Miasto tętniło życiem, po ulicznych aortach sunęły niezliczone auta. Niczym czerwone krwinki, dążące do sobie tylko znanego celu. Kruk albinos wzbił się w powietrze, lubił obserwować wszystko z wysokości. Tu wydawało się wszystko prostsze. Wzbijał się wyżej i wyżej, aż zniknął w chmurach.
Czwarta dzielnica stawała się wielkim, handlowym pasażem. Od zachodniej strony miasta przygotowano wielkie place parkingowe. Swoisty punkt startu w nowoczesnym sporcie - zakupach. Chmary ludzi kierowali się w dwóch strumieniach. W lewej kolejce biegli Ci z pustymi koszami, rozpychając się łokciami w niejasnej rywalizacji. Po prawej stronie sunęli leniwie zwycięscy, wszyscy Ci nasyceni - konsumpcyjna żądza została zaspokojona.
Wróćmy jednak na lewą stronę. Kruk wypatrzył już osobę, której poczynania będzie śledzić.
Podleciał bliżej do korpulentnej damy, która zajadała się właśnie maślaną bułeczką. Stanął na linii jej wzroku, paradnie unosił skrzydła, puszył się jak paw. Wszystko nadaremno, nie dostał nawet okrucha.
Zaczął szukać kogoś innego.
Padło na mężczyznę w średnim wieku, ubierającego się w tanie garnitury. Skierował się on do jednego ze sprzedawców elektroniki. Albinos przysiadł na gałęzi obumarłego drzewa. Zakrakał, lecz nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Czekał.
Gdy Facet ruszył do innego sklepu, ptak ponownie zakrakał. Jeśli dziób mógłby wyrażać jakieś emocje, to u tego kruka byłby to wyraz głębokiej irytacji. Podążał za Facetem na całej jego trasie, wiedział jednak, że ostatecznie tamten kupi coś do jedzenia.
I stało się, w końcu opłaciło się czekanie na współczesnej rzeźbie postmodernistycznej, znajdującej się na środku placu. Facet wypełzł ze spożywczego z papierową torbą pełną zakupów. Mandarynki będące na samej górze spadły i potoczyły się po chodniku, aż na drugą stronę zatłoczonej alejki.
Kruk przystąpił do działania.
Wzbił się w powietrze. Krążył chwilę nad głową Faceta a następnie zanurkował by siąść mu na ramieniu. Takie zachowanie musiało zwrócić jego uwagę. Przestraszony mężczyzna uchylił się przed nadlatującym. Z torby posypały się produkty.
Kruk, to co prawda nie sroka złodziejka ale okazji przepuścić nie mógł. Skoczył do przodu i nim się ludzie zorientowali, odlatywał z rogalikiem w dziobie. Zdobycz okazała się mało poręczna w transporcie, przez co z wolna wysuwała się. Z dołu rozległ się odgłos szybkich kroków, któremu towarzyszyły złowróżbne krzyki.
Albinos przeleciał nad dwu metrowym murem, oddzielającym handlowy pasaż od zewnętrznego świata. Wściekły facet, w ostatniej chwili cisnął w niego kamieniem.
Trafił.
Ptak spadł, wydając zdawałoby się dziwny, płaczliwy głos. Mężczyzna poszukał przejścia, chciał odzyskać swój rogalik. Ludzie, aż stukali się po czołach. Tamten nie pozwalał odwieść się od pomysłu. Mur skrywał coś więcej, niż martwego, złodziejskiego kruka. Wśród sterty kartonów siedziało wygłodniałe, wychudzone dziecko. Jadło właśnie rogalik.
Czego też ludziom trzeba, by zajrzeć za mur znanego, wygodnego świata. Nikt już na tym świecie nie szanuje prawdziwych białych kruków. Być może dlatego, że nigdy takich nie było.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
qaz56 · dnia 09.12.2011 09:04 · Czytań: 768 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: