Nie ma bardziej szczerej miłości niż miłość do jedzenia.
George Bernard Shaw
Przecież to naturalne, ugryźć więcej, kiedy poczuło się pierwszy smak...
Joanne Kathleen Rowling
Mleko i czekolada
Są ludzie, którzy kochają konie, są wielbiciele sportów ekstremalnych i literatury, kolekcjonerzy znaczków, kinomaniacy, melomani, pasjonaci fotografii. A Zuzanna lubiła jeść. Hobbystycznie. Wielu z was teraz wydaje się, że była gruba, samotna i żałosna, ale nie jest to do końca zgodne z prawdą. Zuzanna ten etap miała już za sobą. Potem jako studentka farmacji, szczupła, uśmiechnięta, otoczona gromadką nudnych znajomych realizowała po cichu swoją pasję. Sama. Są ludzie, którzy obżerają się w grupie najbliższych przyjaciół, bo wtedy najbardziej tego potrzebują, najlepiej się bawią. Dla Zuzanny to była profanacja – konsumpcjonizm w wyższej formie, ot co. Jedzenie to sztuka, jedyna w swoim rodzaju, pociągająca za sobą autentyczną fizyczną przyjemność. Świat Zuzanny – od poniedziałkowego świtu do piątkowego wieczoru był szary i boleśnie nieciekawy. Smaku nabierał dopiero w weekend. Wtedy wszystko się zmieniało. Zuzanna gotowała albo chodziła do nowych egzotycznych restauracji. Kupowała mnóstwo jedzenia w ulubionych sklepach i zamknięta sama w domu interpretowała je, analizowała, próbowała zrozumieć kęs po kęsie. W niedzielny wieczór zwykła wychodzić do kawiarni i zamawiać wymyślne desery oraz napoje. Nie potrzebowała towarzystwa, gazet, książek, aby spędzić tam wiele godzin. Oto najlepszego towarzysza i lekturę miała przed sobą w szklanym pucharku na cienkiej nóżce, która w przedziwny sposób dźwigała ten ogrom rozkoszy. Potem znów nadchodził poniedziałek, a z nim rozgotowana rutyna codzienności.
Nie było jedzenia, które Zuzanna ignorowała – nie rozumiała niektórych potraw, niektóre były w oczywisty sposób komercyjne, ale każde danie zasługiwało na uwagę i ocenę. Miała oczywiście pewien ranking smaku, który często ulegał zmianie, bo przecież wciąż poznawała coś nowego. Uczyła się różnych smaków na pamięć jak dziecko alfabetu, potem mieszała je, przeplatała, porównywała. Smak stał się właściwością niezbędną każdej rzeczy istniejącej. To co nie miało smaku nie było rzeczywiste, nie miało prawa bytu.
Świat Zuzanny miał więc smaki – otaczający ją ludzie, jej emocje, odczucia, nawet niektóre obrazy i dźwięki pozostawiały na jej wargach i języku zmysłowe wspomnienie. I tak na przykład frustracja smakowała jak prażony słonecznik jedzony z metalowej łyżeczki, złość miała smak orzechów włoskich, zazdrość była jak wytrawne wino, radość miała smak tiramisu. Lubiła smaki poranków – były takie wyraziste, rześkie i niezmącone. Niektóre poranki smakowały cytryną, niektóre miętą, inne kaszą manną lub serem Brie. Nauczyła się też oceniać ludzi po smakach – choć nie wszystkich, naturalnie, chciała próbować. Jej najlepsza przyjaciółka Klara smakowała jak maliny zerwane prosto z krzaka - była pyszna, pachnąca, dobra w małych ilościach. Jej wykładowca chemii organicznej smakował jak oranżadka w proszku – piekł, buzował, krzywił. Portier w akademiku był jak szparagi. Jej przystojny sąsiad był chodzącym eskalopkiem. Wielu jej znajomych miało mdły smak przegotowanego, stołówkowego obiadu. Spotykała też czasem ludzi o smakach niezwykłych lub bardziej złożonych, czasem całkiem jej nieznanych. Lubiła przebywać w ich towarzystwie, chłonęła ich i delektowała się nimi powoli. Tak było z jej ostatnim chłopakiem o smaku owocu passiflory. Wciąż prześladował ją marchewkowy smutek matki, która miała pretensję, że Zuzanna za niego nie wyszła. A przecież nie można całe życie jeść passiflory.
Zuzanna ubierała w smaki również instynkty – głód miał smak bułki z masłem, niepokój był porzeczkowy, chłód smakował jogurtem naturalnym, ciepło skórką grejpfruta. Żądza miała smak wiśni, obrzydzenie było dziką różą, a rozkosz – najwyższa, nieokiełznana rozkosz – miała smak czekolady. Smak niewątpliwie najlepszy ze wszystkich, upajający, obiecujący, rozbudzający wiśniową żądzę i pomarańczowe rozbawienie. Smak ze snów, którego nagły brak budził ją co dzień, zastępowany przez wyrazisty ton poranka. Wszystko, co miłe i przyjemne zawierało się w czekoladzie. Zuzanna kochała czekoladę jak kocha się szczęśliwe chwile, przyjaciół, kochanków, klejnoty. Kochała w sposób niejasny i bez granic. Często chodziła do sklepów z czekoladą i tam od kwaśnych sprzedawczyń nabywała tę przyjemność o różnych smakach, odcieniach i nazwach. Jednostką szczęścia niewątpliwie były kostki. I ta historia ma właśnie rozkoszny smak czekolady.
***
Był środek morelowego października, ten moment, kiedy deszcz jeszcze radośnie uderza o szyby, a przechodnie uśmiechają się na widok brunatnych liści lśniących w porannym słońcu. Zuzanna jechała tramwajem do jednej z ulubionych kawiarni. Oparła drobną głowę o zabrudzoną szybę i starała się odizolować od smaków tłumu. Myślała o przyjemnej fakturze skórki mandarynkowej, o odchodzącym lecie. W jej zielonych oczach błyszczały iskry rozbawiania. Miała bardzo jasną cerę, niemal tak bladą jak orzech nerkowca, pokrytą nieznaczną ilością piegów. Wysiadła z tramwaju i pewnym krokiem, między kałużami, dotarła do miodowych drzwi lokalu. Po wejściu uderzyło w nią mnóstwo smaków i zapachów. Zajęła miejsce przy stoliku w kącie sali. Za chwile zjawiła się obok niej kelnerka smakowo przypominająca migdałowe landrynki - te białe, które zawsze zostawały na dnie paczki, bo nikt ich nie chciał jeść. Zamówiła duży kawałek tortu i kawę latte z syropem waniliowym. W oczekiwaniu na porcję przyjemności zaczęła studiować reklamową ulotkę stojącą na stoliku. „Raj dla Twoich kubeczków smakowych!” – głosiło wydrukowane kremową czcionką hasło obok talerza pierniczków. Tak – to faktycznie był istny raj. Zuzanna zaczęłam automatycznie analizować sens i wydźwięk tego zdania. Powszechnie uważa się, że kubeczki smakowe znajdują się wyłącznie na języku i tylko tym mięśniem zdolni jesteśmy odczuwać smak potraw. A przecież niechętnie bierzemy do ust to, co odpychająco pachnie, gorzej smakują nam rzeczy brzydkie, obrzydliwe okazują się dania niemiłe w dotyku. Receptory smaku znajdują się w niemal każdym narządzie zmysłu. Smakujemy językiem, wzrokiem, węchem, umysłem, a nawet sercem. Dla niektórych doznania smakowego mają głębsze emocjonalne dno. Niektóre dusze, jak dusza Zuzanny, zrobione są z miliona czułych kubeczków smakowych. I niewiele zostało w nich miejsca na zwyczajne uczucia.
Dusza Zuzanny wyczuła mokrą czekoladę. Pełna nadziei, że to jej czekoladowy tort nasączony Chardonnay podniosła wzrok znad ulotki. Jej oczom ukazał się wysoki młodzieniec w przemoczonym ubraniu uśmiechający się nieśmiało. Cały z czekolady. Ciemnoczekoladowe, mokre włosy przylepiały się do bystrego, wysokiego czoła, które zgrabnie przechodziło w piękne ciepłe czekoladowe oczy, ostry nos, ociekające słodyczą wargi, stworzony do rozpływania się w ustach podbródek. Miał słodką, upajającą szyje osadzoną na szerokich barkach gorzkiej czekolady. Słodycz wypływała z rękawów jego kurtki układając się w smukłe, długie czekoladowe palce. Czekoladowymi stopami wtapiał się w podłogę przysuwając się nieśmiało do Zuzanny. Przemoknięte ubranie wydawało się na cudnej pralince jego ciała wyłącznie zbędnym złotkiem. Budziło to tą silną potrzebę zdarcia opakowania z pysznej czekoladki. Niepohamowaną.
Zuzanna właśnie chłonęła ów cud wszystkimi zmysłami, kiedy odważył się do niej przemówić. Głosem aksamitnym i mięciutkim jak karmel spytał, czy może się dosiąść. Od nadmiaru słodyczy Zuzannie zakręciło się z głowie.
- Tak, proszę – w tej atmosferze jej słowa wydały się być twarde i zakłócające harmonię chwili. Były jak orzechy wrzucone w to morze karmelu i czekolady.
Czekoladowy spłynął na krzesło przy jej stoliku, a smukłe, słodkie sople jego dłoni znalazły się obok jej alabastrowych, drżących rąk.
Wśród czekoladowych spojrzeń, orzechowych westchnień wymienili uprzejmości. W ramach wyjaśnień poczęstował ją ckliwą historyjką, kawałkiem swojego smakowitego wnętrza. Miał na imię Michał. Przyjechał tu do dziewczyny prosto z Berlina. A ona go wystawiła. Teraz odwołali jego lot. Jest zimno, mokro. Wstąpił na kubek gorącej czekolady. Tak, Zuzanna też ma ochotę na gorącą czekoladę. Zamówił dwie filiżanki. Dużo mówił jak na łakocia. Zuzanna przełykała powoli każde jego słowo, a na jej języku pozostawał cierpki osad po tej przyjemności. Tak język wyraża tęsknotę do niedawnej słodyczy. „Nie przestawaj opowiadać” – błagała niemo.
- A Ty co robisz w życiu? – zapytał tonem mówiącym raczej „Proszę, opowiedz mi swoją historię o nieszczęśliwej miłości”.
- Ja głównie smakuję – odparła zlizując z warg resztki słodkiego posmaku jego historii.
- To ciekawe – wylał z siebie z nową porcją rozkosznie gęstej brązowej cieczy. Landrynkowa kelnerka przyniosła ich zamówienie. Gorąca czekolada jeszcze nigdy nie wydała się Zuzannie tak mdła i niesłodka. On błyskawicznie wmieszał zawartość filiżanki w nurt swej smakowitej egzystencji.
- Hm, masz się gdzie podziać? Jakiś pokój w hotelu, dom znajomych? – zapytała próbując się nie zachłysnąć słodyczą jego zapachu.
- Niezupełnie, ale gdzieś się zakręcę dziś wieczorem – odrzekł karmelowymi głoskami.
- Zapraszam więc do mnie – zaproponowała tonem pełnym głodu.
- Trochę to niezręczne. Ale jeśli pozwolisz, to będę zaszczycony – lepił czekoladowe cukierki z ostrożnie dobieranych słów i chytrych uśmiechów pysznych warg.
- Och, nie będzie niezręcznie – uspokoiła go Zuzanna dopijając swoją kawę z wanilią. Będzie czekoladowo.
***
Usiadła obok niego na łóżku bardzo blisko. Uśmiechnęła się blado i prosto w ukrytą między jego wargami bramę do krainy smakowych rozkoszy wyszeptała:
- Jesteś jak czekolada.
- A ty jak mleko – odszeptał i pocałował ją. W jej usta wlał się w jednej chwili taki bezmiar słodyczy, że na moment rozkosznie ją zemdliło. Czekolada zatańczyła figlarnie wokół jej języka, rozlała się po podniebieniu, otoczyła wargi, muskała białe policzki i dekolt. Zręczne strumienie czekolady wlały się pod jej bluzkę, muskały delikatne jej plecy, pieszczotliwą skorupą oblały piersi, płynęły zgrabnie wokół brzucha i bioder. Z ustami zaplątanymi w słodkich wargach wzdychała cicho w odpowiedzi na te pieszczoty. Delikatnie wodziła dłońmi po rzeźbionym w słodkiej masie korpusie, pachnących ramionach, miękkim, apetycznym brzuchu. W jej ciało spadł nieoczekiwany deszcz czekoladowej rozkoszy zakrywający aksamitnym brązem wszystko dookoła.
***
„Jestem jak mleko” – ta myśl ją obudziła. Nigdy nie czuła swojego smaku. Tak jak nie zna się tego, co stale nam towarzyszy. Jak mały kot nie wie, że jest rozkoszny. Był pierwszym, który powiedział jej jak smakuje. Nie wiedziała czy tak jest naprawdę. Przekręciła się ostrożnie na bok i spojrzała na niego czule. Nie czule – wygłodniale. Całą noc wąchała go, lizała, gryzła, próbowała, zatapiała zmysły w jego słodyczy. Teraz miała ochotę go zjeść. Nie były to instynkty modliszki, która rytualnie zazdrośnie pożera partnera. Był to instynkt dziecka, które wie, że w szafce jest czekolada. Rodzice wyszli, czas ją zjeść. Całą - kawałek po kawałeczku, kęs po kęsie, wylizać papierek. Chciała go zjeść teraz. Wiedziała, że to nie będzie łatwe, ale ogrom szczęścia, jakiego mogły doznać jej kubeczki przeważył szale. Powąchała go delikatnie. Z jego ust regularnie wydobywały się kłęby słodkawego powietrza, będące obietnicą rozkosznego wnętrza. Ostrożnie pocałowała jego otwartą dłoń. Nie mogła czekać.
Wzięła do ręki białą poduszkę (smak migdałów) i zaczęłam odprawiać wokół niego zmysłowy taniec. Gryzła go, muskała, uczyła się smaku każdej części jego ciała. Położyła poduszkę na jego uśpionej twarzy. Wśród wspaniałych doznać smakowych nawet nie zauważyła, w którym momencie przestał się szamotać pod jej żelaznym uciskiem. Odsunęła poduszkę i przyjrzała się czekoladzie stygnącej na jego martwych wargach. Zlizała ją. Idąc za instynktem znalazła miejsce, od którego powinna była zacząć ucztę – najdelikatniejsze, dobre na początek. Drapieżnie wgryzła się w pachnącą nugatami czekoladę szyi. W napadzie dzikiego głodu odgryzała kawałek za kawałkiem, rozpuszczając je na języku i przełykając szybko. Kiedy skończyła z kącików jej ust skapywała nie czekolada tylko jasna, żywoczerwona krew. O metalicznym, słodkim posmaku. Nie czuła się jak mleko.
***
Kiedy Zuzanna skończyła wymiotować dochodziła dwunasta w południe. Wycieńczona nachylała się nad czystą muszlą sedesu w nadziei na więcej. Nic więcej nie było. Z pustką w oczach i duszy podniosła się. Automatycznie zmyła z ciała brudy poranka, ubrała się, wyszła zamykając drzwi na dwa zamki, jak zwykle. Minęła sąsiadkę smakującą gotowanym groszkiem. Zignorowała jej uprzejme powitanie. Szybkim krokiem zbiegła po schodach, wyszła z klatki i skierowała się ku najbliższej kawiarni. Zamówiła gorącą czekoladę potrzebowała załatać łagodną płynną przyjemnością dziury w sercu i umyśle. Czuła się jakby stępiona. Dawno już dostrzegła, że to najmocniejsze smaki nie są ukryte w materii. A ona zniszczyła tyle czekolady, tyle szczęścia, tyle życia. Uczucie, którego doznawała miało smak rozkruszonej kredy. Popijała je gęstą czekoladą nie mając pojęcia, co teraz zrobić i jak smakować będzie jutro. Nie chciała myśleć o tym, co zrobiła. Nie chciała wracać do pełnego smaku krwi mieszkania. Może powinna wyjechać do Berlina? Tam podobno mają przepyszną czekoladę.