Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa
Czym różnimy się od dzieci? Świadomością. Umiejętnością nazwania swoich uczuć, win, grzechów, wad i zalet. Chyba jednak nie stajemy się lepsi, a raczej gorsi – bo z pełną premedytacją, często z chłodną kalkulacją możliwych zysków i strat robimy, to co robimy.
Nasze myśli i wyobrażenia przekalkowują się na życie. Może nie od razu. Czasem trzeba poczekać kilka lat. Jeśli ktoś w fantazjach spotyka sympatycznych i przyjaznych ludzi to i w realu do takich go ciągnie. Gdy ktoś w głowie ma mrok, zdradę i hańbę, wtedy i jego zachowania podświadomie kierują się na złe tory.
Pewnie każdego spotykają chwile olśnienia. Wtedy zaczyna rozumieć, dlaczego spotkało go to, co go spotkało. Właśnie mi zdarzyło się coś takiego.
Nie będę się silić na piękny styl, fikuśne literackie figury – nie mam do tego talentu i nigdy nie miałam. Byłoby hipokryzją udawać, że jest inaczej. Dlatego opowiem o sobie tak zwyczajnie w prostych zdaniach.
Zmarnowałam i przegrałam swoje życie, ale mój sukces, szczęście w nieszczęściu polega na tym, że wreszcie pojęłam, w których momentach popełniałam błąd.
Muszę się cofnąć do okresu dzieciństwa.
Nie mam pretensji do rodziców, bo wielu mogłoby mi ich pozazdrościć. To raczej moja wina, wina mojej psychiki, niż ich zupełnie normalnego podejścia.
Jako starsza siostra musiałam opiekować się bratem Melchiorkiem, być dla niego przykładem. Jednak brachol bywał okropny. Zaczepiał mnie, trącał, dokuczał, specjalnie przełaził nad układanką, nad którą się męczyłam, żeby niby niechcący coś mi zburzyć lub zniszczyć. Często coś mi zabierał i chował, a potem miał ubaw po pachy, że szukam, złoszczę się i nie mogę znaleźć. Czasem nie wytrzymywałam. Na jego pukanie w moje ciało, odpowiadałam popchnięciem, albo uderzeniem. Wtedy Melchior zaczynał przesadnie, teatralnie ryczeć i biegł na skargę. Zaczynała się awantura. Przybiegała matka lub ojciec z krzykiem, że znęcam się nad młodszym rodzeństwem. Kiedy próbowałam się wyjaśnić sytuację, czyli pyskować, dostawałam od matki w twarz. Ojciec był gorszy w moim odczuciu. Nie bił mnie, tylko mówił i mówił, że jestem wredna i że powinnam dostać paskiem po gołym tyłku. Wieczorami płakałam nad sobą i miałam wyrzuty sumienia „dlaczego jestem taka okropna i nie potrafię nad sobą zapanować”. Tak mijał dzień po dniu. Starałam się jak mogłam, ale brachol tym bardziej próbował się mnie sprowokować. Szantażował mnie, że może się rozpłakać – cwany dzieciak. Dla niego to była forma zabawy.
Moi rodzice wychowali się w rodzinach, gdzie najstarsze dziecko było przesadnie faworyzowane i uwielbiane. Zarówno moja matka, jak i ojciec byli tymi młodszymi, dlatego pewnie przeginali w drugą stronę wychowując mnie i Melchiora. Dla nich ja pierworodna byłam ucieleśnieniem całego zła z ich dzieciństwa. Opowiadali nie raz smutne i przykre historyjki z przeszłości, jak to zostali niesprawiedliwie traktowani.
W każdym razie ja jako dziecko starałam się jak mogłam. Ustępowałam Melchiorowi we wszystkim. Mimo tego i tak jako starsza ponosiłam odpowiedzialność za wszystkie psoty, głupie pomysły, za bałagan i zawsze byłam tą wredną i niewdzięczną córką.
W szkole uczyłam się dobrze, ale jak miałam problem z zadaniem domowym szłam po radę do rodziców. Zawsze mi pomogli i za to byłam im wdzięczna. Jednak wcześniej musiałam wysłuchać, że jestem tłukiem, durniem i tym podobne dołujące epitety. Nic dziwnego, że samoocenę miałam niską.
W okresie dojrzewania na mojej twarzy pojawiły się łojowe wypryski. Rodzice najprawdopodobniej kierując się dobrymi intencjami – upominali mnie, żebym nie dotykała czoła, brody, nosa, żebym nie rozdrapywała pryszczy, bo wyglądam paskudnie i odpychająco. Trądzik nie zależał od mojej woli. Nie potrafiłam sobie z nim poradzić, chociaż stosowałam przeróżne smarowidła. Z drugiej strony już byłam znerwicowana i drapanie, ból fizyczny w małej skali, przynosił chwilowe ukojenie.
W każdym razie zrozumiałam, że rodzice nienawidzą, nie akceptują zarówno mojej psychiki, jak i wyglądu. Rzecz jasna jako młody człowiek nie uświadamiałam sobie tego. Czułam tylko wielkie egzystencjalne cierpienia. Pragnęłam umrzeć. Niestety tak bardzo nie wierzyłam w swoją moc sprawczą, że uznałam, iż moje wszelkie działania z góry skazane są na porażkę. Tak beznadziejnej osobie nie jest w stanie się cokolwiek udać, nawet próba samobójcza.
Nauczyłam się zawsze wszystkim ustępować. Nauczyłam się być ofiarą. W milczeniu i z pokorą znosić każdy cios i krzywdę. Inni mają prawo mnie źle traktować, ale ja to muszę wszystko znieść. Nie wolno mi się bronić, bo oberwę jeszcze mocniej. Jak w dzieciństwie musiałam ustępować bratu i niezależnie od obiektywnych faktów, nawet za jego przewinienia, ponosić kary i psychiczne upokorzenia, tak samo w życiu dorosłym odtwarzałam podobne relacje i scenariusze.
Większości wydaje się, że dzieci krzywdzone występują wyłącznie w rodzinach patologicznych. Dziecko z siniakami, brudne, źle ubrane, głodne, zgwałcone ma prawo się skarżyć. Agresja psychiczna w dobrych domach jest tematem tabu, jakąś tam fanaberią wymyśloną na potrzeby usprawiedliwienia nieudanego życia. Pewnie dlatego tak trudno oswoić się z faktami.
To wstyd i niewdzięczność zgłaszać pretensje do rodziny, najbliższych osób, które mnie wykształciły, karmiły, ubierały.
Pewnie tego nie chciały, a jednak się stało.
Ze wszystkich przedmiotów najbardziej pociągała mnie geografia, a w szczególności zjawiska pogodowe, meteorologia. Lubiłam patrzeć się niebo. Niebo – codziennie inne, zawsze fascynujące, jak największy i najpiękniejszy żywy, bo zmienny, abstrakcyjny obraz. Układy i kolory obłoków; szczególnie niezwykłe podczas wschodów i zachodów słońca. Chmury kłębiaste, warstwowe, pierzaste, wysokie, średnie, niskie, falowe, konwekcyjne, frontowe, o rozciągłości pionowej lub poziomej. Czułam, że jestem w tym dobra. Fascynowała mnie pogoda. Niestety nie przyjęto mnie na studia geograficzne. Poniosłam porażkę. Utwierdziłam się w przekonaniu, że jestem beznadziejna, nic mi nie wychodzi i że nigdy nie będzie mi dane zajmować się tym, co mnie ciekawi.
Moi rodzice byli wstrząśnięci i strasznie rozczarowani, że nie dostałam się na studia. Tragedia. Było mi ogromnie wstyd, że znowu ich zawiodłam.
Przestałam spoglądać w niebo. Raz na zawsze pożegnałam się z marzeniami. Skoro nie mogę uczyć się geografii i profesjonalnie się nią zajmować, to najlepiej odciąć się zupełnie, zapomnieć.
Zaczęłam studiować ekonomię, okropnie nudny kierunek, ale dający szansę na późniejsze zatrudnienie, czyli przysłowiowy chleb.
Za sprawą opowieści ojca (dotyczących kar cielesnych z gołym tyłkiem w roli głównej) powstały pierwsze i bardzo mocne wyobrażenia współżycia seksualnego. Kojarzyły mi się z przemocą fizyczną i psychiczną, z sytuacjami bez wyjścia, z poniżeniem i upokorzeniem. Marzyły mi się gwałty i wymuszenia. Mój masochizm docierał do wszystkich aspektów życia.
To ja sama podświadomie prowokowałam sytuacje, żeby zostać skrzywdzona. Pociągały mnie osoby niedostępne, oschłe, bez zasad i skrupułów, niezdolne do miłości i współczucia. Mężczyźni zwyczajni wydawali mi się nudni, słabi, tchórzliwi, aseksualni. Szczerze powiedziawszy ci normalni trzymali się ode mnie z daleka. Może wyczuwali aurę depresyjno-destrukcyjnej mocy? (do tego jeszcze nie doszłam). Rzecz jasna wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. To działo się na gruncie nieuświadomionym. Schemat z dzieciństwa powtarzany na wiele sposobów.
Często się bałam, bardzo się bałam. Jednak strach mnie podniecał. Nie chciałam tego, ale się działo. Jak koszmar, z którego nie można się obudzić, od którego nie można uciec.
Obawiałam się ludzi, bo zawsze czułam, że mnie oceniają, wartościują, krytykują. I wiedziałam, że na pewno coś we mnie jest nie tak: albo coś głupio powiem, albo przeciwnie za mało mówię, albo ubrałam się jak cnotka, albo wyzywająco. To chore tak przejmować się opiniami innych.
„Jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził” – tyle, że ja miałam wewnętrzny przymus, żeby spełniać oczekiwania, żeby nie dać powodu do narzekań, czy uwag. Byłam ofiarą, która oczekuje swojego sędziego i kata.
W pracy podobnie. Pozwalałam wchodzić sobie na głowę, zrzucać najbardziej gównianą robotę, której nikt inny nie chciał. Nie chwaliłam się sukcesami, z pokorą przyjmowałam ignorancję, mobbing i zawsze starałam się na czas wywiązać z powierzonego zadania. Nikt nigdy nie doceniał, nie szanował mojej pracy, co najwyżej doczekać się mogłam stwierdzenia, że polecenie musiało być łatwe, skoro bez problemów sobie z nim poradziłam.
Dlaczego tak biadolę? Nie wiem. Może żeby się pochwalić, że coś zrozumiałam? Pewnie także po to, bo przewiduję, iż oprócz mnie żyje wiele wartościowych ludzi, którym jest ciężko, którzy są ofiarami schematów z dzieciństwa, często nie zdając sobie z tego sprawy.
Oni przełykają przykrości, krzywdy i łzy, bo myślą, że tak wypada się zachować. Brakuje im wiary w słuszność obrony własnego honoru i godności.
W tym momencie korzystają ludzie nikczemni i siejący niesprawiedliwość. Niektórzy z nich pchają się do stanowisk decyzyjnych, żeby tłamsić słabszych, żeby na innych się wyżywać, manipulować, wykorzystywać, ośmieszać i wymuszać deprecjonujące reakcje u praworządnych osób. W relacjach damsko-męskich podobnie. Tylko czyhają, by dorwać nieszczęśniczkę/nieszczęśnika, nad którą można się znęcać, dręczyć i bezkarnie obrażać.
Uważam, że tak nie może być! Nie wolno pozwalać sobą pomiatać. Należy się konsekwentnie przeciwstawić. To nieprawda, że głupszemu zawsze wypada ustąpić i wybaczyć. Trzeba otrząsnąć się z najtrudniejszych emocji z przeszłości, zmienić ścieżki swoich myśli, podnieść spuszczony pokornie wzrok i powiedzieć całemu światu „ja chcę być szczęśliwy i stanie się tak jak ja zechcę”.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
tulipanowka · dnia 13.09.2010 07:54 · Czytań: 1073 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: