To dzieje się tak nagle… Znowu jest w tym korytarzu i znowu nie pamięta tego, co działo się przedtem, jedynie inne przebłyski.
Tym razem widzi Arijane, tę sympatyczną brunetkę. Ostatnio widziała się z Mattem i Bobbym, ale teraz stoi tam tylko jedna osoba.
- Widziałaś innych? – pytanie to pada z ust Yvonne, ale nie czuje, że to ona je wypowiedziała. Coś takiego już kiedyś ją spotkało. Yvonne ignoruje to dziwne przeczucie. Nie wie, co tu się dzieje, ale bardzo jej zależy na tym, żeby się dowiedzieć.
Arijane kręci głową. Sprawia wrażenie lekko zdenerwowanej.
- Co się stało? – pyta Yvonne. Teraz wie, że to są jej słowa.
Arijane kręci powoli głową.
- Nie sądziłam – mówi – że o to zapytasz. Że ktokolwiek to zrobi. Przecież ni cholery nie wiemy, co się stało! – kobieta opiera się o ścianę i zaczyna płakać cicho.
Nagle Yvonne czuje za sobą czyjąś obecność. Odwraca się.
- Matt! – krzyczy. Wreszcie ktoś, z kim może porozmawiać na temat tego, czego ostatnio się dowiedziała.
- Chyba jesteśmy tu tylko mentalnie – mówi cicho, żeby Arijane nie usłyszała. Nie chce bardziej jej dobijać.
- Też mam takie wrażenie – mówi Matt.
- Nie o to chodzi. Znów to …widziałam.
Matt kiwa głową w milczeniu, dając jej do zrozumienia, że ma kontynuować.
- Poza tym chyba… Chyba leżymy gdzieś, a oni nas pilnują. Podają nam jakieś dragi. Ale to tylko tyle.
- A nie wiesz może, czy to miejsce… Czy fizycznie też jesteśmy tutaj?
- Niestety – Yvonne kręci głową. Widać, że Matt jest zawiedziony. – Słuchaj – mówi. – Inni też mają jakieś zdolności. Ty również. Ja sama nie zdobędę wszystkich informacji. Potrzebuję kogoś do pomocy… Ale nie wiem, ilu nas tu jest.
- Zastanówmy się – mówi Matt. Yvonne rozgląda się i widzi, że Arijane znikła. – Widzieliśmy już Bobby’ego i Arijane… Razem z nami to cztery osoby, ale…
- Przypuszczam, że jest nas więcej – Yvonne kiwa głową.
- Co najmniej sześciu – dobiega ich nagle jakiś męski głos. Odwracają się. Przed nimi stoi na oko trzydziestopięcioletni mężczyzna. – Jestem Jack – przedstawia się. – I nie mam zielonego pojęcia, o co tu kurwa chodzi – dodaje. – Nie wiem nawet, kim jestem. Znam tylko swoje imię.
- Witaj w klubie – mówi cierpko Matt, po czym przedstawia siebie i Yvonne. Nagle kobieta zdaje sobie z czegoś sprawę.
- Jak to sześciu? – pyta. – Widziałeś jeszcze kogoś?
- Tak, Keylę. Twarda babka. Jest tak zdeterminowana, żeby stąd wyjść, że aż zazdroszczę jej energii. Od… W sumie to nie wiem, ile czasu już minęło, bo… No, w każdym razie błąkam się po tych korytarzach już dłuższy czas, ale do tej pory nie widziałem nikogo poza Keylą.
- Zastanawiamy się, dlaczego tu jesteśmy – mówi Matt.
- Może jesteśmy jakimiś…E… To znaczy byliśmy… Szpiegami? – podsuwa Yvonne.
- Dobra, czyli praca dla rządu, jako jedna z możliwych przyczyn – Jack zaczyna liczyć na palcach. – Może też chodzić o politykę. No wiecie, więźniowie polityczni.
- Raczej nie. Coś tu się nie zgadza – Yvonne wie, że jest otumaniona narkotykami i z całych sił walczy z tym. Ale nie zawsze jej się to udaje. To, co przed chwilą chciała powiedzieć, umknęło jej, zanim zaczęła się naprawdę zastanawiać. – Coś jest nie tak. Jakiś element nie pasuje… - umysł Yvonne jest coraz bardziej zaćmiony. Czuje, że za chwilę się wyłączy i powróci do tego dziwnego stanu niebytu.
- Matt – mówi cicho – podłączają mnie.
- Yvonne, proszę, nie teraz – szepcze Matt i patrzy na nią.
- Co się dzieje? – pyta Jack.
- Podłączają ją – powtarza Matt i zastanawia się, czy ten, kto odłączył ich na tę chwilę będzie miał kłopoty. Na pewno. Ciekawe tylko, jak wielkie. – A to znaczy, że za chwilę podłączą i nas…
Yvonne rzuca na nich ostatnie spojrzenie i osuwa się w ciemność.
* * *
- Jack, podaj mi tę cholerną fiolkę – mówi Yvonne przez śmiech. – Inaczej nigdy tego nie dokończymy.
- Dokończymy, zobaczysz – odpowiada tamten i daje probówkę Mattowi. Matt ogląda ją i przekazuje dziewczynie.
– Proszę, madame – mówi.
- Merci, monsieur – śmieje się Yvonne. Wszyscy są dziś w dobrym humorze. Wyjątkowo dobrym. Doktor Jackson wraz z dyrektorem Headwickiem przygląda się tej scenie zza lustra fenickiego. Są tacy szczęśliwi…
I nagle Camilla robi coś, czego jeszcze długo będzie żałować.
- Idę tam…zamiast nich – mówi do Headwicka. Mężczyzna patrzy na nią jak na wariatkę.
- Doktor Jackson, obawiam się, że to niemożliwe – mówi, wciąż intensywnie marszcząc czoło.
Camilla skupia wzrok na oknie, za którym widać zachodzące słońce. Gdyby Bóg naprawdę istniał, myśli, nie stworzyłby takich idiotów jak Headwick.
- Obawiać się pan może – odcięła się – co nie zmienia faktu, że wchodzę tam.
- Doktor Jackson, proszę mnie posłuchać…
- Nie, kurwa, proszę posłuchać MNIE – mówi. – Zawrzemy pewien układ. Wchodzę tam zamiast nich, albo rozpowiem całemu światu…
- Cam? – Jackson odwraca się. Za nią stoi Jack. Kobieta czuje, jak łzy mimowolnie napływają jej do oczu.
- Ile słyszałeś? – pyta w końcu drżącym głosem.
- Większość – mówi tamten. – Cam… Ufałem ci... Ale ty…
- Jack, proszę, daj mi…
- Nie, to ty posłuchaj do końca. Ty postanowiłaś ryzykować własne życie, żeby mnie ocalić… Tylko nie wiem, od czego – kontynuuje Jack, nie zwracając najmniejszej uwagi na Headwicka, który jak widać zupełnie go nie obchodzi.
- Panie Harris, proszę stąd wyjść.
- Nie, dyrektorze Headwick – mówi Jack. – Pan stąd wyjdzie. Martwy.
Wbija mężczyźnie igłę w ramię. Jedyna myśl, jaka przechodzi Camilli przez głowę, to "jak on to zdobył?"...
* * *
Matt siedzi na podłodze i czeka, aż wreszcie pojawi się ktokolwiek. Naprawdę ktokolwiek. Sam nic nie wymyśli.
Nagle zjawia się na oko czterdziestoletnia Murzynka.
- Keyla? – pyta, przypominając sobie ostatnią rozmowę z Jackiem. Keyla to jedyna osoba, której do tej pory nie widział. No chyba, że jest ich jeszcze więcej, niż mogą sobie wyobrazić.
- Keyla, Keyla – mówi tamta. – A ty, złotko? Jak na razie widziałam tylko Jacka.
- Matt – mężczyzna wstaje i otrzepuje spodnie.
- Ile przebłysków miałeś, kochanie?
- Nie wiem, nie liczę – Matt rozmawiając z Keylą czuje się trochę jak uczeń tłumaczący nauczycielce, dlaczego nie wie, ile to dwa razy dwa.
- Nie szkodzi – mówi tamta. – Sama też nie liczę. Od jakiegoś czasu. Właśnie, a propos czasu, ciekawe, ile już tu jesteśmy. I ciekawe, co się z nami dzieje, kiedy nie łazimy po tych cholernych korytarzach. Ej, też masz takie wrażenie, że to tylko mentalne?
- Tak, ale… Czasami nie… Tak jakby wtedy…
- Rozumiem – Keyla kiwa głową. – Wypuśćcie nas, sukinsyny! – krzyczy nagle. - Masz najmniejszy zalążek pomysłu, dlaczego tu jesteśmy?
Te dziwne zmiany zachowania nie dziwią już Matta. Odkąd się tu znalazł, nic go nie dziwi.
- Nie – odpowiada. – Chciałbym wiedzieć – dodaje w końcu. – Poczekajmy, aż spotkamy się co najmniej w czwórkę. Ale w tej realnej wersji… Kiedy będziemy czuli, że to dzieje się naprawdę, a nie w naszych umysłach. Wtedy spróbujemy jakoś…Dorwać się do akt – proponuje. Keyla kiwa głową z uznaniem.
- Dobry plan – chwali go.
Nagle Matt czuje, że zaczyna osuwać się w ciemność...
- Podłączają nas – mówi jeszcze tylko pospiesznie, po czym traci świadomość.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
ArienneMD · dnia 17.04.2011 19:50 · Czytań: 958 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: