Michale, przeczytałem…
masz według mnie dwie szpile – jedna to styl i technika a druga to fabuła, a oto co mogę rzec o stylu i technice:
Na dworcu kolejowym w Summer Place
panował ruch jak co dzień.
Przez peron przelewała się gęsta fala przyjezdnych i wyjeżdżających,
migały tu i ówdzie podekscytowane twarze
gorączkowo rozglądających się wokół podróżnych,
gdzieniegdzie zaś spokojne i pozbawione zapalczywości,
wypatrujące swego pociągu bez zbędnych emocji i szumu.
Każdy dokądś zmierzał lub właśnie,
tuż przed momentem, zakończył podróż.
Co chwila ze zgiełku wynurzała się granatowa czapka konduktora
bądź innego urzędnika kolejowego,
który bacznie sprawdzał długi wąż wagonów,
mających niebawem odjechać,
udzielał istotnych wskazówek roztargnionym i rozkojarzonym,
rzucał czujne spojrzenie na wielki zegar,
wiszący nad peronem.
Kipiało intensywnie bujne życie dworcowe
tym samym niezmiennym gwarem setek głosów,
symfonią gwizdów, pisków i szumów, głuchym,
przytłumionym odgłosem
ruszających w dal,
pociągów i zgrzytem hamujących,
dopiero co przed chwilą przybyłych.
(...)
I znów nadszedł piąty, dziesiąty czy piętnasty,
kto by liczył ilość randek.
I znów spotkali się na peronie,
by wsiąść do pociągu 514.
I znów oddali się rozkoszy,
aż do ostatniego przystanku…
(…)
Minął rok, a może i więcej,
kto by to liczył.
Renato szedł tym samym peronem,
co wówczas,
kiedy miał randki z Renee.
Nigdzie nie było wzmianki o składzie 514.
Wiedziony intuicją, ruszył do jednej z kas.
Musiał wiedzieć, co i jak,
nie mógł tego tak zostawić.
W końcu stracił miłość życia,
namiętność i czułość.
Jak teraz miał żyć,
jak poruszać się po świecie,
w którym nie ma miłości?
To było niewyobrażalne,
jak jazda samochodem o trzech kołach.
Bo on wciąż na nią czekał,
wciąż wychodził na pociąg na szesnastą,
lecz nikt nie stał w oknie.
Co gorsze, nie było pociągu…
- to jest piękna proza poetycka – używasz ją w całym swoim „Pociągu załamanych serc” – gdybyś zapisał swoja pracę nieco inaczej – to sądzę – że można by czytać ją jako poemat.
… a jeśli chodzi o fabułę – to robota psychodeliczna – mamy tu bycie, zaistnienie, relację ja i ty (czyli on i ona) - jak również Deja vu – i trwanie w dysonansie poznawczym w aurze niesamowitości i tajemniczości:
bohaterka (ona i osoba doświadczająca) nie była w stanie podać, kiedy miało miejsce to "wcześniejsze" wydarzenie (które jakoby teraz się powtarza), o które prosi bohater zdarzenia – bo miłość jaka im się stała nie była w ich pamięci – to tylko zdarzenie przygodne, dla niej nic wartego – a dla niego tylko Deja vu …
Ładnie to ująłeś ….
PS.
Michale, nie mogę wysyłać poczty do Ciebie, bo masz zapełnienie ... proszę wyczyść swoją pocztę.
:-)