Czytam zawsze, gdy piszesz o tym, co tam, gdzie mnie nie ma, z uwagą. Tu moja wyobraźnia pulsowała w powietrzu o dziwnym kolorze i wysoko pod bezradnie rozkładanane ręce Cristo Redentor. I słucham Cię uważnie, a na koniec, kurcze, odwracam się na pięcie, mrużę oczy, nie ja się nie obrażam, ale nie takiej oczekiwałam puenty.
Jak dla mnie, wolałabym na końcu przeczytać:
nie wiem, ale może kiedyś pojedziemy do Rio razem! i już nie odwrócę się, bo peel daje czytelnikowi nadzieję. Inaczej od razu myślę, no tak, łatwo mówić, a pojechać czasem trudno i z Wawy do Krakowa, a co dopiero na plażę Copacabany.
Pozdrawiam, bardzo mi się podoba!