- Effie, czas wstawać – cichy głos nad moich uchem, nie jest tym, o czym marzę. – Już ranek.
- Jak to? – Nie otwieram oczu zastanawiając się, dlaczego już jest dzień, skoro kilka chwil temu był jeszcze późny wieczór. – To niemożliwe. Dopiero kładliśmy się spać.
- Nie pamiętam – Fredrik wyraźnie żartuje ze mnie. – Jesteś głodna?
- Bardzo – dopiero teraz czuję zapach jedzenia, które postawiono gdzieś w pokoju. – Przyniosłeś mi śniadanie?
- Owszem – bierze do ust dorodną truskawkę, którą zjada z wyraźnym apetytem.
- Ty jesz? – Podnoszę się i opieram o miękkie wezgłowie.
- Też mnie to dziwi – śmieje się. – Ale mam apetyt tylko na truskawki i na ciebie. Każda noc z tobą jest szalona i namiętna.
- Bardzo się cieszę – całuję go w usta, delektując się resztką truskawkowego soku z jego ust. – Nie chcę już sama zasypiać.
- Nie musisz – wie, co mam na myśli. – Nie martw się. Zjedz śniadanie. Potem zaczynamy trening z Alexandrem.
- Będzie wyglądał, tak jak mój?
- Nie. Ty umiesz walczyć, a on chyba nie – wzrusza ramionami. – Najpierw nauczymy go podstaw, a potem przejdziemy do walki grupowej.
- A co my będziemy robić? – Jestem ciekawa.
- Myślę, że Samuel zajmie się Alexem, a my poćwiczymy we czwórkę – uśmiecha się zadziornie. – Co powiesz na mały pojedynek?
- I znowu wyląduję z twarzą w błocie? – krzywię się, zabierając do jedzenia płatków z gęstym jogurtem i truskawkami. – Jesteście dla mnie zbyt silni.
- Przekonamy się – znika w łazience, skąd po chwili dobiega odgłos płynącej wody.
Poranek wita nas słońcem i bezchmurnym niebem. Już na wstępie przegrywam wyścig na łąkę z Philippem, który obiecał, że pobiegnie w tempie człowieka. Kiedy zdejmuję górę stroju Strażniczki, Alex o mało nie wpada w kopiec kreta. Ja nie mam jednak zamiaru ciągle skrywać się pod ubraniem. Moja skóra potrzebuje ożywczego muśnięcia górskiego wiatru i słońca. Tak, jak przewidział Fredrik, Quinn sam udziela Alexowi pierwszej lekcji walki dwoma mieczami. My dzielimy się na pary, by wspólnie potrenować. Cieszę się, gdy obok mnie staje Lenn. Mruga porozumiewawczo i niespodziewanie dla tamtych atakuje. Idę za jego przykładem. Philippe z wdziękiem unika moich ciosów, ale dostrzegam niezwykłą rzecz. Wkłada w to siłę! Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że jestem silniejsza niż na początku. Widać krew Strażników dobrze na mnie działa. Podbudowana tym odkryciem zadaję cios, wkładając w niego całą siłę. Cass jednak przewiduje mój ruch i paruje uderzenie. Amargein nie dorównuje de Branowi kunsztem, ale dzielnie się broni. Strażnicy wkładają w walkę wszystkie siły i umiejętności, jakby walczyli w największym wrogiem. W pewnym momencie, Lenn potyka się przy odpieraniu ciosu Fredrika. Nie chcę, żeby upadł, dlatego odskakuję od swojego przeciwnika i lekko odpycham Amargeina, by złapał równowagę. Teraz moim rywalem zostaje de Bran. Jego triumfalny uśmiech złości mnie. Nie mam zamiaru ułatwić mu zwycięstwa! Prawą dłonią zasłaniam się przed nim, ale lewą trzymam nieco z tyłu. Nacieram jednak prawą, próbując go zmylić. Tyle, że wampir zna chyba wszystkie techniki walki, ponieważ odpowiednio się ustawia, próbując wytrącić mi broń z dłoni. Niemal mu się to udaje. Na szczęście wcześniej mocniej zacisnęłam dłonie na rękojeści, wiedząc, że tak może postąpić. odskakuję w bok i o mały włos nie wpadam na Philippa. Ten umyka przede mną i skupia się na walce z Lennem. Fredrik naciera bez litości, widząc, że zaczynam słabnąć. W pewnej chwili już tylko odbijam jego pchnięcia, broniąc się przed zranieniem. Niespodziewanie, moc przychodzi mi z pomocą. Chichoczę i przelewam ją w uderzenie. De Bran może tylko zmniejszyć siłę mojego ciosu, zapierając się mocno nogami i krzyżując broń. Nie przełamuję jego osłony, ale moje ostrza zjeżdżają ze zgrzytem po jego, zmierzając w stronę wysuniętego kolana. Nie chcę zranić Fredrika, dlatego wolę przegrać. Zwalniam nacisk i wypuszczam broń z dłoni, która wbija się głęboko w trawę.
- Philippie, uważaj! Z prawej! – Nagle, nieco piskliwy głos odwraca naszą uwagę od walki.
Spoglądamy w tamtą stronę, żeby zobaczyć, kto jeszcze przyszedł na trening. Niestety, przegrany dla Philippa, który zdekoncentrowany krzykiem nie zauważa natarcia Lenna. Wampir wybija mu broń z dłoni.
- Ja... Ja przepraszam! – Głos należy do znajomej wampirzycy, Madeleine, z którą kilka razy już się spotkałam. – Wybaczcie mi! Nie chciałam!
- Nic się nie stało, Madeleine – Samuel okazuje wyrozumiałość, widząc, że wampirzyca spogląda niespokojnie na Philippa. – Jednak następnym razem uprzedź nas, gdy będziesz chciała przyjść i popatrzeć na trening Strażników.
- Dobrze, obiecuję – jęczy speszona. – Przepraszam.
- Mam nadzieję, że walka ci się podobała – Quinn uśmiecha się do niej.
- Bardzo! – Wzdycha. – Jesteście niesamowici!
- Philippie, wybacz – Lenn kłania się przyjacielowi. – Skorzystałem z okazji.
- To oczywiste – wampir kiwa głową. – Na tym polega walka.
- Philippie, odprowadź Madeleine – Samuel zwrócił się do Cassa. – My zaraz kończymy.
- Dobrze – podchodzi do wampirzycy, której oczy wyrażają bezbrzeżną radość. – Chodźmy, Madeleine.
Nikt z nas nie komentuje tego, co się stało. To oczywiste, że Madeleine przyszła na trening tylko z powodu Philippa. Chyba darzy go wielką sympatią, o której zapewne on nie ma pojęcia. Lenn kłania się i odchodzi do Samuela, który pokazuje coś Alexowi.
- Przegrałaś, Effie – Fredrik podaje mi broń. – Nie powinnaś była rezygnować.
- Dlaczego? - Starannie wycieram ostrza specjalnym kawałkiem tkaniny, który chowam w kieszonce spodni. – Nie chciałam cię zranić. Wolałam spasować.
- W walce nigdy tego nie rób, bo zginiesz – wzdycha. – Przyznaję, bije od ciebie siła. Pomogłaś sobie mocą.
- Tak – uśmiecham się. – Ale nie jest to zabronione. Zresztą, z tobą nigdy nie wygram.
- Kto wie – śmieje się wesoło. – Effie w wydaniu wampirzycy mogłaby naprawdę wiele.
- Jeszcze czuję się całkiem dobrze i nie potrzebuję zmian – odgryzam się ze słodkim uśmiechem na ustach. – Strasznie wolny dzisiaj jesteś...
Nie spodziewałam się, że wampir złapie mnie w pasie i niemal z prędkością światła pobiegnie w stronę Strażnicy. Mija może kilka sekund i stoję już na schodach werandy. Fredrik nawet się nie zmęczył. Uśmiecha się tylko znacząco. Chwilę później docierają pozostali Strażnicy.
- Niepokoiliśmy się – Samuel obrzuca nas uważnym spojrzeniem. – Wszystko w porządku?
- Tak, wybaczcie. To było tylko ćwiczenie – mówi de Bran.
- W porządku – najstarszy wampir chyba rozumie, że wygłupialiśmy się, bo nic więcej nie mówi.
- Co teraz będziemy robić? – odzywa się Alex.
- Effie i ty zjecie obiad, a potem zajmiemy się domem sir Mac Clamera – wyjaśnia Samuel. – Potem przygotujemy się do zawarcia przymierza.
- Przecież wampiry nie jedzą – Bryce jest zdziwiony.
- Ale ty jesteś młodym wampirem – Fredrik uśmiecha się lekko. – Masz w sobie jeszcze wiele ludzkich nawyków. A jedzenie jest jednym z nich. Lenn i Edan...
- Zjem z wami – Lenn ratuje sytuację i przepuszcza mnie w drzwiach. – Chodź, Alex.
Quinn i de Bran stoją jeszcze na werandzie, gdy Lenn zamyka drzwi wejściowe. Nie czuję żadnych negatywnych emocji, ale jakieś dziwne napięcie wisi w powietrzu.
- Daj mu czas – Samuel mówi łagodnie, ale stanowczo. – Musi przywyknąć do nowego istnienia.
- Ufasz mu? – Fredrik spogląda w oczy przyjaciela. – Zwolnisz go z posłuszeństwa wobec stwórcy?
- Zwolnię, gdy będzie gotowy – wampir nie ma, co do tego wątpliwości. – To jeszcze nie ta chwila. Sam powiedziałeś, że ma w sobie jeszcze wiele ludzkich cech, zgadzam się. Nawet Edan, który istniał dwieście lat, zachowywał się jak młody, szalony chłopak. Ale ufaliśmy mu.
- Bryce to nie Finn – prycha wampir. - Przyznaję, zaimponował mi swoją postawą, gdy obiecał uzyskać wolność dla Wyndham, ale zrobił to chyba tylko dla Effie.
- Niezupełnie – Samuel siada na ławce. – Zadbał o nas wszystkich i o samego siebie. Jako wampir nie miał szans na służbę w wojsku, choć mnie zaproponowano objęcie dowództwa.
- Żartujesz? – Nie dowierza. – W jakiej randze?
- Pułkownika – najstarszy Strażnik uśmiecha się, wspominając tamtą rozmowę. – Mój wiek przemawia na moją korzyść.
- Wiek to za mało. Jesteś doskonałym, doświadczonym wojownikiem.
- Ja zostałem wojownikiem, bo musiałem. Ty walczysz, ponieważ tkwi to w twojej naturze – mówi przekonująco. – Jesteś lepszy ode mnie.
- Bzdura – Fredrik ma w sobie wiele autentycznej skromności. – Może Alex otrzyma odrobinę twojego talentu? Wtedy będzie nam łatwiej.
- Nie bądź zbyt surowy dla niego. Nie dość, że nagle został wampirem, stracił miejsce w wojsku, to jeszcze cały czas ma obok siebie kobietę, z którą tworzył związek – wzdycha. – Radzi sobie doskonale. Przymierze trochę go podbuduje.
- On nie zrezygnuje z Effie tak łatwo – wampir dzieli się swoimi myślami. – Mam tego pewność.
- Skąd?
- Z Effie łączy mnie szczególna więź, wiesz o tym – de Bran nie chce sprawiać przyjacielowi przykrości, ale ta sytuacja wymaga wyjaśnienia. – Wy odbieracie jej nastrój, a ja... Odbieram to pełniej. Po prostu wiem, że on nie odpuści.
- Ty również – Samuel błądzi gdzieś myślami. – Żaden ze Strażników nie wypowie się w tej kwestii. Alexander jest jednak wyjątkiem. Nie daj się sprowokować. On z czasem zrozumie. Effie myśli podobnie do ciebie?
- Tak.
- Dobrze. Nie stanę przeciwko wam. Ale pamiętaj, jeśli nie wytrwacie razem, ani dla ciebie, ani dla niej nie będzie żadnej ulgi. Jako Strażnicy tworzymy jedność. Musimy sobie ufać, by przetrwać.
- Wiem o tym – wampir kiwa głową z szacunkiem. – Dziękuję.
- Nie mnie powinieneś dziękować. Ja nic nie zrobiłem. To zasługa Effie i jej zalet. Z nią też zamierzam porozmawiać, ale w odpowiednim czasie. Jeszcze jedno – waha się przez chwilę. – Nadal zawieracie miedzy sobą przymierze?
- Tak.
- Czy ona chce zostać wampirzycą?
- Tylko w ostateczności, gdyby jej życie było zagrożone – Fredrik wyznaje szczerze.
- Rozumiem, że ty będziesz jej stwórcą.
- Tak.
- Dobrze. – Kiwa głową. – Pamiętaj tylko, żeby potem jak najszybciej ją wyzwolić. To istota, która nie wytrwa zbyt długo w posłuszeństwu wobec stwórcy.
- Na razie ten temat jest dosyć odległy.
- Dla nas, żyjących wieki może i jest – Quinn stwierdza stanowczo. – Dla niej nie. Jeśli uznacie, że pragniecie tego, to nie zwlekajcie. Ona jest człowiekiem, kobietą...
- Wiem, co chcesz powiedzieć – de Bran mruży oczy. – Mam to na uwadze.
- Porozmawiaj z nią.
- Porozmawiam.
- Jestem – głos Philippa wyrywa ich z zamyślenia. – Wybaczcie ten incydent na treningu.
- Nie przepraszaj nas – Samuel uśmiecha się wymownie. – Nie wiedziałeś, że przyjdzie, prawda?
- Tak – wzdycha lekko. – Samuelu, czy uważasz, że Madeleine jest nadal pod wpływem Sophie? Przebywała z nią tyle czasu, przyjaźniły się.
- To nie była przyjaźń, Philippie – wampir wskazuje mu miejsce obok. – Rozmawiałem z Madeleine wiele razy, ale zawsze wtedy, gdy Sophie nie było w pobliżu. Uważam, że jest inteligentna i miła.
- Naprawdę? – Fredrik usiłuje zapanować nad śmiechem, ale z trudem mu się to udaje. – Nigdy nie powiedziałbym tego o niej.
- Nie poznałeś jej – najstarszy Strażnik wzrusza lekko ramionami. – Wampiry oddziałują na siebie. Sami wiemy, że kiedyś niemal tylko negatywnie. Teraz zmieniamy się, ponieważ chcemy istnieć dalej. A współczesny świat nie toleruje odmienności, która na dodatek jest niebezpieczna. Madeleine nie jest taka, jak Sophie.
- A dlaczego tak o nią wypytujesz? – De Bran uśmiecha się niewinnie.
- Ale nie skomentujesz tego? – Philippe posyła mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Postaram się.
- Madeleine zapytała mnie, czy mogłaby przychodzić na trening Strażników – wyznaje ostrożnie. – Ale to nie wszystko. Zaprosiła mnie na spacer.
Fredrik nie mówi zupełnie nic. Zauważył, że wampirzyca wodzi tęsknym wzrokiem za Cassem, zawsze, gdy znajduje się w jej pobliżu. Nigdy jednak nie poruszali tego tematu. Teraz wszystko się wyjaśnia.
- I? – Pyta de Bran. – Co jej odpowiedziałeś?
- Zgodziłem się, choć może źle postąpiłem nie uprzedzając was...
- Philippie, nie musisz pytać o zgodę, by pójść na spacer z kimkolwiek – Samuel starannie dobiera słowa. – Oczywiście, mówimy tylko o istotach, które nam sprzyjają.
- Madeleine taka jest?
- Poznaj ją, a sam się przekonasz – Strażnika rozbraja ufność przyjaciół, co do jego osądów, ale docenia to. – Tylko pamiętaj, kim jesteś.
- Pamiętam – Philippe kiwa im głową, wchodząc do domu.
- No, proszę – Fredrik zaczyna się smiać. – Nie sądziłem, że Philippe pójdzie na randkę, z kimkolwiek z Wyndham.
- Ja spaceru nie nazwałbym randką, chyba, że chodziłoby o ciebie – żartuje Samuel. – Nie widzę w tym nic złego, że spędzi trochę czasu z kobietą.
- Effie nie mogłaby być z nami wszystkimi – wyznaje nagle de Bran. – Chciałbym...
- Nie mów tego – wampir kręci głową. – Żaden z nas nie potrzebuje tych słów. A co do Effie, to nie spodziewałem się po niej tego, że każdego z nas obdarzy swoimi względami i będzie w tym szczerość oraz ciepło. Zdobyła tym mój szacunek i uznanie. A teraz chyba powinniśmy zakończyć tę rozmowę. Czas przygotować się do przeszukania domu Mac Clamera.
- Jak chcesz go znaleźć?
- Rozesłałem wieści po zaufanych osobach. Tylko one mogą cokolwiek wiedzieć o Gilleabartcie – odpowiada. – Na razie nie otrzymałem żadnych wiadomości. Ale muszę jeszcze porozmawiać z Edwiną. Być może wtedy natrafię na jakikolwiek trop. Czeka nas męczące popołudnie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Elatha · dnia 17.07.2011 09:36 · Czytań: 785 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: