oknem świtało, wielkie czerwone słońce, które zaraz rozgrzeje tą betonową dżunglę zaczęło już wyglądać zza horyzontu. Zmierzając ku mojemu ulubionemu fotelowi przystanąłem na chwilę przy oknie, by się rozmarzyć, gdy w głowie mglisto... ta czerwień mnie trochę uspokoiła... straciłem przyjaciela, mam za sobą paskudną noc, ale pewność, że słońce jednak znów wzejdzie i właśnie zaczyna się nowy, kolejny dzień pomimo wszystko... to budujące. Muszę dalej trwać... trzeba żyć dalej. Spuściłem na chwilę głowę, by rozmasować sobie skronie... wtedy mój wzrok napotkał w odbiciu szyby twarz kogoś kto stał w drzwiach prowadzących na korytarz... była bardzo rozmazana, ale ten obraz rozpoznałbym wszędzie... o Boże! Przecież to niemożliwe! "Tom ?" – zapytałem uradowany, a jednocześnie zdumiony. Szybko się odwróciłem... jednak nikogo nie zobaczyłem. Zorientowałem się, że to mój zmęczony umysł płata mi figle... wtedy tak naprawdę wszystko do mnie dotarło. Wydobył się ze mnie wielki szloch. Zacząłem płakać, wprost ryczeć... usiadłem na ziemi i płakałem. Płakałem grożąc całemu światu, że pomszczę tą śmierć. Wylałem całą swą czarę, uwolniłem wszystkie emocje... i poczułem się lepiej.
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
MarcinD Użytkownik
  • Postów: 397
  • Skąd: SCI
Dodane dnia 02-06-2006 07:49
Obudziły mnie jakieś dźwięki i...zapach kawy. Boże, kawa. Napój bogów. Otworzyłem oczy i natychmiast poczułem, że jednak dzisiejszy dzień zaczynam jak zombie. Oczy bolały mnie jak jasna cholera a najmniejszy ich ruch potęgował tylko to uczucie. Jęknąłem cicho i podniosłem się z fotela z kolejnym jęknięciem. Plecy na wysokości nerek też bolały. Popatrzyłem na zegarek. Dochodziła już dziesiąta. Ciche przekleństwo. Rozejrzałem się. Na moim biurku stała filiżanka kawy a do pokoju, w którym przypadkiem mnie "ścięło" weszła Samanta. Fakt, żona Toma była naszą wspólniczką i też miała klucze.
- Witaj, Johny - powiedziała - obudziłam cię? Nie chciałam, wybacz. Ale zaparzyłam ci kawę - popatrzyłem na nią. Jak zawsze z radosnym głosem. Uśmiechnąłem się. Była twardą kobietą. Dopiero, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, ujrzałem smutek. Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czym Samanta opuściła głowę. Podszedłem do niej i mocno przytuliłem. Czułem, jak drży, ciągle płacząc. Chyba było jej to potrzebne. Tak, jak wczoraj wieczorem mi. Po dłuższej dopiero chwili oderwała głowę od mojego ramienia.
- Przepraszam, ale... - jej głos nadal jeszcze się łamał - ja musiałam...
- Musiałaś się wypłakać - powiedziałem - wiem. Już w porządku - dodałem. Samanta uwolniła się z moich ramion a ja podszedłem do niewielkiego biurka. Samanta parzyła świetną kawę. Pociągnąłem kilak dużych łyków, czując, jak gorący napój wypełnia mój pusty żołądek. Teraz dopiero poczułem nieludzki głód. Wczoraj chyba nie było na to czasu. Odstawiłem filiżankę na biurko.
- Słuchaj, wczoraj dowiedziałem się kilka ciekawych rzeczy. Porozmawiamy, jak tylko wezmę prysznic, ok.? - zapytałem i nawet nie czekając na jej odpowiedź, zniknąłem w łazience. Tego cholernie potrzebowałem. Zmyć z siebie całe zmęczenie i ból po tych paru godzinach przespanych na fotelu który został zdecydowanie zaprojektowany do siedzenia...

- Och, naprawdę genialny pomysł - powiedziałem do Samanty, gdy wróciłem do naszego biura, w którym unosił się zapach pizzy. Byłem wściekle głodny. A do tego jeszcze do pizzy był dołączony "porządny" sos - nie jakiś tam zwykły ketchup, tylko po prostu sos do pizzy...
- Domyśliłam się, że będziesz miał ochotę na pizzę. Czego się dowiedziałeś? - zapytała.
- Przede wszystkim... - położyłem na talerzu spory kawałek pizzy - znalazłem to na dachu budynku - z kieszeni kurtki wyciągnąłem zapalniczkę zawiniętą w foliową paczkę po chusteczkach - policyjni technicy musieli to przeoczyć - dodałem. Samanta popatrzyła na zapalniczkę.
- Albo zostało to podrzucone później - powiedziała, patrząc na grawerunek. Cholera, o tym nie pomyślałem...Rzeczywiście ktoś mógł podrzucić to później. Poza tym kręcił się tam ten...Dante chyba. Ale równie dobrze mógł właśnie po zapalniczkę przyjechać, a ja go ubiegłem.
- Mogło tak być - zgodziłem się, na szybko przełykając kawałek pizzy - ale tak, czy inaczej, podrzucę do kumplom z policji. Może znajdą na tym jakieś odciski palców. Poza tym pod budynkiem spotkałem jednego gościa na Yamaszce. Chyba Dante, może jego ksywka, może imię. Wariat. Sprowokował mnie do wyścigu a nie dość, że jechał na ciemno, to jeszcze bez kasku - cicho westchnąłem. Tak, jakbym ja zeszłej nocy nie zrobił z siebie wariata - wcześniej jednak zdążyłem go trochę wypytać. Powiedział, że dzielnicą, w której jest bank rządzi jakiś Jimmy. Nie znam szczegółów, ale pewnie jak rządzi, to policja powinna coś na niego mieć. I jeszcze jedno. Nie wydaje mi się, żeby właściciel banku powiedział nam wszystko. Myślałem, żeby do niego podjechać.
- Niewiele tego - powiedziała Samanta. Hmm, ze swoim chłodnym i racjonalnym podejściem rozwiała złudzenia, co do mnóstwa tropów. Ale w sumie miała racje i doskonale o tym wiedziałem - ta sprawa, to dla nas priorytet - to było przecież oczywiste, wyczułem, że nie pytała, ale twierdziła - więc spokojnie możemy zamknąć na dzisiaj biuro. Słuchaj, Johny, ja pojadę do tego bankiera, ty zajedź na komendę. Przekaż im zapalniczkę i zapytaj, co z...no wiesz...- urwała. Wiedziałem. Trzeba było zająć się pogrzebem Toma.
- Jasna sprawa - powiedziałem i skończyłem kolejny kawałek pizzy. Dziura w żołądku przynajmniej na jakiś czas została zatkana. Dopiłem resztę kawy i przejechałem dłonią po policzku. Jednodniowy zarost już nieprzyjemnie drapał. Ale i tak nie miałem na to czasu.

Szczęśliwie dla mnie zmianę na portierni w budynku komendy głównej miał Joe. Znał mnie i bez trudu wszedłem do środka, zostawiając motocykl na parkingu. Zastanawiałem się, jaką minę będą mieli policjanci z drogówki, gdy zobaczą mój motocykl na ich parkingu. O ile w ogóle poznają moją Suzi. Była całkowicie czarna i w nocy, zwłaszcza przy takiej prędkości, z jaką ich wyminąłem, trudno było poznać markę. No, nie ważne. Od razu ruszyłem do policyjnego laboratorium. Znów szczęście - akurat był w nim stary znajomy. Oddałem mu zapalniczkę, mówiąc, gdzie ją znalazłem. Obiecał zadzwonić. A do tego jeszcze miał już gotowe wyniki badania Toma.
- Chcesz zobaczyć? - zapytał, patrząc wymownie na drzwi prowadzące do niewielkiej sali, gdzie zwykle były prowadzone sekcje zwłok. Patrzyłem chwilę na drzwi.
- Chyba jednak nie - powiedziałem po dłuższej chwili - ale coś znaleźliście? - zapytałem.
- Niewiele - powiedział Mike - ale to chyba naprawdę był wypadek. Tyle, że do niego doprowadzono. Wstrzyknięto prawie sześć gram amfetaminy - popatrzyłem na niego zaskoczony.
- Tak, prawie sześć. Duża, śmiertelna dawka, dla kogoś, kto w ogóle nie brał i nie miał wykształconej tolerancji. Prawdę powiedziawszy, dziwię się, że nie zginął od razu. Poza tym bronił się. Nim mu to wstrzyknięto, stoczył niezłą walkę. Ale przegrał. I do tego został nieźle pobity. Wiemy na pewno, że złamanie trzech żeber nie jest wynikiem upadku. No i do tego złamanie nosa, wybite zęby. Typowe pobicie. Potem narkotyk i możliwa pomoc w upadku. To miało wyglądać tak, że zaćpał i spadł z dachu. Ale dość nieudolnie przygotowane, ktoś się nie przyłożył.
- Dzięki - powiedziałem. Tomowi wstrzyknięto narkotyk. To mogło wskazywać na gang. Całkiem prawdopodobne, że w czasie walki komuś wypadła zapalniczka. I znów to samo imię. Dante - mam pytanie. Mówią ci coś imiona Jimmy i Dante? Ten pierwszy jest niby bosem dzielnicy, w której zginął Tom, a ten drugi, to motocyklista, jakiego spotkałem wczoraj. Ma Yamahę FJR 1300. Wczoraj...
- Tak - przerwał mi Mike - słyszałem, że wczoraj nieźle poszaleliście - w jego głosie była dezaprobata. W sumie trudno się było dziwić - Jimmy jest szefem dzielnicy, to fakt. Pojawił się kilka lat temu, podporządkował sobie wszystkich handlarzy i większość dziwek. A Dante to ponoć jego prawa ręka i jeden z lepszych pistoletów. Na niego uważaj.
- Dzięki - powiedziałem - teraz już będę spadał. Zadzwoń, co z tą zapalniczką. Och i gdyby ktoś rozpoznał symbol na niej, też byłoby dobrze - dodałem - teraz spadam - szybko wyszedłem z budynku. Kilka tropów się potwierdziło. Jimmy faktycznie był bosem a motocyklista o wyglądzie ćpuna jego pistoletem. No i do tego narkotyki w krwi Toma. Nie przeszło mi nawet przez myśl, że on sam. Znałem go doskonale, wiedziałem, jaki miał stosunek do "tego gówna", jak nazywał używki. Zresztą, tak samo, jak ja. Jednak nadal nie wiedziałem, jak to wszystko wiązało się z bankiem. Miałem nadzieję, że może Samanta dowie się czegoś więcej...
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
Usunięty Gość
  • Postów:
  • Skąd:
Dodane dnia 04-06-2006 14:37
Pogrążony w niezbyt sympatycznych myślach szedłem na parking patrząc na czubki mych butów. Czułem się jakby cały świat był jednym wielkim więzieniem, jakbym znalazł się na tej planecie przez przypadek. Wszystko powoli zaczęło stawać się szare, wszystko wokół mnie się snuje. Brak mi przewodniego tropu. Nie mam się czego pewnie chwycić. Jestem poza wszystkim, jestem poza czasem, a on ucieka. Nie mam możliwości wskoczyć w wir, nie mogę zacząć walczyć, bo jeszcze nie wiem z kim. Pozostało mi tylko czekanie... czekanie na jakiś znak, na coś z zewnątrz. Na promień światła, który padnie będzie mnie prowadził. Wszystko było takie niepewne... niby jest kilka potwierdzonych tropów, ale to wciąż mało. A może przerastają mnie ambicje? Jestem zagubiony... gdzie jest ten twardy Johny sprzed zaledwie dwóch dni, który nigdy nie zawiódł swego przyjaciela i zawsze zwyciężał, zawsze pomagał, zawsze znajdywał gdzie czai się zło i skąd wypływa niszcząc całe jego gniazdo. Gdzie?!
- Kurwa! Jak leziesz pajacu?! - Wysoki pedancik, pozacinany golarką na twarzy (pewnie śpieszył się do pracy) i schludnie ubrany z ulizaną fryzurą jak gość prowadzący wiadomości na BBC krzyknął na mnie w nieukrywanej złości... miał elegancką i zaiste pedalską jasno-rózową koszulę, która teraz była cała zalana jakimś czerwonym, gęstym płynem - Jak ja się teraz pokażę w pracy?!
- Bardzo Pana przepraszam, byłem zamyślony. Nie zauważyłem Pana... przykro mi - byłem naprawdę bardzo zakłopotany, nie wiedziałem co mu powiedzieć...
- Kto teraz zapłaci za tą koszulę. Jest od Hugo Boss'a, żądam rekompensaty!
- Bardzo Pana przepraszam, ale śpieszę się. Musi mi Pan wybaczyć. Przepraszam... - odwróciłem się i zacząłem iść w swoją stronę. Nie miałem ochoty dyskutować na temat jakiejś pedalskiej koszuli.
- Stój pajacu jak do ciebie mówię! Kurwa! Myślisz, że co ja jestem? Myślisz, że można mnie oblać i olać? O nie... tak nie będzie! - gdy się odwróciłem pedancik zaczął iść szybkim krokiem w moją stronę.
- I co? Pobijesz mnie? - teraz to już naprawdę się zdenerwowałem - to ja do ciebie grzecznie, a ty co? Rzucasz się do mnie za jakąś koszulę?
- Ty pajacu! - facet skoczył do mnie jak wściekły pies, po prostu rzucił się do bicia. Natychmiast wyjąłem swoją broń i wycelowałem prosto w jego pusty łeb. Człowiek padł na kolana i wlepił we mnie błagalnie oczy. Byłem pewłny gniewu, zawładnęła mną furia.
- Źle dzień ci się zaczął?! - krzyczałem na niego - żonka ci dupy z rana nie dała i musisz się wyżyć? Przeprosiłem? To spierdalaj, bo tak się składa, że mi się też dzień źle zaczął! Myślisz, że nie mam nic innego do roboty niż użerać się z jakimś frajerem. Wynoś się stąd, bo cię zabije skurwielu! – facet poderwał się na równe nogi i zaczął uciekać. Doprowadził mnie do szewskiej pasji. Ręce mi się trzęsły. Krew zawrzała mi w żyłach, było mi gorąco. Ludzie kryjący się po kątach policyjnego korytarza rozeszli się i przestali mnie obserwować, gdy podniosłem głowę. Wtedy też uświadomiłem sobie, że ciągle było tu mnóstwo ludzi, a nie tylko ja i ten pedancik. Czułem się jakby cała komenda szeptała na mój temat. Przed chwilą byłem potężnym olbrzymem, a teraz czuję się okropnie. Joe wychylił się zza okienka portierni i kiwnął ręką bym do niego podszedł.
- Odbiło ci człowieku?! Od kiedy cię znam byłeś porywczy, ale nigdy do takiego stopnia. Gdyby dziś pełnił tu służbę ktoś inny niż ja miałbyś niezłe zamieszanie, nie dzwoniłem po wsparcie. Żaden policjant tędy nie przechodził w czasie tego zamieszania, jednak nie myśl, że ta chwila nerwów ujdzie ci płazem. Czy ty zdajesz sobie sprawę do kogo mierzyłeś z broni?!
- No do kogo? - zapytałem ze skruchą. Przez ostatnie zdarzenia ja sam siebie nie poznaję.
- Póki co nikt na niego nic nie ma i teoretycznie jest czysty, ale każdy wie, że zaopatruje cała okolicę w całkiem spore ilości narkotyków. Często przychodzi tu do szefa, może dlatego wciąż jest czysty. Jego konikiem jest amfetamina. Wszyscy ją u niego kupują, bo jest najlepsza. Uważaj na niego, bo on nie daję sobą pomiatać. Ponoć jest pieprzonym indywidualistą i wszystko robi sam, ale kto wie ilu ludzi ma pod sobą? A może nad sobą też kogoś ma... nazywa się Daniel Tenock.
- Dziękuje ci za wszystko Joe. Jesteś pożądnym facetem, mam u ciebie dług. Bardzo się śpieszę. Muszę iść, cześć! - wcale nie musiałem iść, bo niby gdzie się śpieszę. Do domu? Nawet nie wiem co mam teraz robić... ale było mi tak wstyd Nie mogłem dłużej tam zostać.
- Cześć, cześć... - odpowiedział jakby mnie przedrzeźniał.
Wyszedłem na zewnątrz i rozglądnąłem się po zatłoczonej ulicy. Było południe, szczyt. Ten pedancik nazywał się Daniel Tenock. Daniel Tenock... czy coś mi to mówi...? Cholera! Daniel Tenock! Dan Te! Dante! Trzy pierwsze litery imiona i dwie pierwsza nazwiska tworzą słowo dante! Zacząłem zastanawiać się, czy w jego uchu nie było dziurko po kolczyku, bo kolczyka na pewno nie widziałem. Taki szczegół. Cholera, nie pamiętam. Ten motocyklista i on... cholera, tamten miał długie włosy i brodę, ale włosy można ściąć, a brodę zgolić... ale twarz. Czy to nie była ta sama twarz? Amfetamina... wszystko się zgadza. Tom miał ją wstrzykniętą, a teraz dowiaduję się o tym... Uwaga uwaga! Johny wraca do gry. Zacząłem biec po schodach z powrotem sięgając jednocześnie do kieszeni kurtki, by wyjąc schowany w pośpiechu pistolet. Wtedy moja dłoń natrafiła na jakiś papier. Zatrzymałem się, bo wyjąłem kawałek kartki, którą chciałem przeczytać. Stanąłem jak wryty, gdy już przeczytałem co na niej pisze "Zostaw sprawę właściciela banku jeśli chcesz uratować życie Samanty i swoje. Toma też ostrzegałem, ale się nie posłuchał. Jak skończył wiesz. Chcesz podzielić jego los?" Skąd ona się tu wzięła! To ten na którego wpadłem! On też nazywał mnie pajacem. Musiałem nie zauważyć jak wsunął mi kartkę do kieszeni! Boże co robić?! Co robić?!
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
MarcinD Użytkownik
  • Postów: 397
  • Skąd: SCI
Dodane dnia 04-06-2006 16:27
W zaskoczeniu stałem kilka chwil. Co mogła znaczyć ta kartka...?? Jasna cholera, Samanta!! Wyciągnąłem komórkę i rzuciłem się do motocykla. Odebrała telefon.
- Sam, gdzie jesteś?! - prawie krzyknąłem do słuchawki.
- Właśnie skończyłam rozmawiać z właścicielem banku i...
- Jesteś u niego w budynku?? - zapytałem, przerywając jej.
- No tak, właśnie wyszłam. Co się dzieje? - zapytała.
- Po prostu...właśnie kogoś spotkałem. Już jadę po ciebie. Nie ruszaj się z miejsca.
- Ale co się dzieje, Johny...?? - zapytała Samanta.
- Po prostu czekaj na mnie. Już jadę - powiedziałem, wrzuciłem komórkę do kieszeni i zapaliłem silnik Suzuki. Nałożyłem kask i ruszyłem natychmiast.

Mimo nieźle zapchanego miasta, pod bankiem zjawiłem się jakieś dwadzieścia minut później. Z daleka zobaczyłem Samantę stojącą przed bankiem. Zobaczyła mnie z daleka i patrzyła nieco zaskoczona. Zatrzymałem się tuż przy jej mustangu. Kiedyś należał do Toma. Szybkim ruchem zdjąłem kask.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, rozglądając się wokół.
- Tak - powiedziała i popatrzyła na mnie zaskoczona - co się dzieje, Johny?
- To chyba...O wiele większa sprawa, niż myśleliśmy - powiedział - wiem chyba, kto zabił Toma i...- urwałem. Gdzieś w gąszczu klaksonów i przekleństw na zatłoczonej ulicy usłyszałem wycie motocyklowego silnika. Rozejrzałem się wokół. Podałem Samancie kask i jednym ruchem zrzuciłem pokrywkę kanapy dla pasażera. Wylądował gdzieś na chodniku.
- Wskakuj - powiedziałem.
- Ale...-
- Wskakuj, nie mamy czasu - powiedziałem i gdy tylko usiadła, ruszyłem mocno. W ostatniej chwili - w tylnym lusterku zobaczyłem znaną mi już Yamahę. Jednak chwilkę później zniknęła, gdy na ulicę wjechała duża cysterna. Przekręciłem rączkę gazu i przyspieszyłem.

Do biura dojechałem niespełna kwadrans później. Gdy tylko weszliśmy do biura, podszedłem do okna wychodzącego na ulicę. Nie widziałem tam jednak nic podejrzanego.
- Johny, możesz mi wszystko wyjaśnić? Zupełnie nie wiem, co się dzieje - westchnąłem i zdjąłem kurtkę. Usiadłem na sofie naprzeciwko niej i popatrzyłem jej w oczy.
- To długa historia. Nie wiem, co powiedział ci właściciel banku...Ale jeśli chodzi o Toma... Podejrzewam, że zabił go Daniel Tenock. Trzyma w garści całą dzielnicę, w której mieści się bank. Tom miał we krwi śmiertelną dawkę amfetaminy. Poza tym na dachu, z którego został zrzucony, znalazłem zapalniczkę. Zostawiłem ją do analizy.
- A dlaczego ten telefon i...czemu wracaliśmy motocyklem? - zapytała. Podałem mu kartkę, jaką zostawił mi Dante. Przeczytała szybko i odłożyła ją na stół.
- Powiedz mi, co się dowiedziałaś u tego bankiera? - zapytałem.
- Gość jest zrozpaczony. Cała sprawa zaczęła się jakieś dwa tygodnie przed tym, jak zjawił się u nas. Pojawił się u niego jakiś facet i powiedział, że ma genialny interes do zaproponowania.
- Co to za interes? - zapytałem.
- Przyszedł do niego nikomu nieznany malarz i zaproponował założenie galerii. Oczywiście, nasz klient, Jonathan McKenzie, odmówił. I zwykle tutaj takie sprawy się kończą, ale nie w tym wypadku. Ten mocno początkujący artysta, jak się okazało później, pracował dla jakiegoś gościa...Jimmy chyba.
- Tak - przerwałem jej - o takim gościu mówił mi Daniel Tenock. Pewnie to jego ksywa.
- Właśnie. Więc artysta malowałby sobie obrazy, które wystawiane by były w galerii należącej do Jonathana McKenzie'go. Oczywiście obrazy kupowaliby różni znajomi tego całego Jimmiego a cała galeria byłaby...- urwała.
- Doskonałą pralnią pieniędzy - dokończyłem za Samantę i uśmiechnąłem się. W tunelu pojawiło się małe światełko nadziei. Wiedzieliśmy mniej więcej kto, po co i dlaczego. Teraz musieliśmy tylko wymyślić, co mamy dalej robić. Domyślałem się, że pewnie Jimmy alias Daniel Tenock ma w kieszeni kilku co najmniej policjantów. A ja póki co zostawiłem na komendzie jedyny dowód, który miałby jakiekolwiek znaczenie. Cholerna zapalniczka...
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
lina_91 Użytkownik
  • Postów: 1289
  • Skąd:
Dodane dnia 04-01-2007 21:14
Z ponurych rozmyślań wyrwał mnie telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. Numer nieznany.
-No?
-Tu Jonathan McKenzie. Potrzebuję pomocy - drżący głos mężczyzny poderwał mnie na nogi. Samantha spojrzała na mnie z przerażeniem.
-Co się stało?
-Porwali moją córkę.
Zakląłem szpetnie i odwróciłem się do Sam. Powinienem teraz pojechać do banku, porozmawiać... Ale nie mogłem przecież zostawić Sam samej, nie po tej cholernej kartce w mojej kieszeni.
-Jak to? Jest pan pewien?
-Dostałem list. Piszą, że sami się odezwą, no i oczywiście...
-... Żadnej policji. Jasne. Tani chwyt. Coś jeszcze? - zapadła cisza. Tylko na chwilę.
-Że jeśli powiem panu wszystko, co mam do powiedzenia w sprawie tego szantażu, zabiją ją.
-Więc nie powiedział pan mojej przyjaciółce wszystkiego?
-Nie.
-To znaczy?
-To nie rozmowa na telefon. Może pan przyjechać?
-Postaram się.
Ledwo Jonathan się rozłączył, mój telefon zadzwonił znowu.
-Co, do diabła?!
-Lubisz dzieci?
-Że co? - odebrało mi mowę.
-A lubisz ładne dziewoje? Nie wściubiaj kinola w nie swoje sprawy, bo z twarzy tej małej zrobimy szachownicę. A potem przyjdzie kolej na ciebie. No i oczywiście tę blondwłosą dziw...
-Zamknij mordę! - ryknąłem. -Jeśli coś zrobisz coś córce Jonathana albo...
-To co? Stary, błądzisz fałszywym tropem. Nie znajdziesz nas. Nie uda ci się. Lepiej odpuść sobie te pieprzone gierki i zajmij się pogrzebem kumpla, bo inaczej będziesz musiał szykować kolejne dwa. Tuż przd swoim.
-Co ty, myślisz, że jesteś jakimś bogiem czy co, do cholery?
-W tej chwili to ty jesteś. Masz w ręku co najmniej trzy życia. Reszta zależy od ciebie.

Osłupiały, wciąż z telefonem przy uchu, spojrzałem bezradnie na Samanthę.


Parę godzin wcześniej.
Jessica pożegnała się z koleżanką i wolno zaczęła iść w stronę domu. Nie chciało jej się wracać, bo od paru dni było tam wręcz nie do wytrzymania. Ojciec wściekał się dosłownie o wszystko, a przy tym był nerwowy jak bomba zegarowa.
Usłyszała za sobą kroki, ale zanim zdążyła odwrócić głowę, ktoś zarzucił jej coś ciemnego, chyba pled, na głowę. Zaczęła się szarpać, ale koc tłumił wszystkie krzyki, a przy tym po krótkiej chwili usłyszała przy uchu stłumione słowa:
-Uspokój się, kochaniutka, to dla twojego dobra... - mężvczyzna gwałtownie urwał, bo Jessica, rzucając się jakw yjęta z wody ryba, kopnęła go przypadkiem w kolano. Tłumiąc jęk i przekleństwo, zaciągnął dziewczynę do stojącego przy chodniku białego vana. Dopiero tam ściągnął jej koc z głowy. Jess, w oszołomieniu opierając się o ściankę samochodu, zdała sobie sprawę, że auto ruszyło.
-Co, do licha?! - warknęła, jeszcze na chwilę powściągając strach.
-Jeremy. Miło cię poznać - jakiś facet, w kominiarce na głowie, wyciągnął do niej rękę, ale ona stała nieruchomo.
-Czego chcecie?
-To nie twoja sprawa. Nie bój się, twój stary chyba wyżej ceni jakieś tam stare porachunki od ciebie, co?
Jessica, ze łzami w oczach, usiadła. Ogarniała ją panika.
-Odwróć się.
-Co? - nie zrozumiała.
-Odwróć się. Muszę cię związać.
W ciemności blada twarz dziewczyny sprawiała upiorne wrażenie. Usłuchała bez słowa. Obwiązał jej ręce taśmą klejącą.
-Będziesz cicho czy mam cię zakneblować?
-Będę cicho - powiedziała szeptem, zaciskając zęby.
Do góry
Numer GG
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
MarcinD Użytkownik
  • Postów: 397
  • Skąd: SCI
Dodane dnia 19-02-2007 20:49
- Co to był za telefon? - zapytała Samantha. Co miałem jej powiedzieć? Pod ramieniem miałem kaburę z pistoletem. Zdjąłem kurtkę, rzuciłem niedbale na krzesło i zdjąłem szelki z kaburą na pistolet i dodatkowe magazynki. Wyciągnąłem pistolet, chwyciłem za lufę i podałem Samanthcie. W jej wzroku czaiło się pytanie.
- Umiesz się tym posługiwać? - zapytałem, choć znałem odpowiedź.
- Umiem - powiedziała. Z gracją zacisnęła dłoń na rękojeści Desert Eagle'a. Chwyciła pewnie dwoma palcami zamek i nieznacznie pociągnęła go do tyłu, częściowo odsłaniając komorę. Najwyraźniej widok błyszczącego na złoto naboju usatysfakcjonował ją, bo puściła go i zamek z metalicznym kliknięciem wrócił na miejsce. Kciukiem sprawdziła bezpiecznik, upewniając się, że mogła schować broń do wewnętrznej kieszeni kurtki - umiem - powtórzyła. Tylko czy będzie mi to potrzebne? - zapytała.
- Mam nadzieję, że nie. Sam... - westchnąłem. Nie czułem się najlepiej w roli boga mającego w dłoni trzy życia - znasz jakieś miejsce, w którym będziesz... trochę bardziej bezpieczna, niż tu? - zapytałem.
- Nie wiem - przyznała - jakieś zatłoczone miejsce? - jej pytanie nasunęło mi pewną myśl.
- Wiem! Jedź do Złotego Sfinksa. To duży, naprawdę duży pub na drugim końcu miasta. Na tyle duży, by mieć ochronę i by nie być pod kontrolą mafii. Powołaj się na mnie, jego właściciel mnie zna - powiedziałem i założyłem kurtkę. Gdy sięgnąłem po kask, zapytała:
- A ty gdzie się wybierasz?
- Do Jonathana McKenzie. Jego córka została porwana. Muszę mu pomóc.
- A jak będziesz miał ogon?
- To będzie wariacka jazda - westchnąłem - ale zgubię ogon.
- Mogą obserwować jego dom - powiedziała Samantha.
- Sprawdzę to. Jeżeli będę miał chociaż cień podejrzenia, nie podjadę pod dom.
- Kiedy się spotkamy?
- Będę dzwonił. Uważaj na siebie - powiedziałem.
- Ty też - dodałem i ruszyłem do drzwi, z kaskiem w dłoni...
Do góry
Autor
RE: Wspólne Opowiadanie
anek_ch Użytkownik
  • Postów: 61
  • Skąd: Hecznarowice
Dodane dnia 29-08-2007 10:09
Była dopiero szesnasta, a wydarzyło się tak wiele. Tom nie żyje. Tom... Mój najlepszy kumpel, jedyny który mnie tak naprawdę rozumiał. Zacisnąłem mocniej ręce na kierownicy Suzi. Dobrze, że mi jej nie odebrali. Biedna Samantha. Straciła męża, zawsze była twarda, ale to nie powinno się jej przydarzyć. Samantha... Oby tylko nie wpadła w tarapaty.
Zatrzymałem się przecznicę przed domem McKenziego. Miałem z sobą lornetkę. Zawsze mam. Jednak nie mogłem jej użyć. Kiedyś starsza pani zadzwoniła policję mając mnie za zboczeńca. Ale który zboczeniec chciałby oglądać pomarszczoną jak kartofel staruche?
Rozejrzałem się. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się być w porządku. jeśli byli tam ludzie Jimmiego, a miałem takie przeczucie, to skurczybyki nieźle się ukryli. Wiedziałem, że nie stosują metod policyjnych. Siedzenie w samochodzie dwadzieścia cztery na dobę, wzbudza podejrzenia sąsiadów.
Gdybym był człowiekiem tego skurwiela, to obrałbym sobie miejsce, z którego dokładnie widać okolicę domu McKenziego, a co najważniejsze nie mogłem wzbudzać podejrzeń.
Mój wzrok powędrował na tabliczkę z napisem "Na sprzedaż". Spokojnie wycofałem się, mając nadzieję, że nie wzbudziłem niczyich podejrzeń. wsiadłem na moją Suzi i pognałem do kogoś, kto mógł mi pomóc...
Teraz może być już tylko gorzej
Do góry
Numer GG
  • Skocz do forum:
Polecane
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]