Uważaj na to,
czego sobie życzysz.
Kwiat paproci
Opowieść o ironii losu
Przeszli przez drewniany most nad kamienistą rzeką, potem droga skręciła nieco w prawo, rozwidlając się na dwie mniejsze, wyboiste dróżki, a wtedy zboczyli w odnogę, która wiodła skrajem pól opadających w stronę coraz bardziej urwistego brzegu. Trakt wznosił się lekko, piaszczysty, pokryty koleinami, zakurzone łodygi chwastów ocierały kolana, drżąc w upalnym powietrzu, i na ich koszulkach wystąpiły pierwsze plamy potu. Skraj lasu przybliżył się już całkiem wyraźnie, gdy chłopak przystanął na chwilę i ocierając czoło, zapytał:
– A teraz gdzie? Pamiętasz?
Dziewczyna obrzuciła wzrokiem przydrożne zarośla i wyciągnęła rękę.
– Tam – powiedziała. – Widzisz te dwa smreki? To wejście do parowu.
Ruszyła pierwsza, zanurzając się w chłodnym cieniu opadającego raptownie przesmyku. Chłopak poprawił plecak i poszedł za nią, odsuwając zagradzające drogę gałęzie. Ścieżka zwężała się coraz bardziej, schodząc ostrą stromizną w dół jaru, gdzie wśród śliskich wilgotnych kamieni płynął wątły strumyczek, napełniając powietrze zapachem zbutwiałych liści.
– To jest właśnie Grzbiet Smoka – powiedziała dziewczyna i pokazała wznoszące się po drugiej stronie wąskie strome zbocze porośnięte świerkami. – Oddziela nas od rzeki. Teraz już będziemy szli jej brzegiem. Zobaczysz, jak tu ładnie.
Przeskoczyli strumyk i pomagając sobie wzajemnie, wspięli się na szczyt urwiska. Ścieżka wiodła po jego krawędzi, wśród drzew zarastających oba zbocza tak gęsto, że niekiedy musieli schylać głowy, by ją zobaczyć. Wznosiła się stale, choć ledwo dostrzegalnie, aż wreszcie doszli do szczytu i nagle pod stopami zajaśniał rozległy, uderzający ogromem przestrzeni widok, z wijącą się w dole połyskliwą nitką rzeki. Ścieżka zniknęła w gęstwinie jagodziaków, las otoczył ich chmurą zieleni, przytłumił kroki...
– Jak cicho – powiedział chłopak. Popatrzył na wierzchołki drzew kołysane lekkimi podmuchami wiatru, na przedzierające się poprzez liście promienie i spytał:
– Chciałabyś odpocząć? Szliśmy już ładnych parę godzin.
– Jeszcze nie – odparła. – Lepiej chodźmy. Odpoczniemy w Tajemniczej Dolince.
– Skąd ty bierzesz te wszystkie nazwy? – roześmiał się chłopak.
– To nie ja. Ktoś z rodziny wymyślił i tak już zostało. Głupie, prawda? – spytała.
– Nie głupie, miłe – zaprzeczył i zażartował: – A już miałem nadzieję, że jednak ukrywasz w sobie jakieś romantyczne cechy. Jesteś zazwyczaj taka praktyczna, zdecydowana, rzeczowa…
– Daj spokój – przerwała.
– A jednak to miłe – powtórzył.
Wziął ją za rękę. Przed nimi ledwo widoczna dróżka przemykała jakby ukradkiem obok zwalonych drzew, nieoczekiwanych rozpadlin, wznosiła się, a potem znów opadała, las szumiał cicho i w nagrzanym powietrzu dominował zapach żywicy.
Wyszli wreszcie na ogromną pustą polanę i brnąc pod górę w sięgającej po pas trawie, popychani z tyłu żarem słońca i pragnieniem, by jak najszybciej dotrzeć do cienia, z widoczną ulgą ujrzeli przybliżającą się ciemną ścianę lasu. Ale dziewczyna nie zamierzała przystawać.
– Spójrz… – Pokazała na opadającą stromo gęstwinę maliniaków przetykaną młodymi świerkami. – Tam jest wejście do Tajemniczej Dolinki.
– Jakim cudem? – zdziwił się chłopak.
– Ukryte – wyjaśniła. – Trzeba wiedzieć, gdzie szukać.
Poszła przodem i po chwili, pochylona, odgięła dwa prawie przyrastające do siebie drzewka. Za nimi, niemal niedostrzegalne dla oka, otwarło się strome zejście, tak wąskie, że nawet nie można tego było nazwać ścieżką. Przytrzymując się pni i korzeni, zaczęli schodzić ostrożnie coraz niżej i niżej, a gęstwina zamknęła nad ich głowami baldachim splątanych gałęzi. Potem przerzedziło się nieco, krzaki jakby zmalały i trop przeszedł w meandrującą pośród trawy ścieżkę. Oczom ukazała się malutka dolinka spoczywająca cicho u zbiegu otaczających ją wzniesień. Pokryta była puszystym, zielonym mchem, a promienie słońca, padając nieoczekiwanie pod zupełnie innym kątem, nadawały rosnącym tu drzewom wrażenie wielkości i majestatu. Na samym środku, u podnóża niewielkiego pagórka, cicho szemrał strumyczek. Ścieżka znikała wśród paproci.
Dziewczyna zaczęła zbiegać pochyłością, poślizgnęła się nagle i upadając, chwyciła pełną garść trawy. Roześmiała się. Uspokojony jej śmiechem chłopak zszedł do niej i przysiadł wśród zarośli. Wyciągnął rękę.
– Nic mi nie jest – powiedziała dziewczyna i powoli przewróciła się na plecy, podkładając ramię pod głowę. Chłopak pogłaskał ją po policzku, przeczesał palcami włosy, wyplątując je spośród korzeni. Nagle zauważył coś w pobliżu.
– Przesuń się ostrożnie – poprosił.
Dziewczyna usiadła i odwracając się, spojrzała na to, co wskazywał. Obok miejsca, gdzie spoczywała przed chwilą jej głowa, powoli rozprostowywał lekko zmięte płatki nieduży złocisty kwiat. Popatrzyli na siebie w milczeniu.
– Nigdy takiego nie widziałem – powiedział chłopak.
– Jeszcze wielu rzeczy nie widzieliśmy – stwierdziła. – Ale masz rację. Jest zupełnie inny. Już choćby ta barwa...
Kwiat zamigotał lekko.
– To chyba jakiś leśny storczyk – zauważył. – Sprawdźmy, skąd wyrasta…
Przesunął delikatnie palcami po łodyżce kwiatu, chcąc wyplątać go ze zgniecionych kłączy i traw, kwiat poddawał się miękko, łodyżka wydłużała, prowadząc w coraz większą gęstwinę paproci, by wreszcie zniknąć pod jakimś liściem.
– Tutaj – rzuciła.
Pochylili głowy, wciąż klęcząc.
– Ciekawe – zauważył. – Wyrasta z tej łodygi, a przecież, o ile wiem, paprocie nie mają kwiatów.
– Może to jakaś hybryda? – roześmiała się dziewczyna. – No to jesteśmy odkrywcami.
Chłopak delikatnie położył kwiat na dłoni i oglądał go w skupieniu. Zamyślił się.
– Wiesz – powiedział cicho. – Przypomniała mi się baśń o kwiecie paproci. Jak byłem mały, uwielbiałem bajki...
– Jestem głodna – przerwała mu. – Potem mi opowiesz. Zerwij go i chodźmy.
Chłopak ostrożnie przeciął nożykiem łodyżkę kwiatu, włożył go delikatnie między dwie chusteczki i usztywnił tekturą pudełka wyjętego z plecaka, wysypując po prostu resztę herbatników na ziemię. Dziewczyna nie zauważyła już tego, oddalając się w stronę strumyka i pokrytej poduszkami mchu polanki. Dogonił ją, zapinając po drodze kieszonkę, w której umieścił ów dziwny kwiat, a potem ściągnąwszy plecak, rozpakował jedzenie i usiadł obok niej, sięgając po butelkę z wodą. Na piersi czuł ciepło i coś jakby lekkie pulsowanie... Głód minął nagle, napił się więc tylko, podczas gdy dziewczyna sięgała po kolejne kanapki.
– Zjadłabym jeszcze trochę – stwierdziła po chwili.
Przetrząsnęła kieszenie plecaka.
– Gdzieś tu schowałam herbatniki – powiedziała. – Sprawdź, może są u ciebie.
Chłopak zmieszał się.
– Chyba je wysypałem – wyznał. – Potrzebne mi było pudełko...
– Wysypałeś? – spytała z niedowierzaniem. – Tak po prostu?!
– Przepraszam. Pokruszyły się – tłumaczył. – I tak jakoś wpadło mi do głowy, że za ten kwiat... może powinniśmy coś zostawić. Wiem, że to głupie...
– Cholernie głupie! – przerwała ostro. – Jesteśmy taki kawał od domu, a ty wy-rzucasz jedzenie?!
– Przecież nie umrzemy z głodu – spróbował zażartować.
Ale dziewczyna spojrzała na niego niechętnie.
– A pomyślałeś o mnie? – rzuciła z sarkazmem. – Może ty nie jesteś głodny, ale ja tak!
– Odstąpię ci swoją porcję – łagodził.
– A zostało coś jeszcze?
Ironia słów i ton jej głosu sprawiły, że nagle poczuł się samotny. Westchnął. Nie tak wyobrażał sobie... Dotknął jej ręki.
– Daj spokój – poprosił. – Nie psujmy tego dnia. Tak rzadko możemy być razem.
– To nie ja go zepsułam – oschle odparła dziewczyna.
Położyła się i zamknęła oczy.
Chłopak patrzył na nią przez długą chwilę, potem podniósł się i odszedł w stronę strumyka. Przykucnął.
A może je odszukać? – pomyślał, zanurzając dłonie w wodzie. – Nie, to bez sensu. Ona nie zje z ziemi, chociaż… cóż w tym złego? Jagody też są... Jagody, faktycznie!
Zerwał się, opłukał w strumyku nieduży liść łopianu i ruszył w głąb dolinki. Zrobiło mu się nagle lekko na sercu, palce śmigały wśród krzaczków i na liściu rósł stożek granatowych owoców. Nawet i parę poziomek udało mu się znaleźć. Zawrócił. Dziewczyna spała. Pocałował ją ostrożnie, a kiedy jej rzęsy drgnęły, delikatnie włożył do ust pierwszą jagodę. Potem pocałował ją znowu... i znowu... Dziewczyna objęła go jedną ręką za szyję, drugą sięgnęła do paska spodni. Kochali się wśród rozsypanych jagód.
– Obyśmy zawsze mogli się kłócić, a potem godzić w taki sposób – szepnął uszczęśliwiony.
– Obyśmy – przytaknęła leniwie.
– Niech cię szlag trafi! – zdenerwowała się kobieta i na jej oschłej, pomarszczonej twarzy ukazał się wyraz niekontrolowanej złości. – Tyle razy ci już mówiłam...
Ale mężczyzna nie słyszał. Z biegiem czasu coraz lepiej potrafił się wyłączać. Nie było sposobu, by jej przerwać. To znaczy, był. Jeden.
Tylko że on od wielu lat już nie chciał…
Prawdą człowieka jest to,
co go czyni człowiekiem.
Antoine de Saint-Exupery
Kwiat paproci
Historia optymistyczna
Starszy mężczyzna ujął dłoń towarzyszki i zapytał z troską: – Nie jesteś zmęczona? Może chciałabyś zawrócić?
Kobieta uśmiechnęła się i wesoła sieć zmarszczek okoliła jej oczy, gdy kładąc mu głowę na ramieniu, wyznała: – No, może... trochę. Ale nie chcę wracać, teraz, kiedy już mamy Grzbiet Smoka za sobą. On był chyba najtrudniejszy, prawda?
– Chyba tak – powiedział. – Chociaż odniosłem wrażenie, jakby zmalał nieco przez te lata. Jakby wszystko zmalało... mimo że las tak niewiele się zmienił.
Odchylił głowę do tyłu, oparł ją o pień drzewa, pod którym siedzieli, i szepnął: – To dziwne, czuję się tak, jakby to rzeczywiście były tamte drzewa.
– Może są – powiedziała kobieta i pogłaskała go po ramieniu.
– Niektóre na pewno – zgodził się i wstał, podając jej rękę.
Zarzucili ponownie plecaczki i poszli powoli pod górę, poprzez równie bujne i wysokie trawy, jak te, o których opowiadał, próbując odtworzyć dawną trasę. Olbrzymia hala wydawała się niezmieniona. Podobnie jak wtedy, lata temu, obramowana była ciemną ścianą lasu, nad którym wisiał ten sam, co ongiś, słoneczny błękit nieba. Tylko jego towarzyszką była teraz zupełnie inna kobieta. Pomyślał o spokoju, jakim go darzyła, zaufaniu i zrozumieniu, pomyślał o uczuciach, jakie żywił do niej, i nagle odczuł dojmujący smutek.
– Dlaczego nie spotkałem cię wcześniej? – spytał z żalem.
– Wszystko ma swój czas – odparła. – Skąd wiesz, może spotkałeś? Gdzieś w tłumie, na ulicy, w pociągu... może nasze drogi przecięły się przelotnie i rozeszły, bo wtedy jeszcze nie był to czas właściwy? Ale nie smuć się… – Posłała mu lekki uśmiech, wiatr zatańczył jej włosami i twarz odmłodniała. – Teraz jest nasz czas.
– Masz rację – powiedział. – Chociaż długo czekałem.
Kroczyli powoli, trzymając się za ręce. Dwoje starszych ludzi obciążonych balastem różnych wspomnień, doświadczeń, przeżyć, naznaczonych już piętnem czasu, wpisanym we włosy i skórę. Zwłaszcza on, rozpatrujący bez końca, czy dobrze czyni, wędrując tu, teraz, czy powinien był pójść, i dlaczego to robi... dlaczego zabrał ją z sobą... dlaczego idzie? Bo rozumiała?
– Bo cię kocham – powiedziała nagle.
Zdziwienie wytrąciło go z rytmu. Zmylił krok. Kobieta roześmiała się.
– Może i jestem stara – stwierdziła żartobliwie – ale całkiem bystra. Znam twoją twarz, znam ten wyraz. Robisz rachunek sumienia. Niepotrzebnie. Wszystko już za tobą. Jesteś wolny. Wiem, że nie idziesz tu dla niej, nie dla tamtych wspomnień. Idziesz dla siebie. Może dla nas... choć nie powiedziałeś mi...
Zatrzymała się nagle, urywając w pół słowa. Oczy rozjaśnił błysk zrozumienia i zwracając twarz w jego stronę, dokończyła niemal bez tchu: – Ten kwiat... to ten kwiat!
Delikatnie dotknęła palcem jego piersi, a potem uśmiechnęła się, tak jakoś łagodnie i z zachwytem. – Ty chcesz zwrócić ten kwiat!
Mężczyzna skinął głową w milczeniu i niepewnie poszukał jej wzroku, kobieta jednak patrzyła gdzieś poza niego. Uśmiechała się nadal.
– Zrobiłabym to samo – szepnęła w zadumie.
Objęli się na chwilę, połączeni tym wzajemnym zrozumieniem, które nie potrzebowało już żadnych słów ani wyjaśnień, które niespodziewanie dodało lekkości ich krokom i pomogło dotrzeć do skraju polany, jakby czas sprzymierzył się z nimi, odejmując im wieku.
– To chyba było tutaj – powiedział powoli.
Przed nimi kobiercem z mchów i paproci ścieliła się niecka dolinki.
– Jak tu pięknie – szepnęła. – To nie miejsce na złe wspomnienia.
– Już nie – odparł cicho.
Zszedł ostrożnie stromizną ku kępom paproci, a potem, przyklęknąwszy z trudem, wygładził dłońmi ziemię i zeschłe liście. Kobieta, opierając się lekko o jego ramię, przysiadła na skrawku trawy. Otworzył zawiniątko. Kruche, zasuszone płatki kwiatu wciąż lśniły złociście.
– Nie przyniósł mi szczęścia – powiedział z lekką goryczą, kładąc go ostrożnie na ziemi.
Kobieta milczała.
– Może ty sam nie przyniosłeś sobie szczęścia? – spytała w zadumie.
Mężczyzna podniósł głowę, objął spojrzeniem dolinkę, niebo, wierzchołki drzew kołysane odwiecznym wiatrem, całe to piękno, którego nie miał prawa winić i... zrozumiał.
– Masz rację… – zaczął.
– Patrz! – przerwał mu szept kobiety.
W miejscu, gdzie przed chwilą spoczywała jego ręka, powoli rozprostowywał lekko zmięte płatki nieduży złocisty kwiat. Siedzieli bez ruchu, patrząc na niego w milczeniu. Kwiat zamigotał. Mężczyzna czuł ciepło w piersi i coś jakby lekkie pulsowanie…
– Nigdy takiego nie widziałam – powiedziała dziewczyna, przerywając ciszę.
– To chyba leśny storczyk – odparł. – Sprawdźmy, skąd wyrasta.
Delikatnie rozgarnął kłącza traw, a ona pieszczotliwie przesunęła palcami po łodyżce.
– Ciekawe – stwierdziła powoli. – Wydaje się wyrastać z liścia paproci.
Chłopak uśmiechnął się.
– Jest piękny, prawda?
Dziewczyna pochyliła się lekko nad kwiatem.
– Przypomina mi baśń, którą czytałam w dzieciństwie – szepnęła z rozjaśnioną twarzą, a on poszukał jej ręki.
– Mnie też – odszepnął.
Podnieśli się oboje naraz cichym, płynnym ruchem, jakby nie chcąc zakłócać spokoju piękna, które widzieli, a kwiat migotał jeszcze długo po ich odejściu…
– Babciu – spytała dziewczynka, unosząc lekko główkę znad poduszki. Jej oczka błyszczały oczekiwaniem. – A co się stało z Tajemniczą Dolinką?
Babcia uśmiechnęła się.
– Ciągle tam jest – szepnęła miękko, a jej mąż pogłaskał dziecko tym samym delikatnym ruchem, jakim kiedyś dotknął kwiatu.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt