1. POMARAŃCZE
Słońce już dawno zaszło i ulice pogrążyły się w półmroku. Upalny dzień odchodził w zapomnienie, co potwierdzały orzeźwiające podmuchy chłodnego powietrza - tak przyjemnie muskające przegrzaną słońcem skórę. Gwarne i kolorowe miasto stało się nagle oazą spokoju. Od czasu do czasu ciszę przerywał odgłos samochodu, krzyk jakiegoś nastolatka lub szczekanie psa - typowo miejskie hałasy, które dla większości mieszkańców były tak znajome, że prawie niezauważalne. Latarnie rzucały snopami pomarańczowego światła - nadając miastu bajkowy wygląd, zupełnie jakby stado maleńkich elfów oświetlało sobie drogę halloweenowymi lampionami z dyni. Nowy Sącz powoli zapadał w kojące objęcia Morfeusza.
Większość ludzi siedziało w mieszkaniach - przed telewizorami albo komputerami. Jedynie młodzież gromadziła się pod blokami, próbując jak najbardziej opóźnić powrót do mieszkań. Nie wszyscy jednak mogli sobie pozwolić na wieczorne spacery po mieście.
Małgorzata odrabiała pracę domową z niemieckiego i marzyła tylko o długim, spokojnym śnie. Nie lubiła tego przedmiotu, ale wypracowanie, które właśnie pisała, miało zapewnić jej trójkę na świadectwie, bez żadnych dodatkowych starań. Chciała, by było dobre. Powinno być dobre. Kończyła już pierwszą połowę, gdy poczuła, że musi zjeść pomarańczę. Początkowo chciała zdusić w sobie to pragnienie, ale zachcianki mają irytującą zdolność nękania zmysłów człowieka dotąd, dopóki nie zostaną spełnione. Poddała się i rzuciła długopis na blat stołu.
- Pora na przerwę - powiedziała do siebie i wyszła z pokoju.
Na korytarzu spotkała swojego młodszego brata - Tomka. Chłopak ze złośliwym uśmiechem szturchnął ją w ramię.
- Spadaj, smarkaczu! - rzuciła w jego stronę.
Tomek roześmiał się i zniknął za drzwiami. Gosia przewróciła oczami i ruszyła dalej. W niewielkiej kuchni zastała matkę zmywającą naczynia.
- Są jeszcze jakieś pomarańcze? - spytała - lecz widząc pusty półmisek - zaraz domyśliła się odpowiedzi.
- Nie ma - odrzekła mama - Ale możesz iść do sklepu. Potrzebuję mleka. Odrobiłaś lekcje?
- Jasne, że tak.
- Wiesz, że cię sprawdzę.
Małgosia posłała jej niewinny uśmiech, po czym wzięła z szafki portfel, założyła kurtkę i wyszła z mieszkania.
- Co za syf - mruknęła pod nosem, gdy w nozdrza uderzył ją nieprzyjemny zapach klatki schodowej. - Mógłby tu ktoś posprzątać.
Miała dosyć bloku i tego śmierdzącego miasta, gdzie absolutnie wszystko było bezbarwne i pozbawione życia. Codziennie rano, gdy zaraz po przebudzeniu wyglądała przez okno, widziała tylko szare bloki i ponurych ludzi, których twarze były tak wyprane z emocji, że wyglądały jak woskowe maski. Czasami spoglądała w lustro, zastanawiając się, czy jej twarz również ma tak tępy i odrzucający wyraz. Zawsze jednak z ulgą, stwierdzała, że w jej odbiciu nie widać maski, a pełne życia oblicze. Była z tego powodu bardzo dumna. Nigdy nie chciała być bezbarwna jak większość osób w jej otoczeniu.
W szkole miała opinię łobuziary - całkiem słusznie. Razem ze swoją przyjaciółką, Lilką, uciekały z lekcji, buntowały się przeciw nakazom i zawsze chodziły swoimi drogami. Różniło je tylko to, że w niektórych sytuacjach Lilka słuchała głosu rozsądku i nie zatracała się zupełnie w szaleństwie. Gosia nigdy nikogo nie słuchała i miała swoje zdanie, dlatego była szkolną rozrabiaką numer jeden i zmorą większości nauczycieli. Lubiła być w centrum uwagi, dopóki nie przekonała się, że ta postawa nie pozwala na zawarcie głębszych relacji z innymi. Każdy chciał się z nią zadawać, ponieważ miała opinię "fajnej", lecz nikt nie traktował jej poważnie.
- Życie jest niesprawiedliwe - mruknęła do siebie.
Na dworze było już ciemno. Lekki, majowy wietrzyk musnął jej policzek i rozwiał kosmyk kasztanowych włosów. W obawie przed osiedlowymi chuliganami przyśpieszyła kroku. Minęła ciemną uliczkę i przez chwilę wydawało się jej, że usłyszała stłumiony trzask, przypominający wystrzał korka od szampana. Zignorowała ten odgłos i po chwili była już w sklepie. Kupiła trzy duże pomarańcze i mleko. Podeszła do kasy i usłyszała znajomy głos:
- Cześć Gogo.
Poczuła, że jej samopoczucie gwałtownie spada w dół. Stał przed nią Marek - facet, który od kilku tygodni usiłował zaprosić ją na randkę. Małgosia go nie znosiła , co dla niego było dodatkową motywacją do większych starań. Był przystojny, miał owalną twarz, szare oczy, niewielki zarost i jasne, zawsze wyżelowane włosy. Był dobrą partią dla wielu dziewczyn, ale posiadał jedną wadę - zmieniał partnerki częściej niż skarpetki.
- Nie nazywaj mnie Gogo - prychnęła.
- Nie bądź niemiła. Może wpadnę do ciebie i obejrzymy jakiegoś filma?
- Nie masz swojego telewizora?
Kasjerka skończyła podliczać produkty, Gosia zapłaciła, zabrała siatkę i jak najszybciej chciała opuścić sklep.
- Niegługo do ciebie wpadnę, maleńka! - Zawołał za nią Marek.
W odpowiedzi pokazała mu środkowy palec.
Wyszła ze sklepu i szybkim krokiem ruszyła do domu. Gdy przechodziła obok nieoświetlonej uliczki, siatka, w której niosła zakupy, nieoczekiwanie pękła. Pomarańcze poturlały się w różnych kierunkach.
- Cholera jasna! - zaklęła i zaczęła zbierać zgubione produkty. - Zawsze mam pecha!
Podniosła mleko i dwie pomarańcze, starając się pomieścić je w rękach. Gdy wzięła do ręki ostatnią, jej twarz przybrała złośliwy grymas:
- Wszystko przez te przeklęte owoce!
Przez kilka sekund patrzyła na duży, okrągły cytrus, po czym odwróciła się, wzięła spory zamach i z całej siły rzuciła nim w ciemną uliczkę. Prawie natychmiast dobiegł ją odgłos uderzenia, a potem krzyk:
- Ała! Barnim, ty kretynie! Pożałujesz tego!
***
W tym samym czasie, gdy Małgorzata wchodziła do sklepu, dwóch młodych mężczyzn stało w wąskiej, ciemnej uliczce.
- To twoja wina! - krzyczał jeden z nich. - Trzeba było posłuchać Ariany!
- Przestań panikować, Odo - odezwał się drugi. - Zaraz coś wymyślę.
- Ty lepiej nie myśl! Ciekawe, jak wrócimy do domu!
Mężczyzna, nazwany Odem, ukrył twarz w dłoniach. Miał brązowe włosy, opaloną skórę i intensywnie błękitne oczy. Drugi był wyższy, szczuplejszy, o czarującym spojrzeniu. Teraz jednak patrzył na towarzysza z politowaniem.
- Jesteś mazgaj.
Odo nie odpowiedział, tylko posłał mu zabójcze spojrzenie.
- Musimy się dowiedzieć, gdzie teraz jesteśmy.
- Nareszcie to do Ciebie dotarło - zakpił Odo.
- Zostań tu, a ja się rozejrzę. - I nie czekając, aż jego kompan zaprotestuje, poszybował w górę.
Zawisł w powietrzu na dogodnej wysokości i rozejrzał się wokół. Nie zobaczył żadnych znajomych miejsc. Dotarło do niego, że się zgubili, a to oznaczało spore kłopoty. Starał się wyrzucić te myśli z głowy. Przez chwilę miał ochotę zrobić przyjacielowi kawał, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu - Oduś był już zbyt mocno zdenerwowany. Zdecydował wrócić na ziemię, gdy zobaczył, jak z pobliskiego sklepu wychodzi młoda dziewczyna, niosąca w ręku siatkę z zakupami. Przyglądał się jej z zainteresowaniem - była całkiem ładna. Przeszła kilka metrów, gdy postanowił spłatać jej figla - pstryknął palcami i siatka, którą niosła, pękła. Wypadły z niej trzy pomarańcze i jakiś karton. Uśmiechnął się, patrząc, jak dziewczyna zbiera upuszczone rzeczy. Była zgrabna i kogoś mu przypominała. Gdy podniosła ostatni owoc, mruknęła coś pod nosem i niespodziewanie rzuciła nim dokładnie w to miejsce, gdzie stał Odo.
-Ała! Bernim, ty kretynie! Pożałujesz tego!
Parsknął śmiechem, słysząc krzyk przyjaciela. Zobaczył, jak Odo rusza w stronę dziewczyny.
- A myślałem, że to będzie koszmarny wieczór - rzekł do siebie i zaczął się trząść ze śmiechu.
***
Małgorzacie włosy stanęły dęba. Ledwo zdała sobie sprawę, że niechcący rzuciła w kogoś pomarańczą, a już pojawiła się jej wściekła ofiara. Przygotowała się na lawinę wyzwisk, ale jej nie usłyszała. Facet wydawał się zaskoczony bardziej niż ona. Patrzył na nią szeroko otwartymi - niezwykle jasnymi - oczyma i milczał. W tej chwili z ciemniej uliczki wyszedł drugi mężczyzna - czarnowłosy o niezwykłej urodzie.
- A mówiłeś, że nie masz powodzenia u kobiet - odezwał się do kumpla, próbując opanować wesołość. - A one rzucają w ciebie owocami, by zwrócić twoją uwagę.
Małgosia poczuła, że twarz płonie jej ze wstydu.
- Przepraszam najmocniej - odezwała się. - Nie zrobiłam tego celowo. Rzuciłam ot tak....
- W głowę tego młodzieńca - przerwał jej czarnowłosy. - Ale nie martw się. W tak ogromny czerep nie sposób nie trafić.
- Zamknij się. - rzucił towarzysz posyłając mu mordercze spojrzenie.
- Naprawdę nie chciałam. Samo tak wyszło.
- Nic się przecież wielkiego nie stało - uspokoił ją czarnowłosy. - Szkoda tylko pomarańczy.
- Na pewno? Twój kolega nie wygląda na zadowolonego.
- Nim nie warto się przejmować! To osobnik w ogóle nieobyty z płcią piękną, dlatego nie wie co powiedzieć.
- Przymknij się już! - odezwał się drugi mężczyzna, po czym zwrócił się do Gosi: - Naprawdę nic się nie stało. Myślałem, że to ten idiota we mnie rzucił.
- Nie nazywaj mnie idiotą, pusta kreaturo! - obruszył się czarnowłosy.
Małgosia uśmiechnęła się:
- To dobrze, myślałam, że zrobiłam ci krzywdę.
- Nic mi nie jest - zapewnił mężczyzna. - Masz całkiem niezły cel.
Poczuła ulgę.
- Niezłego mam też pecha - odrzekła.
- Nie możesz mieć pecha, skoro spotkałaś mnie, to znaczy nas - wtrącił czarnowłosy. - Mam na imię Bernim, a mój gapowaty przyjaciel to Odolan.
- Po raz pierwszy słyszę takie imiona, jesteście z zagranicy?
- Zasadniczo tak - odpowiedział Odo. - Ale to długa historia.
- Ach tak. Ja jestem Małgorzata.
- Cóż za piękne imię! - wykrzyknął Bernim. - Mieszkasz gdzieś tutaj?
- W tamtym bloku - Gosia niechętnie wskazała na stary, odrapany budynek.
- W takim razie, może kiedyś Cię odwiedzimy, jeśli - rzecz jasna - pozwolisz.
- Czemu nie - Małgosia uśmiechnęła się. - Wybaczcie, ale muszę już znikać.
- W takim razie do zobaczenia, Małgorzato!
- Do zobaczenia!
Odwróciła się i ruszyła w stronę bloku. Po kilku chwilach znalazła się na klatce schodowej i głośno wypuściła powietrze.
- Ale miałam fart - rzekła do siebie. - Wydają się zabawni.
Szybko wbiegła na drugie piętro, czując, że dobre sampoczucie wypełnia każdy centymetr jej ciała. Starała się stłumić wesołość by uniknąć dociekliwych pytań matki, ale uśmiech nie chciał zejść z jej twarzy, gdy zniknęła za drzwiami mieszkania numer piętnaście.
Zdawała sobie sprawę, że czasami, obcy człowiek potrafi dać więcej dobrej energii, niż całe stado znajomych. Nie wiedziała jednak, że obcy nie zawsze mają czyste intencje. Zdarza się, że z pozoru przypadkowe spotkania, są zaplanowane, a niektóre osoby widzą w nas cel. Małgosia nie wierzyła, że jeszcze spotka Bernima i Odolana. Zbyt wielu ludzi przewinęło się przez jej życie, by mogła sądzić, że ktoś oprócz Lilki, zagości w nim na dłużej. Potrzebowała przyjaciół, ale miała na uwadze fakt, że ich znalezienie nie jest takie proste. Mimo wszystko czuła ciepło w sercu i dziwną pewność, że jeszcze spotka dwóch nieznajomych z zagranicy.
***
Bernim i Odolan patrzyli jak Małgorzata wchodzi na klatkę schodową.
- Niezła jest - powiedział Bernim. - Myślę, że się nadaje.
- Ma w sobie coś - zgodził się Odo. - A ty mógłbyś chociaż raz zachować się poważnie.
- Daj spokój. Ważne, że mamy kandydatkę. Wolrad posiekałby nas na wstążki gdybyśmy nikogo nie znaleźli.
Nagle usłyszeli głuchy trzask i zaraz za nimi pojawiła się szczupła, niewysoka kobieta w fioletowej sukience.
- Tu jesteście - powiedziała, patrząc na nich surowo. - Czy macie pojęcie jak długo was szukałam?
- Ariano! - wykrzyknął Bernim. - Zgubiliśmy się!
- Jak zwykle - prychnęła kobieta. - Chodźcie, Wolrad czeka.
Mężczyźni posłusznie do niej podeszli. Cała trójka złapała się za ręce i rozpłynęła w rześkim, letnim powietrzu. Wokół nastała głucha cisza.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
RosieSilence · dnia 08.08.2011 11:03 · Czytań: 1108 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: