Złamane biodro pozmieniało wszystko w moim życiu. Musiałam pożegnać mieszkanie, znieść operację w szpitalu i, koniec końców, wylądowałam u Baśki, naszej najstarszej córki. Od razu pomyślałam, że czeka mnie horror, bo Baśka jest nadopiekuńcza. Będę musiała jeść zdrowe, niesmaczne posiłki, zapomnieć o papierosie do porannej kawy i nie pozwolą mi wstawać z łóżka. Unieruchomienie dla aktywnej osoby, jaką byłam przed feralnym upadkiem, jest niewyobrażalną porażką.
Najbardziej jednak martwiło, że Artka wyrzucili z pokoju, by mnie tam umieścić. Biedny, starszy wnuczek przeniósł się na materac do pokoju młodszego brata. Uwięzienie chorej babki w ciasnym mieszkaniu – przedni dowcip. Wyobrażałam sobie, że nikt mnie nigdy nie ruszy z uwitego gniazda, a tu masz, psikus losu: zabieganą staruszkę położył z połamanymi gnatami do łóżka. W tym całym galimatiasie przekonywałam Baśkę, żeby chociaż pozwoliła Artkowi przenieść komputer, ale ta była nieugięta.
- Mamo, to mu dobrze zrobi, niech trochę odpocznie od monitora, a ostatecznie będziesz miała towarzystwo, posiedzi z tobą.
Ze mną? Dobre sobie – myślałam. Raczej tylko obok mnie i to w poczuciu, że nie może nawet przy babce przekląć, grając w te wymagające skupienia gry.
A jednak nie doceniłam ani roztropnej, aczkolwiek trochę nudnej córki, ani solidnego wnuczka, studenta.
- Wie babcia, może to nie jest komfortowa sytuacja dla mnie i dla babci, ale jednak głupio byłoby, gdybym siedział tu z babcią, nie zamieniając ani słowa – przemawiał do mnie i spoglądał pilnie na ekran. – Dlatego postanowiłem przeprowadzać z babcią wywiad, o ile to babci nie zmęczy.
- Męczy mnie, kiedy powtarzasz co chwilę słowo „babcia”, jedno na początek wywiadu wystarczy, potem zwracaj się już do mnie bezpośrednio, bo mi w natłoku babć sens pytania umknie.
Tak zaczęła się nasza współpraca. Każdego wieczoru Artek rozpoczynał nasiadówki przed monitorem od rozmowy ze mną. A pytał o tak przeróżne sprawy, że w końcu nie wytrzymałam i też zaczęłam wypytywać:
- Czy ty, dziecko, masz zamiar zostać pisarzem?
- Po pierwsze, babciu, pisarzem już jestem. Po drugie - widzę tu bardzo wdzięczny obiekt do opisywania.
- A może to jakieś zadanie na uczelnię, które tak w pocie czoła musisz odrabiać?
- Nie, babciu, działam wyłącznie hobbistycznie – odpowiedział.
- Wiem! To matka wymyśliła, żebyś mi tak czas urozmaicał – nie ustępowałam.
- Właśnie mnie babcia obraziła, bo to wyłącznie moja inicjatywa. Zawsze uważałem, że mama powinna była wdać się w ciebie, a nie w dziadka, mielibyśmy o wiele łatwiejsze życie.
Uśmiechnęłam się w duchu i jednocześnie pobłogosławiłam moją obowiązkową, pracowitą, choć trochę sztywną córkę, gdyż dzięki niej dane mi zostało doświadczyć spotkań z wnukiem, który zaskakiwał bystrością umysłu i dojrzałością uczuć.
- Gdyby nie babcia, nie poznałbym wielu niuansów życia. Mama zawsze była taka praktyczna i do przesady sumienna, nie pokazałaby nam zapewne tej szalonej strony życia, o którą ty zadbałaś – powiedział, mrużąc do mnie oko. – Ładnie zadaję pytania, nie nadużywając słowa „babcia”?
- Bardzo pojętny z ciebie uczeń, Artku, mam nadzieję, że twój młodszy brat ma tyle samo oleju w głowie.
- Obawiam się, babciu, że bardziej wrodził się w ciebie, to pędziwiatr – mówił pobłażliwie. - Widziałaś go w ogóle, odkąd jesteś u nas?
Skinęłam jedynie głową. Nie mogłam przecież zdradzić Arturkowi słodkiego sekretu. Otóż, mój młodszy wnuk, maturzysta, nazwany Antonim na cześć dziadka, ani trochę swojego wielce prawego antenata nie przypominał. Antek to wypisz wymaluj jego postrzelona babka, czyli - nie mając powodów do przechwalania się – ja. Zatem co rano, gdy wszyscy znikali w pośpiechu, Antoni, który do ogólniaka widocznego z okien mieszkania miał tak zwany rzut beretem, częstował mnie filiżanką kawy i papierosem. Sam twierdził, że nie pali i wolałam wierzyć niż przeprowadzać nachalne śledztwo. Te codzienne dwadzieścia minut, kontemplowane razem przy potępianym przez Baśkę procederze, były jedynymi wspólnymi chwilami w ciągu dnia, jakie dawał mi Antoś. Czasem coś opowiadał, ale często po prostu wymienialiśmy uśmiechy. Jedno spojrzenie w błyszczące oczy wnuka mówiło mi, że rozumiemy się doskonale, a nasz sekret to ofiarowanie babce tego samego, czym było w dzieciństwie karmienie chłopaków, w ukryciu przed rygorystyczną Baśką, czekoladą i ciastem. Antek najzwyczajniej mnie rozpuszczał i doceniałam ten gest, choć pozornie był niewychowawczy, a może wręcz naganny. Ale wiadomo, jak to jest z pozorami - nie pokazują tego, co najistotniejsze. Od czasu do czasu Antoś mówił do mnie:
- Wiesz, babciu, pewnych spraw nigdy się nie zapomina.
I dobrze wiedziałam, które to nasze ciche sprawki wspomina ten łobuz.
Artur nadal przeprowadzał ze mną wywiady, spisując powoli historię rodziny, ale w jego życzliwości i wielkiej grzeczności wobec chorej babki nie dostrzegałam nic, co mogłoby dać nam poczucie takiej wspólnoty, jakiej doświadczałam co rano z szalonym Antosiem. I pewnie z takim przeświadczeniem o różnych natężeniach więzi pozostałabym na zawsze, gdyby nie zdarzenie, które kazało mi poważnie zastanowić się nad rolą krwi, płynącej w spokrewnionych żyłach.
Coraz częściej Artur przyprowadzał do swojego, a właściwie teraz naszego, pokoju dziewczynę o wdzięcznym imieniu Julianna. Siadał na fotelu przy biurku, a ona delikatnie zajmowała miejsce na brzegu łóżka. Z biegiem dni robiła to coraz pewniej i bliżej mnie. Ja zaś zaczęłam częściej udawać drzemkę, żeby ich nie krępować, gdy spacerowali po Internecie.
I pewnego dnia zdarzyło się to, co szalenie mnie zdumiało i dało na długo do myślenia. Studenci wpatrywali się, jak zawsze, w ekran komputera, a ja za zamkniętymi powiekami odtwarzałam moment, gdy pierwszy raz zobaczyłam małego Artka. Był bardzo apetycznym noworodkiem i pomyślałam, że dla przykładnej Baśki takie wzorcowe dziecko jest odpowiednią nagrodą. Zupełnie inne wrażenia miałam, gdy pokazali mi pierwszy raz Antosia, ale wtedy, dla odmiany, przyszło mi do głowy, że równowaga, istniejąca w przyrodzie, właśnie takimi wybrykami daje o sobie znać. Więc gdy tak leżałam, kontemplując wspomnienia związane z wnukami, nagle poczułam, jak ktoś delikatnie głaszcze mnie po przedramieniu. Uniosłam powoli jedną powiekę, ale nikogo obok ręki nie zauważyłam. Gdy ponownie poczułam dotyk i przyjemność, którą z niego czerpałam, nasiliła się, spojrzałam w kierunku zajętych sobą młodych. Julianna głaskała Artura od nadgarstka do łokcia. Zamknęłam znów powieki, a dłoń zatoczyła okręgi na moim policzku. Dyskretnie spojrzałam znów w kierunku dzieci i gdy zobaczyłam, że Julka gładzi w ten właśnie sposób twarz Artura, łza wymknęła się oku i potoczyła ścieżką pogłaskanego policzka. Przestałam sprawdzać ruchy Julianny i z przyjemnością oddałam się pieszczotom, które w niewytłumaczalny sposób z Artka spływały na mnie.
Tak oto najmocniej w moim życiu doświadczyłam więzów krwi, a złamane biodro pokolorowało mi jesień życia. Ubrało ją w barwy jeszcze piękniejsze niż te, w które przystrajają się drzewa w ciepłe październikowe popołudnia. Codziennie doświadczam, że dzięki unieruchomieniu ciała, zmysły potrafią odkrywać przede mną nowe światy. Pozostaje jeszcze pytanie: którego z wnuków jestem bliżej i jak to się stało, że nasze więzy są takie silne?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Izolda · dnia 07.04.2011 20:03 · Czytań: 3624 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 22
Inne artykuły tego autora: