Śnieg. Coraz gęstszy. Nie miałem ani siły, ani tym bardziej ochoty na opuszczenie swojego lokum. Tu było ciepło. Nie przeszkadzał mi nawet wiatr wdzierający się szczelinami, wygwizdujący toccatę.
Przez brudną szybę małego okna wdzierała się wąska smuga żółtawego światła ulicznej latarni. Przechodzący ludzie odwiedzali mnie swoimi cieniami. Użyczali mi swojej radości. Starałem się cieszyć wraz z nimi. Może inaczej by wyglądało, gdyby wiedzieli, że tutaj jestem. Ale nie wiedzieli. Może to i lepiej, nie byłem już dla nikogo ciężarem, nikt nie musiał się o mnie troszczyć, opiekować się. Ani ja nie musiałem się o nic martwić. Żyłem tu i teraz.
Wyciągnąłem z kieszeni kawałek batonika. Ugryzłem. Stwardniały z zimna karmel stawiał opór. Zabolały mnie siekacze. Pomacałem palcami. Ruszają się. No tak, brak witaminy C, trzeba będzie o to zadbać, żeby się szkorbutu nie nabawić.
Na zewnątrz jakaś para się kłóci. On nie pamiętał, że są razem rok. Nie przyniósł na spotkanie kwiatów. Ona się wścieka, że ją lekceważy, że nie zależy mu na związku. On jeszcze próbuje cos tłumaczyć, ale nieświadomie z każdym słowem coraz bardziej się pogrąża. Młody jeszcze dużo musi się nauczyć, a pamiętanie o rocznicach jest podstawą udanego związku. Dzięki temu zyskuje się bardzo dużo. Czyli ograniczenie ględzenia do minimum. Tak jak w jego przypadku, jeden kwiatek kosztuje dosłownie parę groszy, a otrzymałby za to dozgonną wdzięczność, czyli do kolejnej rocznicy. No i rewelacyjny seks. Za pamiętanie pilnowanie takich bzdur jak rocznice, kobiety naprawdę potrafią się odwdzięczyć.
Przeszli. Glosy stawały się coraz cichsze, aż zagłuszył je szum ulicy i rozmowy innych ludzi. Przeszli. Zajęci tylko sobą, swoim wielkim problemem zapomnianej rocznicy. Tak. Dziesięć dni temu była moja rocznica. Dziesięć dni temu żeniłem się. Stałem, klęczałem przed ołtarzem zasłanym białym obrusem. Przysięgałem, ze nie opuszczę cię aż do śmierci, w zdrowiu i w chorobie... i nie opuściłem. To ty się wyłamałaś.
To był piękny dzien. Sobota. Przygotowaliśmy kanapki, jakąś sałatkę, butelkę wina i jeszcze jakieś inne jedzenie i picie. Twój uśmiech, radość na samą myśl o wyprawie rozjaśniał cały dom, wypełniał każdy zakamarek naszego domu.
Dom. Przez pięć lat składaliśmy grosz do grosza. Pracowaliśmy ponad własne siły. Nadgodziny, dodatkowe zlecenia, byle by jak najwięcej uskładać. Udało się i nasz wymarzony dom przestał być projektem na papierze. Stal tutaj, na naszej ziemi. Z betonu, z cegieł, z drewnianymi ramami okien, z czerwona dachówką mającą nas chronić przed deszczem i śniegiem. I przed wszelkim złem całego świata. Nie był duży. Ale tez nie chcielismy mieć dużego domu. Tylko cztery pokoje. I salon. I dwie łazienki. I jeszcze kuchnia z wyjściem na taras. Z salonu również można było tam wyjść, tyle, że na drugim końcu. Chcieliśmy z części tarasu zrobić ogród zimowy. Już mieliśmy wstępny projekt. Planowaliśmy, gdzie postawimy rośliny. Tu fikusa, tam zamifolię, a tam palmę, a w tamtym rogu araukarię, a na ścianie będzie rozwieszony bluszcz, który ty nazywałaś cisusem. I jeszcze inne rośliny, których nazw dzisiaj już nie pamiętam.
Usiadłem wygodniej i opatuliłem się kocem. Odkryte miejscami przewody węzła ciepłowniczego przyjemnie grzały w plecy. Stare rozwiązania są o wiele lepsze niż te nowoczesne. Teraz każdy nowy blok czy małe osiedle posiada własną kotłownię gazową. Zawsze zamkniętą i pilnie strzeżoną. Ogrodzeniem, cieciem przy furtce, bramą na pilota, nierzadko kamerami. Bezduszne miejsca z bezdusznymi, zapatrzonymi w siebie cieniami ludzi, dla których każdy nieznajomy był Obcym, którego należy ominąć z daleka, którego trzeba się pozbyć z widoku, bo jeszcze dziecko zapyta: mamo, dlaczego ten pan tak śmierdzi?
Zobaczyłem ją przez okno. Młoda. Piękna. Tak bardzo przypomina ciebie. Nie, nie ciebie. Ciebie. Mimo mrozu miała odkrytą głowę. Ciemne, chyba czarne włosy targał wiatr. Światło sodowych lamp tańczyło w tych włosach. Nie widzę dokładnie twarzy, może przez to jest tak podobna do ciebie. Czeka na kogoś. Tak jak kiedyś ty czekałaś na mnie. Też była taka zima. Może nie było takiego wiatru, ale śniegu było tyle samo. I taki sam mróz. Tak pięknie wyglądałaś wtedy. Wysiadłaś z autobusu. Sama na przystanku, a ja stałem opodal przyglądając się tobie. Powoli podszedłem. Ucałowałem twoją dłoń. Zajęłaś jej miejsce. Powoli i systematycznie wyrzucałaś wspomnienia po niej, aż po kolor ściany w salonie, po ułożenie naczyń i sztućców na suszarce. W końcu wyrzuciłaś ostatnie po niej wspomnienie – mnie…
Podszedł do niej. Ucałował w dłoń. Potem w usta. Zarzuciła mu ręce na szyję, on ją objął w pasie, podniósł i zrobił kilka obrotów. Coś szeptali do siebie. Wiatr porywał słowa, mieszał i przynosił niezrozumiałe strzępy.
Cholera, mam towarzystwo. Jakieś dwie postacie wtargnęły do mojego lokum. Miejsca jest dużo, ale swojego przy odsłoniętych rurach nie oddam. Czy musza tak świecić tymi latarkami. Mundurowi. Znowu mnie zawiozą do jakiego schroniska dla bezdomnych. Coś mówią. Ruszają ustami, ale nic nie słyszę…
* * *
- Znowu ktoś wlazł do węzła, to już dziesiąty w tym tygodniu – Roman był wyraźnie rozdrażniony. – Szlag by trafił tą czujkę.
- Co się dziwisz, w schronisku pić nie można, to nie chcą żyć w ludzkich warunkach – powiedziała Iwona zakładając czapkę. – Idziemy!
Sforsowali przymarznięte drzwi. W świetle latarek zobaczyli starszego mężczyznę opartego o odkryte rury.
- Hej, dziadku, tu nie można siedzieć! – Roman poświecił w twarz mężczyzny.
Stary powoli zamknął powieki i otworzył je. Poruszył ustami chcąc coś powiedzieć.
- Dajcie karetkę do węzła – powiedział do słuchawki. – Mamy jakiegoś zmarzlaka.
Iwona w tym czasie sprawdziła resztę pomieszczenia. Strumień światła pokazał siną dłoń z kawałkiem batonika i ciemną, błyszczącą plamę na podłodze. Przeniosła latarkę wyżej. Z lewego boku wystawała rękojeść noża.
- Kurwa! – rzuciła. – Facet zaraz nam wykituje!
Podeszła do niego i
przykucnęła. Dotknęła dłonią zarośniętego policzka i delikatnie uniosła głowę.
- Proszę się trzymać, zaraz będzie kartka – powiedziała i oświetliła twarz mężczyzny.
Latarka z łoskotem uderzyła o betonową posadzkę.
- Tato…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
szara eminencja · dnia 16.01.2011 10:19 · Czytań: 1073 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora: