Poświęcenie - Scheina
A A A
Jest rok 2143. Ziemia po zakończeniu III wojny światowej nie jest już bezpiecznym azylem dla ludzi, stała się łakomym kąskiem dla terrorystycznych band i ich totalitarnych zapędów.
W wyznaczonych wolnych strefach tli się jeszcze życie, jednak najważniejszym schronieniem stają się wahadłowce, dryfujące w przestrzeni kosmicznej. Nad nowym porządkiem czuwają "szybcy jak wiatr i przebiegli, jak lisy" komandosi, bohaterowie nowych czasów, przemierzający bezkresy kosmicznej przestrzeni, śledząc każdy ruch wroga



Kolejny raz obejrzałam widy, opowiadające o komandosach. Chciałam być jednym z nich - bohaterów, których twarze oglądałam codziennie na cyberwyświetlaczu. Co za nazwa! - pomyślałam - "Cyberwyświetlacz"..., jakbyśmy nie mogli mówić na niego prościej, na przykład holowid albo ekran. Dlaczego nie nazwali go krócej? I tak już wystarczająco utrudnili nam życie...

W roku 2103 ludzkość odkryła pierwszą pozaziemską rasę. Zwali się Arkadianami - niby od mitycznej krainy wiecznej szczęśliwości. Międzynarodowy Rząd Bezpieczeństwa uwierzył, że "pragną tylko zamieszkać na planecie o korzystnych warunkach atmosferycznych, bogatej w zasoby naturalne". Rząd wydał zgodę na lądowanie wahadłowca Arkadian w Strefie 51. Po wielu miesiącach rozmów podpisano umowę pomiędzy Ziemią i Arkadią, nazwaną I Międzyplanetarnym Sojuszem. Aż do 2120 rasy żyły w... Można nazwać to zgodą. Co prawda, raz na kilka lat wybuchały zamieszki powodowane przez jedną lub drugą stronę, lecz nie miały one znaczącego wpływu na stosunki dyplomatyczne. W 2120 coś się stało. Nikt nie wie dokładnie co i dlaczego, ale doprowadziło to do wybuchu wojny domowej. Akradianie odlecieli, zabierając ze sobą wszystko, a nawet jeszcze więcej. I Międzyplanetarny Sojusz został zerwany, ludzkość pogrążyła się w chaosie. Zasoby naturalne planety były na wyczerpaniu. Nowsza elektronika nie działała, bo wykonano ją na podzespołach arkadyjskiej technologii, która wraz z odlotem Arkadian stała się bezużyteczna. Dziesięć miliardów mieszkańców planety uczyło się żyć według standardów sprzed dwóch stuleci. I wtedy, w 2133 roku, nie wiadomo skąd, pojawił się człowiek zdolny podporządkować sobie Międzynarodowy Rząd Bezpieczeństwa i Międzynarodową Radę Gospodarczą. Przymierze Krajów Europejskich widziało w nim wroga, drugiego Adolfa Hitlera. Rozpoczęła się najkrwawsza wojna w dziejach Ziemi.
W 2134 do Przymierza Krajów Europejskich dołączyły zasobne w technologię z początku XXI Chiny i Królestwo Japonii. Związek Księstw Arabskich zajmujący cały Półwysep Arabski podpisał sojusz z Federacją Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i Południowej. Obie strony dysponowały technologią nuklearną, rodziło się pytanie, która pierwsza jej użyje. Przymierze Krajów Europejskich jesienią 2134 roku skonstruowało zasalającą broń jądrową i wycelowało ją w stolicę Federacji Stanów Zjednoczonych Obu Ameryk. Uznano to za akt agresji i na terytorium Królestwa Japonii spuszczono bombę neutronową. Promieniowanie wysokoenergetyczne bezpośrednio przyczyniło się do śmierci połowy obywateli Chin i Królestwa Japonii. W odpowiedzi Przymierze Krajów Europejskich zaopatrzyło pociski bojowe w zbiorniki fosgenu i rozpyliło je nad Półwyspem Arabskim. Nie zauważyło tylko jednego - wiatr unosi substancje lotne i przemieszcza je z zawrotną szybkością na bardzo duże odległości. W taki sposób fosgen dostał się do Europy. Przymierze Krajów Europejskich było zdolne do takiego poświęcenia. Dla dobra sprawy zginęły kolejne dwa miliardy.
W 2137 Federacja Stanów Zjednoczonych Obu Ameryk oraz Związek Księstw Arabskich zaprzestały działań wojennych. Chiny i Japonia odebrały to jako chęć zawarcia pokoju. Przymierze Krajów Europejskich nie chciało się poddać. W 2139 zwróciło się przeciwko własnych sojusznikom. Zasalająca broń jądrowa zmieniła swoje przeznaczenie. 23 sierpnia 2139 działa nuklearne wystrzeliły. Skażenie objęło nie tylko Chiny i Japonię, ale także cały Ocean Spokojny i Atlantycki. Życie na Ziemi praktycznie dobiegło końca.

W 2137 roku, dwa lata przed popełnieniem przez Przymierze Krajów Europejskich największego błędu III wojny światowej, utworzono pierwszą tzw. strefę neutralną. Obejmowała ona część Madagaskaru należącego do Federacji Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i Południowej. Wyspę otoczono "kloszem ochronnym", uniemożliwiając tym samym kontakt ze światem zewnętrznym. Była to eksperymentalna baza Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Związek Księstw Arabskich dowiedział się o tym tajnym projekcie. Kłótnia pomiędzy sojusznikami była powodem zawieszenia działań wojennych na froncie. Gdy Rząd Bezpieczeństwa poznał plany ataku Przymierza Krajów Europejskich na Chiny i Japonię, zrozumiał, że ludzkość uratować może tylko stworzenie podobnych "stref neutralnych". W niecałe dwa lata wybudowano ich pięć - Nowy Jork, Los Angeles, Tel Awiw, Montevideo, Falkland Islands. Po skażeniu środowiska w 2139 roku w ciągu dwóch lat wymarło wszystko oprócz odciętych od świata wolnych stref. Tam życie toczyło się własnym tempem. Z czasem jednak ludzkość zapragnęła zmian. Każda strefa wysłała do przestrzeni kosmicznej wahadłowiec z piętnastoma osobami na pokładzie. Mieli oni poszukiwać nowych planet zdatnych do kolonizacji - tak jak niegdyś Arkadianie. Niestety, statki kosmiczne nie były gotowe do dłuższej podróży. Zapas paliwa szybko się wyczerpał i wahadłowce musiały powierzyć swój los przestrzeni kosmicznej.

* * *


Coś zatrzeszczało i obraz widu znikł. Nagle z interkomu rozległ się głos kapitana: "Jane Summers, natychmiast do sali odpraw!". Wyłączyłam projektor i opuściłam kajutę. Obowiązki wzywały.

W 2142 pierwszy raz usłyszałam o Oddziałach Komandosów. Nie wiedziałam, po co przybyli. Rodzice mówili mi, że komandosi natknęli się na nas, patrolując przestrzeń kosmiczną. Byli zdziwieni, że jeszcze żyjemy. Obiecali, że uzupełnią nasza zapasy. Nie mogli jednak zabrać nas na planetę. Nie dopytywałam się dlaczego.
Od zawsze widziałam w nich bohaterów. Gdy wahadłowiec ulegał awarii, przylatywali i pomagali, nie żądając nic w zamian. Uważałam, że są herosami, którzy zdolni są uratować mnie z piekła, jakim było życie na statku. Mając 16 lat, wstąpiłam do Floty. Widy mówiły, że tylko doświadczeni w boju żołnierze mogą zostać wcieleni w szeregi Oddziałów Komandosów.
Teraz wzywał mnie kapitan. Myślałam, że chce zaproponować mi przydział do Oddziałów.
- Spocznij, Summers - powiedział, gdy zasalutowałam.
- Panie kapitanie - skinęłam głową i usiadłam na fotelu.
- Summers, wezwałem cię tu, gdyż mam do ciebie prośbę. Wiem, że masz skłonność do... zbytniej ciekawości - ja bym tego tak nie określiła. Po prostu lubiłam znać przyczyny swoich działań. Nawet jeżeli wiązało się to z naruszeniem przepisów. - Ale proszę cię, gdy przyjdą po ciebie, nie zadawaj pytań. Dla własnego dobra.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. "Przyjdą"? Jacy oni?
- Proszę cię, Jane - kapitan po raz pierwszy zwrócił się do mnie po imieniu. - Nie zadawaj pytań. Wiem, że to wbrew rozsądkowi, ale powstrzymuj się w ich obecności od pytań i zbędnych komentarzy. Odzywaj się tylko, gdy cię o to poproszą. Mów zwięźle i na temat, nigdy nie używaj trybu rozkazującego.
Domyślałam się, o czym mówił. Czyżby komandosi - moi bohaterowie, nie byli tym, za kogo się podają?
- Oddziały Komandosów stworzono na długo przed wystrzeleniem wahadłowców. Możemy tylko przypuszczać, że ich celem było pilnowanie porządku we wszechświecie. Teraz jednak patrolują przestrzeń w poszukiwaniu wrogiej rasy. Nie wiem, kim są. Nie wiem, skąd przybyli. Może rację mają dostarczone przez nich widy, może prawda jest zupełnie inna. Na mocy podpisanego przeze mnie w 2143 traktatu, jestem zmuszony oddać w ich szeregi pięciu wybitnych żołnierzy urodzonych na Ziemi. Taki był warunek pomocy - kapitan uśmiechnął się. - Niezbyt wygórowana cena, nie sądzisz? Życie pięciu w zamian za pomoc... Bez nich byśmy zginęli, Summers. Już dawno.
- Ma pan rację, panie kapitanie - odparłam. - Jestem gotowa poświęcić się dla dobra załogi.
- Jeszcze nie skończyłem, Summers - zganił mnie. - Ale dobrze mówisz. Cieszę się, że jesteś gotowa, bo właśnie ciebie wybrali.
"Wybrali"? Jak to "wybrali"? Nie rozumiałam, co miał na myśli.
- Czy myślisz, że pozwoliłem ci oglądać widy ot tak, bez powodu? Miałem uświadomić ci, co znaczy dobro ogółu. Powinnaś znać historię, umieć wyciągać wnioski. Tego wymaga służba w Oddziałach. W 2143 roku pokład wahadłowca opuściło pięciu ludzi. Nikt o tym nie wie, dokumenty zostały sfałszowane. Była to pierwsza część umowy pomiędzy Flotą a Komandosami. Pięciu żołnierzy za pomoc techniczną. Zgodziłem się, inaczej zginęlibyśmy. Wszyscy. Cały czas wierzyłem, że oddaję ich na szkolenie, że niedługo wrócą. Jak widzisz, nie przybyli. Musisz zatem wiedzieć, że nigdy nie powrócisz na pokład wahadłowca. Nigdy - podkreślił.
- Druga część traktatu miała zostać omówiona po siedmiu latach - kontynuował. - Domyślałem się, że będę zmuszony poświęcić kolejnych członków załogi. Komandosi przylecieli rok temu. Tym razem zażądali dziesięciu osób. Nie zgodziłem się. Negocjacje obniżyły ich liczbę do pięciu, ale wybranych przez komandosów. To jest moja część umowy. Oddziały mają dostarczyć nam zapasy. Całe mnóstwo jedzenia, ubrań, środków czystości i wielu innych przedmiotów codziennego użytku. Życie jednostek za życie tysięcy.
"Tysięcy" to może za dużo powiedziane, ale wiedziałam, o co mu chodzi. Wychowałam się na wahadłowcu, znałam warunki, w jakich przyszło nam żyć. Cena nie była wygórowana. Życie pięciu w zamian na życie piętnastu.
- Panie kapitanie, jeśli można... - zaryzykowałam. - Czy Oddziały naprawdę szkolą naszych ludzi? Może wykorzystują ich do innych celów?
- Nawet ja nie chcę tego wiedzieć. A ty... Nie waż się ich o to pytać, Summers - dodał.
Nawet o tym nie pomyślałam.
- Jestem gotowa poświęcić się dla dobra załogi, panie kapitanie - powtórzyłam.
- Cieszę się, Jane. Niezmiernie się cieszę - powiedział, uśmiechając się. W jego oczach zauważyłam jednak smutek. - To wszystko. Rozejść się, Summers.
- Tak jest, panie kapitanie - zasalutowałam i wyszłam.
Przed drzwiami stał komandos.
- Pójdzie pani ze mną - zabrzmiało to jak groźba.
Nie odważyłam się skomentować.

Szliśmy wąskimi korytarzami wahadłowca, aż dotarliśmy do hangaru. W ciągu dziesięciu lat spędzonych na statku pomieszczenie to odwiedziłam tylko raz - podczas szkolenia. Wstęp do hangaru zastrzeżony był dla personelu technicznego, kapitana oraz pasażerów stacjonujących samolotów kosmicznych. Najczęściej odwiedzali go piloci tzw. "czujek", czyli małych okrętów patrolujących. Ich zadaniem był kontakt z pozostałymi wahadłowcami oraz ewentualny transport surowców lub ludzi.
Zatrzymaliśmy się przy pomieszczeniu kontroli lotów. Komandos kazał mi zostać na zewnątrz, po czym wszedł do środka i rozpoczął konwersację z nadzorcą. Miałam okazję, by trochę się rozejrzeć.
Hangar był jednym z największych pomieszczeń wahadłowca. Podzielono go na cztery boksy dla "czujek" oraz jedno lądowisko ogólne mogące pomieścić mały transportowiec lub dwie sondy bezzałogowe. Tyle teorii. W praktyce zajmowane były dwa boksy, pozostałe stanowiły tymczasowy magazyn i warsztat.
Na lądowisku stacjonował obecnie transportowiec Oddziałów Komandosów. Z miejsca, w którym stałam, widoczny był jedynie pokryty granatową farbą kadłub okrętu. Białe, lśniące litery informowały, do jakiej jednostki należy statek. Chciałam podejść bliżej, lecz z pomieszczenia kontroli lotów wyszedł komandos. Nie był chyba zachwycony rozmową z nadzorcą. Westchnęłam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Nie zareagował. Przeklinając w duchu rozkazy kapitana, zawołałam:
- Ej, ty! - zatrzymał się. - Mogę chociaż znać twój stopień?
Nie odpowiedział.
- Może imię? - spróbowałam jeszcze raz. - Nazwisko?
Odwrócił się i wolnym krokiem podszedł do mnie. Jego twarz ukryta była pod hełmem, więc nie mogłam odczytać z niej emocji.
- Nie jestem tu, by odpowiadać na pani pytania - usłyszałam. Jego głos brzmiał nienaturalnie. Czyżby używał syntezatora? - A teraz proszę za mną.
Zrobiłam, co kazał. Z dumą przekroczyłam rampę transportowca i zajęłam fotel pasażera. Po chwili usłyszałam warkot silników. Uśmiechnęłam się. Właśnie spełniało się moje największe marzenie. Opuszczałam wahadłowiec na pokładzie transportowca Komandosów.

Szybko minęliśmy ziemskie wahadłowce i wskoczyliśmy w nadświetlną. Za szybą kokpitu rozpościerały się fioletowoniebieskie smugi światła, gdzieś na końcu tunelu migotały miliardy gwiazd. Szumiało mi w uszach, siła odśrodkowa wciskała w fotel. Czułam, jakby tysiące igieł wbijały się w moje ciało z siłą kilku giganiutonów. Mimowolnie zacisnęłam powieki. Nagle wszystko ustąpiło. Powoli otworzyłam oczy. Błysk największej gwiazdy układu oślepiał i jednocześnie dziwnie przyciągał. Kilkakrotnie zamrugałam, chcąc pozbyć się fioletowo-zielono-żółtych plam, które zaburzały moje pole widzenia. Z mizernym skutkiem.
Nagle coś zatrzęsło. Kurczowo zacisnęłam ręce na podłokietnikach fotela i powtórnie zamknęłam oczy. Pierwszy raz podróżowałam w nadświetlnej, pierwszy raz opuściłam macierzysty układ planetarny. Bałam się tego, co czeka mnie na obcej planecie. A może naszym celem nie jest planeta? Może to stacja? Albo statek? Oczyma wyobraźni ujrzałam wielką konstrukcję, cud współczesnej techniki. Poczułam, jak transportowiec powoli obniża lat i delikatnie osiada na płycie lotniska. Gdy opuszczamy statek, witają nas tłumy spragnionych wrażeń mieszkańców oraz przedstawiciele Oddziałów Komandosów. "Witamy w Ośrodku Szkoleniowym Sił Specjalnych. Jesteśmy dumni, że możemy przyjąć cię w nasze szeregi" - mówią. "To dla mnie zaszczyt" - odpowiadam. Oddycham powoli, z trudem trzymam się na nogach. Wszystko wprawia mnie w zachwyt - czyste powietrze, rośliny, mieszkańcy, elektronika. "Używamy najnowocześniejszej technologii, by ułatwić zadania naszym oddziałom wysyłanym w przestrzeń kosmiczną" - mówią. Czuję czyjąś rękę na ramieniu.
- Ty jesteś Jane Summers? - pyta nieznajomy.
Zdziwiona otworzyłam oczy. Przede mną zmaterializowała się okrągła ludzka twarz o bystrych, niebieskich oczach.
- Ty jesteś Jane Summers? - powtórzyła.
Chciałam odpowiedzieć, lecz nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Twarz odsunęła się. Nagle przed moimi oczami pojawiła się szklanka pełna jakiejś cieczy. Wierzyłam, że jest to woda.
- Wypij, to ci pomoże - usłyszałam. Głos nie należał do komandosa ani do nieznajomej ludzkiej twarzy. W transportowcu musiała znajdować się jeszcze jedna osoba. Starałam się obrócić głowę, lecz w odcinku szyjnym kręgosłupa poczułam intensywny ból.
- Nie ruszaj się - powiedziała trzecia postać. - Loty w nadświetlnej działają tak na ludzi.
Ludzi? Tylko na ludzi? Skoro komandos nie czuł bólu, nie był człowiekiem? Mimowolnie uniosłam brwi... i natychmiast je opuściłam, bo ból stał się nie do zniesienia.
Chciałam chwycić szklankę, lecz twarz zabrała ją sprzed moich oczu. Spojrzałam na swoje ręce. Dygotały.
Znów podsunięto mi szklankę, tym razem ze słomką. Drżącymi ustami upiłam trochę i zakaszlałam. To nie była woda. Przemogłam wstręt i piłam dalej. Skoro to miało mi pomóc... "Jestem gotowa poświęcić się dla dobra załogi."
Kilkakrotnie zamrugałam. Pole widzenia wyostrzyło się. Nade mną pochylała się ludzka twarz o bystrych, niebieskich oczach. Należała do młodego mężczyzny; sądząc po białym kombinezonie, był naukowcem. Powoli odwróciłam głowę. Trzecią postacią w transportowcu była kobieta o ostrych rysach twarzy. Miała brązowe włosy obcięte "na chłopaka". Jej strój stanowiła prosta, długa suknia oraz płaskie pantofle. Uśmiechnęłam się. Nie spodziewałam się ujrzeć ziemskiego ubrania sprzed dziesiątek lat. Znowu powoli odwróciłam głowę. Miejsce pilota było puste. Czyżby komandos opuścił już statek?
- Ziemianko - powitała mnie kobieta - zostałaś wybrana. Proszę pójść za mną. Na ewentualne pytania udzielę odpowiedzi, gdy zostanie tobie przydzielone pomieszczenie osobiste.
Wstałam. Wciąż kręciło mi się w głowie, a ból przeszywał mięśnie kończyn. Zaciskając zęby, ruszyłam do wyjścia. Zanim opuściłam kokpit, spojrzałam na mężczyznę w białym kombinezonie. Przyglądał mi się z zaciekawieniem.

Rampa transportowca była podniesiona. Stanęłam przy nieznajomej kobiecie.
- Gotowa? - zapytała.
Kiwnęłam głową.
Rampa zaczęła powoli opadać. Blask światła oślepił mnie. Osłoniłam dłonią oczy, dając im czas na przyzwyczajenie się do nowych warunków. Rampa uderzyła o powierzchnię planety.
- Proszę za mną - powiedziała nieznajoma i opuściła transportowiec. Podążyłam za nią.
Moim oczom ukazał się wspaniały widok. Nie było, co prawda, wiwatujących tłumów ani czystego powietrza, ale stacja robiła wrażenie. Szczególnie na kimś, kto połowę życia spędził w przestrzeni kosmicznej, z dala od zabudowań i stałego lądu.
- Oto Ośrodek Naukowy Tajnego Oddziału Ochronnego - powiedziała moja towarzyszka, wskazując na stację.
Nie mogłam oderwać oczu od budynku. Wysoki, zdolny pomieścić wszystkie ziemskie wahadłowce prawie nie posiadał otworów okiennych. Nie zdziwiło mnie to. Statki kosmiczne też prawie ich nie miały.
Nie mogłam w pełni nacieszyć się widokiem Ośrodka, bo wciągnięto mnie do windy. Spojrzałam na kobietę, która mnie tu przyprowadziła. Sprawiała wrażenie rozluźnionej. Otworzyłam usta, by zapytać, dokąd się udajemy, lecz winda się zatrzymała. Wyświetlacz nad automatycznymi drzwiami informował, że znajdujemy się na poziomie badawczym.
Kobieta popchnęła mnie lekko, dając do zrozumienia, że czas wysiadać. Opuściłam windę, a drzwi zamknęły się za mną z hukiem. Zostałam sama.
Na końcu korytarza ujrzałam wahadłowe drzwi podobne do tych, które oglądałam na widach o służbie zdrowia w II połowie XX wieku. Rozejrzałam się.
Podłogę pokrywały białe marmurowe płytki w kształcie foremnych pięciokątów, ze ścian odrywała się farba w kolorze wypłowiałej zieleni. Świetlówki monotonie szumiały, wprawiając mnie w przerażenie.
Głęboko odetchnęłam i podążyłam w stronę drzwi. Moje kroki odbijały się echem w korytarzu. Ktokolwiek znajdował się na tym piętrze, wiedział już, że przybyłam.
Nie zdążyłam pokonać nawet połowy korytarza, gdy drzwi windy otworzyły się. Wyszło z niej dwóch mężczyzn - obu w białych kombinezonach. Spokojnie podeszli do mnie i chwycili mnie za ramiona.
- Hej! - krzyknęłam i zaczęłam się szarpać. - Postawcie mnie! Pójdę sama! Hej, słyszycie?! Mogę iść sama! Puszczajcie!
Zdawali się odporni na moje wrzaski. Mimo to próbowałam dalej, aż postawili mnie na posadzce sali mieszczącej się na końcu korytarza. Odetchnęłam z ulgą. Przedwcześnie.
Mężczyźni znów podnieśli mnie za ramiona. Tym razem celem mojej podróży był fotel "dentystyczny" stojący w rogu sali. Nie krzyczałam już. "Jestem gotowa poświęcić się dla dobra załogi."
Usłyszałam szuranie w korytarzu, jakby ktoś pchał metalową szafkę na kółkach. Nie myliłam się. Chwilę później do sali wjechał mebel, za nim ukazał się mężczyzna w białym kombinezonie. Następnie do moich uszu dobiegło echo kroków. Wahadłowe drzwi zaskrzypiały i do pomieszczenia wszedł mężczyzna o okrągłej twarzy. Zbliżył się do mnie. Rozpoznałam w nim człowieka ze statku. Ze świstem wciągnęłam powietrze.
- Witaj, Ziemianko - jego głos brzmiał inaczej. - Witaj, Jane Summers, któraś przez nas wybrana.
Starałam się opanować drżenie dłoni. Przecież miałam dołączyć do Oddziałów Komandosów! Miałam bronić galaktyki, być bohaterką! Chciałam, by moje marzenie się spełniło...
- Nazywam się Rees, doktor John Rees - powiedział. - Możesz zwracać się do mnie... hm... "panie doktorze".
Wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu. Mnie wcale nie było wesoło.
- Wybacz, że nie podaję ci ręki, ale... Sama widzisz - wskazał głową na dwóch drabów trzymających mnie za ramiona - wymogi bezpieczeństwa. Może jednak coś na to poradzę.
Klasnął dwukrotnie, a "wymogi bezpieczeństwa" przypięły mnie skórzanymi pasami do fotela. Mogłam jedynie obracać głową.
- Pani wybaczy - skinął i wyszedł, a za nim podążyli ubrani na biało mężczyźni. Po chwili wrócił. Sam.
- Zanim zrobię, co do mnie należy, porozmawiamy.
Pokręciłam głową. Nie miałam zamiaru z nim rozmawiać.
- Oho, widzę, że panienka twarda. Lubię takie - oblizał górną wargę. Ze wstrętem odwróciłam głowę. - I udaje panienka dewotkę. Tego już nie lubię.
Słyszałam, jak podchodzi do metalowej szafki, otwiera szufladę i czegoś w niej szuka. Spojrzałam na niego z ciekawości. Trzymał w ręce akta. Domyśliłam się, że są moje. Przełknęłam ślinę.
- Jane Summers - przeczytał. - Ziemianka, lat 21. Urodzona przed III ziemską wojną światową, dziesięć ziemskich lat po opuszczeniu planety przez mieszkańców Arkadii. Tak, zdajesz się odpowiednia... We Flocie od 16 roku życia. Warunki biotyczne dobre, idealny stan zdrowia. Brak oznak napromieniowania. Nadasz się - zamknął akta.
Zastanawiałam się, o co mu chodzi. Do czego miałabym się nadać?
- O, widzę, że się boisz - nie zauważyłam, kiedy do mnie podszedł. - Połączenia nerwowe sprawne, aktywność mózgu poprawna. Jesteś idealna, Summers - dodał.
Znów oblizał górną wargę. Z trudem powstrzymałam się od wzdrygnięcia.
- Starasz się tłumić emocje - zauważył. - To niedobrze. Przyszłe inkubatory powinny być uczuciowe.
Przeraziłam się. Jakie "inkubatory"?!
- Och, wybacz. Zapomniałem - pogładził mnie po policzku. Jego dotyk nie był tak odrażający jak gesty. - Reagujesz normalnie, to dobrze. Cieszę się, że będziemy współpracować.
Uśmiechnął się, pokazując zęby. Zacisnęłam dłonie. Nigdy! Wolę umrzeć!
- Wolisz umrzeć? - odgadł moje myśli. - Stanie się to szybciej, niż przypuszczasz. A teraz... przejdźmy do rzeczy.
Odwrócił się i otworzył kolejną szufladę. Wyciągnął z niej strzykawkę pełną zielonej mazi.
- To na ból - powiedział spokojnie i zaaplikował mi "lek".
- A to - uniósł flakonik z niebieską substancją - to pomoże ci się zrelaksować. Masz, pij.
Nie byłam gotowa na takie poświęcenie.
- Mam użyć siły? - zapytał, patrząc mi w oczy.
Zwilżyłam wargi, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Zdziwiłam się na tą reakcję.
- Nie - odpowiedziałam twardo.
- Więc pij - uśmiechnął się i wlał mi płyn do ust. Połknęłam go i od razu ogarnął mnie spokój.
- Zaczyna działać - szepnął.
Spojrzałam na niego spod przymkniętych powiek. Powoli traciłam świadomość.
- To - podniósł kolejną fiolkę, lecz ja już jej nie widziałam. - Hej! Nie możemy pozwolić, byś zemdlała. Też musisz coś z tego mieć.
Znów dotknął mojego policzka. Poczułam dreszcz podniecenia. Coś mówiło mi, że nie powinnam tak reagować, lecz jego dotyk... był taki przyjemny.
Fiolka wypełniona była czymś czerwonym. Zanim rozsmarował nową substancję na moich ustach, pocałował mnie. Po francusku.
Ogarnęła mnie błogość. Teraz mógłby zrobić ze mną, co zechce.
Powoli rozpiął mi mundur Floty. Musiał poluzować skórzane pasy, by go ze mnie zdjąć. Odwrócił się, a w jego dłoniach zalśniły duże szczypce medyczne. Nachylił się nade mną i pogładził po policzku. Spojrzałam mu w oczy. W niczym nie przypominały ludzkich.
Straciłam przytomność.

Obudziłam się w przytulnym łóżku. Promienie słońca padały mi na twarz i przyjemnie ją ogrzewały. Przysłoniłam dłonią oczy i wstałam. Podeszłam do otwartej szafy. Na drzwiach wisiała niebieska sukienka, w szufladzie znalazłam bieliznę. Przebrałam się i usiadłam przy toaletce. Czesząc włosy, zastanawiałam się, gdzie się znajduję. Nagle przybiegły do mnie dzieci. Chłopiec i dziewczynka, w wieku około dwóch lat. Oboje miało przypięte identyfikatory - chłopiec: Edward, dziewczynka: Rosaline. Pochyliłam się i ucałowałam dzieci, zastanawiając się, dlaczego to robię. Przecież nawet nie były moje...
- No, dalej, idźcie się bawić - powiedziałam. Usłuchały.
Zaskoczona zaczęłam przeglądać zawartość szuflad drewnianej toaletki. W jednej znalazłam kilkustronicową książeczkę w twardej, zielonej, imitującej skórę okładce. Złote litery głosiły: "Dowód tożsamości rodziny Rees". Otworzyłam ją i przekartkowałam. Na dziesiątej stronie znajdowało się moje zdjęcie. Przeczytałam.

Imię: Jane
Nazwisko: Rees
Data urodzenia: 28. 03. 2130
Miejsce zamieszkania: Arkadia, Górny Poziom
Miejsce urodzenia: Ziemia, Falkland Islands
Stan cywilny: żona doktora Johna Rees'a
Panieńskie nazwisko: Summers
Rodzice: nieznani
Zawód: oficer, członek Oddziałów Komandosów w rezerwie
Znaki szczególne: brak
Dzieci: dwoje; chłopiec: Edward, dziewczynka: Rosaline
Data urodzenia dzieci: 25. 14. 2151
Miejsce urodzenia dzieci: ...


Dokument wypadł mi z rąk. Ostatni zapis głosił: "Ośrodek Naukowy Tajnego Oddziału Ochronnego".
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Scheina · dnia 22.02.2009 18:38 · Czytań: 2047 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 3
Komentarze
Szuirad dnia 11.03.2009 21:33 Ocena: Bardzo dobre
Poświęcenie ...
kiedy coś poświęcamy, dla dobra innych oddajemy kawałek siebie ( może to być drobna sprawa - choćby rozmowa z kimś) czy zawsze jesteśmy swiadomi tego co nas spotka? Swoich reakcji i reakcji innych. I najważniejsze czy jesteśmy w stanie pogodzić się z tym co okazuje się zupełnie innym od naszych wyobrażeń, jakie mamy w momencie podejmowania decyzji o poświęceniu? Być może rzeczywistość przerośnie nas, stłamsi, a może uskrzydli.
Co będzie z Jane ? O ile w ogóle cos będzie ...
Gratuluje zwycięstwa
fajnie się tekst czytało
i na tym zakończę
Radek dnia 21.04.2009 20:55 Ocena: Dobre
Dobre
93sowka93 dnia 22.04.2009 20:54 Ocena: Bardzo dobre
Ciekawy pomysł. Wykonanie też. Tylko szkoda, że Jane musiała przespać dwa lata ...
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 13:24
Dziękuję za życzenia »
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty