WAZolotenki
Użytkownik
|
Dodane dnia 06-10-2021 13:28 |
|
Zabrałem się za pisanie czegoś, co docelowo ma być powieścią historyczną. Chciałbym poznać opinię innych użytkowników forum, gdyż nie wiem czy nie wychodzi to zbyt grafomańsko i czy warto kontynuować prace. Tytułu na razie nie mam.
Grupa jeźdźców przemieszczała się między drzewami. Pogoda była pochmurna, w koronach drzew szumiał wiatr, a gdzieś za zagajnikiem rozciągało się morze trawy, z pośród której wystawały tu i owdzie kępki krzewów lub niewielkich drzewek.
Oddział jadący przez las nie miał chorągwi ani buńczuka, nie widać było też żadnych barw jednostki, czy możnowładcy. Wszyscy byli ubrani w długie do kolan szare żupany, co poniektórzy mieli też na głowach skórzane czapy i kapelusze, a kilku z nich miało na plecach wilcze skóry, przerzucone husarskim zwyczajem, i spięte na piersiach. Mieli niewielkie, lecz widać było, że bardzo wytrzymałe konie, podobne do tych które hodowane są przez hucułów w Gorganach, czy do koni tatarskich. Przy jeźdźcu wisiała szabla. Kilku jeźdźców miało też łuki. Gdyby jakowyś zbłąkany wędrowiec ujrzał to towarzystwo, zrazu domyśliłby się że to wojacy lub grasanci. Widać było jednak na pierwszy rzut oka, że nie jest to żaden czambuł tatarski, gdyż wszyscy konni ubrani byli w odzienie o jednakowym kolorze, a na dodatek jechali w szyku.
Na przedzie jechało dwóch mężczyzn. Jeden był ubrany jak reszta, w szary żupan, ciemne spodnie, wysokie skórzane buty. Wyróżniała go jednak szabla inna od pozostałych, wyglądająca na turecką, prawdopodobnie zdobyczna. Drugi zaś z przewodników wyglądał nieco inaczej. Również ubrany był w szary żupan, lecz przez ramię przerzuconą miał lamparcią skórę, na głowie futrzaną czapkę z czaplimi piórami, a szabla którą miał u boku wyszła z zacnego warsztatu, co już na pierwszy rzut oka widać było. Do siodła przytroczony miał na tatarską modłę sajdak z łukiem i kołczan ze strzałami.
-Boh dawno za nami. Za niedługo powinniśmy być w Jampolu - odezwał się jegomość z turecką szablą.
-Rad jestem mości Dzikowski. Wreszcie będzie można na trakt jaki wjechać, a nie tylko lasami się skradać. Najbardziej diabelska część dzikich pól za nami. Dobrze to, bo siła złego tam się dzieje. Ten czambuł tatarski któryśmy spotkali dzień drogi przed przekroczeniem Bohu, ech. Dobrze żeśmy ich z góry zaskoczyli, straty nam w ludziach ci bisurmanie nie poczynili żadnej, a gdyby to oni nas wtedy zajechali mizeria by była dla nas.
-Prawda mości Adamie, prawda.
Jegomość w lamparciej skórze nic nie odrzekł, więc obaj poczęli obserwować na powrót drogę.
Dzikowski zadumał się, a po chwili wyciągnął z juków książeczkę.
-A cóż to? - spytał Adam?
-A książeczka taka. Tu na początku jest Antyfona, a dalej teksty różne i consilia żołnierzowi przydatne. Pierwszy tutaj: Dlaczego jazda Wołoska zwie się lekką? Bo lekko ucieka.
Adam zaśmiał się i powiedział:
-Znałem kiedyś pewnego Litwina, który podobną książkę nosił. Rozumu to on tęgiego nie miał, ale dobrotliwa wielce była to persona, mimo że mocarz był z niego nie byle jaki, a i wojak potężny. Nosił u pasa miecz, długi chyba na 3 łokcie, podobno zdobyczny krzyżacki.
Jechali jeszcze chwilę w milczeniu. Szlak zwęził się, a oddział rozciągnął, gdyż nie sposób było nawet dwóch koni na takiej szerokości zmieścić. Teren powoli z płaskiego zaczął przechodzić w bardziej pofalowany, a to oznaczało że zbliżają się powoli do Dniestru.
Co jakiś czas między drzewami przemykał lis, czasem sarna. Las robił się coraz rzadszy, zbliżali się do stepu.
-Mości Grabowiecki! Podjedź waść! - zawołał Dzikowski
Na tą komendę jeden z jadących w środku oddziału spiął konia i dojechał do jadących na przedzie.
-Skoczcie no na przód, zobaczyć czy w stepie spokój. Szlak nam wiedzie prosto, a las się kończy.
-Tak jest. Wezmę ze sobą dwóch ludzi.
Grabowiecki zawrócił, a chwilę później z dwoma konnymi pomknął naprzód.
Zniknęli za drzewami, przez chwilę słychać jeszcze było tętent. Nagle koń zarżał, ktoś krzyknął i od drzew odbił się huk wystrzału. Żołnierze wyciągnęli szable, i usłyszeli zbliżające się konie. Zza krzaków wypadł Grabowiecki i jego dwóch podkomendnych, z tym że jednego z nich koń ciągnął po ziemi, zaczepionego za strzemię, i ze strzałą przez szyję.
-Tatarzy, około setki! - krzyknął Grabowiecki
-Za mną przez las! - rozkazał Adam - Trzeba się wydostać na otwarty step, i uderzyć szarżą - pomyślał.
Skoczyli w galop, drzewa migały po bokach. Po chwili byli już na stepie. Oddział zwolnił, skręcił wzdłuż linii lasu i utworzył szyk. Tatarzy, na których wpadł Grabowiecki obozowali w tamtym miejscu, i dopiero pakowali się na konie.
-Na przód! - zawołał Adam - Póki jeszcze się nie ustawili.
Ruszyli kłusem, zaraz przeszli w galop. Ci którzy mieli wyciągnęli łuki i pistolety. Od Tatarów dzieliło ich jakieś 200 kroków. Łucznicy napięli cięciwy i wypuścili strzały w kierunku besz-baszu. Tatarzy, którzy już ruszyli w kierunku Polaków załamali szyk, gdyż kilkanaście strzał trafiło.
Linie jeźdźców się zwarły. Zaraz odezwały się krzyki upadających, rżenie rannych koni i huk pistoletowych wystrzałów. Kilku Tatarzynów już leżało, celnie trafionych z pistoletu lub szablą. Jeden z Tatarów jednak również zbierał żniwo, zrzucił z konia już trzech ludzi.
Dzikowski widząc to spiął konia i ruszył w jego kierunku. Postanowił uderzyć z góry. Trzymając szablę nad głową podgalopował i ciął na głowę. Niestety przeciwnik sparował cios, wyminęli się. Zawrócili konie. Dzikowski trzymając szablę z prawej strony na wysokości ramienia, oponent trzymają rękę wyżej, bliżej ucha. Tatar uderzył. Dzikowski zablokował cios, przeciągnął brzusiec po głowni przeciwnika, błyskawicznie obrócił szablę i ciął ordyńca z całą mocą w kark.
Krew bryznęła, a ordyniec zwalił się z konia. Dzikowski otarł szablę i skierował się na buńczuk dowódcy. Przedarł się przez walczących, dopadł do buńczucznego i zdzielił go w głowę. Chwycił drzewce, zawrócił konia i skierował się w stronę lasu. Tatarzy spostrzegli że buńczuk oddala się, jednak przez kurz bitewny nie wiedzieli kto go dzierży. Ruszyli za Dzikowskim. Ten gdy tylko dopadł najbliższych krzaków rzucił buńczuk na ziemię i pognał przez las, aby zatoczyć koło i od tyłu znów uderzyć na Tatarów.
Gdy buńczuk zniknął, w szeregach wroga zapanowało zamieszanie. Wykorzystał to Adam. Otworzono ogień. Część oddziału ruszyła i gdy tylko Polacy przestali strzelać, zaatakowała z boku. Tatarzy poszli w rozsypkę i pierzchali w step.
*****
-Mości Zarębski! Mamy jasyr! - krzyknął jeden z ludzi.
-Podejdźcie z nim tu. - Odrzekł Adam
Dwóch wojaków zbliżyło się, trzymając tatara. Pojmany miał długie czarne włosy, spięte z tyłu głowy, cienkie wąsiki i ciemne, lekko skośne oczy.
-To lipek. Po polsku gada.
Zarębski spojrzał na ordyńca.
-Po co tu przyjechałeś?
-Nie mogę mówić.
-Jasyr chcieliście brać?
-Nie panie. Za mało nas było.
-To po co żeście przyjechali?
-To byli tatarscy łotrzykowie zwykli, łupić wsie jechali.
-A ty z nimi?
-Tego powiedzieć nie mogę.
-Mam ci język czym innym rozwiązać?
-Panie! Wam nie mam prawa powiedzieć niczego, jeno hetmanowi Potockiemu mogę wyjawić to co wiem.
-Hetman Potocki w Bracławiu rezyduje!
-Tak, ale teraz w Jampolu jest, czeka na mnie.
-Czeka na ciebie powiadasz?
-Tak jest wasza miłość.
-No dobrze. A teraz opowiadaj co to za tatarzy.
-Zwykli, z krymu. Przyjechali kilka wsi spalić, konie uprowadzić a może i dobra jakoweś. A ja się z nimi zabrałem z polecenia imć pana hetmana Potockiego.
-A o tym mówić nie możesz, wiem już. Pojedziesz z nami do Jampola. Ręce będziesz miał wolne, ale broni ci nie oddam.
-Rozumiem waszmość pana. Tedy jedźmy
-Dobrze. Grabowiecki! - krzyknął Zarębski
-Tak jest! - Grabowiecki prawie od razu pojawił się i wyprężył.
-Każ konie kulbaczyć. Jednego z tatarskich dacie temu lipkowi. Nie wiązać go, ale broni mu nie dawajcie.
-Jakże to tak!? Tatara chcecie bez więzów puścić? Jeszcze nas powyrzyna po nocy.
-Spokojnie acan, wiem co robię. A teraz idź i ludziom rozkazy wydaj. Za trzy pacierze ruszamy. Wieczorem powinniśmy w Jampolu stanąć.
-Tak jest.
*****
O zmierzchu oddział dotarł do Jampola. Zarębski zdał komendę Grabowieckiemu, a sam z Dzikowskim i Tatarem udał się do gospody, w której kwaterę miał wojewoda Bracławski, hetman Potocki. Zamienili kilka słów ze strażnikiem, który pobiegł zaraz do hetmana. Wrócił po chwili.
-Pan hetman prosi waszmościów do siebie.
Cała trójka ruszyła za wojskowym. Doprowadził ich do drzwi w ciemnym korytarzu.
-Pan hetman oczekuje za tymi drzwiami. Wracam na posterunek.
Dzikowski podziękował strażnikowi, po czym otworzył drzwi i cała kompania weszła do środka.
-Witam waszmościów. Nie spodziewałem się że was razem z panem Szynkiewiczem zobaczę. Cóż to się stało? - zapytał hetman.
-Wasza miłość - zaczął Dzikowski - został on przez nas w stepie pojmany, gdyśmy oddział tatarski rozbili. Myślelim że to zwykły lipek, który z Rzeczypospolitej ubieżał, ale pan Zarębski z nim porozmawiał i potem kazał go rozwiązać, konia dać i do Jampola z nim jechać.
-Dobrze się stało żeście go wtedy nie ubili. - odpowiedział hetman - Pan Szynkiewicz wielce się ojczyźnie naszej przysłużył. Czy wyjawił wam cel swojej wyprawy?
-Nie wasza miłość - odezwał się Zarębski - powiedział on że tylko hetman to wyjawić może.
-Bardzo dobrze. - Otóż pan Szynkiewicz miał wśród Tatrów się zaszyć i działania ich obserwować, a gdyby jakieś plany ataku na koronę do jego uszu dotarły, miał czem prędzej do korony ruszać i nas o tym powiadomić. No, a czegoś się waszmość dowiedziałeś?
-Tatarzy wyprawy wielkiej żadnej nie szykują. Wyprawy jeno po jasyr i łupy chcą robić, i Ukrainę oraz Podole łupić.
-Chwała bogu. A panowie Dzikowski i Zarębski, czegoście się dowiedzieli?
-Niedobrze się dzieje. Jeszcze nie opadł kurz po powstaniu Sulimy a kozacy i chłopi już się burzą. Książe Jeremi ich tam żelazną ręką trzyma, ale wciąż tak być nie może. Kozacy chcą zwiększenia rejestru i większych przywilejów, poza tym nie podoba im się zakaz wypływania czajkami i łupienia tureckich brzegów. Zwłaszcza dwóch ich tam podburza. Jeden zowie się Pawluk, a drugi Chmielnicki.
-Tego Pawluka to ja znam. On na śmierć był skazany, ale go puścili. Źle zrobili jak widzę.
-Jeszcze gorzej że ruska szlachta nie pomaga. Dalej uciskają chłopów. To się dobrze skończyć nie może.
-Źle się dzieje w Rzeczypospolitej. Dobrze, dziękuję waszmościom. Zgłoście się do karczmarza po kwatery. A ludzi waszych wyślijcie do stanicy, niech konie ostawią w stajniach i niech idą odpocząć.
|
|
|